10 października 2010

Akademickie prowokacje


Coraz liczniej publikowane są autobiografie znanych w naszym kraju postaci – naukowców, dziennikarzy, artystów, pisarzy itp. Kilka miesięcy temu pisałem o autobiograficznym cyklu książek prof. Czesława Kupisiewicza. Wczoraj nabyłem książkę, której główny bohater już kilka lat temu wzbudził moje zaciekawienie ze względu na wyrażane przez niego w mediach bardzo negatywne poglądy na temat współczesnej edukacji i pedagogiki. Rzecz dotyczy profesora filozofii Bogusława Wolniewicza. Wywiad-rzeka z najbardziej prawoskrętnym polskim profesorem filozofii opublikował Tomasz Sommer. Rzeczywiście, czyta się to z zaciekawieniem, a to dlatego, że interlokutor odnosi się także do spraw oświatowych i akademickich, które w różnym zakresie wpisały się w jego życie.

Wspominając swoje lata szkolne z okresu przedwojennego, bo do wybuchu II wojny światowej ukończył pięć klas szkoły powszechnej, z sentymentem podkreślał jej autorytarny, czy jak to określił – „twardy” model kształcenia i wychowania. W szkole była dyscyplina i był porządek. Nie do pomyślenia było, co słyszy się teraz, że uczeń nie wykona polecenia nauczyciela, albo że mu bezczelnie odpowie. W tamtej szkole dostałby z miejsca w pysk; i zrozumiałby od razu, że tak się zachowywać nie można. A za poważniejsze wykroczenia, bardzo zresztą rzadkie, była kara egzekwowana nie w klasie, lecz w gabinecie kierownika szkoły: regularne lanie specjalną trzciną na pupę. Boli, ale skutkuje. Dzięki takim klasycznym metodom wychowawczym w szkole było bezpiecznie, bez żadnych strażników. Nie słyszało się też wulgaryzmów, choć młodzież w takiej szkole powszechnej byłą najrozmaitsza. (s. 13-14).

Studia z filozofii kończył w powojennej już Polsce, na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzie w 1951 r. napisał pracę magisterską pt. "Krytyka subiektywnego idealizmu w „Materializmie a empiriokrytycyzmie” Włodzimierza Lenina". Spośród swoich wykładowców wspomniał (także mojego profesora z UŁ, który przeniósł się później do Łodzi, a w okresie jego studiów był doktorem w UMK) – psychologa Stanisława Gerstmanna. Rzeczywiście, postać wspaniałą, wymagającą, ale znakomicie przekazującą podstawową wiedzę z zakresu psychologii. Wśród cenionych w tym okresie jego wykładowców znalazł się także pedagog, co jak na środowisko filozoficzne jest rzadkością, a był nim - prof. Kazimierz Sośnicki, autor znakomitych rozpraw z pedagogiki ogólnej, dydaktyki i myśli pedagogicznej przełomu XIX i XX wieku. Kiedy sam studiowałem pedagogikę w Uniwersytecie Łódzkim ówczesna doktor teorii wychowania zabraniała nam czytać Sośnickiego, zmuszając nas do jedynie słusznej teorii wychowania w wydaniu Heliodora Muszyńskiego. Efekt tego zakazu był taki, że lepiej znaliśmy teorię tego pierwszego, niż drugiego.

W 1953 r. B. Wolniewicz sam zwolnił się z uniwersytetu, nie wytrzymując presji, by filozofowie zajmowali się zgłębianiem myśli Stalina. Przeniósł się do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku, zaś w 1962 r. po obronie rozprawy doktorskiej na UMK w Toruniu nt. „Semantyki języka potocznego w nowej filozofii Wittgensteina”, dzięki poparciu prof. Adama Schaffa przeniósł się na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie kontynuował swoje prace naukowo-badawcze aż do przejścia na emeryturę. Jak wspomina okres pracy uniwersyteckiej? Tak, jak zapewne wielu profesorów, których poglądy czy twórczość naukowa rozpoznawane były w środowisku jako kontrowersyjne. Mówi o tym okresie tak:

(…) od 1971 r. byłem źle widziany i rozmaicie szykanowany. Sprawa mojej profesury jest przykładem. W roku bodaj 1973 dyrekcja Instytutu Filozofii UW, gdzie od 1967 r. byłem docentem, podjęła kroki zmierzające do nadania mi tytułu profesora nadzwyczajnego. Gdy jednak odpowiedni wniosek pojawił się na radzie wydziału, prof. Marek Fritzhand - ówczesny politruk naszej filozofii – wystąpił gwałtownie przeciw, oświadczając publicznie, że na profesora filozofii nie mam kwalifikacji „ani naukowych, ani dydaktycznych, ani politycznych, ani moralnych”. Po tym oświadczeniu wniosek w głosowaniu upadł, niewielką ilością głosów. (s. 64)

Przywołuję ten fragment wspomnień, bo jest on potwierdzeniem tego, że nie wszystkie wydarzenia z akademickiego świata mogą być na zawsze ukryte przed opinią publiczną. Pamięć społeczna pozwala na przechowywanie postaw godnych, jak i niegodnych koryfeuszy nauki. Kiedy prowadzący z profesorem wywiad zapytał, dlaczego przeszedł do zakładu filozofii religii, ten odpowiedział: (…) bo jego ówczesny kierownik niewłaściwie się wobec mnie znalazł. A trafiłem stamtąd do zakładu filozofii religii, bo jego kierowniczka, prof. Zofia Rosińska, mnie zaprosiła. Prosta sprawa. (s. 67)

Wolniewicz opowiada też o prowokacji środowiska UW z 1998 r., kiedy to starał się o zatrudnienie go na wydziale, pomimo osiągnięcia wieku emerytalnego. Prawnie było to możliwe, ale członkowie rady mogli skorzystać z prawa tajnego głosowania przy opiniowaniu wniosku i nastąpiła „(…) pełna polaryzacja stanowisk, ale bez żadnej dyskusji: przed głosowaniem nikt słowem nie pisnął, choć było o czym. Nie, w głuchym milczeniu dintojra w biały dzień”. Nic dziwnego, że w dalszej części wywiadu znajdziemy słowa goryczy i bardzo ostrej, a przy tym negatywnej opinii B. Wolniewicza na temat jego środowiska naukowego. Mówi o nim: Poza wyjątkami poziom naukowy w Instytucie Filozofii UW jest niski, za to wylęgarnia lewactwa tam kwitnie. Ten ogromny instytut filozofii, z osiemdziesięcioma etatami naukowymi, największa chyba na świecie , jest skamieliną po stalinizmie.(s. 68)

Zdaniem tego filozofa w reprezentowanej przez niego nauce nie jest jednak aż tak źle, jak w pedagogice. On sam uważa, że idee Wittgensteina przetrwają, zaś (…) gadułów i hochsztaplerów, typu Jacquesa Derridy, Paula Ricouera, czy Emmanuela Levinasa…” nie. Nic się z tego w kulturze nie ostanie poza mułem w umysłach i zwałami makulatury w bibliotekach (s. 91).

Prof. B. Wolniewicz nie ukrywa tego, że w 1956 r. wstąpił do PZPR, by przez 25 lat członkostwa wziąć udział w wielkiej przebudowie socjalizmu. Do dziś – ten prawicowy filozof - nie wyrzeka się w swoich poglądach marksizmu jako jednej z najważniejszych i wciąż aktualnych doktryn filozoficznych, a przy tym także wielkiej szkoły politycznego myślenia. Po studiach został asystentem w Katedrze Logiki UMK u prof. Czeżowskiego. O Leszku Kołakowskim mówi, że wprawdzie był (…) ongiś nadzieją polskiej filozofii, ale jej nie spełnił. Wielka niewątpliwie inteligencja okazała się filozoficznie pustą, nie wniosła do filozofii żadnej nowej idei. Miał i ma swoich wyznawców, ale rychło to minie, bo w filozofii liczą się tylko idee, nie książki. (s. 46-47)

Siła filozofii zdaniem B. Wolniewicza tkwi w ideach naukowych, które przenikają do dyscypliny wiedzy i są w niej przetwarzane przez kolejne pokolenia badaczy. On sam jest twórcą idei racjonalizmu tychicznego, lokując naszą instancję kierowniczą w rozumie i jego logice oraz w świadomości losu jako tej siły, która wpływa na bieg ludzkiego życia.