13 lipca 2017

Najlepsze książki na lato 2017


W plebiscycie "Najlepsze książki na lato 2017", który zorganizował wortal Granice.pl, ubiegało się o uznanie jurorów i internautów kilkadziesiąt nowości wydawniczych - m.in. powieści obyczajowych, poradników, książek z pedagogiki i psychologii czy literatura dla młodych czytelników.

W głosowaniu oddano ponad 40 tysięcy głosów. Jak piszą organizatorzy wydawniczego "konkursu":

"Plebiscyt „Najlepsza książka na lato" to druga w tym roku odsłona cyklu kwartalnych konkursów serwisu Granice.pl - wszystko o literaturze - mówi Sławomir Krempa, redaktor naczelny. - 17 konkursowych kategorii pozwala na wskazanie najbardziej interesujących premier wydawniczych ostatnich miesięcy. Wyboru dokonuje grono profesjonalistów zajmujących się rynkiem książki oraz - równolegle - czytelnicy, głosując za pośrednictwem strony internetowej www.ksiazkanalato.pl."



Najważniejszą spośród nagród - nagrodę główną jury - otrzymała książka Ałbeny Grabowskiej pt. "Tam, gdzie urodził się Orfeusz (Wydawnictwo Zwierciadło).





W kategorii - PROZA AUTORÓW POLSKICH została wyróżniona książka Dominika W. Rettingera pt. "Talizmany" (Edipresse Książki) -


Za najlepszy kryminał uznano książkę: Jo Nesbo pt."Pragnienie"





W kategorii thrillerów wyróżniono powieść Magdaleny Zimniak pt. Odezwij się (Wydawnictwo Prozami).




Z powieści obyczajowych wygrał drugi tom Sagi rodu Cantendorfów Krystyny Mirek pt. Cena szczęścia (Edipresse Książki) -




W kategorii romansów najciekawszą propozycją okazała się książka Bożeny Gałczyńskiej-Szurek pt. Cierpkie winogrona (Szara Godzina).




Z kategorii "podróże literackie" najwyższe noty uzyskała książka Joanny Grzymkowskiej-Podolak pt. Zakochani w świecie. Malezja (Edipresse Książki).


Zwycięzcami plebiscytu okazali się także blogerzy. Oto w kategorii „Literatura faktu" wyróżniona została książka Konrada Kruczkowskiego-blogera a zatytułowana: "Halo Tato (Zielona Sowa); natomiast w kategorii "Perły z lamusa" wygrała moja książka o książkach: "Książki (nie)godne czytania?".

Nie było wyjścia. Musiałem naruszyć po raz kolejny przerwę w blogowaniu, by o tym poinformować czytelników, że może znajdą swoich autorów i ich ciekawe tytuły w czasie zmiennej pogody tego lata.



09 lipca 2017

Lekarz-artysta , czyli NIJAK w nowej roli


Lekarz rodzinny, internista, a zarazem znany mojemu pokoleniu wykonawca piosenek turystycznych, kabaretowych z zespołu "NIJAK" - Romuald Bladowski z Tuszyna odkrył swoje kolejne powołanie artystyczne, jakim jest malarstwo.

W dn. 8 lipca 2017 r. lekarz R. Bladowski - w nowej roli - otworzył w centrum tego miasteczka galerię obrazów "Zdrowe Płótno" z własną twórczością zachęcając do spotkań i nowych doznań zwolenników sztuki, ale i zaciekawionych jego twórczością mieszkańców podłódzkiego regionu.

Jestem przekonany, że z biegiem miesięcy rozniesie się wieść o oddolnym przedsięwzięciu kulturalnym i będą tu przybywać miłośnicy malarstwa, by wspólnie z artystą rozmawiać nie tyle o technice, co o motywach, nastrojach, twórczości czy szlachetnej pasji, która wpisuje się w pejzaż zmęczonych codziennym życiem Polaków.

Artystę można spotkać na rzadko organizowanych przez Grupę NIJAK koncertach, gdyż jej członkowie wykonują na co dzień bardzo różne, a odpowiedzialne role zawodowe. Śpiewają dla przyjemności własnej i słuchaczy, którzy lubią wpadające w ucho rytmiczne, dowcipne i refleksyjne piosenki rajdowe czy kabaretowe. Można je śpiewać w podróży, przy ognisku czy biesiadując z bliskimi.



NIKJAK-i wykonują ponad 150 utworów, z których kilka uzyskało nagrody na krajowych festiwalach piosenki studenckiej czy satyrycznej. Jak podają portale muzyczne, największe przeboje tej grupy zostały zarejestrowane na płytach. Takie piosenki jak Zajazd pod różą czy Piosenka na rozgrzanie przeszły już do kanonu piosenki turystycznej.

Własne, lekko satyryczne teksty i dobre aranżacje w dobrym tempie powodują, że słuchając płyty nie sposób nie przytupywać. Połowa materiału została zarejestrowana w studiu, połowa to zapis koncertu z żywiołową reakcją publiczności.



W dniu otwarcia Galerii Romualda Bladowskiego zaśpiewali ponownie razem dając w Tuszynie koncert z okazji nowej w tym środowisku muzy.


W składzie zespołu są:

Małgorzata Ircha "Dzidzia" -wokal

Romuald Bladowski "Roman" -śpiew,przeszkadzajki

Jacek Liszewski "Hicz"-śpiew,gitara

Tomasz Liszewski "Żyłka"-śpiew,gitara

Tomasz Wiliński "Malutki"- bass


.


01 lipca 2017

Wakacje ... (od) blogera


Drodzy Czytelnicy, Szanowni Sympatycy, ale i hejterzy moich wpisów w blogosferze,

nadszedł czas na regenerację sił, nabranie dystansu do innych, do świata i siebie. O tej porze, jak każdego roku, uwalniam tę przestrzeń, by dać szansę innym, ale i sobie. Zapraszam do komentowania dowolnych wpisów, z przeszłości odległej lub bliskiej.


Przede mną kolejny rok akademicki. Ten jeszcze się nie skończył, bowiem do końca września będą jeszcze sesje poprawkowe, dodatkowe egzaminy, ale i liczne konferencje, posiedzenia specjalistycznych zespołów i organów władzy.

Mam nadzieję, że z dniem 1 września ponownie pojawię się w tym miejscu ku radości jednych, obojętności drugich, a wściekłości jeszcze innych. Tak to już jest w naszym życiu, że środowiska życia są pluralistyczne, zróżnicowane, a to pozawala nam także zmieniać się, doskonalić lub wycofywać z (o)biegu.

Życzę wszystkim dobrego czasu, radosnego, odpoczynku pełnego nowych przeżyć i wrażeń, okazji do ciekawych spotkań z jeszcze ciekawszymi osobami, adekwatnej do własnych potrzeb pogody oraz sił i zdrowia.

Jak pięknie pisze w jednym ze swoich wierszy w tomiku "Lotnisko w Amsterdamie" Adam Zagajewski (2016, s.44):

(...)
opiewaj okaleczony świat:
i szare piórko, zgubione przez drozda,
i delikatne światło, które błądzi i znika,
i powraca.



30 czerwca 2017

Pozoranctwo wychowawcze m.in. w XXI LO powstrzymane przez kuratora oświaty



Nauczyciel XXI Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi - Dariusz Chętkowski narzeka w swoim blogu, że musiał kończącym rok szkolny uczniom zwrócić 5 zł, które wcześniej kazał im wpłacić na znaczek mający wspierać Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. Każdego roku przekonywał swoich wychowanków do wniesienia "dobrowolnej" opłaty, by właśnie w ten sposób mogli potwierdzić swoje wolontariackie zaangażowanie.

Od siebie dodał, że zakaz łódzkiego kuratora oświaty, by nie uzależniać wydawania uczniom świadectw od wnoszenia jakichkolwiek opłat, jest niesłuszny, a nawet go deprecjonujący, gdyż (...) ten rok szkolny upływał pod znakiem wolontariatu i działań charytatywnych. Jak widać, istnieje wolontariat dobry i zły."

W komentarzach wtórują mu inni nauczyciele. Jeden z nich uważa, że nie byłoby tego zakazu, gdyby nadzór pedagogiczny postanowił (...) zadedykować akcję Lechowi Kaczyńskiemu, który – założę się – był wielkim przyjacielem dzieci. Kurator ze łzami w oczach wręczałby Wam kwiaty.

Nie zazdroszczę kuratorowi tego stanu braku pedagogicznej samoświadomości części nauczycielskich kadr. Odsłaniają one w ten sposób swoje pseudowychowawcze działania, w wyniku których nadużywają instytucjonalnej władzy wobec uczniów do pozorowania przez nich aktywności prospołecznej.

Chętkowski ubolewa, że nie można opodatkować w ten sposób kieszonkowego licealistów (na piwo). Nie wie, że w szkolnictwie publicznym obowiązuje bezwarunkowe prawo uczniów do otrzymania świadectwa? Takie mamy czasy, że najłatwiej jest zobowiązać uczniów do tego, by za 5 zł "wykupili" swoją społecznikowską aktywność. Niewiele to kosztuje tak ich, jak i nauczyciela.

To zdumiewające, że są jeszcze nauczyciele, którzy nie wiedzą, że świadectwo szkolne nie może być wydawane pod warunkiem czy przy okazji wniesienia opłaty nawet na najbardziej szlachetny cel społeczny. Tego typu zobowiązaniami ponoszą odpowiedzialność za demoralizowanie uczniów. Narzekając na kuratora oświaty tylko dlatego, że upomina się o bezwarunkowe przestrzeganie prawa oświatowego, de facto narzeka na siebie, na brak godnej TPD aktywności podopiecznych licealistów.

Nie jest łatwe zrozumienie powyższego przez część nauczycieli po 28 latach transformacji ustrojowej. Dziwię się, że tego nie dostrzegają i jeszcze robią sobie z tego polityczne żarty.

29 czerwca 2017

Jak studenci odwracają /wywracają kota ogonem?


Profesor Jerzy Bralczyk tak wyjaśnia, co należy rozumieć przez odwracanie kota ogonem:

(...) przedstawiać coś w odwrotny sposób. Kot to zwierzę niezależne, trudno odwracalne. Ale możemy patrzeć na niego, jak i na wszystko, z dwóch stron, niezależnych, zwykle przeciwnych. Takie patrzenie nazywa się dialektycznym i według niektórych prowadzi do prawdy. Teza i antyteza dają dopiero syntezę. W tym powiedzeniu patrzymy na zagadnienie z jednej, według nas właściwej strony. Jak ktoś patrzy odmiennie, wykręca kota ogonem. A kot się nie daje.

Kończy się rok akademicki 2016/2017. Jeszcze do 30 września studenci będą zaliczać ćwiczenia, zdawać poprawkowe egzaminy czy "bronić" prac dyplomowych. Niewielki odsetek studiuje na poważnie. Tak było lat temu 40, 30, 20, 10 i tak jest też dzisiaj. Okres studiów jest przecież dla części młodych ludzi - jak pisze psycholog Anna Brzezińska, a znacznie wcześniej, bo już w latach 60. XX w. pisał o tym pedagog społeczny Aleksander Kamiński - okresem juwenalizacji, a więc przedłużenia stanu własnej "niedojrzałości", by trwała jak najdłużej.

Atakowana medialnie konsumpcjonizmem lub "niewidzialną ręką rynku" młodzież, także przez swoich rodziców czy opiekunów (za pasożytniczy tryb życia) jest niejako obligowana do podejmowania pracy zarobkowej. Studiując ma zagwarantowane przez państwo przywileje - zniżki na środki komunikacji, stypendia, ochronę wypłacalności przysługujących niektórym alimentów, itp.
7
Akademicka młodzież nie ma zatem czasu na studiowanie, bo tyle dzieje się wokół i z nią, że nie sposób sobie z tym poradzić. A tu jeszcze wykładowca zachęca do czytania literatury wykraczającej poza tzw. kanon egzaminacyjny. Po co w ogóle o tym mówi? Kogo to obchodzi? Niech powie to, co musi i nie wzbudza u studentów poczucia winy, że czegoś nie czytają, nie znają. Oni mają ciężkie życie. To nie socjalizm, nie PRL, to III Rzeczpospolita pełna milionów bodźców, zachęt, ofert, inspiracji, a przecież trzeba jeszcze jakoś żyć.

Nic dziwnego, że studenci starają się odwrócić przysłowiowego kota ogonem. Ostatnio jedna z seminarzystek - studia stacjonarne, która ma problem ze znajomością języka polskiego, a nauk społecznych w szczególności, poinformowała mnie, że przeze mnie straciła pracę w banku (powinienem podać nazwę, bo oznaczałoby to, ze jednak jeszcze ktoś w tym banku myśli racjonalnie i podejmuje właściwe decyzje, ale nie podam, bo w tej kwestii obowiązują komercyjne zasady). Pracodawca zwolnił ją, bo była niewyspana. Do późna w nocy czytała i pisała pracę dyplomową, a przecież nie wszystko jest w Internecie.

Znalazła pracę w call center. Tam też nie będzie mogła czytać i pisać, więc pozostają jej nocne godziny, a przecież młodość też ma swoje potrzeby. Do biblioteki nie pójdzie, bo pewnie musi odsypiać. Książek sobie nie kupi, bo nie ma za co. Pensje dla młodych w takich "wyciskarkach" lojalności i dyspozycyjności są niskie, a potrzeby rozwojowe młodych są znacznie wyższe. Trudno zatem wydawać zarobione złotówki na literaturę naukową. Zresztą, po co? Do pracy z klientami żadna z książek dotyczących studiowanej specjalizacji tej pani się nie przyda.

Tak więc, to my, akademicy jesteśmy - zgodnie z mechanizmem "odwracania kota ogonem" - winni temu, że studiujący stacjonarnie na nic nie mają czasu, a już przede wszystkim na czytanie, refleksję, odkrywanie problemów, rozwiązywanie ich z pasją, działalność w kołach naukowych, aktywne włączanie się (po warszawsku i poselsku - "włanczanie") do projektów badawczych itd., itd. Oto próbki studenckiej "tfurczości" (pisownia oryginalna):

* Temat ten poruszyłam od podstaw i dołączyłam wszelkie aspekty oraz czynniki, które się na niego składają co w późniejszym etapie skutkuje uzależnieniem;

* Święty Tomasz skazał na szczególną cechę alkoholu ... ;

* Natomiast prawidłowe funkcjonowanie środowisk wychowawczych nie jest tylko zależne od takich czynników endogennych. Pod. tkwiących w samej osobie.;

* Niestety nie od razu i nie zawsze członkowie rodziny rozumieją jak ważna jest rodzinna przynależność. Jednak głównie istnieniu rodziców i odpowiednim podejściu do pozostałych członków współczesna rodzina przechodzi w społeczny system.;

* Rodzina umożliwia utrzymanie się potomstwa do momentu gdy stanie się ono tak samodzielne by samo mogło zdobywać dobra do uzyskania ważnych potrzeb codziennych. ;

* Stosunki panujące w rodzinie oraz jej zwyczaje i obyczaje zależą ogromnej mierze od metod jakie stosują rodzice. U większości dominują główne i zasadnicze cele życiowe.

* Podsumowując jest to dziecko , które pełni w rodzinie rolę dorosłego, jego zadaniem jest dostarczenie poczucia własnej wartości, nadziei, dumy, sukcesu.

* Do tej pory nie wiemy, czy nie chcemy, czy nie potrafimy zrezygnować z osiągniętych zachowań po jego spożyciu. Naturalnie mówimy o alkoholu etylowym czyli najważniejszym oraz najstarszym ze związków organicznych stosowanych przez ludzkość.

Nie dałem rady, musiałem się napić, a kot leżał odwrócony do mnie ogonem.

28 czerwca 2017

Ukryty program polskich habilitacji na Słowacji ?


W tym roku na Uniwersytecie Mateja Beli w Bańskiej Bystrzycy habilitowała się z pedagogiki przedszkolnej wykładowczyni Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Raciborzu - dr Jolanta Gabzdyl. Jedenaście lat temu uzyskała stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki. Prawdopodobnie została wyrotowana z Uniwersytetu Śląskiego, gdyż o polskiej habilitacji tej pani - ani widu, ani słychu. Nic dziwnego, że przyjęła ją do swojego grona jednostka w PWSZ, bo szkoły zawodowe potrzebują wykładowców. Z różnych relacji prasowych dowiemy się, że należy do świetnych metodyków wychowania przedszkolnego.

Pani jednak miała ambicję awansowania w nauce. W wykazie dokonań napisano, że w 1976 r. ukończyła kurs instruktorski w Zväzu poľského Skautingu (Czyżby nie wiedziano tam, że w Polsce nie ma skautingu, a kurs kończyła w ZHP?). Jedyną monografią, jaką wykazała w swoim dorobku do wszczęcia postępowania na docenta, była opublikowana w Polsce, też w PWSZ, jej rozprawa doktorska. Na rynku jej nie ma, ale zapewne jest w bibliotece tej szkoły. Zainteresowani mogą się z nią zapoznać.

Na Słowacji praca habilitacyjna może być maszynopisem, nie musi być wcześniej opublikowana po uzyskaniu pozytywnej recenzji wydawniczej. Jednostka uniwersytecka powołuje komisję do przeprowadzenia obrony pracy habilitacyjnej i wysłuchania wykładu habilitacyjnego oraz trzech recenzentów. Jak na polską wykładowczynię słowacka rada była wysoce odpowiedzialna, bowiem powołała na recenzentów dwóch profesorów: z Kielc prof. Jolantę Szempruch i z Katowic prof. Stanisława Juszczyka.

Natomiast w komisji przyjmującej obronę pracy habilitacyjnej znaleźli się też dwaj samodzielni pracownicy naukowi z naszego kraju: emerytowany prof. Wojciech Kojs (obecnie w Wyższej Szkole Biznesu w Dąbrowie Górniczej) oraz dr. hab. Alina Budniak z tego samego Wydziału, co jeden z recenzentów. Na adres Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN wpłynął list następującej treści:

"W środę na Uniwersytecie w Bańskiej Bystrzycy miało miejsce kolokwium habilitacyjne Pani dr Jolanty Gabzdyl. Właśnie jest impreza na uczelni, czyli z dużym prawdopodobieństwem śmiem twierdzić, że kolokwium obronione i z automatu habilitacja bez nostryfikacji będzie w Polsce, bo to tytuł naukowy. Niech Pan Profesor zobaczy jakim dorobkiem może pochwalić się Pani Gabzdyl. (...) Czy nie można z tym skutecznie walczyć?"

Walczyć nie ma z czym i z kim, bo jak już wielokrotnie pisałem, w ub. roku minister Jarosław Gowin odciął słowackie habilitacje i tytuły profesora od ich automatycznej uznawalności w Polsce. Tytuł słowackiego profesora w ogóle nie podlega nostryfikacji, więc jest nieprzydatny w naszym kraju, zaś tytuł naukowo-pedagogiczny docenta musi być nostryfikowany. Tym samym to rady wydziałów uniwersyteckich czy w jedynej z takim uprawnieniem Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie mogą przeprowadzić takie postępowanie.

Do tego jednak konieczne jest udostępnienie przez kandydata dorobku naukowego. Rady naukowe nie są bowiem sekretariatem, który automatycznie uznaje wwieziony do kraju dyplom z całym szacunkiem dla jego/jej posiadacza. Nostryfikujemy dyplomy naukowców z USA, Wielkiej Brytanii, a nawet Niemiec czy Węgier.

Postanowiłem jednak napisać o tym, skoro tego typu praktyka jeszcze porusza część naszego środowiska. Mimo ustawicznego zainteresowania pedagogiką wczesnej edukacji, bo takie jest moje prymarne wykształcenie zawodowe, a także z racji wieloletniej współpracy z nauczycielami przedszkoli, postanowiłem zajrzeć na stronę OPI, by dowiedzieć się czegoś o słowackiej docentce, która w Polsce jest posiadaczką tego dyplomu. Jej nazwisko nie kojarzyło mi się z niczym w polskiej pedagogice przedszkolnej, a czytam dużo.

Pracę doktorską pani J. Gabzdyl napisała pod kierunkiem prof. Wojciecha Kojsa - na temat: "Pytania i polecenia nauczyciela jako wskaźnik efektywności kształcenia wczesnoszkolnego". Musiała być bardzo wartościowa. Jak wynika z jej opisu:

Celem rozprawy było dokonanie analizy literatury przedmiotu (dydaktyka, prakseologia, filozofia i logika języka, językoznawstwo, psycho i socjolingwistyka, semiotyka), a w tym określenie teoretyczno-metodologicznych podstaw badań nad wskaźnikami efektywności kształcenia; opracowanie procedur jakościowych i ilościowych badań empirycznych. W rezultacie przeprowadzonej analizy treści siedmiu programów nauczania klas I-III szkoły podstawowej oraz 240 protokołów lekcji (ponad 20000 pytań, poleceń i odpowiedzi) uzyskano charakterystykę pytań i poleceń nauczyciela jako wskaźników efektywności kształcenia wczesnoszkolnego, a także opisano procedurę tworzenia układów pytań i poleceń odnoszących się do realizacji głównych celów badanego poziomu edukacji. W końcowej części rozprawy układy te zastosowano do jakościowej analizy procesu realizacji tychże celów.

Niestety, w bazie MNiSW - Ludzie Nauki nie ma żadnej informacji na temat jakichkolwiek publikacji czy osiągnięć naukowych tej pani. W sieci znajdziemy informację o tym, że była współredaktorką księgi jubileuszowej dedykowanej profesorowi Wojciechowi Kojsowi, co warto odnotować jako piękny gest i dar wdzięczności wobec Mistrza.

Skoro zatem dorobek jest nieznany, nieobecny, ale odpowiada słowackim wymogom, to zapoznałem się z jego opublikowanymi recenzjami. Każdy może sam poczytać, szczególnie te w języku polskim, by przekonać się, że trudno byłoby tej pani ubiegać się o habilitację w kraju. Z recenzji prof. J. Szempruch dowiadujemy się, że podstawą habilitacji była praca pt. "Jakość zadań dydaktycznych w edukacji wczesnoszkolnej". Opiniująca nie podaje ani miejsca wydania, ani roku wydania, a zatem jest to chyba maszynopis: "Składa się ze wstępu, czterech rozdziałów, zakończenia, bibliografii i aneksu. Obejmuje131 stron tekstu, obszerną liczącą 26 stron bibliografię i 26 stron aneksów. Jest poprawna zarówno w części teoretycznej, metodologicznej jak i empirycznej."

Podobnie prof. Stanisław Juszczyk stwierdza w swojej recenzji:

"Stwierdzam, że recenzowana praca habilitacyjna dr Jolanty Gabzdyl, zatytułowana „Jakość zadań dydaktycznych w edukacji wczesnoszkolnej”, jest oryginalnym dziełem naukowym, wnoszącym znaczący wkład do dydaktyki komunikacji w klasie wczesnoszkolnej, wskazując jednocześnie dalsze drogi eksploracji badawczych w tym obszarze, a prezentowane w niej wyniki mają dużą wartość poznawczą dla pedagogów oraz wartość praktyczną dla nauczycieli wczesnoszkolnych a także dla studentów pedagogiki wczesnoszkolnej. "

Mamy nadzieję, że wkrótce praca zostanie wydana w Polsce i będziemy mogli zapoznać się z wyjątkowymi zaletami jej naukowych badań.