17 listopada 2019

"School sucks. Czy szkoła musi być do du*y?"


O autobiograficznej książce nauczyciela - Krystiana Ostrowskiego, który - jak podaje - nigdy by jej nie napisał, gdyby nie jego nauczyciele starający się o to, by szkoły nigdy nie ukończył - dowiedziałem się na fejsbuku już kilka miesięcy temu. Zainwestowałem w ten tytuł, ale Autor chyba rozpoznał mój profil, bo przysłał mi dodatkowo jeszcze jeden egzemplarz. Super gość. Podarowałem ją biednemu doktorantowi.

Niestety, liczne obowiązki sprawiły, że lektura musiała czekać na półce publikacji do przeczytania w dalszej kolejności. Dla wielu jednak nauczycieli - nie tylko K. Ostrowskiego - powinna być podstawową lekturą, by mogli przejrzeć się w niej jak w społecznym zwierciadle i spróbować wreszcie zrozumieć, że uczeń jest OSOBĄ, bohaterem ich codziennych zmagań pedagogicznych, "być może czasami bezsensownych", ale mogących okazać się w przyszłości "ich światłem, skrzydłami i źródłem inspiracji", bez miłości których ich "praca byłaby do du*y".

Książka jest napisana w hiphopowej stylistyce (z niedostrzeżonymi przez konsultantkę językową błędami ortograficznymi), toteż roi się w niej od wulgaryzmów, nowotworów słownych, szerowanych przypałów, bez których zapewne Autor nie mógłby zbliżyć się do poziomu swoich uczniów. Można odnieść wrażenie, że dał się uwieść codziennemu językowi swoich uczniów, którzy bez wulgaryzmów właściwie nie potrafią już wyrażać swoich stanów uczuciowych czy poznawczych doznań. Niski kod kulturowy przebija się do centrum komunikacji społecznej, zaś jego nośnikiem staje się popkultura wpisana w proces (samo-)kształcenia młodzieży i części nauczycielstwa.

Jak sam pisze o sobie nie przeczytał w liceum ogólnokształcącym ani jednej lektury obowiązkowej, zaś większość lekcji języka angielskiego spędził za drzwiami za gadanie, a mimo to nie tylko zdał maturę, ale i ukończył studia na kierunku pedagogika i filologia angielska. Z treści książki i zamieszczonych w niej fotografii, uczniowskich opinii czy komentarzy, które wcześniej zostały opublikowane na jego web-stronie a uzupełnione zostały przez pierwszych czytelników manuskryptu, zanim ten trafił do drukarni.

Dobrze, że jest zamieszczony słowniczek school sucks, to nie będzie kłopotu ze zrozumieniem takich słów czy skrótów, jak np. bagiety, hgw, inba, jprd, kminić, nieogar, proposować czy zdisować. Nie trzeba mieć tej książki, by poznać jedną z polskich szkół "od podszewki" i dowiedzieć się, że może być miejscem "całkiem spoko - jako miejsce spotkań towarzyskich przede wszystkim (...) Głównym więc powodem, dla którego może być do dupy, to system edukacji wymyślony przez jakiegoś debilnmego ministra czy myśliciela kilkaset lat temu, którego do dziś - mimo, iż społeczeństwo podobno mądrzeje z roku na rok - nikomu nie udało się ani znieść, ani nawet zmienić". (s. 32).

Książka jest "odjazdowa" w każdym calu, począwszy od tytułu, stopki redakcyjnej (obejmuje m.in. konsultanta prawnego, kopalnię niekonwencjonalnych pomysłów, makijażystkę, kaskaderów, przypały, odpały, konsultantów w sprawie beki, poskładacza i kawkę z prądem czy osobę od doradztwa i pierniczenia), ilustracji, zdjęć, cytatów, wielu zakładek z cytatami, luźno włożonych listów do rodzica i do nauczyciela i rysunków satyrycznych. Nie ulega wątpliwości, że Ostrowski nie zamierza tu jednak nikogo zdisować.

Publikacja nie ma wiele wspólnego z narracją w wysokim kulturowo kodzie językowym, jaki znajdziemy w książkach - także blogera i nauczyciela (tyle, że języka polskiego) - Dariusza Chętkowskiego z XXI LO w Łodzi. No i bardzo dobrze, bo tak jak różni są uczniowie, tak i odmienni są ich nauczyciele. W przypadku Krystiana Ostrowskiego mamy do czynienia z pajdocentryczną postawą pedagoga, o jaką upominał się przed ponad osiemdziesięciu laty Janusz Korczak, a mianowicie, by to wychowawcy zniżyli się do swoich wychowanków i przestali grać z nimi "fałszywymi kartami": "Od zarania wzrastamy w poczuciu, że większe - ważniejsze od małego" (J. Korczak, Prawo dziecka do szacunku).

Tymczasem dla Autora książki-nauczyciela młodszy, mniej doświadczony i niewykształcony jeszcze uczeń jest kimś wielkim, znaczącym, także dla niego. Jeden z rozdziałów (Lekcja 11) poprzedza nawet cytatem z Korczaka: "Całe wychowanie współczesne pragnie, by dziecko było wygodne, konsekwentnie krok za krokiem dąży, by uśpić, zniszczyć wszystko, co jest wolą i wolnościa dziecka, hartem jego ducha, siłą jego dążeń i zamnierzeń. Grzeczne, posłuszne, dobrem wygodne, a bez myśli o tym, że będzie bezwolne wewnętrznie i niedołężne życiowo" (za" s. 114).

Być może sposób opisywania szkoły i zachodzących w niej relacji międzyludzkich jest jakąś odtrutką od toksyn, których Ostrowski sam doświadczył w latach uczniowskiej poniewierki. Musiał doświadczać i nadal spotyka w tej profesji pseudonauczycieli - (...) nieszczęśliwych, smutnych, samotnych, rozczarowanych życiem, niewychowanych, niewykształconych - dobra, wystarczy - pseudonauczycieli, którzy sami nie bardzo wiedzą, jak poradzić sobie ze swoim beznadziejnym życiem i jeszcze próbują mieć jakikolwiek wpływ na coś tak ogromnie cennego, tak niezwykłego i niepowtarzalnego, jak życie drugiego człowieka - w tym przypadku ucznia" (s. 33).


Ostrowski szacuje, że pseudonauczycieli jest w szkołach nawet 90 proc. Moim zdaniem mocno przesadził. Dobrze jednak, że o sobie znanych kreaturach pisze jako tych, którzy nie powinni pracować w szkole, bo tylko śledzą profile swoich uczniów na fejsbuku, by wypatrzywszy tam negatywne opinie o sobie czy innych pedagogach, donieść do dyrekcji "jak najgorszy jebany kapuś".

Autor dzieli się z nami niezwykle trafnymi obserwacjami, szczególnie w odniesieniu do nauczania dzieci w szkołach publicznych języka angielskiego. Jak stwierdza: (...) większość szkół totalnie nie jest przystosowanych do nauki tych dzieci i raczej nigdy nie będzie. Taka prawda. Te dzieci chodzą do szkoły ale czy się tam uczy czegoś pożytecznego? Czy jeśli po trzech latach nauki języka obcego znają pięćdziesiąt słów to to jest powód do dumy i chwały systemu edukacji? Po cholerę oszukuje się ich rodziców, że ich dziecko uczy się języka? Ono chodzi na lekcje. (...) I żeby było jasne - nie ma w tym winy nauczycieli, którzy choćby nie wiem jak się starali, choćby się zesrali, nie są w stanie nic zrobić, by ten system zmienić. Szkołą marnuje bezcenny czas człowieka od pierwszych lat jego życia i z każdym rokiem życia ucznia jest coraz gorzej" (s. 43)

Każdy z rozdziałów określanych w tej książce mianem "lekcji" zawiera introwertyczne wspomnienia Ostrowskiego z jego dzieciństwa i szkolnych doświadczeń, także w nauczycielskiej już roli. Zapamiętał z przedszkola jedną z nauczycielek, która pozwalała mu czytać innym dzieciom bajki, czy z ogólniaka nauczycielkę sztuki, gdyż dostrzegała w nim talent i wzmacniała jego poczucie wiary w siebie. Studenci pedagogiki mogą dekonstruować tekst, by odnaleźć w nim wskaźniki efektywności kształcenia i wychowania.

Rozkłada na czynniki pierwsze nonsensowne zasady oceniania zachowania uczniów oraz odpowiada na pytanie - czy oceny mają jakieś znaczenie w życiu? Wolałby, żeby uczniów doceniano zamiast oceniano. Nauczyciele wymagają od swoich podopiecznych tego, czego sami nie przestrzegają, a przecież (...) nauczyciel też człowiek i czasem poprzeklinać sobie lubi" (s. 53). Jego zdaniem, przeklinanie przez uczniów nie powinno być negatywnie sankcjonowane, gdyż uczniowie wyrażają w ten sposób swoje postawy i emocje w sposób nieświadomy, a wyuczony w dzieciństwie w domu czy poza szkoła. Pyta: "Czy po języku można oceniać serce człowieka? Niestety, tak zwane normy społeczne sprawiają, że automatycznie i niesprawiedliwie spojrzymy na takiego Janusza i stracimy okazję do poznania wartościowej osoby" (s. 52).

Podobnie, jak Janusz Korczak uważa, że nauczyciele powinni być oceniani tą samą miarą, jaką sami oceniają swoich uczniów. Ujawnia też powody kontestacyjnych zachowań uczniów, lekceważenia przez nich (niektórych) nauczycieli, nieodrabiania prac domowych, ściągania itp. Podobnie demistyfikuje patologiczne zachowania swoich nauczycieli ze szkoły, co to na dyżurze w czasie przerwy lub w trakcie lekcji z jakiegoś powodu na uczniów "drą ryja".

Pisze: "Jak widzę takiego ucznia przepisującego zadanie domowe z zeszytu koleżanki, która jest fajna, bo dała ściągnąć, a może jeszcze nawet ładna, więc ściąga się tym bardziej przyjemnie, to mówię sobie:
- Ja pierdzielę, przecież to samo robiliśmy, gdy ja byłem w szkole. Tyle lat i nic się nie zmienia
" (s. 67).

Każdy z rozdziałów poświęcony jest innej patologii szkolnej, edukacyjnej, zdarza się, że i nauczycielkom konkretnych przedmiotów z jego liceum. Oj, dostaje się tu słodkiej Mariannie z ładnymi piersiami, czyli pani od gegry, niezwykle uzależnionej od nikotyny polonistce Basi, suchej Irence od historii czy bezlitosnej jak Herod matematyczce Justynce. Wszystko to potwierdza pozór, antywychowanie, zaprzeczenie założonym funkcjom czy brak autorefleksji. Jest tu mowa m.in. o wydawaniu uczniom świadectw z czerwonym paskiem, które stają się dla niektórych uczniów i ich rodziców przyczyną do podlizywania się nauczycielom. Przeciwnicy oceniania, nauczania do egzaminu, zadawania prac domowych znajdą w książce wsparcie, podobnie jak nauczyciele z problemami układu trawienno-wydalniczego.

Ci, którzy pracują w szkole, bo mają taką pasję, znajdą na kartach tej książki coś dla siebie, kiedy w rozdziale (lekcji) 14 pada odpowiedź na pytanie: Czy szkoła musi być do dupy dla nauczyciela? Rzecz bowiem dotyczy możliwości, a raczej jej braku ze względu na złowieszczy głos MENu, bycia dobrym nauczycielem, "Ale tak, wiesz, w pełni, na serio, bez ściemy". On sam wierzy (...) że nawet te najgorsze mendy i skurczybyki, które męczą uczniów w szkole już samą obecnością, gdzieś tam na samym dnie serca mają jeszcze resztkę miłości i że raz na jakiś czas słyszą głos swego sumienia przypominający im, że przecież jedyne, o co w tym wszystkim chodzi, to dobro ucznia" (s. 271).

Chyba K. Ostrowski miał w czasie studiów kontakt z pedagogiką krytyczną, w tym z filozofią (lub jej opracowaniem) Michela Foucaulta, kiedy przywołuje obraz szkół produkujących zhomogenizowane roboty czy wdrażających (...) System Alcatraz, gdzie nauczyciel dyżurujący pełni rolę kapo i pilnuje, czy dzieci maszerują równo w kółeczku, zamiast relaksować się na przerwie (s.185) czy takie, w których nauczycielowi nie wolno poświęcać lekcji na dyskusje z uczniami, gdyż nauczyciel ma przygotowywać uczniów do egzaminu, a nie uprzyjemniać im czas pobytu w szkole.

Jest tu wiele zabawnych wydarzeń, anegdot, dowcipnie opisanych nauczycielek, ich wyglądu, zachowań, wypowiedzi, sposobów reagowania na uczniowskie prowokacje, ale i własnych myśli, spostrzeżeń, których one nigdy nie usłyszały, gdyż jako uczeń nie chciał być wobec nich nieuprzejmy. Jak pisze: "Bo gdybym mógł, powiedziałbym: - Nie pracujesz już w szkole? To zajebiście. Przynajmniej nie męczysz już kolejnych pokoleń młodzieży swoją osobą" (s. 207).

Książka jest w swej treści wysoce moralizatorska, głównie dla nauczycieli i rodziców uczniów, by mogli lepiej zrozumieć swoje błędy wychowawcze czy dydaktyczne, albo na odwrót. Sporo tu potocznej mądrości życiowej, stawianych sobie pytań bez odpowiedzi, bo nie ma na nie czasu i ochoty (zob. Lekcja 18). Niektóre moralitety nawet bolduje: "To, co naprawdę ważne, czyli przyjaźń i budowanie relacji z innymi ludźmi, staje się albo luksusem, na który mogę pozwolić sobie od święta, gdy nie jestem zajęty, albo czymś drugo lub trzecioplanowym, ustępującym miejsca zdobywaniu wiedzy i ocen (a później kasy) (s. 218).

Dzieli się też własnym przesłaniem do młodego pokolenia: "Każdy dostaje też od Boga jakiś talent i wierzę, że każdy rodzi się wyjątkowy: nie ma na świecie nikogo, kto jest taki, jak Ty. Nie ma nikogo, kto mógłby Cię zastąpić i żyć Twoim życiem. To, jak daleko zajdziesz i kim będziesz, zależy od Ciebie i wielu osób, które spotkasz na swej drodze i od tego, na ile pozwolą Ci odkryć Twój talent, rozwinąć skrzydła i wznieść się wysoko. Nie ma ludzi przeciętnych, zwykłych czy nie zdolnych: są ci, którzy nie odkryli swego talentu lub go zaniedbali i nie rozwinęli"(s. 257).
Przywołana przeze mnie publikacja kończy się pedagogicznym credo autora-nauczyciela, ojca czwórki dzieci, męża - jak pisze - wspaniałej żony - Lucy, który kieruje swoje sentencje do uczniów. Zależy mu bowiem na tym, by uczęszczali do szkoły z radością i wracali z niej zadowoleni czekając na kolejny dzień i spotkanie z nauczycielami, którzy ich rozumieją i potrafią ich wspierać w rozwoju. Skoro muszą chodzić do szkoły, to powinni nauczyć się ja przeżyć, znaleźć w sobie to, co się kocha, by nie unieszczęśliwiać siebie i innych.

"łatwiej się żyje z uśmiechem na twarzy. Życie jest prostsze gdy nie traktujesz wszystkiego na serio, gdy masz dystans do niego (życia), do siebie samego, do wszystkich ludzi. Gdy nie bierzesz zupełnie na serio ani nauczycieli, ani szkoły, ani całego systemu edukacji, bo wiesz, że tak naprawdę to tylko od Ciebie zależy, czy będziesz szczęśliwy i zadowolony z życia" (s. 317). No i nigdy się nie poddawaj! Idź swoją drogą! Słuchaj głosu swego serca.

Jest tu niezwykle wzruszające opowiadanie o jego uczniu-Mateuszu, który prawdopodobnie popełnił samobójstwo rzucając się pod pociąg. Jeśli chodził do szkoły, to tylko na jego lekcje z języka angielskiego. Poruszający jest zapis wymiany między nimi myśli, formułowanych przez ucznia oczekiwań, sygnałów o dogasającym w nim sensie życia.

Autonarracja Krystiana Ostrowskiego może być dla scenarzysty filmowego doskonałą inspiracją i materiałem na pełny humoru i miejscami wzruszających zwrotów akcji film fabularny. Może mielibyśmy opowieść filmową o polskim Keating'u? Może któryś z reżyserów podjąłby się tego zadania, bo jest to ewidentnie talent pedagogiczny nauczyciela z charyzmą, odlotowego, pozytywnie zakręconego, który pracuje w szkole, by pokazać uczniom, że można żyć razem w zgodzie z wartościami humanistycznymi dostrzegając wzajemnie swoje ograniczenia i szanując prawo do wolności, odmienności oraz własnych słabostek. A że od czasu do czasu przeklnie? Jemu to pasuje.