Zapewne
będę jednym z nielicznych badaczy, którzy nie zachwycą się kolejną książką
popnaukową Jonathana Haidta. Właśnie ukazał się przekład jego publicystycznej
pracy z danymi statystycznymi sięgającymi maksymalnie 2018 roku p.t.
"Niespokojne pokolenie. Jak wielkie przeprogramowanie dzieciństwa wywołało
epidemię chorób psychicznych" (Poznań, 2025).
Książka
jest świetnie skonstruowaną narracją, toteż czyta się jej także znakomity
przekład z dużą przyjemnością. Nie ulega wątpliwości, że jej napisanie wymagało
przeczytania przez autora wielu tekstów, raportów, doniesień z cudzych badań.
Tyle tylko, że z cudzych studiów, często opartych na danych urzędowych lub
wycinkowych w różnych krajach i tak bezkrytycznie dobranych, by stworzyć
świetnie sprzedającą się książkę.
W
kraju też mamy takich autorów, którzy w swoim akademickim życiu nie
przeprowadzili żądnych badań empirycznych (w makroskali - krajowych), ale za to świetnie posługują się
cudzymi, parcjalnymi lub wtórnymi opracowaniami danych, by wykreować rzekomo
powszechnie występujące zjawisko, megatrend czy nawet koniec/zmierzch wybranego
przez siebie zjawiska. Są też głosiciele prawd absolutnych, bo przeprowadzili
sondaż opinii swoich studentów, w swoim miejscu pracy lub w Internecie.
Zachwyt
polskich odbiorców literatury amerykańskiej czy zagranicznej w ogóle, byle nie
pochodziła z wrogiego - zdaniem polityków - państwa jest chyba już cechą
narodową, bo jak pisał Stanisław Jachowicz w I połowie XIX wieku, którego
zacytuję z pamięci:
"Cudze
chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie".
Bajkopisarz.
My
uwielbiamy zagranicznych bajkopisarzy, jeśli tylko są z uniwersytetów
amerykańskich, niemieckich, brytyjskich itd. Doceniamy zdolnych i kreatywnych
pisarzy reprezentujących profesję nauczycielską, terapeutyczną czy
dziennikarską, skoro potrafią wmawiać czytelnikom, że odkryli uniwersalne
mechanizmy lub procesy społeczne obejmujące swoim zasięgiem cały świat.
Dzielą się zatem z nami samozachwytem, nadając dziełu atrakcyjny tytuł, by po
kilkunastu latach dewaluacji rzekomych "prawd" wycofać się z
uprzednio głoszonych.
To
nie znaczy, że nie należy czytać ich tekstów. Powinniśmy je znać, także ze
względów naukowych, by nasi studenci, doktoranci nie wpadali w pułapkę prostych
zależności, które determinują rozwój i funkcjonowanie ich samych oraz ich
rówieśników, a wkrótce (może już, jeśli pracują) także ich podopiecznych,
uczniów, wychowanków czy własnych dzieci. Publikacje Haidta czy Manfreda
Spitzera dotykają (nie dotyczą, jak im się wydaje) procesów socjalizacyjnych,
wychowawczych i terapeutycznych. Przypominam tu nieznaną im książkę Romany
Miller z 1981 roku "Socjalizacja, wychowanie, psychoterapia".
Jak
informuje o tym Haidt jest on psychologiem społecznym, a nie psychologiem
klinicznym. W swoich książkach prezentuje wybiórczo dane z psychologii
rozwojowej i klinicznej. Jako psycholog społeczny słusznie przyznaje, że
jest intelektualistą a nie badaczem, bowiem jako doktor tej dyscypliny jest
pisarzem referującym parcjalne wyniki bez uwzględnienia koniecznych dla ich
zrozumienia i wagi zróżnicowanych a nieporównywalnych kontekstów
ustrojowych/politycznych, kulturowych, historycznych, gospodarczych oraz
ukrytych założeń metodologicznych.
Była
moda na M. Spitzera, a teraz jest modny ("wpływowy" dzięki globalnym
wydawcom) kolejny pisarz-publicysta J. Haidt. Do gromadzenia materiałów w
większości publicystycznych, wtórnych opracowań zatrudnił w 2020 roku studenta,
żeby wyszukiwał mu w sieci teksty do samosprawdzającej się hipotezy. Kiedy już
dostarczono mu opracowania, wykorzystał czas pandemii na pisanie książki.
Podkreślam - pisanie, które samo w sobie jest przyjemne, kiedy składa się
treści jak puzzle, ale samemu ich nie weryfikuje empirycznie.
Właśnie
dlatego wolę czytać i zainteresować się wynikami badań eksperymentalnych, jakie
prowadził nasz pedagog prof. Michał Klichowski z UAM oraz czytać raporty z badań
reprezentatywnych a ogólnokrajowych (sam takie też prowadziłem) czy z badań
komparatystycznych, aniżeli pseudonaukowe, publicystyczne doniesienia i
opracowania.
Haidt
nie ukrywa swojego "warsztatu pisarskiego". Jest w tym rzetelny. Nie
ma powodu do samokrytyki, gdyż doskonale wie, jakie teksty się sprzedają i co
czyta względnie oświecony lud. Właśnie dlatego swoją kolejną przygodę
zaczyna potocznie od... relacji rodziców, którzy mu opowiadali o swoich problemach
z dzieckiem. Oto matka nastolatki z Bostonu, tatuś czternastoletniego syna... wypłakali
się sąsiadowi, a on pisze:
"Niezależnie
od rodzaju historii i jej powagi wszyscy rodzice czują, że są w potrzasku i
bezradni. Większość z nich nie chce, aby dzieciństwo ich dzieci opierało się na
telefonie, ale świat zmienił się do tego stopnia, że każdy rodzic próbujący się
temu przeciwstawić, naraża swoje dziecko na społeczną izolację"
(s.37).
Wystarczy
tego popkulturowego, potocznego kształtowania wizerunku wszystkich rodziców i
ich dzieci jako rzekomo uległych, bo jeszcze nie czytali Haidta a ulegli dwóm trendom: "nadopiekuńczości w świecie realnym i niewystarczającej opiece w świecie
wirtualnym" (s.20).
Czytajcie
a uwierzycie. Chyba, że zapytacie samych siebie, swoich sąsiadów, a jeszcze
lepiej - jako przygotowujących się do nauki lub już w niej aktywni, że świat,
ludzkość, socjalizacja i wychowanie nie są determinowane tylko przez smartfony.
Chyba, że chce się być beneficjentem tej manipulacji? To można w to wierzyć i
głosić.
Rodzima
antropolożka kulturowa Joanna Tokarska-Bakir przypomniała w jednym ze swoich
artykułów rozprawę Bertranda Russella "O wychowaniu ze specjalnym
uwzględnieniem wczesnego dzieciństwa", w której "(...) zalecał
wyrabianie w dziecku bezosobowego stosunku do życia, a rodzinę
i szkołę sposobi do walki z mitami, wymyślanymi z tchórzostwa" (Dziecko
jako obcy, TP, 2005, s. 1).
Też
mógłbym zatrudnić studenta pedagogiki, by wyszukał mi dane na temat
odmiennego świata od tego, jaki "namalował" J. Haidt. Nie korzystam z takiej pomocy. Mogę przytoczyć dane Komendy Głównej Policji w Polsce z 2005 roku (Dlaczego nie?) na temat wzrastających policyjnych interwencji domowych, w tym
dotyczących przemocy w rodzinie, wskazujących na to, że z ponad 479 tys. takich interwencji w roku 2000 wskaźnik ten wzrósł do prawie 700
tys. w 2004 roku (K. Cichecka, Rozmaite oblicza dziecięcego świat, Gazeta Szkolna, 2005, nr 22, s. 12). Nie wspominam już o dzieciobójstwie, porzuceniu dziecka czy
porzuceniu dziecka ze skutkiem śmiertelnym. Jak jest dzisiaj w Polsce? Policja podaje dane do 2022 roku.
W Preambule Deklaracji Genewskiej Praw Dziecka z 1924 roku - pierwszego
międzynarodowego aktu chroniącego prawa człowieka, które zaczynają się od praw
dziecka - zapisano" "Ludzkość powinna dać dziecku wszystko, co
posiada najlepszego...". Skąd J. Haidt wie, że smartfon sam w sobie jako
narzędzie konieczne do życia w trójprzestrzeni (polecam rozprawy prof. UJD Piotra
Pachury) nie jest tym właśnie dobrem?
Być
może zło tkwi także gdzie indziej? Należy to badać, a nie generować rzekomo
występujące bezpośrednio zależności między jakimś medium a ludzkimi postawami i
stanem ich rozwoju? Procesy inkulturacji, terapii i resocjalizacji pokoleń w
różnych społeczeństwach są zainfekowane utopiami, wizjami i inżynierią
społeczną partii władzy. Może jednak warto spojrzeć na człowieka jako istotę
samotworzącą się poprzez doświadczaną kulturę i relacje społeczne w rodzinie i
grupach odniesienia?
Jeśli
zmieniające się z każdym okresem wyborczym narracje aksjonormatywne kolejnych
ideokratów, narzucają społeczeństwu odmienne reguły techniki legislacyjnej do
manipulowania ludźmi, to nie służy to ani utopii, ani gwarancjom praw
podmiotowych każdej istoty ludzkiej w kraju, ani mającej przygotować młode
pokolenia do godnego życia w społeczeństwie. Nie służy temu ani omnipedagogizacja dziecka i dzieciństwa, ani też jego idealizacja.
Być może Amerykanom zależy na tym, by zniechęcić inne społeczeństwa do rozwijania i korzystania z AI. Jednak Polacy nie gęsi i potrafią rozwijać się wbrew popnaukowym straszakom. Jak wynika z badań porównawczych w USA, Hiszpanii, Wlk. Brytanii i Polsce dr Inez Okulska ("HAI Magazine, 4/2024), które dotyczyły wykorzystania narzędzi generatywnych AI przez osoby od 18 do 65+ roku życia, w częstotliwości korzystania przez Polaków z CHATGPT wyprzedzają naszych obywateli Brytyjczycy (a nie Amerykanie) tylko o 5 proc. (40 proc.) a Hiszpanie o 1 proc. (36 proc.) w częstotliwości korzystania z CHATGPT. "Dzięki genAI można tygodniowo zaoszczędzić jeden cały dzień pracy".
Haidt powinien dowiedzieć się, że Polacy, podobnie jak obywatele ww. państw, zamierzają korzystać z genAI z następujących powodów:
"- by zaoszczędzić czas w realizacji zadań (17 proc.),
- do nauki (17 proc.),
- dla uproszczenia zadań (19 proc.),
- dla rozrywki (26 proc.)" (Tamże).
Jak potwierdza te dane polski prof. Dariusz Jemielniak - kierownik Human+AI Institute: "Polska wyszła już z fazy wczesnej adaptacji - generatywna AI definitywnie dotarła pod strzechy, aczkolwiek jej pełny potencjał zawodowy pozostaje wciąż niewykorzystany, z wyjątkiem ekspertów. Teraz nadchodzi czas na kolejny krok - wypełnienie luki między prywatną eksploatacją a efektywną integracją AI w miejscu pracy" (tamże).