08 lutego 2025

Pedagogika uciśnionych, czyli o niebezpiecznej dla polityków alfabetyzacji potencjalnych wyborców

 


W czasie służbowego pobytu na jednym z czeskich uniwersytetów zobaczyłem, że został w tym kraju wydany przekład jednej z najgłośniejszych i najważniejszych zarazem rozpraw naukowych z pedagogiki emancypacyjnej nurtu politycznego autorstwa Paulo Freire, której tytuł w oryginale brzmi: "Pedagogy of the Oppressed”. Pierwsza edycja tej książki ukazała się w 1970 roku. 

Eva Batličková przetłumaczyła 59 jej wydanie z 2015 roku (sic!), zaś przedmowę napisał Jakub Ort, nadając jej trafny tytuł: „Moc, która zrodzi się ze słabości uciemiężonych”. Tłumaczka także odniosła się do treści książki we własnym słowie wprowadzającym. 

Znakomity przekład tej rozprawy i jej wydanie zasługują na uznanie, gdyż w III RP jest ona nieobecna w translacji na język polski. Wprawdzie dokonała takiego przekładu ponad 30 lat temu dr Hanna Zielińska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, ale - mimo jej wielu starań - nie znalazł się wydawca, który byłby w stanie pokryć koszty zakupienia licencji od rodziny P. Freire oraz zapłacić za pracę translatorską. 

To wielka szkoda, bo książka jest wyjątkowa, a jej autor szczególnie:

Paulo Freire urodził się 19.09.1921 r. w Recife w Brazylii, zmarł 2.05.1997 r. w São Paulo. Jest jednym z czołowych twórców pedagogiki emancypacyjnej pojmowanej jako pedagogika uciśnionych. W wieku 16 lat nauczał w szkołach języka portugalskiego, a w czasie studiów prawniczych, a następnie pedagogicznych na Uniwersytecie w Recife zafascynowała go filozofia takich wybitnych humanistów, jak: Karl Jaspers, Gabriel Marcel, Jacques Maritain, Erich Fromm czy Antonio Gramsci.

Na początku lat sześćdziesiątych Freire stworzył i wdrażał za przyzwoleniem władz kościelno-państwowych polityczny program alfabetyzacji dla dwóch milionów rolników w północno-wschodniej Brazylii. Wieśniacy nie mogli bowiem wybierać władz w swoim państwie, gdyż prawo Brazylii  wymagało od osób dorosłych umiejętności czytania i pisania. Kiedy wojskowa hunta przejęła w 1964 roku władzę, osadziła Freirego na 70 dni w więzieniu, by doprowadzić do jego wydalenia z kraju. 

Nic dziwnego, że filozof wykazywał w swoich kolejnych rozprawach ścisły związek między polityką a edukacją wskazując, że łatwiej jest bowiem rządzić niewykształconym społeczeństwem.    

Freire przebywał na emigracji przez szesnaście lat, do 1980 roku. Nie bez powodu zatem nazywano go pedagogiem uciśnionych, który sam doświadczył nie tylko bycia więźniem, ale też rozłąki z własną ojczyzną i jej kulturą. Po sześciu latach od powrotu do rodzimej Brazylii zmarła jego żona, nauczycielka. Od 1947 roku Freire był profesorem m.in. Uniwersytetu w Harwardzie. 

Przez wiele lat Brazylijczyk był też ekspertem UNESCO, mieszkał i pracował w Genewie jako doradca ds. ekumenicznych w zakresie problematyki oświatowej. Jego osiągnięciem było stworzenie metody alfabetyzacji w krajach Trzeciego Świata oraz zaangażowanie w obronę kulturowej tożsamości zamieszkujących je społeczeństw. Od 1985 r. był honorowym przewodniczącym Międzynarodowego Stowarzyszenia Oświaty Dorosłych. 

Jego pierwsza książka pt. Educacao como Practica da Liber dade (Edukacja jako praktyka wolności) została opublikowana w Urugwaju w 1967 roku, gdyż w tym czasie Freire przebywał już na emigracji w Chile. Natomiast swoją kolejną książkę pt. Pedagogy of the Opressed (Pedagogika uciśnionych) napisał w 1968 roku a wydał ją dopiero w 1970 roku w USA. Kiedy w 1997 roku pisałem rozdział o pedagogice emancypacyjnej, na podstawie niemieckich źródeł wskazałem zatem błędnie na 1972 rok wydania tej książki. To powinno być skorygowane.  

W latach 1975–1979 P. Freire wspólnie z żoną kierował zespołem doradców edukacyjnych w Gwinei- -Bissau, Sao Tome i Knapverden. Z tego też okresu pochodzi jego kolejna książka pt. "Dialog jako zasada". Po powrocie do Brazylii był współzałożycielem Partii Pracy, twierdząc, że jako pedagog nie może zrezygnować z czynnego zaangażowania się w politykę. Nie ma bowiem – jego zdaniem – neutralnych politycznie pedagogów. 

Po kilkunastu latach emigracji osiedlił się na stałe w Sao Paulo, gdzie pracował na Katolickim Uniwersytecie oraz w państwowym Uniwersytecie Campinas. W czerwcu 1991 r. odbyła się na Uniwersytecie w Hamburgu z okazji 40-lecia niemieckiej sekcji UNESCO debata trzech humanistów na temat – "Po co dzisiaj wychowanie?", w której uczestniczył oprócz brazylijskiego pedagoga marksistowski filozof kultury i pedagog z Polski prof. Bogdan Suchodolski


Badania w tym zakresie zapoczątkowała wspomniana przez mnie Hanna Zielińska, obecnie dr hab.  Hanna Stawiarska (WSB Merito w Toruniu), która prezentowała założenia swojego projektu doktorskiego na Międzynarodowych Konferencjach "Edukacja alternatywna - dylematy teorii i praktyki" w Łodzi i na Ogólnopolskim Seminarium "Nieobecne dyskursy" prof. Zbigniewa Kwiecińskiego w połowie lat 90. XX wieku w UMK w Toruniu, przygotowując dysertację doktorską pod jego kierunkiem. Kto zna któryś z  przekładów, ten nie musi czekać na kiedyś wydaną polską edycję książki. 

Od połowy lat 90. - jak wspomniałem powyżej - przekład H. Zielińskiej książki Freire "Pedagogika opresji" leży w szufladzie, a przecież w państwie rodzącej się i odzyskiwanej po 1989 roku demokracji właśnie ten tytuł powinien być wydany, by dotarł nie tyle do polityków, co przede wszystkim do naszego społeczeństwa. Brak lub bardzo niski  bowiem poziom samoświadomości społeczno-politycznej i kultury emancypacyjnej sprawia, że także polskie społeczeństwo coraz bardziej ulega populistycznym politykom, którzy znakomicie nim manipulują, tworząc dzięki temu m.in. własne zaplecze kapitałowe dla sprawujących władzę. 

W języku polskim pozostają nam zatem m.in. poniższe metaanalizy dzieł P. Freire: 

     


Nieświadomi a opresjonowani nie są w stanie wyjść z gorsetu politycznej przemocy, bo nie dostrzegają i nie rozumieją strategii przejmowania części państwa przez oligarchie, które osłaniają się ideologią konserwatywną lub lewicowo-liberalną. Edukacja  musi stać się elementem wyzwolenia z polityki opresji, jak wprost pisze o tym w swojej książce P. Freire. Paradoksalnie można wyzwolić się z uciemiężenia właśnie dzięki uczeniu się także przez opresorów, by zrozumieli własną pozycję w społeczeństwie. Trzeba zrozumieć konieczność wyzwolenia się dzięki edukacji, uczeniu się przez całe życie, niezależnie od stanu już posiadanej wiedzy, wieku, płci, pozycji społecznej, kapitału kulturowego itp.

Polski czytelnik, student nauk o polityce, socjologii, pedagogiki czy prawa powinien przeczytać książkę P. Freire, ale nie po to, by nie pozwolić rządzącym na utrzymywanie społeczeństwa w nieświadomości owego związku polityki z alfabetyzacją. W XXI wieku pojawił się nowy problem analfabetyzmu cyfrowego. Dopóki nie dotrze do Polaków treść tej niezwykłej rozprawy polityka obłudy, populizmu i autokracji, pozostają im opracowania nie tylko tego studium wybitnego filozofa, zapoznanie się z nim w oryginale (a jest przetłumaczone na kilkadziesiąt języków świata), ale także pogłębione analizy jego działalności politycznej i twórczości naukowej. 

Interesujący jest dla mnie powód wydania tej książki w Czechach. Jak uzasadnia to inicjator tej edycji Jakub Ort, jest to przede wszystkim tekst o polityce i wizji zmiany społecznej. Książka miała wpływ na ruchy kontestacyjne w Europie w II połowie lat 60. XX wieku, ale i na rewolucję na Kubie. Freire uważał, że błędna jest leninowska idea rewolucji, gdyż każdy jej naśladowca doprowadza do sytuacji, w wyniku której ofiary przemocy chcąc wyzwolić się spod jarzma władzy totalitarnej same stają się kolejnymi ciemiężycielami społeczeństwa.

Konieczna jest zatem edukacja i dialog, gdyż zmiana w wyniku emancypacji ma być procesem a nie następstwem celów zewnętrznych ruchów społecznych. Konieczne dla wyzwolenia jest wykształcenie jako narzędzie rozwoju człowieka, jeśli prowadzi do krytycznego myślenia i zerwania z fałszywym wyobrażeniem sobie świata i samego siebie. Jak pisze J. Ort:

"W "Pedagogice uciemiężonych" możemy znaleźć   wszystkie trzy cnoty chrześcijańskie: wiarę, nadzieję i miłość. Jednak najważniejsza jest wiara w ludzi, w ich potencjał bycia czymś więcej niż tylko przedmiotem opresji; miłość , która otwiera drogę do dialogu,  na który akcent kładł Freire; i nadzieja, która otwiera możliwość zmiany i podaje w wątpliwość trwałość społecznego porządku. Nie bez powodu niektórzy twierdzą, że myśli Freire są swoistego rodzaju "sekularną teologią" (Freire, Praha, 2022, s.14-15).        

Freire był jak Baden Powell zwolennikiem nauczenia ludzi łowienia ryb, aniżeli pomagania im przez obdarowywanie ich rybami. Edukacja powinna służyć rozumieniu świata, odróżnianiu fałszywych informacji od prawdziwych, dostrzeganiu przyczyn istniejących różnic społecznych i konfliktów, by wzmacniać w ludziach siłę do rozwiązywania problemów oraz by chcieli wyzwalać się z ucisku. Będzie to możliwe, jeśli  opresjonowany wejdzie w relacje z opresorem z pozycji równorzędnego partnera do dialogu. 

Także tłumaczka książki - Eva Batličková  zwraca uwagę na to, że myśl Freire jest ponadczasowa i ponadnarodowa, uniwersalistyczna. Wychowanie ku krytycznemu myśleniu w dialogu, w otwartym środowisku, w którym ludzie będą pojmowani jako osoby wolne i odpowiedzialne, a nie jako łatwo wymienialne części jakiegoś systemu, jest koniecznym warunkiem funkcjonowania każdego społeczeństwa, w którym człowiek ma być człowiekiem" (Batličková, op.cit., s. 24).  

Odpowiedź na moje pytanie o przyczynę wydania przekładu książki Freire znajduje się w glossie, którą zamieścili Magdalena Šipka i Martin Tomanek. Przyznali, że liczą dzięki poglądom Freire na wsparcie przez młodzież i nauczycieli idei szkół emancypacyjnych "Futuropolis". Lider "aksamitnej rewolucji" Vaclav Havel uważał podobnie jak Freire, że uobywatelnienie i edukacja są kluczowe  dla istnienia demokracji przez duże D. 


"Obchodzimy uroczyście rocznicę studenckiej rewolucji z 17 listopada (1989 roku - rewolucji aksamitnej - dop. BŚ), ale w szkołach stale panuje posłuszeństwo. Najnowsze ruchy społeczne zorientowane przykładowo na katastrofę klimatyczną próbują nawiązać do tej tradycji, ale nie zyskują już takiego wsparcia w społeczeństwie. Studentów szkół wyższych, którzy okupowali Wydział Filozoficzny (Uniwersytetu Karola w Pradze - dop. BŚ) jesienią 2019 roku, straszono wezwaniem policji. 

Aktywiści ruchu Fridays for Future są często odsądzani do czci i wiary tak przez swoich nauczycieli szkolnych jak i autorytety publiczne, np. przez czeskiego arcybiskupa. Właśnie dlatego pojawiają się nowe ruchy społeczne, których działacze starają się wesprzeć młodzież szkolną i jej wielu nauczycieli w aktywności na rzecz koniecznej transformacji systemu opresyjnego w demokratyczny" (Šipka, Tomanek, s. 215).    

   

 

07 lutego 2025

Aleksander Kamiński jako wychowawca, harcerz i kierownik bursy w Pruszkowie (odc.4 - ostatni)

 

(źródło: Tablica pamięci Aleksandra Kamińskiego w Pruszkowie) 



Publikuję kolejny odcinek z maszynopisu Oskara Żawrockiego, nauczyciela Szkoły Rydzyńskiej, który nie jest znany, a dotyczy wspomnień o Aleksandrze Kamińskim. Tekst otrzymałem od mojej Doktorantki - dr Edyty Żebrowskiej, która miała dostęp do teczki z dokumentami nauczyciela Rydzyny. Pani Teresa Wrzołek - córka Oskara Żawrockiego udostępniła teczkę swojego ojca, w której znalazł się ów maszynopis oraz zdjęcie  z Aleksandrem Kamińskim. Odkrycie tego wspomnienia pokazuje nie tylko młodzieńcze zaangażowanie pedagogiczne Kamińskiego, ale przede wszystkim fenomenalną rolę wspólnoty harcersko-instruktorskiej, która stała się kuźnią elit Armii Krajowej, a po II wojnie światowej - elitą polskiej nauki. 

Co ciekawe, w monografii o oświacie w Pruszkowie oraz w artykule o Bursie RGO przy ul. 3 Maja w Pruszkowie nie ma wzmianki, że Aleksander Kamiński był w niej wychowawcą. Wspomina za to ten okres Mirosław Wawrzyński. Ciekawy jest też artykuł Tadeusza Jarosa o harcerstwie pruszkowskim. 

Dziś jest ostatni fragment nieznanych wspomnień Oskara Żawrockiego o Aleksandrze Kamińskim ma jednak bardziej osobisty charakter (pisownia oryginalna): 

"Młodzież w schronisku RGO w Pruszkowie była b. różna, przeważnie sieroty, półsieroty lub inni biedacy. Wyżywienie niezbyt obfite a nawet niekiedy niewystarczające, warunki zamieszkania ciasne, prawie wyłącznie w zwykłych mieszkaniach typu rodzinnego a więc nieprzystosowane do gromady 30-60 dzieci, co stwarzało wiele trudności w organizowaniu życia wychowanków.  W ostatnich latach mego pobytu w Pruszkowie (trzy bursy, schroniska) były prowadzone systemem harcerskim, gdzie wychowankowie : a jedną z nich kierował Aleksander Kamiński, drugą Włodzimierz Rychlicki, a trzecią zdaje się Bronek Hajęcki. 

Każde schronisko było prowadzone nieco inaczej, gdyż dyrektor Czesław Babicki nie narzucał szczegółów pozwalając każdemu z kierowników stosować elastycznie metodę harcerską w każdym z tych domów dziecka, jakbyśmy ich obecnie nazywali. O ile pamiętam, tylko w schronisku Rychlickiego wszyscy chłopcy należeli do ZHP, w innym sporo młodzieży nie należało i tam drużyny tworzyły wyodrębnioną  jednostkę organizacyjną, współzawodniczącą z zastępami nie-harcerzy. 

Do hufca pruszkowskiego należały jeszcze  drużyny z okolicznych miejscowości - z Brwinowa, Milanówka, Grodziska i Utraty, prowadzone przez  miejscowych drużynowych a niekiedy przez najstarszych bursiaków (wychowanków właśnie owych zakładów wychowawczych RGO. Olek był w tym czasie moim zastępcą jako hufcowego i prowadził jakiś dział, zdaje mi się, że organizacyjny i kształcenia kadr. Żadnego patronatu w postaci Koła Przyjaciół (t.zw. KPH czyli Koła Przyjaciół Harcerstwa)  nie mieliśmy, byliśmy b. samodzielni, uznając tylko formalne władze harcerskie (K-dę Chor. Mazowieckiej) i uważne, wyważone o zawsze ceniące samodzielne poczynania wychowawcze kontakty z bezpośrednim przełożonym tych zakładów t. zn. z dyrektorem Czesławem Babickim i jego zastępcą, bardzo on naczelnego różniącym się oddziaływaniem na Olka i innych młodych ludzi - panem Władysławem Łopińskim. 

Babicki - intelektualista, romantyk, artysta i pedagog, Łopiński - systematyczny, dokładny, b. realistyczny i konkretny, powiedziałbym: życiowy. W Pruszkowie Aleksander zupełnie nieoczekiwanie i przypadkowo odnalazł swoją matkę, którą zagubił w trakcie wędrówki do Kijowa podczas ucieczki z Warszawy. Zagubił jako chłopak na jednej stacji kolejowej (czyżby Żmerynce?), gdy w 19.. r. jechał pociągiem ewakuacyjnym na wschód i wsiadł do innego pociągu, niż należało. 

Matka myślała, że syn jedzie z tej stacji tym samym -  co i ona, tylko w innym wagonie, a Olek pojechał w stronę Kijowa, gdzie został przygarnięty przez swego wuja, który później przeniósł się  do Humania. Matka rozpaczał, szukała syna wszędzie i przez wiele lat, tułając się aż za Rostowem. (trzeba pamiętać o trudnościach komunikacyjnych i niemożnościach łącznościowych tego okresu w Rosji) i powróciwszy - w drodze repatriacji do Polski... spotkała go na ulicy w Pruszkowie. Poznała. I on poznał w tej ubranej prawie w łachmany kobiecie swoją matkę. Zaopiekował się nią tak, jak mógł najdelikatniej  i najczulej.

Pani Petronela Kamińska była kobietą prostą, niewykształconą, lecz o tak dobrym sercu i wrodzonej subtelności, iż była przez nas wszystkich (a szczególnie przez moją żonę, gdyż w tym właśnie czasie ożeniłem się) podziwianą za jej niespożyty trud i cierpienie (umierała z głodu w Rostowie, gdzie ludzie jedli z głodu ludzkie mięso, jak opowiadała). Niestety, mimo leczenie i wszelkich starań gruźlica  zwyciężyła i pani Kamińska zmarła w kilka lat później.

Sieroctwo Olka przerwane krótkim pobytem matki zostało wyrównane podobnie jak moje tym, iż Olek ożenił się w roku 19.. z Janiną Sokołowską, harcerką, wychowawczynią w tymże Pruszkowie i jednocześnie studentką archeologii, która podobnie jak on matką, zajęła się opieką nad Olkiem coraz wyraźniej zapadającym na gruźlicę.

Życie rozdzieliło mnie z Olkiem. Najpierw podchorążówka w  Ostrowi Mazowieckiej, później przejście do Rydzyny Wlkp. do eksperymentalnej szkoły-internatu (gimn. i liceum im. Józefa Sułkowskiego) a jeszcze później do Gener. Kom. RP w Gdańsku odseparowały mnie   od stałych kontaktów z przyjacielem, z którym spotykałem się i w Warszawie w jego nowej bursie i w Nierodzimiu lub Górkach Wielkich na różnych kursach, i on przyjeżdżał do nas do zamku w Rydzynie. Przyjaźń nasza nie doznała ani razu załamania w ciągu całego Jego życia... 

 Nie mieliśmy przed sobą tajemnic ani społecznych, ani zawodowych, ani osobistych i nigdy nie zawiedliśmy się. To nie są słowa bez pokrycia. Olek wychowywał sam siebie w takiej rzetelności, iż nie znam ani jednego kłamstwa z jego strony. Czasami przemilczał pewne sprawy, aby nie  sprawiać przyjacielowi niepotrzebnej przykrości (na przykład nie powiedział   mi w swoim czasie - że otrzymał Kaw. Krzyż Odrodzenia Polski, ale tylko dlatego, żeby mnie nie smucić, bo wówczas jeszcze nie miałem "chlebowego krzyża", a byłem już na emeryturze i ów 25% dodatek miał poważne znaczenie  w moim budżecie). 

Zawsze był delikatny w stosunkach międzyludzkich, ale nigdy - uniżony a tymbardziej służalczy wobec "możnych" tego świata. Miał swoje zdanie w każdej sprawie - chętnie słuchał argumentów lecz potrafił nieugięcie bronić swojego stanowiska , gdy był przekonany o swojej racji. Był nadzwyczaj zdyscyplinowany i umiał zawsze podporządkować swoją wolę woli  innego człowieka, który był jego przełożonym. Dążenie do władzy nigdy nie było naczelnym motywem jego działania, choć starał się zachować rzeczywistą władzę tam, gdzie pełnił kierowniczą funkcję, obojętne - czy to była drużyna, bursa, katedra czy nawet cały ZHP. Dopóki mógł - pełnił swoją służbę, lekceważąc zewnętrzne formy należne stanowisku lecz nie godząc się na pomniejszanie możliwości działania przy zachowaniu formalnych uprawnień".

 

 

06 lutego 2025

"Wskazidroga" Aleksandra Kamińskiego w pruszkowskich czasach (odc.3)

(źródło: T. Jaros)

Publikuję kolejny odcinek z maszynopisu Oskara Żawrockiego, nauczyciela Szkoły Rydzyńskiej, który nie jest znany, a dotyczy wspomnień o Aleksandrze Kamińskim. Tekst otrzymałem od mojej Doktorantki - dr Edyty Żebrowskiej, która miała dostęp do teczki z dokumentami nauczyciela Rydzyny. Pani Teresa Wrzołek - córka Oskara Żawrockiego udostępniła teczkę swojego ojca, w której znalazł się ów maszynopis oraz zdjęcie  z Aleksandrem Kamińskim. Odkrycie tego wspomnienia pokazuje nie tylko młodzieńcze dojrzewanie Kamińskiego do pedagogiki, ale przede wszystkim fenomenalną rolę wspólnoty harcersko-instruktorskiej, która stała się kuźnią elit Armii Krajowej, a po II wojnie światowej - elitą polskiej nauki (pisownia oryginalna - moje podkreśl.): 

"Olek został członkiem K-dy Choragwi Mazowieckiej a ja w dalszym ciągu byłem hufcowym w Pruszkowie. Nigdy w życiu nie czułem ani kompleksu niższości ani poczucia wyższości nad Olkiem: byliśmy zbyt bliscy sobie i intelektualnie różni uzupełniając się zarówno w reakcjach fizycznych jak w sposobach rozumowania i wnioskowania. Jego poglądy były jakby szersze i bardziej podbudowane autorytetami innych, moje - bardziej samodzielne i niezależne od prądów i szkół panujących w danym okresie w pedagogice, socjologii czy nawet w filozofii. 

Kamiński w okresie pruszkowskim był raczej sangwinikiem, gdy podpisany a jemu najbliższy  przyjaciel był bardziej zbliżony do typu flegmatyka. Charakterystyczne, że i w okresie pruszkowskim i późniejszym nasze sympatie kobiece  były przeważnie odmienne: Olek wybierał brunetki, smukłe i romantyczne, pisujące wiersze i zachwycające się Słowackim, mój młodzieńczy wzrok wybierał blondynki, mocno zbudowane, pogodne i zaradne, raczej koleżanki do tańca i do różańca. Nigdy w życiu nie mieliśmy zatargu o sympatię, zresztą były one tymi sympatiami niezbyt długo: uporczywie szukaliśmy wielkiej miłości i, wyraźnie, żony a nie zabawki. 

Pruszków - to utrwalanie się zasadniczych zrębów charakterystycznych  i przyniesionych z Humania: stała i niestrudzona praca nad sobą, kroczenie ścieżką ideologii harcerskiej, wyrażonej w Prawie i Przyrzeczeniu, głodne wsłuchiwanie się we wszystko, co działo się w życiu obok (wielki wpływ na kształtowanie się osobowości Olka wywierał fakt, że od  najwcześniejszej młodości wychowywał innych, co zmuszało do czujności nad samym sobą: musiał być zawsze żywym przykładem) i Pruszków to również pogłębianie wiedzy czerpanej żarliwie zarówno w szkole średniej (nie pamiętam nazwiska lecz pamiętam dyskusje, które wszczynał Olek z nami, gdy się dowiedział czegoś ciekawego w szkole, np. jak żywo przedstawiał on teorię doboru naturalnego, pamiętam do dziś).

Później fascynował się wykładami prof. Tatarkiewicza, Antoniewicza a w późniejszych latach zachwycał się Hessenem i Radlińską. Zawsze był głodny wiedzy i każdego dnia umiał ją zdobywać, aby później móc służyć innym. Głód wiedzy był napewno jedną z naczelnych cech okresu pruszkowskiego. Czasu miał na naukę niewiele, gdyż funkcja wychowawcy a następnie kierownika schroniska RGO w Pruszkowie i społeczne zaangażowanie się w pracy harcerskiej pochłaniała każdą godzinę nie zajęta przez pracę na uczelni i dlatego Olek oddawna umiał układać sobie ściśle przestrzegany rozkład dnia, tygodnia i miesięcy. 

Nie umiem powiedzieć, kto z nas dwóch był bardziej systematyczny w realizacji ustanowionych planów pracy. Z własnych wspomnień pamiętam, iż przez kilka miesięcy notowałem ilość godzin, którą przeznaczałem na sen - wypadło za ten "eksperymentalny" 5 godzin 17 minut.  Przypuszczam, że Olek utrzymywał się w tej niewielkiej formie. 

Czy na obozach harcerskich, czy na kursach lub "Hufdrużu" - wstawaliśmy natychmiast po obudzeniu, nigdy nie wylęgając się w łóżku, nawet jeśli była ku temu okazja i dalej cały dzień prawie z zegarkiem w ręku. Pruszków był doskonałą szkołą życia:   trzeba było być przykładem dla innych, posiadało się najwierniejszego przyjaciela, dobrą szkołę i zdolności organizatorskie, wydarzenia polityczne interesowały nas bardzo (obaj byliśmy piłsudczykami) często były tematami rozmów a nawet dyskusji, przecież chcieliśmy ulepszać świat, obaj byliśmy sierotami nie mając nikogo z rodziny do opieki czy pomocy - i właśnie ta konieczność  samodzielności, odpowiadania przede wszystkim przed sobą samym za każdy krok i niewypuszczanie ani na chwilę busoli harcerskiej, jako wiernego wskazidrogę w różnych sytuacjach hartował nasze przekonania, poglądy i wdrażał do codziennego czynu, zawsze zabarwionego życzliwością dla innych, chęcią pomocy i wielkiej tolerancji". 

cdn.

 

 

  

 

05 lutego 2025

Podejście Aleksandra Kamińskiego do wulgarnych podchorążaków i ... uwodzicielskich kobiet (odc. 2)

 



(foto: Aleksander Kamiński)

Publikuję kolejny odcinek maszynopisu Oskara Żawrockiego, nauczyciela Szkoły Rydzyńskiej. Wspomnienie przyjaźni z Aleksandrem Kamińskim otrzymałem od mojej Doktorantki - dr Edyty Żebrowskiej, która miała dostęp do teczki z dokumentami nauczyciela Rydzyny. Pani Teresa Wrzołek - córka Oskara Żawrockiego udostępniła teczkę swojego ojca, w której znalazł się ów maszynopis. Odkrycie tego wspomnienia pokazuje nie tylko młodzieńcze dojrzewanie Kamińskiego do pedagogiki, ale przede wszystkim fenomenalną rolę wspólnoty harcersko-instruktorskiej, która stała się kuźnią elit Armii Krajowej, a po II wojnie światowej - elitą polskiej nauki (pisownia oryginalna - moje podkreśl): 

 

"Jeszcze innym wpływem były kobiety. Pruszków, życie w nim w charakterze wychowawców ( a więc trzeba być jakimś zauważalnym i oddziałowującym wzorcem dla wychowanków) a jednocześnie uczniów najstarszych klas licealnych a następnie studentów dawało wiele możności spotykania się na różnych szczeblach z drugą płcią. Olek też nie był obojętny na wdzięki  wychowanek schroniska, na zalotny uśmiech hożej harcerki czy powłóczyste spojrzenie studentki. Temat "dziewczyna" bywał i na naszych "konferencjach  życia" a często i w rozmowach we dwójkę. 

Niesłychanie charakterystycznym jest dla naszego stosunku przyjaźni i to w obrębie całego naszego długiego życia, nie tylko w Pruszkowie, był brak erotyki czy seksu między nami. Obaj byliśmy rzeczywiście mężczyznami i to takimi, którzy nie lubią plugawych dowcipów i rozmów dwuznacznych lub wręcz sprostytuowanych, chociaż niełatwo przeżywaliśmy napięcia zmysłowe i nadażające się okazje  czy nawet namowy, albo kpiny t.zw. kolegów.  

To Aleksander Kamiński był tym podchorążym w Szkole Podchorążych Rezerwy w Ostrów Wielkopolski, który zdołał w ciągu kilku miesięcy wyplenić z żargonu podchorążaków ów czasownik ("opier....ć"), który zastępował w rozmowach między podchorążymi wszystkie inne czasowniki. Przecież nie mówiło się" "pójdę po chleb" - tylko "podpier...ę trochę chleba!" Nie mówiło się "za co zostałeś ukarany?", lecz "za co ciebie tak opier......?" itd., itd. w nieskończoność. 

Olek stanął sam jeden przeciwko wszystkim. W pierwszym okresie to nawet kadra była przeciwko temu "harcerzykowi", lecz w miarę czasu, perswazji i argumentacji podchorążego Kamińskiego  sytuacja uległa całkowitej zmianie: najpierw przeszedł  na stronę walczącego Olka dowódca kompanii (nie pamiętam jego nazwiska, chociaż Olek o nim nie mówił), następnie grono awanturników zmalało - gdy nie pozwolono im w w nocy dać t.zw. "koca" śpiącemu podchorążemu Kamińskiemu, by się opamiętał i nie walczył z "męskim" czasownikiem, w końcu moralna postawa Olka - jego istotna prawość i koleżeństwo oraz pełne zdyscyplinowanie i postępy w szkoleniu zrobiły swoje: podchorążowie zaprzestali wszystko pier..... i zaczęli używać normalnych czasowników. 

Wydaje mi się, że to był jeden z największych sukcesów postawy Olka. O ile wiem, Olek nigdy nie dotknął prostytutki, choć uważał ją za takiego samego człowieka - jak każdą dziewczynę. Był estetą nie tylko w ubiorze, który nosił zawsze z pewną dozą elegancji i dobrego smaku. Inicjację przeżył na jednym z wieczorków tanecznych w schronisku (obecne Domy Dziecka), prawie zgwałcony przez nowo zaangażowaną wychowawczynię, która zwabiła go o sypialni i zamknęła drzwi na klucz.  Odczuł ten fizyczny stosunek jako coś obrzydliwego. Lecz rzetelnej miłości Aleksander szukał zawsze i nieraz był bliski poważnego zakochania się.

W okresie Pruszkowa mocno zachwycił się Ireną H., późniejszą pisarką i mocno przeżywał jej ekscentryczne zachowanie się połączone z bogatą inteligencją i interesującym sposobem bycia: trochę cygańskim, trochę anarchistycznym a zawsze ciepłym kobiecością i swoiście zalotną. Najpierw ja ją "zauważyłem", lecz po jakimś czasie, gdy opowiedziała mi bez ogródek swój pierwszy pobyt w łóżku prawie nieznanego jej człowieka - odszedłem od niej. 

Czy Olek o tym epizodzie wiedział - nie wiem i dlaczego od niej odszedł też nie wiem. Sprawy osobiste zostawały między nami nietykalne - chyba, że o radę zwracał się ktoś celowo, na przykład, gdy poważnie zastanawiał się przed swym ożenkiem, wówczas udzieliliśmy sobie wzajemnie rad, które po wieledziesięciu latach spełnienia wydają mi się słuszne, bo sprawdzone przez nasze niezrównane Żony.

W inny nieco sposób zwalczaliśmy z Olkiem (zdaje się, że ten sposób został wielokrotnie powtórzony przez innych) używanie brzydkich, ordynarnych wyrazów. Słownik ówczesnych instruktorów harcerskich nie szafował wyrazami chamskimi lecz do zwykłych należały tego rodzaju powiedzonka: "do jasnej cholery", "psia krew",  dureń jesteś, zamknij się, bałwanie itp. A jednak odzwyczailiśmy się, w ciągu chyba tygodnia czy dwóch od używania tych i podobnych przekleństw. 

Oto w naszym pokoju była zawieszona kartka a na niej w trzech kolumnach imiona Oskar-Olek-Włodek. Jeśli któryś z nas w zapamiętaniu rzucił jakieś "niepotrzebne słowo" - pierwszy, kto je spostrzegł biegł do tej kartki i pod imieniem delikwenta wpisywał owo niefortunne słowo. Już w pierwszym dniu takiego współzawodnictwa jeden z nas wysunął się na pierwsze miejsce, ale w następnym dniu już był ostrożniejszy a w dalszych coraz to trudniej było złapać takie słówko do wpisania na listę brudnych wyrazów.   I tak odzwyczailiśmy się od ordynarnych słów.

Podobnie było z nauką "wygłaszania mów". Podczas spaceru nagle jeden z nas wyznaczał: "teraz będzie przemawiał Olek, od tego słupa telegraficznego do tamtej latarni, na temat - który poda Włodek, i Włodek momentalnie musiał podać jakiś temat w formie rzeczownika, np. "słońce" lub Janek lub jeszcze inne: "tetraedydryt: - wezwany musiał natychmiast zacząć mówić o tym przedmiocie - który został mu zadany jako temat do krótkiego przemówienia.  Powinien był mówić w miarę możności sensownie, w miarę bez zająknięcia i tak prowadzić swój wykład, pogadankę, przemówienie - by zakończyć właśnie przed ową latarnią. 

Czy to była dziecinada? Nie. To było samodoskonalenie się, zainspirowane własnym pomysłem. Trzeba przyznać, że po pewnym treningu dawało coraz lepsze rezultaty, co z kolei podnosiło wymagania stawiane "mówcy". wiele było podobnych ćwiczeń, które towarzyszyły naszemu pruszkowskiemu życiu. Można przypuścić, że każdemu z nas te młodzieńcze zachwyty samodoskonalące przydały się w późniejszym realnym życiu" . 

 

     

 

04 lutego 2025

"Lekcje życia" Aleksandra Kamińskiego we wspomnieniu Oskara Żawrockiego (odc.1)

 


(foto: z archiwum Teresy Wrzołek a udostępnione przez dr Edytę Żebrowską) 

Publikuję treść nieznanych dotychczas wspomnień Oskara Żawrockiego, nauczyciela Szkoły Rydzyńskiej, w których najważniejsza postacią jest jego przyjaciel - Aleksander Kamiński. Tekst otrzymałem od mojej Doktorantki - dr Edyty Żebrowskiej z APS, która miała dostęp do teczki z dokumentami nauczyciela Rydzyny. 

Pani Teresa Wrzołek - córka Oskara Żawrockiego udostępniła teczkę swojego ojca, w której znalazł się ów maszynopis oraz zdjęcie z Aleksandrem Kamińskim. Odkrycie tego wspomnienia pokazuje nie tylko młodzieńcze dojrzewanie Kamińskiego do pedagogiki, ale przede wszystkim fenomenalną rolę wspólnoty harcersko-instruktorskiej, która stała się kuźnią elit Armii Krajowej, a po II wojnie światowej - elitą polskiej nauki. 

Jeśli ktoś będzie twierdził, że superwizja jest odkryciem psychologów, to muszę temu zaprzeczyć, bo praktykował ją Aleksander Kamiński jako instruktor harcerski pod nazwą "lekcje życia". Warto przeczytać to wspomnienie, którego pierwszą część publikuję poniżej. Ze względu na różne wątki przyjaźni między obu harcerzami i pedagogami zarazem, będę je publikował w częściach (podkreśl. - moje):

      

"OKRES PRUSZKOWSKI

Z Humania wyruszyłem pieszo do nieznanej mi Polski chyba w marcu 1919 roku, lub w końcu kwietnia. Dokładnej daty nie pamiętam, można ją odtworzyć na podstawie faktu, że dotarłem do Hajsyna i tam informowałem gen. Iwaszkiewicza o sytuacji w Humaniu a on tego dnia miał się spotkać z Petlurą w Hajsynie. Tam też po raz pierwszy widziałem doskonale prezentujący si konny oddział Petlurowców, stanowiący bodaj straż przyboczną Petlury.

Wyruszyłem z Humania skoro świt. Odprowadzały mnie dwie druhny i Olek - którego zostawiłem na stanowisku p.o. hufcowego i, zgodnie z decyzją Rady Gniazda Humańskiego, udawałem się do Polski, aby się przeszkolić na odpowiednich kursach harcerskich, powrócić i dalej prowadzić hufiec humański w myśl uzyskanych instrukcji, w szczególności chodziło nam o to, czy mamy szkolić się wojskowo czy ograniczyć do zdobywania zwykłych sprawności i stopni harcerskich. Dla szkolenia wojskowego nie mieliśmy żadnych podręczników i sprzętu a szkolenie harcerskie było dobrze prowadzone zarówno w znaczeniu technicznym, jak i co było najważniejsze - w znaczeniu ideowo-charakterowym.     

Wszedłem na trakt wiodący z Humania i pożegnawszy Aleksandra machającego bez przerwy ręką ruszyłem w nieznane ze ściśniętym niepokojem sercem: Czy go jeszcze zobaczę ? Miałem na sobie ubranie uszyte przez harcerki (zdaje się przez Muszkę Pawlikowską i Jankę Jasieńską) ze zwykłego jutowego worka, chlebak ("sumka") w nim trochę jedzenia, legitymacja ucznia Sadowo Uczilieszcza (zeszłoroczna moja legitymacja ze szkoły ogrodniczo-sadowniczej w słynnej Zofijówce i nieco bielizny miały usprawiedliwiać mój marsz "do ciotki, bo nie mam już z czego żyć" do Hajsyna.  

Po różnych przygodach i unikaniu skupisk ludzkich, sypiania w stodołach i u księdza (miałem wykute adresy) dotarłem do Hajsyna a stamtąd bezpośrednio wojskowym pociągiem do Warszawy, gdzie mną opiekował się mecenas Mirosław Sawicki i jego syn Witold. 

Tu otrzymałem właściwe wskazówki od władz harcerskich i w oczekiwaniu na szkolenie zostałem skierowany do bursy 3-go Maja w Pruszkowie i zaangażowany tam w charakterze pomocnika wychowawcy. 

Losy wojny polsko-bolszewickiej potoczyły się inaczej i w lecie 1920 roku, zamiast wracać do Humania, powierzono mi sformowanie z wychowanków burs i schronisk Ray Głównej Opiekuńczej  działającej wówczas w Pruszkowie ochotniczego plutonu harcerskiego. Miejscowe społeczeństwo   wyekwipowało tych 30 chłopaków w jednolite szare mundurki typu harcerskiego i długie spodnie, dostarczyło trochę broni (myśliwskiej! lecz to była "prawdziwa broń") a my ćwiczyliśmy atrapami, pełniąc służbę wartowniczą, ucząc się musztry, terenoznawstwa, trochę pionierki i stając się zdyscyplinowanym oddziałem. 

Po wcieleniu do 221 pp. byliśmy tam wzorowym oddziałem a na froncie w obronie Warszawy zginął tam na moich oczach Józef Oleksiak będąc jeszcze w szeregach tego plutonu. Następnego dnia Pluton Pruszkowski był rozparcelowany po innych kompaniach, ja zostałem przydzielony do 33 pp., ukryłem mój tytuł sierżanta, kt. miałem w 221 pp. i byłem zwykłym ochotnikiem szeregowcem aż do zwolnienia z wojska po skończonej wojnie.

Wróciłem do Pruszkowa, do swojej bursy 3-go Maja i zostałem wychowawcą, jednocześnie ucząc się w popołudniowym gimnazjum wojskowych im. Poniatowskiego w Warszawie. Olek powrócił do Polski w roku 1922 i przyjechał do Pruszkowa, gdzie bez trudu wprowadziłem go jako wychowawcę. Zdaje się, że odrazu został wychowawcą a może najpierw był pomocnikiem wychowawcy i dopiero po pewnym czasie dyr. Józef Czesław Babicki rozpoznał w nim prawdziwego pedagoga. Mieszkaliśmy dłuższy czas razem w tym samym pokoiku, wkrótce nazwanym Komhufem (bo w Humaniu nasze wspólne mieszkanie nazywało się "Hufdruż", gdyż mieszkali w nim komendant hufca i drużynowy, Olek Kamiński. 



Nauka i praca wychowawcza w zakładach wychowawczych RGO (Rada Główna Opiekuńcza - dop. BŚ) m. Pruszkowa, czynne zaangażowanie się od samego przybycia w harcerstwie i coraz głębsze   zainteresowanie się inną płcią stanowiły cztery kierunki wyżywania się mojego przyjaciela i moje. Olek uczył się w gimnazjum im. Stanisława Kostki (chyba na Kulwiecia, nie pamiętam), uczył się świetnie i zawsze przynosi ze szkoły ciekawe problemy naukowe, z którymi zwracał się do nas, instruktorów harcerskich w tamtych czasach: Włodka Rychlickiego, Bronka Chajęckiego, Stacha Michalskiego, Bronka Kowalskiego, Janka Ożdżyńskiego, chyba te z i do Romka Zmaczyńskiego - nowych ludzi z którymi zetknął się w bursie 3-go Maja, a innych schroniskach i w pracy harcerskiej. 

W tym okresie - kiedy Olek Kamiński, Włodek Rychlicki i Romek Zmaczyński awansowali na kierowników schronisk, których wówczas było w Pruszkowie chyba z 8 męskich i ze sześć żeńskich. Młodsze pokolenie instruktorów harcerskich w Pruszkowie stopniowo się wyrabiało, porywane naszym zapałem i wiernością ideałom zawartym w Prawie Harcerskim i Przyrzeczeniu, które dla Olka, dla mnie i dla innych było rzeczywistym drogowskazem, planem życia i zachowania w każdej sytuacji, a nie czymś zewnętrznym, nakazanem przez kogoś i w istocie czymś obcym.

Harcerstwo w czasach Pruszkowa było kręgosłupem do którego dołączaliśmy wszystkie osobiste i społeczne wydarzenia tamtych dni, nie wyłączając najbardziej, osobistych i intymnych. Harcerstwo nas tworzyło. Opieraliśmy się jeden o drugiego, bez zazdrości widząc sukcesy innych i szybko doganiając, przynajmniej  staraliśmy się "dogonić", jeśli ktoś z nas wyprzedzał w jakiejś dziedzinie.  Zaznaczało się to zarówno w szkolnej nauce, jak w pracach wychowawców bursowych i w prowadzeniu drużyn. 

Praca wszędzie była trudna, bo - ani nie mieliśmy jakiegoś przeszkolenia pedagogicznego (zdaje mi się, że tylko ja ukończyłem - a może tylko uczęszczałem na kurs dla wychowawców zakładów zamkniętych zorganizowanych pod auspicjami  Czesława Babickiego w Warszawie - Olka tam nie widzę), ani wiedzy dostatecznej - przecież obaj nie mieliśmy na początku naszej pracy wychowawczej w bursach RGO matury, ani  wreszcie rodziców czy opiekunów, którzy mogli by nam dopomóc  w kształtowaniu swoich postaw  społecznych i mocnych charakterów. 

Właściwie, jeśli w Pruszkowie  założyliśmy fundamenty   pod nasze charaktery - to przepisać należy własnej woli czyli samodoskonaleniu w myśl ideałów wyznaczonych w Prawie Harcerskim. Na nas wszystkich- na całą grupę "pruszkowiaków"  duży wpływ wywierał Czesław Babicki a później Władysław Łopiński, jako dyrektorzy zakładów wychowawczych w Pruszkowie. Nie bez wpływu był Janusz Korczak i osoba pani Jadwigi Falskiej (dziwił nas niepojęty smutek na jej twarzy i stąd gotowość/ chyba bez żadnej przesady stwierdzę) służenia swoim wychowankom w Domu Sierot swoją pomocą. Pewien wpływ, ale chyba nieznaczny - wywierał na Olka naczelny przez RGO w Pruszkowie pan Rutkowski, który później popełnił samobójstwo, lecz najmocniejszy wpływ wywierał przyjaciel przy którym nie było żadnych tajemnic i grono najbliższych instruktorów harcerskich idących wytrwale ustaloną droga samodoskonalenia.

Chyba najlepszym przykładem był tego wpływu były t.zw. "konferencje życia", które odbywały się podczas nocnych spacerów, gdy wychodziliśmy poza miasto i omawialiśmy bez żadnych ograniczeń zachowanie się, postawę i sposób  bycia jednego z nas, wytypowanego w tym dniu do omówienia. Taki kandydat wysłuchiwał najrzetelniejsza krytykę swojej osoby - począwszy od stwierdzenia, że ma brudne paznokcie i śmierdzą mu nogi lub, że brudną miewa chustkę do nosa, a kończąc na stwierdzeniu, że niezbyt inteligentnie odzywa się w towarzystwie, zabiera głos w sprawach, w których się nie orientuje, albo, że łazi z wychowankami - chociaż sam jest wychowawcą i powinien służyć przykładem.          

Zwykle chodziliśmy we trójkę: Olek, Włodek i ja, czasami we czwórkę (dołączał Romek Zmaczyński, Felek Grochowalski lub Stach Michalski). I tak obgadywaliśmy ze dwie godziny każdego który tego wieczoru, a ściślej tej nocy był poddany takiej spowiedzi czy krytyce bezpardonowej przez współkolegów. Mógł się bronić, wyjaśnić swoje postępowanie i swoje poglądy - i w ten sposób toczyła się dyskusja samorzutna bez udziału "nadzorców" a w skutkach najmocniejsza, bo dawała możność poznania siebie samego  oczyma innych - przyjaznych osób. Nie znam wypadku - by ktoś się obraził lecz niektórzy tak mocno brali do serca uwagi przyjaciół, iż wiele lat później wspominali ten moment, zaznaczając, że był dla nich momentem zawrócenia a zawsze momentem głębokiego zastanowienia się".

cdn. 

 

03 lutego 2025

Młodzi naukowcy o niskiej produktywności, czyli efekt św. Mateusza w nauce"

 

 


Profesor Marek Kwiek jest tytanem badań BigData, które mają pomóc władzom akademickim i resortowi nauki w zidentyfikowaniu dających się uchwycić tendencji w sferze produktywności naukowej. Wraz z dr. Łukaszem Szymulą z UAM dokonał analizy karier 320 000 naukowców z 38 krajów, by znaleźć odpowiedź na pytanie: Czy można stać się niezwykle produktywnym naukowcem będąc wcześniej w życiu naukowcem o niskiej produktywności? 

 Wyniki badań w skali globalnej falsyfikują mityczne już przekonanie,  że każdy ma szansę być wysoce produktywnym w dowolnym okresie własnej aktywności naukowej. Jak pisze M. Kwiek: 

"Pierwszą próbą było zbadanie polskich profesorów tytularnych dwa lata temu (https://doi.org/10.1007/s10734-023-01022-y), potem, już według nowej metodologii, przeanalizowaliśmy kilka tysięcy polskich doktorów habilitowanych (https://doi.org/10.1007/s10755-024-09735-3 ) (obie prace powstały z dr. Wojciechem Roszką z UEP). Teraz mamy kariery na ogromna skalę… - i wnioski ważne dla globalnego systemu nauki.

 

Otóż szansa na zostanie „skoczkiem” (Jumper-Up) w nauce wynosi 0,5% - to szansa na bycie niskoproduktywnym naukowcem na początku kariery i zostanie superpoduktywnym naukowcem po 25 latach pracy. Mała! Nawet bardzo… ". 

 

W tym retrospekcyjnym badaniu uwzględniono szanse na zostanie "skoczkiem" w nauce w ciągu 25 lat przedstawicieli nauk społecznych, by porównać ich produktywności twórczą, a więc publikacje naukowe w dwóch okresach: w okresie 4-5 pierwszych lat pracy naukowej i w okresie 15-24 lat. Wnioski są pesymistyczne, bowiem stwierdzono: "niezwykłą sztywność obowiązującą w ramach globalnych karier naukowych: naukowcy zaczynają często i kończą w tym samym miejscu. A skoki w górę (i w dół) niemal się nie zdarzają".

 

(źródło: jw) 

Wprawdzie nie uwzględniono w tej diagnozie produktywności pedagogów, tylko psychologów i ekonomistów, to jednak monitorując twórczość naukową koleżanek i kolegów z mojej dyscypliny w znanych mi ośrodkach akademickich mógłbym wyciągnąć podobny wniosek, i to bez analiz BigData. Jeśli o wartości naukowego poziomu ma świadczyć tzw. produktywność naukowców w każdym okresie ich naukowej kariery, to pojawia się pytanie, czy rzeczywiście jest to najważniejszy i najbardziej znaczący wskaźnik poziomu rozwoju nauki także w naszym kraju?

 

Nauki społeczne, humanistyczne i teologiczne rządzą się jednak innymi prawidłowościami niż dyscypliny z grupy STEMM. Produktywność bywa wysoka, średnia i niska w zależności od przedmiotu, czaso- i kosztochłonności badań, które mają przede wszystkim służyć finansującemu je społeczeństwu. Pojawia się wreszcie racjonalny ogranicznik, jaki stworzył Ustawą 2.0 ówczesny minister Jarosław Gowin, a mianowicie wystarczalność wyprodukowania rocznie jednego slotu. Po co więc tracić czas, życie i zaniedbywać szereg innych wartości, skoro można skorzystać z administracyjnego samoograniczenia?       

Dzielę się tym komentarzem, bowiem wnioski z badań prof. M. Kwieka są radykalne generując kolejne wątpliwości, co do zawartej w nich racji: 

"Wnioski praktyczne są stosunkowo proste: szanse instytucji, które zatrudniają głównie wysoce produktywnych naukowców na posiadanie produktywnej kadry są duże; natomiast zatrudnianie naukowców o niskiej produktywności oznacza milczącą zgodę instytucji na ich utrzymywanie przez wiele lat. Co niesie z sobą konsekwencje instytucjonalne - odczuwane przez dekady".

O efekcie św. Mateusza pisze Agata. 

 Polecam rozprawy prof. Marka Kwieka i współautorów:

Selected recent publications:

M. Kwiek, L. Szymula (2024). Quantifying Attrition in Science: A Cohort-Based, Longitudinal Study of Scientists in 38 OECD CountriesHigher Education. (Featured in Nature).

M. Kwiek, W. Roszka (2024). Top Research Performance in Poland Over Three Decades : A Multidimensional Micro-Data ApproachJournal of Informetrics.

M. Kwiek, W. Roszka (2024). Are Scientists Changing their Research Productivity Classes When They Move up the Academic Ladder?  Innovative Higher  Education.

M. Kwiek, H. Horta, J. J.W. Powell (2024). Using Large-Scale Bibliometric Data in Higher Education ResearchHigher Education Quarterly.

M. Kwiek, W. Roszka (2024). Once Highly Productive, Forever Highly Productive? Full Professors’ Research Productivity from a Longitudinal PerspectiveHigher Education.

M. Kwiek, L. Szymula (2024). Young Male and Female Scientists: A Quantitative Exploratory Study of the  Global Scientific WorkforceQuantitative Science Studies.

M. Kwiek, W. Roszka (2024). The Young and the Old, the Fast and the Slow: A Large-Scale Study of Productivity Classes and Rank AdvancementStudies in Higher Education.

M. Kwiek (2023). The Globalization of Science. The Increasing Power of Individual Scientists. The Oxford Handbook of Education and Globalization. Oxford UP.

02 lutego 2025

Naganne strategie publikacyjne i polityka naukowa III RP

 


Najpierw Prezydium Polskiej Akademii Nauk podjęło uchwałę nr 1/2025 w kwestii, która wywołuje wiele zastrzeżeń natury moralnej, a mianowicie dotyczy coraz powszechniej stosowanej przez część pracowników naukowych publikowanie rozpraw w tzw. drapieżnych czasopismach.  Jak informuje na swoim portalu PAN:

22 stycznia 2025

Podczas pierwszego w 2025 r. Prezydium Polskiej Akademii Nauk zajęto się m.in. problemem drapieżnych kanałów publikacyjnych. W wyniku dyskusji Prezydium PAN przyjęło oficjalne stanowisko w sprawie nagannych strategii publikacyjnych niektórych naukowców.

Szybki wzrost liczby publikacji oraz gwałtowne zwiększanie poziomów cytowalności już od jakiegoś czasu pozostają poważnym problemem całego środowiska naukowego. Perspektywa większej rozpoznawalności, nawet kosztem złamania dobrych praktyk, kusi niestety zarówno naukowców, jak i instytucje. Zjawisko to, zarówno w sposób oczywisty niesie za sobą obniżenie standardów uprawianej w ten sposób nauki, jak i jest nieakceptowalne pod względem etycznym. W swoim stanowisku Prezydium PAN jednomyślnie stwierdziło, że wszelkie tego typu nieuczciwe praktyki zasługują na potępienie. Podkreślono także potrzebę doprecyzowania zasad, które mogłyby zapobiec tego typu sytuacjom w przyszłości.

– Skala zjawiska powinna być szokiem dla środowiska naukowego, w tym również środowiska PAN, szczególnie w kontekście  aktualnej ewaluacji działalności naukowej – skomentował sytuację prof. Marek Konarzewski, prezes Polskiej Akademii Nauk.

Na posiedzeniu Prezydium PAN zauważono, że środowisko naukowe przytłoczone jest liczbą publikacji i cytowań, co obecnie nie przekłada się na wysoką jakość dorobku naukowego.

– Parametry naukometryczne, które do tej pory uważane były za miarodajne, dziś, w dobie tak bardzo dostępnych danych, przestają mieć znaczenie – skomentował prof. Adam Liebert.

 Musimy mieć świadomość, że to poniekąd społeczność akademicka, naukowa doprowadziła do tego niepożądanego zjawiska. Wraz z biegiem lat zabrakło recenzentów, a my sami stworzyliśmy indeks Hirscha. Zadajmy sobie pytanie: czy tylko pracownicy Instytutów mają ten problem, czy może jest to szersza kwestia? – skomentował prof. Marek Krawczyk.

Jednocześnie Prezydium PAN potępiło proceder fabrykowania prac i cytowań prac naukowych, zwracając przy tym uwagę na konieczność dochowania zasad etyki naukowej w toczących się wyborach nowych członków PAN. 

 

W dniu 21 stycznia 2025 roku  Prezydium Rady Doskonałości Naukowej przyjęło uchwałę dotyczący poparcia tego stanowiska Prezydium Polskiej Akademii Nauk w sprawie nagannych strategii publikacyjnych. Zwraca się w nim uwagę na to, że recenzje publikacji osób ubiegających się o stopnie naukowe czy tytuł profesora nie są warunkowane wskaźnikiem parametrycznym, to znaczy, że nie ma powodu do finansowania artykułów u wydawców pobierających opłaty za "sprzedaż" współczynnika bibliometrycznego.  




Także Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP) wydała stanowisko, w którym  stwierdza w swoim stanowisku m.in. "Z głębokim niepokojem obserwujemy rozwój zjawiska tzw. paper mills – zorganizowanych systemów umożliwiających manipulację danymi naukowymi oraz masową produkcję nierzetelnych publikacji. Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich stanowczo potępia wszelkie praktyki naruszające integralność badań naukowych i podważające zaufanie do nauki" 

Podjęty przez te podmioty problem jest pochodną procedur ewaluacji dyscyplin naukowych, demoralizacji marginalnej części środowisk naukowych, a po części także przyjęcia przez niektóre komitety naukowe PAN kryterium akceptacji przez recenzentów wniosków kandydatów o nadanie stopnia doktora habilitowanego i tytułu profesora współczynnika, jeśli przedłożą do oceny publikacje w czasopismach o wysokim wskaźniku oceny parametrycznej w grupie I wykazu  MNiSW.    

W dn. 5 grudnia 2024 roku obradował w Gdańsku Komitet Polityki Naukowej przy Ministrze Nauki, czyniąc przedmiotem dyskusji problem ewaluacji dyscyplin, czasopism i wydawnictw naukowych. Odniesiono się do projektu rozporządzenia regulującego pracę naukowców i uczelni akademickich w naszym kraju, stwierdzając  m.in. 

"Termin i konieczność przeprowadzenia najbliższej ewaluacji wyklucza zrealizowanie racjonalnej korekty procedur ewaluacyjnych (podkreśl.-moje). (...)

Warunkiem koniecznym dla konstrukcji właściwej procedury ewaluacyjnej – w oparciu o wykazy lub nie - jest uwzględnienie koniecznego wymogu stabilności regulacji (co wyklucza pełzające zmiany doraźne) oraz negocjacyjnego procesu uzgodnienia konfliktowych okoliczności pracy naukowej w różnych dziedzinach nauki. Skala krytyki i przywołane argumenty wykluczają akceptację projektu - czytamy w stanowisku zgłoszonym przez KPN".   

Profesor Andrzej Jajszczyk szeroko demistyfikuje na łamach "Forum Akademickiego"  politykę otwartego dostępu do publikacji, w tym także politykę naukową w III RP, zaś Alicja Gardulska pisze w "Gazecie Wyborczej" o tym: Jak naukowcy pompują dorobek w fabrykach publikacji. "To oszustwo na dużą skalę". 



Kogo w istocie dotyczy ta krytyka? Naukowców, administrujących jednostkami akademickimi i ... pseudonaukowców, którzy znaleźli sposób na przetrwanie w chorym systemie.