24 stycznia 2021

Autoetnografia nauczyciela z Polski

 

 

 


Są w Polsce tacy autorzy, po których książkę zawsze sięgnę bez względu na to, jak jest reklamowana przez wydawcę czy afirmowana przez samego autora. Mam tu na uwadze książki z tzw. praktycznej pedagogiki, pedagogii, nienaukowe, a jednak ważniejsze od wielu monografii moich koleżanek i kolegów z pedagogiki, które zostały napisane pod ciśnieniem potencjalnej rotacji. 

Doktorantom mówię od lat, nie czytajcie książek tylko pedagogów. Czytajcie wszystko, a nie tylko pedagogikę, bo nie wyjdziecie z zaklętego kręgu bezmyślności, uległości, absurdów, nonsensów, pozoranctwa, fasadowości, kreowania postprawd itp. 

Jak chcesz przygotować innych do nauczycielskiej profesji, to z dziedziny oświatowych lektur czytaj książki napisane przez nauczycieli, ale nie poradniki, nie podręczniki szkolne czy wskazówki do realizacji programu takiego czy innego przedmiotu. Czytajcie ich autobiograficzne, autoetnograficzne relacje z ich doświadczeń wchodzenia do tego zawodu, bycia nauczycielem, ale też opuszczania szkoły z różnych powodów. 

Niektórzy nie zdążyli opisać swoich doświadczeń, przeżyć, podzielić się swoją profesjonalną biografią. Są w Polsce wyjątkowi nauczyciele, którym nie chce się odsłaniać kulis własnej pracy, gdyż nie mają drugiego miejsca do zarobkowania, gdyby na skutek mobbingu wściekłych lub zawistnych koleżanek z rady pedagogicznej musiały opuścić umiłowane miejsce swojej samorealizacji. Są też tacy, którzy nie potrafią pisać o sobie lub sobą o szkole, uczniach, ich rodzicach, o wzajemnych relacjach, sukcesach i porażkach. 

Wielu NAUCZYCIELI Z POLSKI nie ma ich już wśród nas, a kiedy ich (po-)znałem, był(wa-)em z nimi, wspólnie rozmawialiśmy o edukacji w szkolnictwie publicznym, pozostawiali we mnie ślad pedagogicznej wolności, a zarazem silne wrażenie ich fenomenalnej, niepowtarzalnej aktywności w tym zawodzie. Wychowywałem się w rodzinie lekarsko-nauczycielskiej, pracowałem w szkołach państwowych i publicznych, w ustroju totalitarnym i raczkującej demokracji, dzięki czemu rozumiem dylematy nauczycielskiej profesji. 

Z tym większą radością zamówiłem książkę Jarka Szulskiego, bo wiedziałem, że dojdzie wreszcie do kolejnego spotkania z zakręconym, autentycznym i zaangażowanym pedagogiem na kartach jego autoetnograficznych relacji. Książka "Nauczyciel z Polski" nie jest bowiem autobiografią, ale właśnie autoetnografią, gdyż jej autor po częsci narcystycznie komunikuje głównie nauczycielom i dojrzałej już do tego typu lektur młodzieży specyficzny sposób ujmowania codziennego świata szkoły, a także tego jak ustawicznie sam dojrzewał do bycia wychowawcą, odkrywał siebie w tej roli, zmieniał swoje nastawienia, postawy wobec innych. 

Kilkaset stron (książka liczy ich 584) tekstu pochłonąłem w ciągu kilku godzin, gdyż znakomicie czyta się autonarrację osoby o specyficznej wrażliwości i potrafiącej nią dzielić się z innymi. Szulski miał przy tym szczęście trafiając w swoim życiu na superwizorów, mistrzów niedyrektywnej psychoterapii. Sam też dużo czyta i podróżuje po świecie, więc jego humanistyczna orientacja na uczniów w szkole i pracę nad sobą nie jest czymś przypadkowym, choć częściowo jest darem losu. 

W kilku miejscach odwołuje się do twórcy Summerhill - Aleksandra S. Neilla oraz do Carla Rogersa jako twórcy psychologii humanistycznej, ale chyba nie wiedział, że Amerykanin jest z wykształcenia nauczycielem, a nie psychologiem. Może w tym tkwi tajemnica pośredniego porozumienia.  Niezwykle obszerna objętościowo i tematycznie książka może zniechęcać potencjalnych adresatów do sięgnięcia po nią w czasach, gdy polskie społeczeństwo wćwiczane jest od lat do krótkich newsów, powierzchownych artykulików, które opatrzone są nawet informacją o liczbie minut, które wystarczą do ich przeczytania. 

"Nauczyciel z Polski" jest książką dla nielicznych, a wciąż jeszcze zatrudnionych w szkolnictwie nauczycieli, którzy nie są i nie będą wypaleni, z pasją, radością i niecierpliwością przystępują do kolejnych spotkań ze swoimi uczniami traktując ich tak, jak czyni to autor tej książki, jak własne dzieci. Chce się z czytelnikami podzielić własną mądrością, ale i z pokorą - własną niedoskonałością, wiedzą i jej brakami, umiejętnościami i porażkami w działaniu jako koniecznemu, bo wartościowemu rozwojowo uczeniu się na własnych błędach. 

Nie jest to poradnik szczęśliwego nauczyciela, nauczyciela sukcesu, chociaż Szulski tak się czuje, bo jak pisze w "jakimś wstępie":

Trzymasz w ręku poradnik, albo może lepiej: "poradnik". Trzeba mieć tupet, aby napisać coś takiego, wiesz to. Albo tak jak ja, wystarczy pewnego dnia obudzić się ze świadomością, że "wiem już, jak żyć" i że "poznałem odpowiedzi na wszystkie ważne pytania". A jeśli tak, to czemu się nie podzielić? To byłoby nie po koleżeńsku [s.13]. 

Mamy w kraju budzące się szkoły, ale też budzących się nauczycieli z letargu braku ujawniania siebie w wymiarze egzystencjalno-metodycznym. Nie jest bowiem prawdą, że w tej książce nie  ma porad, nie ma dyrektyw. One w niej są. 

Szulski uległ pokusie dyrektywnego usytuowania się w relacjach z czytelnikami, by powiedzieć im: widzicie, ja to zrobiłem tak a tak, dzięki czemu osiągnąłem sukces. Wy także możecie skorzystać z moich pomysłów, technik, metod, chwytów, przynęt na uczniów, jeśli dostrzeżecie sens moich porad.  

Niemieccy antypedagodzy powiadają "Ratschlaege sind auch Schlaege", czyli porady są w istocie także stosowaniem wobec innych siły, przemocy, przewagi. Tym samym Szulski zaprzecza swojej rzekomo niezobowiązującej narracji. Co z tego, że asekuruje się stwierdzeniem: iż (...) czegokolwiek dowiesz się z poradników, ostatecznie doświadczysz takich sytuacji, kiedy żadna ze świetnie brzmiących rad nie zadziała [s. 21]. Na nic zatem zda się ostatnie zdanie z jego wstępu: To nie jest poradnik,, to poradnik-bezradnik dla tych, co nie cierpią poradników. Dobrej lektury (i zabawy!)...  . [s.15]. 

Czy autor książki tego chce, czy nie, to i tak tą publikacją może wywołać - u równie bardzo wrażliwych nauczycieli - poczucie wstydu, winy, że nie wpadli na taki sam czy inny z opisanych pomysłów. W różnych miejscach odsłania patologiczne postawy, zachowania niektórych nauczycieli z jego otoczenia, toteż odnajdą tam siebie w odpowiednim kontekście naruszania norm moralnych czy obyczajowych. 

Jarek Szulski jest kolejnym SUPERNAUCZYCIELEM (tytuł przysługuje laureatom corocznego konkursu ZNP pod patronatem KNP PAN - Nauczyciel Roku), który wydał książkę ze "swojego szkolnego podwórka". Wcześniej opublikowała swoją książkę Ewa Radanowicz, a szykuje się do edycji własnej publikacji o Szkole COGITO kolejna laureatka tego konkursu - Marzena Kędra. Ufam, że i Jarosław Pytlak podzieli się swoją perspektywą kierowania szkołą w Warszawie. 

Mamy zatem w kraju współczesnych Korczaków z dziennikiem pod pachą, bowiem to, co łączy tych autorów, to autorefleksyjna praca pedagogiczna, wychowawcza z uczniami dla uczniów, a nie dla władzy, Kościoła, partii czy innego nadawcy. SUPERNAUCZYCIELEM jest ten, komu zależy na uczniach, a nie na sobie, na własnym awansie, karierze czy uległości wobec nadzoru. 

Autor przyznaje: Zrozumienie, że nie ma właściwie jednego słusznego sposobu uprawiania zawodu nauczyciela i wychowawcy, było dla mnie, młodego wówczas pedagoga, nie lada odkryciem [s. 23].  Istotnie, to, co powiodło się Szulskiemu, może stać się przez instrumentalną kopię powodem czyjejś porażki. 

Taką publikacją autor w pewnym sensie utwierdza się w przekonaniu, że słusznie czynił tak a nie inaczej, skoro odnajduje w zbiorach korespondencji, w gąszczu wydobywanych z pamięci wspomnień dowody na to, że warto było być sobą, ryzykować, być odważnym, autentycznym, zaangażowanym, gotowym do podejmowania ryzyka w ciągłym podróżowaniu do siebie, do innych i z innymi. Na kartach tej publikacji czytamy, jak Szulski przygląda się sobie z perspektywy minionego czasu, kiedy widzi po czasie pozytywne efekty własnej pracy.

Jest to znakomita humanizacja sposobu bycia nauczycielem, w której to roli odnajduje także szansę na własny rozwój, podejmuje pracę nad sobą i dostrzega tego efekty. Dzięki tej książce otrzymujemy wgląd w swoiste laboratorium profesjonalnego zaangażowania nauczyciela, któremu o tyle było i jest łatwiej, że w każdej chwili może zrezygnować z tej profesji realizując się jako edukator, trener, szkoleniowiec dla innych. Ma czym się dzielić. Ma też psychologiczne bezpieczeństwo, o które trudno jest większości jego koleżanek i kolegów w kraju. Po co mają podejmować ryzyko zmian, skoro może ich to kosztować utratę miejsca pracy, a tym samym dochodów.                  

 Powracamy na  kartach tej książki do prawidłowości starożytnych mędrców, by poznawać siebie i pracować nad sobą zanim zacznie się innym  wyznaczać cele zmian w ich rozwoju. O tym, aby szanować innych , trzeba zacząć od szacunku do samego siebie. Że aby być KIMŚ dla innych, trzeba być KIMŚ dla siebie. Że od tego trzeba zacząć [s. 31]. 

Słusznie przywołuje ośmieszające niektórych nauczycieli, dyrektorów szkół, rzekomych liderów czy przywódców edukacyjnych submisyjne postawy wobec przedstawicieli władz, które przecież i tak ich lekceważą, a jeśli wręczają im jakieś wyróżnienie, to z administracyjnego obowiązku, a nie w wyniku także ich osobistego poznania i wyrażenia szczerego podziwu dla ich dokonań. Karłowaci mentalnie urzędnicy nawet nie widzą tego, jak są śmieszni czy godni pożałowania. 

Szulski krytykuje pseudonauczycieli pozoranctwo administracji szkolnej, nonsensowne wypełnianie nauczycielom czasu przez dyrekcje szkkoły, hipokryzję oraz omnipotencję władztwa nad uczniami tych, którzy sami nie są bez grzechów. Nauczyciele mogą się spóźniać, a uczniowie nie. W stołówce są oddzielne stoliki dla nauczycieli, Nawet nie możemy, będąc w liceum osobą pełnoletnią, odebrać z sekretariatu projektora multimedialnego, bo zepsujemy albo ukradniemy [s.37]   

Absolutnie ma rację, że polskie szkoły nadal są reprodukcją mentalności czy dominujących wzorców relacji hierarchicznych typowych dla średniowiecznych folwarków. Nie bez powodu powiadamy: "Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie", a co jest szczególnie odczuwalne w zarządzaniu państwem czy instytucjami państwowymi w ramach np. narodowej akcji szczepień. 

Szulski potwierdza, że cechą wyróżniającą nauczycielski zawód, który powinien być twórczą i wolną profesją cechuje (...) uległośćbędąca zasłoną dla strachu i niekiedy bezsilności (...) [s.90]. To nauczyciele uprawiają w szkołach działalność pozorną nie przyczyniając się do zmian. Jest nią tworzenie kompromitujących z punktu widzenia psychologii i pedagogiki statutów szkół,  regulaminów wewnątrzszkolnego oceniania, sprawowania nadzoru nad pseudosamorządem uczniowskim. 

Nauczyciel i wychowawca realizujący sprawnie tylko swoje obowiązki, tak zwany świetny organizator, to dziś naprawdę już za mało. Młodzież potrzebuje również osoby dorosłej, która sprawdzi się, zwłaszcza w sytuacjach trudnych, pomoże rozwiązać konflikty, dać impuls do działania, pomoże zbudować bezpieczną atmosferę, będzie katalizatorem działań, zanim wszystko zacznie działać bez jego koniecznego udziału [s. 134].          

Doskonale pamiętam ten sam rodzaj reakcji części nauczycieli na czyjąś pasję innowacyjnego działania, z którymi spotykałem się na początku lat 90. XX w.. Powiadali "nie da się", "to jest niemożliwe". Nie mam wątpliwości, że szkoła jest potrzebna. Dla pragnących ograniczyć obywatelskie wolności może być też niebezpieczna. Zasada jest znana: wiedza bywa groźna. Wiedza burzy porządek tworzony przez tysiące lat w niewiedzy [s. 123, podkreśl. BŚ].         

 Wielokrotnie autor powraca do chrześcijańskiej zasady "Miłuj bliźniego jak siebie samego": W szkole "na początku musi być lubienie" (szkoły, siebie nawzajem, uczniów przez nauczyciela i odwrotnie), a dopiero później musimy dodać do tego zaufanie, lojalność, szacunek, spójność [s.161].   

W pełni popieram myśl Szulskiego, że w szkołach nie są potrzebni ani pedagodzy szkolni, ani psycholodzy szkolni, gdyż w ten sposób zwalnia się z odpowiedzialności za pracę dydaktyczno-wychowawczą każdego nauczyciela, a szczególnie tego, któremu nie chce się poświęcić autentycznej pracy pedagogicznej z uczniami. Szkoda, że nie dostrzega nonsensowności istnienia Ministerstwa Edukacji i Nauki, które wraz z kolejnymi kadrami kierowniczymi staje się podstawowym źródłem demotywacji nauczycielskiego zaangażowania. 

 Książka Szulskiego - jak już wspomniałem - nie jest ani poradnikiem pedagogicznym, ani też odsłoną jakiejś oryginalnej, wyjątkowej pedagogii, skoro z postulowanej od stu lat normalności nauczycielskiego zaangażowania czyni się wyjątkowość. Może dlatego, że coraz mniej jest w szkołach publicznych normalnych nauczycieli, a ci normalni są z nich wykluczani lub w nich szykanowani jako nienormalni.

To nie jest książka dla energooszczędnych w zaangażowanie nauczycieli, dla pozorantów, cwaniaków, hipokrytów, związkowców i funkcjonariuszy innych organizacji, karierowiczów, urzędasów czy tkwiących mentalnie w Średniowieczu zacofanych pedagogów. Jest natomiast zachętą dla tych, którym chce się być sobą, toczyć wewnętrzną walkę z oporem, lękiem, niepewnością w sobie, by być kimś wartościowym dla innych. 

Słusznie pisze Szulski: Żadne posłuszne dziecko nie stanie się nigdy wolną kobietą ani wolnym mężczyzną [s. 453]. To przecież korczakowskie przesłanieNie możemy obdarzyć dzieci wolnością, jeśli sami jesteśmy zniewoleni. Na tym powinienem zakończyć swoją recenzję. Tę książkę warto przeczytać

Jest tylko jedna słabość, być może wynikająca z biznesowych interesów wydawcy i promotora Szulskiego, a mianowicie wklejenie kilkunastu tekstów innych osób, które w moim przekonaniu nie wzmacniają jakości tej publikacji, a raczej czynią ją instrumentem poczynań wprowadzających szum i rozbijających ciągłość autorskiej narracji. Niech lepiej sami napiszą swoje książki, aniżeli podpinają się lub są wpięci w nieadekwatnym do roli autora zakresie własnych doświadczeń. Być może jest to forma spłacenia osobistego długu autora wobec gości. Tak czy siak, kiepsko to wypadło, niezależnie od szacunku, jaki mam wobec tych osób.