04 września 2016

Starszyzna 'interesownie" zachęca młodych do rewolucji społecznej

Adam Cymer – 64 letni publicysta ekonomiczny, a zarazem redaktor naczelny „Nowego Życia Gospodarczego” oraz 66 letni Piotr Kuczyński – także publicysta ekonomiczny, który jest analitykiem Domu Inwestycyjnego Xelion - wydali manifest polityczny dla młodych pt. „Dość gry pozorów. Młodzi, macie głos(y)” (Warszawa 2016).

Być może obaj znają się na ekonomicznych uwarunkowaniach gospodarki wolnorynkowej, ale nie jestem przekonany, że mają wiedzę społeczną na temat kondycji polskiej młodzieży. Piszą swój manifest polityczny z perspektywy dziadków rozgoryczonych wynikami ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych z nadzieją, że trafią argumentacją do swoich wnuków i ich rówieśników, by ci wyszli na ulicę, do urn i przywrócili utracony raj solidarnościowej utopii.

Wzrost udziału młodych w przełomowych po ośmiu latach rządów PO i PSL wyborach oraz zaistniała dzięki temu zmiana polityczna w kierunku narodowo-konserwatywnym została dowartościowana tą publikacją nie przed wyborami, ale niemal w rok po nich. Celem tej publikacji jest z jednej strony docenienie siły, mocy sprawczej młodego pokolenia, z drugiej zaś obciążenie go niemalże zobowiązującą nadzieją, że przy następnej okazji zawróci ono bieg historii i jednak włączy się do ruchów antysystemowych odsuwając od władzy patriotyczno-populistyczny „w wyznaniowej otoczce” rząd tzw. „dobrej zmiany”.

Jak piszą:

Rezultat październikowych wyborów parlamentarnych dowodzi trwałej zmiany postaw w młodym pokoleniu. Co prawda zwyciężyło ugrupowanie od dwudziestu pięciu lat współtworzące „system”, z którym młodzi obeszli się dość bezwzględnie, ale ta nowa generacja wyborców zdecydowanie bardziej poparła ugrupowania „antysystemowe”, powstałe w okresie ostatnich kilku miesięcy, wkraczające na scenę polityczną z dość rozbieżnymi programami, ale z atutem młodości, nieobciążone udziałem w budowaniu „systemu”. Młodzi wybrali „zmianę”, ale zasiedziałe od ćwierćwiecza elity nie są w stanie im jej zapewnić. (s. 8).

Autorzy deklarują oczekiwanie, że młodzież lepiej (tzn. zgodnie z ich oczekiwaniami) wyrazi swoje prawdziwe marzenia i potrzebę zmiany, po czym kończą swoją publicystykę polityczną własnymi postulatami na XXI wiek nawiązując w nich rzekomo do 21 postulatów „Solidarności” 1980-1989. Niestety, ale z postulatami robotników i środowisk intelektualnych tamtej doby niewiele to ma wspólnego.

Wprawdzie wpisują gdzie tylko się da kwestie społeczne i kategorię podmiotowości jednostek ludzkich, ale w istocie kreują lewicowy, postsocjalistyczny model państwa, w którym wszelkie regulacje będą uwzględniały koszty społeczne. W ich postulatach nie ma de facto ani edukacji, ani kultury, ani świata wartości transcendentnych, ani intrapersonalnych, bowiem najważniejszy jest rynek i etatystyczna polityka władzy, która musi, ma obowiązek stworzyć bla,bla,bla..., czyli „wypracować mechanizmy…”, „ stworzyć skuteczny mechanizm…”, "jednoznacznie zagwarantować…”, „wypracować model…”, „wypracować strategię i plan działań…”, „powołać narodowe centrum studiów strategicznych…”, „zmienić system stanowienia prawa…”, „radykalnie odpolitycznić sferę gospodarczą…” itd., itp.,itd.

Jakże naiwne jest oczadzenie młodzieży tezą, że partyjniactwo (…) ustąpi miejsca ludziom poszukującym dialogu, kompromisu, otwartym na dobro wspólne. (s. 149) Nic z tych rzeczy. Wprawdzie stan wojenny w PRL nie zniszczył „Solidarności”, ale dokonały tego dzieła tak jej elity, które włączyły się do władzy, jak i służby specjalne oraz nowe formacje polityczne będące mieszanką neolewicy, neoliberalizmu i neokonserwatyzmu.

Wszystkie ekipy rządzące po wałęsowskiej wojnie na górze rozszarpywały polskie sukno w swoją stronę i dla swoich działaczy, nowej nomenklatury. Klęska fenomenu polskiej, a niedokończonej rewolucji „Solidarności” jest udziałem polityków, rządzących i części elit, które uwłaszczały się na majątku państwowym, a potem na środkach z Funduszy UE - Europejskiego Kapitału Społecznego.

Autorzy tego manifestu dla młodych sami sobie zaprzeczają cytując (bez przypisów do źródeł – co jest skandalicznym niechlujstwem) różnych ideologów czy tzw. autorytety III RP, z których myśli jednoznacznie wynika nieefektywność wartości społecznych, kulturowych i edukacyjnych w społeczeństwie, w którym o warunkach jego życia stanowi głównie czynnik ekonomiczny.

Ich ówczesny samozachwyt nad przemianami, których stawali się beneficjentami, nagle nabrał odwrotnego kierunku samorefleksji, stąd nawet tytuły ich książek czy artykułów: „Klęska „Solidarności”; „Byliśmy głupi”, itp. Przywołują Karola Modzelewskiego, który miał po trzech latach transformacji powiedzieć:

Do dziś jestem pod wrażeniem łatwości, z jaką elity wyłonione przez pracowniczy ruch dokonały zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni, porzucając wartości uznawane dotąd za naczelne kryterium polityki społeczno-gospodarczej”. (s. 33)

Dzisiaj nie raczą obaj autorzy dostrzec wolty o kolejne 180 stopni także tego, jakże zacnego opozycjonisty z PRL, kiedy wszedł do Parlamentu wraz z synem. Nie on jeden, bo przecież jest w tym Sejmie syn b. premiera W. Cimoszewicza czy europosła Ryszarda Czarneckiego. To ci młodzi mają zmienić system w naszym kraju na bardziej prospołeczny i propodmiotowy?

Jedyna mądra myśl, jaką przywołują, to Stanisława Ossowskiego, „że polityk potrzebuje nauki jak pijany latarni: nie dla oświetlenia, lecz oparcia”. (s. 65) Niestety, sami z nauk nie skorzystali stwierdzając, nie wiadomo za kim lub za czym, że 50 proc. Polaków to wtórni analfabeci. (s. 75).

Ba, wciskają młodym kit, że można zmienić system nie będąc w partii politycznej, po czym na s. 79 przyznają, że polityka w demokratycznym państwie jest obszarem dominacji partii politycznych, rywalizacji programów, walki o władzę. Rzecz jasna przekonują, że można osłabić tę dominację, jeśli włączą się w ruchy oddolne działając (…) dla państwa, a nie dla określonego układu partyjnego. (S. 79)

Jest też w tej książeczce wiele trafnych uwag czy danych statystycznych (te jednak także bez wskazania źródła), jak chociażby ta, że „Polityka państwa stała się jakąś zadziwiającą grą pozorów. Państwo udaje, że coś robi, ale de facto wyzbywa się kolejnych obowiązków, cedując je na coraz liczniejsze agendy rządowe, na samorządy, na obywateli. Ale nawet z tych instytucji korzysta w niewielkim stopniu. (s. 96).

Jeśli młodzi chcą za dziadkami powiedzieć rządzącym „dość!”, to powinni poszukać partnerów do stworzenia ruchu oporu, najlepiej z wykorzystaniem sieci, ale gdyby mieli z tym problem, to czeka na nich KOD, którego manifestacje (…) wskazują, że obywatelska wrażliwość może się skutecznie ujawnić nie tylko w okresie kampanii wyborczych.(s.132).

Mamy zatem kropkę nad „i”. Wszystko stało się jasne. Czy autorzy tego czytadła są pewni, że młodzi są tak naiwni i głupi, by wejść w buty „formacji politycznej”, której starsi zwolennicy już wystawiają się dla nich jako ewentualne ich „zaplecze intelektualne dla przeprowadzenia wielkiej zmiany”?

Jeśli młodzi będą potrzebowali zaplecza, to nie w grupie wiekowej 60+. Mają już swoich doradców. Bez łaski i kitu.