09 sierpnia 2020

Jakie przekonania poznawcze mają niektórzy psycholodzy, czyli o upośledzeniu myślenia probabilistycznego (cz.2 recenzji)



Monografię Małgorzaty Kossowskiej, Ewy Szumowskiej i Pauliny Szwed czyta się przyjemnie, gdyż każdy z jej rozdziałów wzbudza zaciekawienie, a zdarza się, że i zdumienie. Na podstawie np. eksperymentu z udziałem osób badanych (nic o nich nie wiemy, bo w książce nie ma na to miejsca), który polega na wykonywaniu zadań w programie komputerowym, można formułować wnioski, uogólnienia w odniesieniu do zupełnie nieizomorficznych do eksperymentalnych zadań sytuacji życiowych. 

Ponoć na podstawie tego, jak ktoś reaguje na zadania wyświetlane mu na ekranie monitora PC można wnioskować o zamkniętości umysłowej lub o tym, w jaki sposób ludzie nabywają wiedzę społeczną i jak z niej korzystają. 

 Autorki mają świadomość tego, że "(...) [P]rzekonania mogą jednak dotyczyć również spraw fundamentalnych dla naszego życia. W takim wypadku definiujemy je jako uogólnione, podzielane systemy założeń i oczekiwań na temat siebie, świata fizycznego, społecznego i duchowego, a także relacji między nimi (Leung i in., 2020; Bar-Tal, 1990; Garfield i Ahlgren, 1988; Kruglanski, 1989). Nazywa się je często ideologiami, teoriami naiwnymi (lay theories), modelami umysłowymi, światopoglądami (worldviews), nastawieniami umysłu (mindset) (Dweck, 2017). Uważa się, że mają charakter aksjomatów społecznych, bo tak jak aksjomaty w matematyce, są podstawowymi, uznawanymi za prawdziwe przesłankami, które kierują zachowaniem w różnych sytuacjach (Lung i in., 2002)"[s.20]. 

 Nie wiemy, na jakiej podstawie psycholożki przywołują za innymi autorami, że ich rozumienie kategorii przekonań jest takim samym aksjomatem jak prawa matematyki? Co za bzdura? 

Oczywiście, możemy umówić się, że tak to będziemy rozumieć czy pojmować, ale to nie znaczy, że jest to zgodne z prawdą, z prawami nauk ścisłych. Tym bardziej jest to absurdalne, że same piszą za innymi psychologami, iż przekonania nie są czymś dającym się obiektywnie opisać i wyjaśnić w kategoriach obiektywistycznych, ponieważ są one ideologią, jakąś naiwną teorią, jakimś modelem umysłowym, ba nawet światopoglądem czy nastawieniem umysłu. 

Eklektyzm do potęgi n-tej. 

 Jeśli ktoś chciałby w ten sposób i za pomocą tak wyjaśnianych pojęć prowadzić badania w pedagogice czy socjologii, to spotkałby się z krytyką. W psychologii, jak w pedagogice wszystko jednak jest możliwe, bo wystarczy umówić się, że fenomen X jest zarazem W, Y, Z, i in., a na pewno jest aksjomatem społecznym

Tymczasem w metodologii badań psychologicznych jednoznacznie przyznaje się, że nie ma w tej dyscyplinie żadnych aksjomatów, także społecznych, ale są jedynie sądy probabilistyczne. Czyż nie?

Wskazuje na to prof. Dariusz Doliński, którego pogląd znalazł się w przypisie rozszerzającym w tej książce:(...) o zamkniętości decyduje nie tyle myślenie w kategoriach "Jeżeli X, to Y", ile raczej myślenie probabilistyczne "Jeżeli X, to z jakimś prawdopodobieństwem Y" [s.29]. 

 Autorki jednak nie przyjmują tej sugestii recenzenta wydawniczego, tylko brną w tym, co on sam nazywa upośledzeniem myślenia probabilistycznego. Piszą bowiem (reklamując zarazem własny uniwersytet): 

 "Uważamy, że pomysł ten jest interesujący, chociaż naszym zdaniem myślenie w kategoriach "Jeżeli X, to Y' nie wyklucza myślenia probabilistycznego. Możemy założyć, że "Jeżeli X, to Y wystąpi w 100%"" lub założyć, że tylko w 23%. Zamkniętość wiązałaby się więc z myśleniem probabilistycznym, kiedy zakłada się bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że "Jeżeli X, to Y" ("jeśli ktoś ukończy UJ, na pewno znajdzie pracę") lub bardzo niskie prawdopodobieństwo, że "Jeżeli X, to Y" ("jeżeli ktoś ukończy Wyższą Szkołę Zarządzania i Marketingu w A, na pewno pracy nie znajdzie"). Otwartość wiązałaby się z myśleniem dopuszczającym niepewność ("jeśli ktoś ukończy UJ, może, ale nie musi znaleźć pracy") [s.29]. 

Czy ktoś może na podstawie powyższej logiki przyznać, że mamy tu do czynienia z aksjomatem? Jeszcze żaden psycholog nie udowodnił, że "Jeżeli X, to Y wystąpi w 100%" sytuacji, u 100% osób itd. Jak to zatem jest z logiką myślenia opartego na tak kreowanej "sile dowodów"? Zastanawiam się, jaką rolę odgrywają wśród niektórych psychologów ich własne przekonania o cudzych przekonaniach?

Cytuję autorki książki: 

"Mówiąc trywialnie - im więcej wiemy, tym większa szansa na to, że postawimy więcej alternatywnych hipotez. Im prostsze mamy wyjaśnienia pasujące do każdej sytuacji, tym mniejsza szansa na wytwarzanie różnych możliwych hipotez. Im silniej w coś wierzymy, tym mniejsza szansa, że coś innego przyjdzie nam do głowy. Ważne jest zatem i to, jakiego rodzaju przekonania mamy, i to, z jaką siłą je podzielamy" [s.29]. 

 Cóż zatem autorkom przyszło do głowy? 

"W drodze myślenia sylogistycznego na podstawie tych dwóch przesłanek powstaje konkluzja, czyli element wiedzy (sąd, przekonanie, opinia). Przyjęta zostaje ta hipoteza, która znajduje najlepsze poparcie w zebranych dowodach" [s. 30]. 

Zdaniem psycholożek z UJ dowodem może być każdy rodzaj informacji, ale niezwykle trudno jest o ustalenie wiarygodności ich źródeł. "Dziś wiemy, że obiektywne charakterystyki nie mają większego znaczenia" [tamże]. 

Narzekają jednak, że ludzie na całym świecie wolą szukać dowodów w Internecie czy wierzyć w parapsychologię, aniżeli odwołać się do opinii naukowych, gdyż poszukują informacji pasujących do ich już istniejących przekonań czy wiary. 

Czy nie jest podobnie w naukach społecznych? Czy badacze nie konstruują w taki sposób założeń badawczych, by pasowały do podzielanych przez nich przekonań innych autorytetów naukowych? W końcu nawyki poznawcze można zmieniać, więc skąd pewność, że akurat tu i teraz badani mają rzekomo trwałe przekonania? 

 Bardzo podoba mi się rozprawa psycholożek z UJ, bo potwierdzają prawidłowość, a nie prawo psychospołeczne, że im wyższy stopień zaufania do swoich poglądów, tym niższa jest u nich skłonność do poszukiwania informacji niezgodnych z powyższymi przekonaniami.

c.d.n.