(fot. wykonana w mieszkaniu prof. Czesława Kupisiewicza w dniu 90-urodzin)
Jakże bolesne było wczorajsze pożegnanie wybitnego polskiego pedagoga - Profesora Czesława Kupisiewicza – członka rzeczywistego PAN, doktora honoris causa, b. prorektora Uniwersytetu Warszawskiego, którego pogrzeb miał miejsce na Cmentarzu Północnym w Warszawie. Nie dostrzegłem wśród przybyłych - ani nikogo z władz rektorskich Uniwersytetu Warszawskiego, ani władz dziekańskich Wydziału Pedagogicznego tej Uczelni. Kilkadziesiąt lat pracy w służbie Jego Alma Mater okazało się dla urzędujących dzisiaj władz UW jakąś barierą. A może ich nie dostrzegłem? Mój uniwersytet żegna swoich profesorów, w tym byłych rektorów z wielkimi honorami. Świat się zmienia.
Jak to dobrze, że towarzyszyli w tej "ostatniej drodze" profesorowie doceniający wielkość i wyjątkowy wkład w naukę - JM Rektor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie prof. APS Jan Łaszczyk, prorektor APS - prof. zw. Stefan M. Kwiatkowski i dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych APS prof. APS Maciej Tanaś. Ostatni okazali się pierwszymi, mimo że Cz. Kupisiewicz był zaledwie kilka lat członkiem społeczności tej Akademii.
Nasuwa mi się wiersz Wisławy Szymborskiej pt.„Kot w pustym mieszkaniu”, którego pierwszy wers mógłbym strawestować:
„Umrzeć - tego nie robi się pedagogom, bo co mają począć bez Niego”.
Wiemy, że każdy koniec jest czegoś początkiem, a jak pisała noblistka - „podział na ziemię i niebo to nie jest właściwy sposób myślenia o tej całości. Pozwala tylko przeżyć pod dokładniejszym adresem…”, a tym adresem od kilkudziesięciu lat była dla Profesora Polska Akademia Nauk, zaś w ostatnich latach życia szczególnie - Wyższa Szkoła "Humanitas" w Sosnowcu i Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.
W imieniu Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN żegnałem pedagoga wielkiego umysłu i serca, humanistę, znakomitego nauczyciela nauczycieli, mając świadomość tego, że wraz z Jego odejściem kończy się pewna epoka w dziejach nauk pedagogicznych. Odszedł bowiem na wieczną wartę ostatni już z trzech sosnowieckich "tenorów polskiej pedagogiki" (po B. Nawroczyńskim i B. Suchodolskim).
Skomentuję to za W. Szymborską: Ci, co wiedzieli o co tutaj szło, muszą ustąpić miejsca tym, co wiedzą mało. I mniej niż mało. I wreszcie tyle co nic”.
Czy młodszemu pokoleniu dana jest pewność dalszego losu? Jak na ironię, właśnie w tym dniu przeczytałem w jednej z ogólnokrajowych gazet, żeby młodzi Polacy zanadto nie zabiegali o bycie perfekcjonistami, nie troszczyli się o innych, nie zapracowywali się, bo i po co, skoro życie musi być lekkie, łatwe i przyjemne, najlepiej bez wysiłku, ksobne. Taka jest recepta na ponowoczesne i popkulturowe życie czy - jak określa to prof. Zbyszko Melosik - życie w stylu "instant".
Prof. Czesław Kupisiewicz żył w okresie nieprawdopodobnych zmian ustrojowych, społecznych i politycznych, ale także w czasach dynamicznie rozwijającej się wiedzy na temat kształcenia i wychowywania innych, której sam także był współtwórcą, niezależnie od osobistego życia pełnego dramatycznych okoliczności i wydarzeń. Pisał i często opowiadał o tym, jak kilka razy odzyskiwał swoje życie w dramatycznych okolicznościach okresu okupacji, ale i o tym, jak dumny był z Ojczyzny, której z pasją i zaangażowaniem służył przez kilkadziesiąt lat bez oczekiwania na jakiekolwiek gratyfikacje. Może właśnie dlatego, że widział i przeżywał śmierć bliskich i obcych sobie osób, potrafił dzielić się z innymi wartością własnego życia?
Był wśród nas i dla nas nawet wówczas, kiedy spotykały go zarówno sukcesy, jak i życiowo przykre sytuacje. Nikt z nas nie jest wolny od trosk i zmartwień, od radości i euforii, ale i od rozczarowań czy braku pokory. Profesor potrafił jednak wznosić się ponad małostkowe postawy, zawsze oczekując więcej od siebie, by inni mogli uczyć się wzniosłości intelektualnej, duchowej i emocjonalnej, by pozyskiwać jak najwięcej dla siebie. Dzięki temu mogliśmy czuć się potrzebni i poszerzać ruch ludzi przyjaznych, otwartych, pracowitych. Oby było jak najwięcej takich naukowców, tak głęboko misyjnych w akademickim stylu, badaczy, którzy swoją niespożytą ciekawością świata per se, świata kultury i natury, piękna i twórczości będą potrafili obdarzać sobą innych.
(fot. Spotkanie profesora Cz. Kupisiewicza w dn. 3 grudnia 2012 r. w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie z autorami planowanych wówczas podręczników i monografii akademickich pod patronatem KNP PAN)
Zmarły Uczony rozwijał dydaktykę, historię myśli pedagogicznej i pedagogikę porównawczą wzbudzając podziw dla wielkiego talentu konstruowania syntez, prowadzenia metanarracji i wydobywania z dokonań minionych pokoleń wartości, myśli i idei, którym nadawał nową formę, uaktualniał ich znaczenie dla potrzeb życia i rozumienia jego sensów „tu i teraz”, ale zawsze z wychyleniem ku przyszłości. Żegnało Go z wielkim smutkiem i bólem rozstania grono przyjaciół, koleżanek i kolegów, byłych współpracowników, członków Akademii i jej komitetów naukowych, Jego uczniów, studentów, doktorantów oraz wypromowanych dzięki Jego sztuce kształcenia - doktorów habilitowanych i tytularnych profesorów. Nie wszyscy mogli osobiście uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu.
Teraz nowe pokolenie powinno napisać kolejny tom Jego wydawniczej serii „Myśliciele o wychowaniu”, w którym Jego dzieło stanowić będzie kolejny rozdział wielkiej księgi pamięci o klasykach światowej pedagogiki. Kupisiewicz wpisał w nią swój akademicki kod perfekcjonizmu, twórczej pasji i wielkiego serca. Jego uwagi, zasady, wskazówki, wyjątkowe poczucie humoru i dystansu z troską o jak najwyższą jakość stają się dla nas trudnym wyzwaniem.
Podziękowałem Profesorowi za wielki dar Jego OBECNOŚCI, która trwać będzie przez kolejne wieki zapisana w licznych dziełach, a naszych sercach i umysłach. Żegnając Profesora słowami noblistki jako tego, który - „Od słów rozniecał spojrzenia, Od spojrzeń zapalał słowa. W szerokie wyrzuty oddechu zamieniał wysiłek cyfr” - wyraziłem nadzieję, że będziemy odwoływać się do pamięci o Jego dokonaniach i osobistych walorach, którymi nas obdarzał.
Ten szczególny rodzaj intymności nie kończy się wraz z Jego odejściem, gdyż może zachęcać nas do ich uchwycenia i utrwalenia w niewielkiej chociażby Jego części. Jeśli bowiem – jak pisał Pierre Dominice – nie zostanie wskrzeszona tradycja przekazywania świadectw z pokolenia na pokolenie, skazani zostaniemy na pogrążenie się w fikcji i pozorach. Jestem przekonany, że nie tylko w Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN pamięć o Profesorze będzie pielęgnowana potęgując w naszym środowisku sens integralnego uczenia o nieustannie odnawianym podejściu do (samo-)kształcenia i (samo-)wychowania kolejnych pokoleń.
Niech Pan Bóg ma Profesora w swojej łaskawej opiece.
14 listopada 2015
13 listopada 2015
Inżynier z duszą humanisty
Nawet inżynierowie - naukowcy z politechniki wiedzą lepiej od ministry nauki i szkolnictwa wyższego, że także nauki techniczne muszą mieć humanistyczny charakter. Niestety, ale po 8 latach rządów PO i PSL oraz w 4 lata po tzw. reformie nauki i szkolnictwa wyższego w wydaniu prof. Barbary Kudryckiej mamy zdehumanizowany system klasyfikowania obszarów, dziedzin i dyscyplin naukowych.
Komitet Nauk Pedagogicznych PAN, ale także Prezydium Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów wielokrotnie kierowało do MiNiSW wniosek o połączenie dwóch dziedzin nauk: humanistycznych ze społecznymi. Ministra tego resortu - mająca zapewne jakieś ukryte przed społeczeństwem cele - utrzymała treść rozporządzenia w powyższym zakresie, mimo że jest ono krytykowane nie tylko przez pedagogów. Problemy mają historycy sztuki, socjolodzy, politolodzy, a nawet niektórzy teolodzy, gdy przedmiotem oceny dorobku naukowego kandydata do stopnia czy tytułu naukowego są rozprawy nie mieszczące się w tak nonsensownym podziale.
Już wkrótce będzie opublikowana w Wydawnictwie Naukowym ... Politechniki Łódzkiej książka pod redakcją K. Baranowskiego i J. Sośnickiej pt. Inżynier z duszą humanisty, w której znajdzie się rozprawa Romana Z. Morawskiego pt. NAUKA W CZASACH BIUROKRACJI. Dla pasjonatów anglojęzycznej narracji będzie w niej tylko motto z rozprawy Hannah Arendt pt. The Life of the Mind, A Harvest Book - Harcourt, Inc., San Diego – New York – London 1978, s. 180) następującej treści:
"The sad truth is that most evil is done by people who never make up their minds to be good or evil."
Wspólnie z prof. Marią Dudzikową uwielbiamy teksty, których autorzy posługują się metaforami. Zacytuję fragment z wprowadzenia do tego artykułu:
"Strukturalne podobieństwo tytułu tego eseju do tytułu słynnej powieści Gabriela Garcíi Márqueza Miłość w czasach zarazy jest nieprzypadkowe, albowiem wciąż przybywa uczonych, dla których nauka jest "miłością" niespełnioną z powodu biurokratycznej "zarazy".
Teza, iż biurokracja jest zarazą wyniszczającą instytucje nauki, ludzi nauki i etos nauki, nie jest ani nowa, ani odkrywcza. Nie oznacza to jednak, że nie wymaga ona nieustannej refleksji "epidemiologicznej" zorientowanej na pogłębioną diagnostykę, a w dalszej perspektywie – także na sposoby przezwyciężania przyczyn i skutków owej zarazy."
Mamy tu bardzo interesującą analizę biurokracji wraz jej patologią, która wpisana w politykę szkolnictwa wyższego oraz wobec nauki pozwala na zrozumienie tego, w jak zdehumanizowanych i nieefektywnych warunkach musimy żyć i pracować w uniwersytetach, politechnikach czy akademiach. Ministrom są one obojętne, bo niektórzy z nich nie spędzili w uczelni (w roli samodzielnych czy pomocniczych pracowników naukowych) nawet jednego roku.
Najważniejsze z dysfunkcji sprawujących władzę, której doświadczamy w środowisku akademickim, sprowadzają się do:
* niezdolności do skutecznego działania w sytuacjach nietypowych z punktu widzenia obowiązujących przepisów;
* skłonności do popadania w konflikty z ekspertami, dla których odniesieniem jest wiedza, a nie regulacje formalne;
* skłonności do odchodzenia od celów, którym ma służyć, i skupiania się na własnym funkcjonowaniu i rozwoju, na generowaniu nowych celów uzasadniających ten rozwój;
* nieodporności na szeroko rozumianą korupcję, objawiająca się powstawaniem nieformalnych grup dążących do poszerzania zakresu władzy w celu realizacji swoich partykularnych interesów.
"Od czasów Mikołaja Gogola i Antoniego Czechowa wiadomo też, że biurokracja jest jak motyl morski (Pterois volitans): bardzo dba o zewnętrzne pozory, płaszczy się przed możnymi i wyżywa na słabszych. W następstwie wymienionych dysfunkcji, po przekroczeniu pewnej granicy, następuje jej lawinowy rozrost, ponieważ jedynym pomysłem biurokraty na negatywne skutki biurokracji jest: "więcej biurokracji".
Ujawnia się więc destrukcyjny wpływ dodatniego sprzężenia zwrotnego, który może być zneutralizowany tylko przez – mówiąc językiem cybernetyki –"silną delinearyzację" systemu biurokratycznego, tzn. dodanie zewnętrznych ograniczników jego działania… Powszechność biurokratycznych patologii sprawia, że we współczesnej polszczyźnie termin "biurokracja" stał się synonimem "zwyrodniałej biurokracji"; w takim też znaczeniu będzie on używany w tym eseju."
Ciekaw jestem, czy nowy minister będzie w stanie uniknąć biurokratycznej pułapki i przeprowadzi humanistyczną rewolucję w naszym systemie? Warto, żeby przeczytano w resorcie także ten esej, gdyż (...) każde zło narasta, aż przebierze się jego miara. Wydaje się, że owa miara jest bliska przebrania się w przypadku biurokracji rządzącej polskim życiem akademickim, a w tym – sferą badań naukowych – i fakt ten dostrzegają nawet ci przedstawiciele środowiska akademickiego, którzy w pewnych okresach – powodowani szlachetnymi intencjami – do rozrostu biurokracji niechcący się przyczyniali."
Była minister nauki i szklnictwa wyższego niestety zawiodła moje nadzieje i środowiskowe oczekiwania zmian.
12 listopada 2015
W których konferencjach naukowych nie wezmę udziału ?
Otrzymuję wiele zaproszeń, ale jeśli nie jestem w stanie na nie pozytywnie odpowiedzieć to tylko z powodu wcześniej podjętych zobowiązań wobec organizatorów innych debat naukowych i oświatowych.
Niestety, bardzo bym chciał, ale nie mam fizycznej możliwości wzięcia udziału w debatach, które zapowiadają się niezwykle interesująco, a ich problematyka jest bliska także moim zainteresowaniom poznawczym. Przywołam tu najbliższe spotkania i debaty, bo może ktoś będzie zainteresowany włączeniem się do udziału w nich. Rzecz dotyczy m.in.:
Organizowanej przez Dolnośląską Wyższą Szkołę Przedsiębiorczości i Techniki w Polkowicach oraz Dolnośląską Szkołę Wyższą, Wydziału Zamiejscowy w Kłodzku konferencji na temat: "Społeczności lokalne w 25-leciu odrodzonej samorządności – perspektywa interdyscyplinarna". Tytułowa kategoria społeczności lokalnej wyznacza perspektywę teoretyczną i praktyczną badań, opisując dialektyczną relację „człowiek – przestrzeń – zmiany”. To właśnie tu, w społecznościach lokalnych, zachodzą zdarzenia i procesy, na które owe wspólnoty mają wpływ i które decydują o rozwoju tych wspólnot (czynniki wewnętrzne), ale również uwzględnić należy czynniki zewnętrzne, niezależne od wspólnot, a mające na nie wpływ.
Terytorium wspólnoty jako obszar zmian jest kategorią wieloaspektową, dając przyczynek do szerokiej, interdyscyplinarnej perspektywy dociekań. W tym roku mija 25 lat od przywrócenia samorządu terytorialnego, który na początku niedoceniany, z czasem stał się jedną z największych zdobyczy wolnej Polski. Czy zatem społeczności lokalne wyposażone w odpowiednie kompetencje stanowią najlepszy sposób zarządzania państwem i są gwarantem jego rozwoju? 25 lat to wystarczający okres, aby poddać interdyscyplinarnej refleksji pozytywne i negatywne strony samorządności lokalnej na różnych płaszczyznach.
Głównym celem już IX konferencji z cyklu „Społeczności lokalne” jest próba poszukiwania odpowiedzi na pytania związane z obszarem współpracy różnych podmiotów, integrujących swoją aktywność w poszukiwaniu dobrych rozwiązań administracyjnych, ekonomicznych, społecznych, a przede wszystkim edukacyjnych dla rozwoju społeczności lokalnych.
Problematyka konferencji jest wieloaspektowa, ale koncentruje się głównie wokół następujących tematów:
1. Samorząd terytorialny w procesie zmian społeczności lokalnych w 25-lecie ich odrodzenia.
2. Społeczności lokalne jako miejsca spotkań i współpracy: twórczość i innowacyjność podmiotów społeczności lokalnych.
3. Codzienność polityki oświatowej w społecznościach lokalnych, ze szczególnym uwzględnieniem dobrych praktyk.
4. Pedagogika i antropologia miejsca.
5. Miejsce grup defaworyzowanych w społeczności lokalnej - między realnymi potrzebami, a możliwościami ich zaspokajania.
6. Polityka lokalna - wybrane przykłady (edukacja - rynek pracy - rozwój społeczno-gospodarczy).
7. Społeczności lokalne w perspektywie wyzwań współczesności.
****
Drugą konferencją z tego obszaru studiów, w której nie mogę wziąć udziału, jest Ogólnopolska Konferencja Naukowa „CODZIENNOŚĆ JAKO WYZWANIE EDUKACYJNE”. Odbędzie się ona tego samego dnia, bo 26 listopada 2015 r. we Wrocławiu. Jej organizatorem jest Uniwersytet Wrocławski - Instytut Pedagogiki, Zakład Pedagogiki Ogólnej oraz Oddział Wrocławski Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego. Jak informują o jej przesłankach Organizatorzy (dr hab. Wiktor Żłobicki, prof. UWr):
Codzienność stanowi tło bytu każdego konkretnego człowieka, jednak to, co ją determinuje ma społeczny i kulturowy charakter. Potoczne pojmowanie codzienności jednostki kojarzone jest z życiem powszednim, zwykłym, lecz codzienność, na którą składają się sposoby myślenia, odczuwania i działania obserwowane w postaci praktyk społecznych, staje się kluczowym polem refleksji, walki, ustalania znaczeń i znajdowania rozwiązań w dyskursie społeczno-edukacyjnym.
Jeśli przyjmiemy, że jednym z podstawowych celów edukacji jest wspieranie rozwoju jednostki, to codzienność może być okazją do uczenia się i podejmowania konstruktywnych, satysfakcjonujących działań, sposobnością do realizacji ambitnych celów i marzeń. Może jednak codzienność także ograniczać, rozczarowywać, spychać na margines lub wykluczać.
Na codziennym funkcjonowaniu zarówno jednostek, jak i formalnych i nieformalnych środowisk edukacyjnych odciskają swoje piętno nowe obszary ryzyka, dylematy etyczne, nadzieje i wątpliwości związane z globalizacją. Niesie to ze sobą szereg wyzwań, które w korzystnych warunkach sprzyjają rozwojowi człowieka, a w warunkach niekorzystnych mogą ów rozwój zakłócić.
Dlatego pragniemy zaprosić Państwa do dyskusji i refleksji nad kategorią codzienności pojmowaną jako wyzwanie edukacyjne. Sugerujemy wspólne poszukiwanie odpowiedzi na dwa podstawowe problemy: jak codzienność zmienia/modyfikuje edukację oraz jak edukacja zmienia/modyfikuje codzienność?
Celem konferencji jest stworzenie platformy naukowej wymiany poglądów, myśli, doświadczeń, wyników badań oraz praktycznych rozwiązań. Gorąco zachęcamy do udziału teoretyków, badaczy i praktyków. Proponujemy, by refleksji poddać przykładowe obszary problemowe:
1. Codzienność ucznia/studenta/doktoranta/
2. Codzienność nauczyciela/wychowawcy/tutora/mentora
3. Edukacja wobec szans i zagrożeń codzienności
4. Etyczne i moralne wymiary codzienności edukacyjnej
Wiele dzieje się w debacie akademickiej. Zapewne ukażą się pokonferencyjne tomy, toteż będziemy mieli szansę zapoznać się z treścią najciekawszych referatów.
*****
Wreszcie, w dn. 5 grudnia odbędzie się w Bydgoszczy, w 70 rocznicę urodzin śp. prof. zw. dr hab. Ryszarda Borowicza seminarium naukowe z cyklu: (Nie)rozwiązywalne kwestie społeczne
(Nie)rozwiązywalne kwestie społeczne były i nadal są dla ludzi związanych z Profesorem Ryszardem Borowiczem ważnym obszarem refleksji naukowo-badawczej. To dzięki umiejętnościom Profesora Borowicza w odnajdywaniu w różnorodności swych uczniów, współpracowników, jedności zamiłowania do nauki w rozważaniach nad kwestiami społecznymi.
Ukazując dychotomię napięcia między bogactwem, wysoką pozycją i sukcesem, znakomitym wykształceniem i kompetencjami a ubóstwem, niską pozycją społeczną, wykluczeniem i uwikłaniem. Sięgają z pełną należytością do faktycznie istniejących zróżnicowań czy nierówności społecznych.
Organizatorzy - Wydział Studiów Stosowanych, Instytut Nauk Społecznych Wyższej Szkoły Gospodarki pragną właśnie w 70 lecie urodzin Profesora Ryszarda Borowicza, który przez prawie dekadę pracował w Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy, zaprosić Państwa na Seminarium naukowe, które poświęcone jest dyskursowi o kwestiach społecznych. Dzięki Państwa obecności poruszane problemy będą bardziej zrozumiane i rozwiązywalne, niż uwikłane i wykluczane z obiegu myśli akademickiej. Proponują następujące bloki tematyczne podczas seminarium:
Między prawdą a doktryną czyli uczony w czasach próby
Dystans czy zaangażowanie? Pytanie o strategie badawcze
Kategoria oporu jako alternatywa anomii społecznej
Sprawiedliwość społeczna w edukacji
Wokół triady - deprywacja, dezintegracja, dewaluacja
In memoriam prof. zw. dr hab. Ryszarda Borowicza
****
Zostało odwołane zaplanowane posiedzenie Zespołu Pedagogiki Specjalnej przy KNP PAN, które miało odbyć się w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie w dn. 16 listopada. br.
***
Nie odbędzie się w dn. 11 grudnia br. planowana przez Zespół Zakładu Pedagogiki Filozoficznej UŁ II cykliczne interdyscyplinarne seminarium „Wokół życia duchowego” pt. „Mistrzowie o życiu duchowym”. Planowany termin to początek czerwca 2016 r. Ulegną też zmianie zasady opłaty seminaryjnej dla osób zainteresowanych udziałem w tej debacie.
11 listopada 2015
Portugalskie obrazki
Gdyby mnie pytano, który z krajów warto odwiedzić w okresie jesiennym, to w pierwszej kolejności wskazałbym na Portugalię. Lizbona – stolica kraju, która oczarowuje wielowiekową mozaiką różnych stylów architektonicznych, skupia uwagę turystów na zdobiących ściany kamienic wzorzystych płytkach ceramicznych, ale przede wszystkim ujmującą kulturą osobistą mieszkańców. Czasami ma się wrażenie, że właściciele domów konkurowali między sobą o to, czyje zdobienia są ładniejsze.
Po drodze, do prowadzonej przez młodych ludzi kafejki, gdzie można zjeść bardzo smaczne śniadanie (mają tu pieczywo własnego wypieku, z możliwością przygotowania do pracy lub szkoły kanapek; świeży jogurt z owocami, a do tego aromatyczna kawa, croissanty, ciastka itp.), mijam więzienie, a potem idąc na skróty przez park zaglądam do katolickiej szkoły publicznej.
Jest 8.30. Dorośli opiekunowie uczniów radośnie witają się z stojącą w progu szkoły uroczą, starszą panią (humanistyczny „monitoring”). Nie wiemy, czy jest dyrektorką, nauczycielką czy może tak, jak było kiedyś w polskich szkołach - panią woźną. Najważniejsze, że jest niezwykle serdeczna, uśmiechnięta i pozdrawia każde wchodzące do budynku dziecko i jego opiekunów.
Wzruszający obraz pozostanie na długo w mojej pamięci. Od razu rozpoznaje, że jesteśmy obcy i nie mamy prawa wejść do środka. Podejmuje z nami rozmowę, a dowiedziawszy się, że jesteśmy z Polski pozwala nam zrobić kilka zdjęć.
Dzieci przechodzą do budynku przez prześliczne patio. Każde jest witane w progu, więc musi czuć się bezpiecznie. Jeden z przyprowadzających dziecko ojców serdecznie wita się z panią tak, jakby była jego bliską rodziną. Z wzajemnością trwa wymiana uścisków i krótka relacja. Jak prawdziwa Pani domu komentuje do nas tę sytuację. Pamięta, jak przed wielu laty dzisiejszy tata ucznia też uczęszczał do tej szkoły. Dwa pokolenia przekraczają codziennie próg szkoły.
Nie ma tu monitoringu – kamer, weneckich luster, metalowych bramek na elektroniczne karty broniących dostępu obcym czy niepożądanym osobom. Gdyby nie witająca dzieci Gospodyni, mógłbym swobodnie dalej wejść na teren szkoły. Co z tego, że byłbym zarejestrowany przez kamery. Czy one tworzą spersonalizowany klimat, wzajemność uczuć radości, a może niepokoju.
Widzę, jak kolejno wchodząca dziewczynka podchodzi i tuli się do swojej Pani, by podzielić się jakimś zmartwieniem. Nie muszę iść do sali lekcyjnej, bo widać, że dzieci nie są ciągnięte za rękę przez rodzica, który niejako „wrzuca” je w przysłowiową paszczę lwa.
Miasto zachwyca czystością, szerokimi alejami, wielością parków i cudownym położeniem dzielnic na wzgórzach. Są tu publiczne toalety, ale jak ktoś chce skorzystać z tego przybytku w restauracji czy barze, to nikt – jak w Warszawie, Łodzi czy Budapeszcie nie wyrzuci go z aroganckim komentarzem – „tylko dla naszych klientów”. Spotykam pucybuta. Kto pamięta tę profesję? Nie ma jej wśród unijnych standardów.
Na ulicach centrum, starszej części miasta spotykam studencką młodzież, ulicznych artystów (mimów, piosenkarzy – oczywiście przeważają piosenki Fado, albo światowe hity czy wystawy dzieł artystów grafików i malarzy), wśród których spotkałem malarza malującego kawą lizbońskie pejzaże.
Straż miejska nikogo nie przegania, ale i występujący śpiewając, tańcząc czy grając w jednym miejscu chwilę idą w inne miejsce. Namawiamy ich, by zatrzymali się i dali własny koncert. Jak ktoś chce mieć pełnowartościowy koncert, to może udać się do jednego z pubów, by posłuchać w różnym wykonaniu i aranżu portugalskie hity w wykonaniu rodzimych lub przyjezdnych artystów z całego świata.
Tak, jak w każdym mieście, są osiedla biedy i ubóstwa, są ludzie żebrzący na ulicy i bezdomni. Kapitalizm. Wstrząsający jest widok bezdomnego, który przy jednej z głównych ulic miasta leży na brzuchu na betonowej posadzce pod murem jakiegoś domu. Głowę ma schowaną w kartonie, by nie budziło go palące jeszcze o tej porze słońce czy dochodzący z ulicy hałas.
Moja przewodniczka mówi, że biedy tu tak nie widać, gdyż jest ona daleko, poza granicami centrum, na obrzeżach miasta. Tu jednak mogę czuć się bezpiecznie. Jak nie zamknę drzwi czy okna na parterze domu, to nikt mnie nie okradnie i nie napadnie. Kultura zaufania i szacunku do drugiego człowieka odczuwalna jest na każdym kroku. Nie ma to znaczenia, jaki jest kolor naszej skóry, płeć, ubiór, pochodzenie itp.
Przez dwa dni przemieszczałem się ulicami i uliczkami Lizbony, poruszałem różnymi środkami komunikacji publicznej. Kontroler biletów ubrany był w garnitur, pod krawatem. Ludzie są wobec siebie przyjaźnie nastawieni, pogodni i udzielają wszelkich wyjaśnień.
Każdy kraj ma swoje specjały, przysmaki, napoje. Na ulicach Lizbony nie spotkałem zataczających się pijaczków. Co kilka uliczek jest kiosk z „Porto”, czyli coś na wzór znanych w PRL budek z piwem. Tyle tylko, że tu można kupić nie tylko piwo na wynos, ale przede wszystkim rozlewane do małych lub większych plastikowych kieliszków najlepsze gatunki "Porto" – czerwone, różowe lub czerwone. Mieszkańcy i turyści podchodzą, by wzmocnić swój organizm (tak też brzmi reklama – „tu kupisz orzeźwiające „Porto”). Nikt jednak nie upija się, nikt też nie szaleje, nie jest agresywny.
Co to za kraj spokojnych i pogodnych ludzi? Lizbona jest niewątpliwie miastem wielokulturowym, jak cała Portugalia. Dla poruszających się po mieście samochodami jest istny raj. Nie ma ograniczeń prędkości, ulice są szerokie, ale i w starszej części miasta jeździ się wąskimi uliczkami szybciej, niż 50 km/godz. Słynny tramwaj nr 28 jest jak z rocznika lat 50. XX w., w bardzo dobrym stanie, zadbany, czyściutki, z otwieranymi oknami na całej ich powierzchni i tabliczką ostrzegającą przed zbytnim wychylaniem się na zewnątrz. Rzeczywiście tramwaj jedzie bardzo szybko, a w starej części miasta jedzie bardzo blisko domów, gdyż chodniki są tu tylko dla jednego pieszego.
Jadę dalej, do Porto.
Po drodze, do prowadzonej przez młodych ludzi kafejki, gdzie można zjeść bardzo smaczne śniadanie (mają tu pieczywo własnego wypieku, z możliwością przygotowania do pracy lub szkoły kanapek; świeży jogurt z owocami, a do tego aromatyczna kawa, croissanty, ciastka itp.), mijam więzienie, a potem idąc na skróty przez park zaglądam do katolickiej szkoły publicznej.
Jest 8.30. Dorośli opiekunowie uczniów radośnie witają się z stojącą w progu szkoły uroczą, starszą panią (humanistyczny „monitoring”). Nie wiemy, czy jest dyrektorką, nauczycielką czy może tak, jak było kiedyś w polskich szkołach - panią woźną. Najważniejsze, że jest niezwykle serdeczna, uśmiechnięta i pozdrawia każde wchodzące do budynku dziecko i jego opiekunów.
Wzruszający obraz pozostanie na długo w mojej pamięci. Od razu rozpoznaje, że jesteśmy obcy i nie mamy prawa wejść do środka. Podejmuje z nami rozmowę, a dowiedziawszy się, że jesteśmy z Polski pozwala nam zrobić kilka zdjęć.
Dzieci przechodzą do budynku przez prześliczne patio. Każde jest witane w progu, więc musi czuć się bezpiecznie. Jeden z przyprowadzających dziecko ojców serdecznie wita się z panią tak, jakby była jego bliską rodziną. Z wzajemnością trwa wymiana uścisków i krótka relacja. Jak prawdziwa Pani domu komentuje do nas tę sytuację. Pamięta, jak przed wielu laty dzisiejszy tata ucznia też uczęszczał do tej szkoły. Dwa pokolenia przekraczają codziennie próg szkoły.
Nie ma tu monitoringu – kamer, weneckich luster, metalowych bramek na elektroniczne karty broniących dostępu obcym czy niepożądanym osobom. Gdyby nie witająca dzieci Gospodyni, mógłbym swobodnie dalej wejść na teren szkoły. Co z tego, że byłbym zarejestrowany przez kamery. Czy one tworzą spersonalizowany klimat, wzajemność uczuć radości, a może niepokoju.
Widzę, jak kolejno wchodząca dziewczynka podchodzi i tuli się do swojej Pani, by podzielić się jakimś zmartwieniem. Nie muszę iść do sali lekcyjnej, bo widać, że dzieci nie są ciągnięte za rękę przez rodzica, który niejako „wrzuca” je w przysłowiową paszczę lwa.
Miasto zachwyca czystością, szerokimi alejami, wielością parków i cudownym położeniem dzielnic na wzgórzach. Są tu publiczne toalety, ale jak ktoś chce skorzystać z tego przybytku w restauracji czy barze, to nikt – jak w Warszawie, Łodzi czy Budapeszcie nie wyrzuci go z aroganckim komentarzem – „tylko dla naszych klientów”. Spotykam pucybuta. Kto pamięta tę profesję? Nie ma jej wśród unijnych standardów.
Na ulicach centrum, starszej części miasta spotykam studencką młodzież, ulicznych artystów (mimów, piosenkarzy – oczywiście przeważają piosenki Fado, albo światowe hity czy wystawy dzieł artystów grafików i malarzy), wśród których spotkałem malarza malującego kawą lizbońskie pejzaże.
Straż miejska nikogo nie przegania, ale i występujący śpiewając, tańcząc czy grając w jednym miejscu chwilę idą w inne miejsce. Namawiamy ich, by zatrzymali się i dali własny koncert. Jak ktoś chce mieć pełnowartościowy koncert, to może udać się do jednego z pubów, by posłuchać w różnym wykonaniu i aranżu portugalskie hity w wykonaniu rodzimych lub przyjezdnych artystów z całego świata.
Tak, jak w każdym mieście, są osiedla biedy i ubóstwa, są ludzie żebrzący na ulicy i bezdomni. Kapitalizm. Wstrząsający jest widok bezdomnego, który przy jednej z głównych ulic miasta leży na brzuchu na betonowej posadzce pod murem jakiegoś domu. Głowę ma schowaną w kartonie, by nie budziło go palące jeszcze o tej porze słońce czy dochodzący z ulicy hałas.
Moja przewodniczka mówi, że biedy tu tak nie widać, gdyż jest ona daleko, poza granicami centrum, na obrzeżach miasta. Tu jednak mogę czuć się bezpiecznie. Jak nie zamknę drzwi czy okna na parterze domu, to nikt mnie nie okradnie i nie napadnie. Kultura zaufania i szacunku do drugiego człowieka odczuwalna jest na każdym kroku. Nie ma to znaczenia, jaki jest kolor naszej skóry, płeć, ubiór, pochodzenie itp.
Przez dwa dni przemieszczałem się ulicami i uliczkami Lizbony, poruszałem różnymi środkami komunikacji publicznej. Kontroler biletów ubrany był w garnitur, pod krawatem. Ludzie są wobec siebie przyjaźnie nastawieni, pogodni i udzielają wszelkich wyjaśnień.
Każdy kraj ma swoje specjały, przysmaki, napoje. Na ulicach Lizbony nie spotkałem zataczających się pijaczków. Co kilka uliczek jest kiosk z „Porto”, czyli coś na wzór znanych w PRL budek z piwem. Tyle tylko, że tu można kupić nie tylko piwo na wynos, ale przede wszystkim rozlewane do małych lub większych plastikowych kieliszków najlepsze gatunki "Porto" – czerwone, różowe lub czerwone. Mieszkańcy i turyści podchodzą, by wzmocnić swój organizm (tak też brzmi reklama – „tu kupisz orzeźwiające „Porto”). Nikt jednak nie upija się, nikt też nie szaleje, nie jest agresywny.
Co to za kraj spokojnych i pogodnych ludzi? Lizbona jest niewątpliwie miastem wielokulturowym, jak cała Portugalia. Dla poruszających się po mieście samochodami jest istny raj. Nie ma ograniczeń prędkości, ulice są szerokie, ale i w starszej części miasta jeździ się wąskimi uliczkami szybciej, niż 50 km/godz. Słynny tramwaj nr 28 jest jak z rocznika lat 50. XX w., w bardzo dobrym stanie, zadbany, czyściutki, z otwieranymi oknami na całej ich powierzchni i tabliczką ostrzegającą przed zbytnim wychylaniem się na zewnątrz. Rzeczywiście tramwaj jedzie bardzo szybko, a w starej części miasta jedzie bardzo blisko domów, gdyż chodniki są tu tylko dla jednego pieszego.
Jadę dalej, do Porto.
10 listopada 2015
W IC o składzie rządu PiS
Jadąc Intercity z Lizbony do Porto, z bezpłatnym dostępem do Wi-Fi na pokładzie, dowiedziałem się, jaki skład rządu zostanie przedstawiony Sejmowi, Prezydentowi i Polakom. Rzeczywiście, mamy w kraju gorący tydzień, chociaż towarzyszą temu ponoć silne wichury.
We właściwym momencie opuściłem kraj, by nie denerwować się komentarzami i medialnymi mądralkami politycznej sceny III RP. Zapewne teraz nastąpi koniec III RP, a jaka będzie ta IV-ta? Tego nie wie nikt, chociaż po części możemy się już czegoś domyślać.
Tak, jak przypuszczałem, Jarosław Gowin nie nadawał się na ministra obrony, za słaby był na ministra kultury, więc na zasadzie pocieszenia pozostał mu resort nauki i szkolnictwa wyższego. Generalnie, nie ma znaczenia, kto stoi na czele tego ministerstwa, podobnie jak resortu edukacji, gdyż nie są to samosterowne urzędy i w żadnej mierze nie mają wpływu na istotne zmiany w naszym kraju.
Mogę spokojnie stwierdzić na podstawie własnych badań w całym kraju, że im słabsza jest pozycja resortu wśród pozostałych i jego minister, tym lepiej jest dla… ministra i premier(-a). Prawdopodobnie jednak nie będzie lepiej ani w szkolnictwie wyższym, ani w nauce, ani w oświacie, chociaż wolałbym, żeby ów probabilistyczny sąd mógł zostać przeze mnie odwołany. Pamiętam jak J. Gowin bronił reform minister Barbary Kudryckiej, kiedy krytykowało je PiS. Może ma szansę na zadośćuczynienie?
Gdyby Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego i Nauki miało być znaczące w tej kadencji rządu, to objąłby je prof. Piotr Gliński jako pierwszy wicepremier. Nauka rządzi się na szczęście większą wolnością niż edukacja, toteż lepiej Profesorowi było nie wchodzić w konflikt z własnym środowiskiem. Zachowa przynajmniej swoją akademicką suwerenność.
Ministrem edukacji została poseł, o której - w środowisku oświatowym - nikt niczego nie słyszał i jej nie zna, poza - rzecz jasna - jej okręgiem wyborczym. Zapewne chodziło o to, żeby dziennikarze i hejterzy mieli czym się zająć, zanim ta pani zajmie się systemem szkolnym.
Czekamy zatem na rewelacje na temat kompetencji pani poseł i życzymy jej – podobnie jak poprzedniczkom (kto tu mówi, że nie ma gender, skoro to jest już czwarta z kolei kobieta na tym stanowisku) – spełnienia osobistych marzeń. O edukacyjnych marzeniach nie piszę, bo nie chcę przeżyć rozczarowania. Przypominam byłych ministrów edukacji III RP:
Ministrowie edukacji narodowej w III RP
Henryk Samsonowicz (NSZZ Solidarność) od 1 stycznia 1990 do 14 grudnia 1990
Robert Głębocki (KLD) od 12 stycznia 1991 do 5 grudnia 1991
Andrzej Stelmachowski, (bezpartyjny) od 23 grudnia 1991 do 5 czerwca 1992
Zdobysław Flisowski (bezpartyjny) od 11 lipca 1992 do 26 października 1993
Aleksander Łuczak (PSL) od 26 października 1993 do 1 marca 1995
Ryszard Czarny (SdRP) od 4 marca 1995 do 26 stycznia 1996
Jerzy Wiatr (SdRP) od 15 lutego 1996 do 17 października 1997
Mirosław Handke (AWS) od 31 października 1997 do 20 lipca 2000
Edmund Wittbrodt (AWS) od 20 lipca 2000 do 19 października 2001
Ministrowie edukacji narodowej i sportu
Krystyna Łybacka (SLD) od 19 października 2001 do 2 maja 2004
Mirosław Sawicki (bezpartyjny) od 2 maja 2004 do 1 września 2005
Ministrowie edukacji narodowej w III RP
Mirosław Sawicki (bezpartyjny) od 1 września 2005 do 31 października 2005
Minister edukacji i nauki
Michał Seweryński (PiS) od 31 października 2005 do 5 maja 2006
Ministrowie edukacji narodowej w III RP
Roman Giertych (LPR) od 5 maja 2006 do 13 sierpnia 2007
Ryszard Legutko (bezpartyjny) od 13 sierpnia 2007 do 16 listopada 2007
Katarzyna Hall (bezpartyjna) od 16 listopada 2007 do 18 listopada 2011
Krystyna Szumilas (PO) od 18 listopada 2011 do 27 listopada 2013
Joanna Kluzik-Rostkowska (PO) od 27 listopada 2013 do ... listopada 2015.
Będziemy zatem obserwować i doświadczać tego, czego w edukacyjnych obszarach życia polskiego społeczeństwa prawdopodobnie nie będzie. Ewentualnie pod koniec kadencji rządu, za jakieś 3,5 roku, dowiemy się, co mogłoby być, gdybyśmy dali temu rządowi jeszcze jedną szansę.
Zmienią się do tego czasu wszyscy kuratorzy oświaty, być może też niektórzy oświatowcy w środowiskach regionalnych. Zostaną uruchomione nowe pseudo-konkursy na dyrektorów centralnych i regionalnych placówek oświatowych, ośrodków doskonalenia nauczycieli tak, by właściwi ludzie mogli znaleźć się na właściwych miejscach.
W przyszłym roku będą wybory do wielu centralnych organów, więc nie ulega wątpliwości, kto i z czyim błogosławieństwem powinien być w ich składzie oraz nimi kierować. Powoływane rady u boku tego czy innego X-a, takiej czy innej instytucji publicznej będą immunizowane na kompetentną partycypację w zmianach koniecznych i/lub możliwych.
We właściwym momencie opuściłem kraj, by nie denerwować się komentarzami i medialnymi mądralkami politycznej sceny III RP. Zapewne teraz nastąpi koniec III RP, a jaka będzie ta IV-ta? Tego nie wie nikt, chociaż po części możemy się już czegoś domyślać.
Tak, jak przypuszczałem, Jarosław Gowin nie nadawał się na ministra obrony, za słaby był na ministra kultury, więc na zasadzie pocieszenia pozostał mu resort nauki i szkolnictwa wyższego. Generalnie, nie ma znaczenia, kto stoi na czele tego ministerstwa, podobnie jak resortu edukacji, gdyż nie są to samosterowne urzędy i w żadnej mierze nie mają wpływu na istotne zmiany w naszym kraju.
Mogę spokojnie stwierdzić na podstawie własnych badań w całym kraju, że im słabsza jest pozycja resortu wśród pozostałych i jego minister, tym lepiej jest dla… ministra i premier(-a). Prawdopodobnie jednak nie będzie lepiej ani w szkolnictwie wyższym, ani w nauce, ani w oświacie, chociaż wolałbym, żeby ów probabilistyczny sąd mógł zostać przeze mnie odwołany. Pamiętam jak J. Gowin bronił reform minister Barbary Kudryckiej, kiedy krytykowało je PiS. Może ma szansę na zadośćuczynienie?
Gdyby Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego i Nauki miało być znaczące w tej kadencji rządu, to objąłby je prof. Piotr Gliński jako pierwszy wicepremier. Nauka rządzi się na szczęście większą wolnością niż edukacja, toteż lepiej Profesorowi było nie wchodzić w konflikt z własnym środowiskiem. Zachowa przynajmniej swoją akademicką suwerenność.
Ministrem edukacji została poseł, o której - w środowisku oświatowym - nikt niczego nie słyszał i jej nie zna, poza - rzecz jasna - jej okręgiem wyborczym. Zapewne chodziło o to, żeby dziennikarze i hejterzy mieli czym się zająć, zanim ta pani zajmie się systemem szkolnym.
Czekamy zatem na rewelacje na temat kompetencji pani poseł i życzymy jej – podobnie jak poprzedniczkom (kto tu mówi, że nie ma gender, skoro to jest już czwarta z kolei kobieta na tym stanowisku) – spełnienia osobistych marzeń. O edukacyjnych marzeniach nie piszę, bo nie chcę przeżyć rozczarowania. Przypominam byłych ministrów edukacji III RP:
Ministrowie edukacji narodowej w III RP
Henryk Samsonowicz (NSZZ Solidarność) od 1 stycznia 1990 do 14 grudnia 1990
Robert Głębocki (KLD) od 12 stycznia 1991 do 5 grudnia 1991
Andrzej Stelmachowski, (bezpartyjny) od 23 grudnia 1991 do 5 czerwca 1992
Zdobysław Flisowski (bezpartyjny) od 11 lipca 1992 do 26 października 1993
Aleksander Łuczak (PSL) od 26 października 1993 do 1 marca 1995
Ryszard Czarny (SdRP) od 4 marca 1995 do 26 stycznia 1996
Jerzy Wiatr (SdRP) od 15 lutego 1996 do 17 października 1997
Mirosław Handke (AWS) od 31 października 1997 do 20 lipca 2000
Edmund Wittbrodt (AWS) od 20 lipca 2000 do 19 października 2001
Ministrowie edukacji narodowej i sportu
Krystyna Łybacka (SLD) od 19 października 2001 do 2 maja 2004
Mirosław Sawicki (bezpartyjny) od 2 maja 2004 do 1 września 2005
Ministrowie edukacji narodowej w III RP
Mirosław Sawicki (bezpartyjny) od 1 września 2005 do 31 października 2005
Minister edukacji i nauki
Michał Seweryński (PiS) od 31 października 2005 do 5 maja 2006
Ministrowie edukacji narodowej w III RP
Roman Giertych (LPR) od 5 maja 2006 do 13 sierpnia 2007
Ryszard Legutko (bezpartyjny) od 13 sierpnia 2007 do 16 listopada 2007
Katarzyna Hall (bezpartyjna) od 16 listopada 2007 do 18 listopada 2011
Krystyna Szumilas (PO) od 18 listopada 2011 do 27 listopada 2013
Joanna Kluzik-Rostkowska (PO) od 27 listopada 2013 do ... listopada 2015.
Będziemy zatem obserwować i doświadczać tego, czego w edukacyjnych obszarach życia polskiego społeczeństwa prawdopodobnie nie będzie. Ewentualnie pod koniec kadencji rządu, za jakieś 3,5 roku, dowiemy się, co mogłoby być, gdybyśmy dali temu rządowi jeszcze jedną szansę.
Zmienią się do tego czasu wszyscy kuratorzy oświaty, być może też niektórzy oświatowcy w środowiskach regionalnych. Zostaną uruchomione nowe pseudo-konkursy na dyrektorów centralnych i regionalnych placówek oświatowych, ośrodków doskonalenia nauczycieli tak, by właściwi ludzie mogli znaleźć się na właściwych miejscach.
W przyszłym roku będą wybory do wielu centralnych organów, więc nie ulega wątpliwości, kto i z czyim błogosławieństwem powinien być w ich składzie oraz nimi kierować. Powoływane rady u boku tego czy innego X-a, takiej czy innej instytucji publicznej będą immunizowane na kompetentną partycypację w zmianach koniecznych i/lub możliwych.
09 listopada 2015
Co proponuje nowemu rządowi w sprawie nauki i oświaty dr hab. Mieczysław Ryba ?
Wykładowca Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu oraz prof. nadzw. Instytutu Historii KUL im. Jana Pawła II w Lublinie - dr hab. Mieczysław Stanisław Ryba wyraził na łamach "Naszego Dziennika" (z dn. 5.11.2015) swoją opinię na temat tego, jak powinna wyglądać polityka polska wobec problemów naukowych i oświatowych. W bazie OPI (w rekordzie poświęconym profesorowi Rybie) nie znajdziemy informacji na temat tego, gdzie się habilitował i z jakiej dyscypliny. Nie pierwszy to przypadek w naszym kraju, kiedy to opinia publiczna nie jest informowana o awansie naukowym profesorów uczelnianych, albo też ma miejsce brak troski władz uczelni o uzupełnienie danych przez zarządzających bazą OPI.
Zainteresowani treścią tego wykładu mogą przekonać się, że niewątpliwie ma on szansę stać się podstawą ideowej nadbudowy zmian, jakich możemy spodziewać się w obu systemach edukacyjnych naszego kraju. Z treści artykułu powinien być zadowolony Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej, bowiem już w pierwszych zdaniach trafnie M. Ryba upomina się o przywrócenie równowagi dziedzinom nauk. Chodzi mu o docenienie obok nauk technicznych - także nauk humanistycznych, społecznych czy - jak niepoprawnie wyłącza je z humanistyki - nauk filozoficznych (filozofia jest bowiem dyscypliną naukową w dziedzinie nauk humanistycznych).
Ma rację, że rozwój filozofii "(...) w sposób zasadniczy wpływa na kondycję intelektualną społeczeństwa." Autor jest zbulwersowany faktem docierania do wszystkich sfer życia współczesnej ideologii, która, niestety, nie ominęła też uniwersytetu.
"Postmodernistyczny relatywizm, a także etyczny genderyzm, który zaatakował zachodnie uniwersytety, nie ominął także uczelni polskich." To jest jednak - jego zdaniem - chora odmiana nauki, której nie warto w żadnej mierze wspierać. Przywołuje tu pogląd z okresu II RP Zygmunta Wasilewskiego, który stwierdził, że:
"Jeden doktor filozofii zdziczały więcej szkody przynosi niż zaniedbany prostak w polu. Bo tamten ma swój świat umysłowy utrwalony tradycjami, przeciw któremu nie wykracza, dopóki go rozkład z góry nie dosięgnie". Nowy minister nauki, którym ponoć ma zostać dr Jarosław Gowin, powinien zatem uwzględnić fakt mającego miejsce zatrucia "centrów mózgowych polskiej cywilizacji", która rozprzestrzeniając się epidemicznie na cały organizm państwowy i narodowy może wprowadzić elity w głęboką zapaść.
"Gdy zaś zaatakowane zostaną elity, >>naród staje się sam dla siebie koniem trojańskim, z którego w chwili sposobnej mogą wyjść wrogowie jego niepodległości i do spółki z wrogiem zewnętrznym nad ciałem narodu się znęcać<<". Tego, rzecz jasna, nie chcemy. Niech nikt nie znęca się nad polskim narodem. Mieczysław Ryba proponuje, by rząd przestał finansować projekty badawcze, które zostały podporządkowane powyższej ideologii w wyniku presji władz Unii Europejskiej. Ma też nadzieję, że polska nauka przestanie cierpieć katusze pod jarzmem biurokracji, o której już wcześniej wielokrotnie tu pisałem.
W pełni popieram jego postulat: "Zdjęcie tego jarzma z polskiej nauki powinno być jednym z głównych zadań nowego rządu. Oszczędności na biurokracji mogą zasilić wiele ważnych projektów badawczych."
Są w tym artykule także propozycje zmian w oświacie szkolnej. "Od lat już cierpią uczniowie i pedagodzy na skutek ideologii bezstresowości, która przyszła do nas z Zachodu jako dominujący wzorzec wychowawczy. Wzrastająca przemoc wśród uczniów wydaje się między innymi skutkiem pozbawienia nauczycieli dyscyplinujących narzędzi wychowawczych."
Nie pisze, a szkoda, jakie to narzędzia mogłyby być zastosowane w naszych szkołach, gdyż wzrosłaby zapewne mała przedsiębiorczość tak, jak za czasów ministra edukacji Romana Giertycha powstało wiele szwalni szkolnych mundurków. Upadły lekki przemysł odzyskał nowy, a kapitalistyczny oddech.
W woj. łódzkim szwalni i lekkich krawców było stać na zatrudnianie na czarno szwaczek z Ukrainy czy Białorusi. Jakie teraz można by wyprodukować jeszcze narzędzia? Nie wiemy. Może będzie o tym w następnym artykule.
Dalej autor trafnie zwraca uwagę na to, by szkolna edukacja nie była podporządkowana tylko wymogom rynku pracy, ale interesowała się całym człowiekiem, traktowała go holistycznie. Konieczne jest zatem szersze zapoznanie młodzieży z kulturą własnego kraju, z literaturą, z rodzimą historią czy z klasyczną filozofią.
Nie może zabraknąć tu miejsca na wychowanie religijne, gdyż uczniowie muszą znać odpowiedź na pytanie o ostateczny cel swojego bytowania. "Szkoła zatem nie może być neutralna światopoglądowo. Taka szkoła bowiem tylko w nazwie jest "neutralna", w rzeczywistości narzuca ateistyczny światopogląd lub promuje różne wypaczone ideologie."
08 listopada 2015
Uniwersytet w dobie przemian. Instytucje i kadra akademicka w warunkach rosnącej konkurencji
Jeszcze w listopadzie ukaże się najnowsza książka prof. zw. dr hab. Marka Kwieka - dyrektora Centrum Studiów nad Polityką Publiczną, kierownika Katedry UNESCO Badań Instytucjonalnych i Polityki Szkolnictwa Wyższego, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a nosząca tytuł - Uniwersytet w dobie przemian. Instytucje i kadra akademicka w warunkach rosnącej konkurencji. Co kilka lat Profesor twórczo zaskakuje nas wynikami swoich badań, które wymagają niezwykle żmudnych analiz i sztuki interpretacji danych empirycznych.
Ostatnia książka M. Kwieka wzbudziła już duży rezonans w środowisku akademickim. Mam tu na uwadze monografię: "Transformacje uniwersytetu. Zmiany instytucjonalne i ewolucje polityki edukacyjnej w Europie" (2010). Odwoływałem się do jej treści w trakcie przedwyborczej debaty w Łodzi, a zapowiedź tego tytułu znalazła się w moim referacie.
Jeden z rozdziałów z najnowszej książki nosi tytuł - "Nierówności w produkcji wiedzy naukowej: rola najbardziej produktywnych naukowców". Autor podaje w nim "twarde" dane empiryczne na podstawie przebadanych "research top performers" (próba 17 000 naukowców z 11 krajów, w tym 3700 w Polsce). Wynika z nich, że średnio 10% kadry w Europie odpowiada za 50% publikacji, a 5% - za jedna trzecią. Polskie wzorce produktywności są dokładnie takie same - różni nas na niekorzyść jedynie dwa-trzy razy niższy poziom produktywności.
Jako autor "Knowledge Production in European Universities: States, Markets, and Academic Entrepreneurialism" (2013) pokazuje bardzo szczegółowo, kim są ci najbardziej produktywni naukowcy w sensie klasy kadry akademickiej, jak myślą o pracy naukowej i jak pracują. Przykładowo Niemcy bardzo długo pracują, bo średnio 2 miesiące, czyli ponad 500 godzin rocznie dłużej niż tzw. average scientists). Są silnie nastawieni na badania naukowe (a nie na kształcenie studentów) i są silnie umiędzynarodowieni. Poza tym są głównie mężczyznami.
Olbrzymia próba umożliwiła prof. M. Kwiekowi dokonanie szczegółowej analizy statystycznej, zaś wyniki jego studiów ukazały się w USA wywołując oddźwięk nawet w "Times Higher Education".
O najnowszej swojej monografii prof. M. Kwiek pisze do mnie:
Ta nowa książka ma raczej budować fundamenty tego, co nazywam naukowymi badaniami szkolnictwa wyższego (a nie pisaniem amatorskim, publicystycznym czy badaniami prowadzonymi z perspektywy innych dziedzin np. ekonomii czy socjologii) - "higher education research". Badania te mają swoją tradycję, swoich najlepszych autorów, swoją uznaną metodologię, sieć najlepszych nazwisk i najbardziej uznanych czasopism.
Wiadomo dokładnie, kto jest w pierwszej 50-tce autorów w Europie i kto w świecie oraz gdzie publikuje. Jak w każdej wyłaniającej się subdyscyplinie naukowej, ustanowiona jest hierarchia jej ojców założycieli, najlepszych autorów piszących dzisiaj i najbardziej obiecującego młodego pokolenia. Badania te mają swoją tradycję sięgającą z grubsza lat 50-tych ubiegłego wieku w USA i mają swoją historię walki o ich uznanie ze strony przedstawicieli określonych dyscyplin.
Toczy się nieustanna, zażarta walka o akademickie uznanie, teoretyczne dominacje, pierwszeństwo odkrycia czy pierwszeństwo zaproponowania najbardziej użytecznych ram teoretycznych. Mają one również swoją dramatyczną historię uniezależniania się od polityki i polityki naukowej, od wersji czysto utylitarnej, popularnej zwłaszcza w USA.
Jak mało która dyscyplina, musi ona zmagać się z równowagą miedzy ważnością społeczną i ekonomiczną (praktycznością zastosowania) a naukową doskonałością (i teoretycznością), między "social relevance" i "academic excellence". Rozpięta miedzy tymi dwoma imperatywami, żadnemu nie może ulec w całości...
Badacz musi często stawiać mur obronny między praktycznymi badaniami na rzecz rządów i instytucji, w tym macierzystych instytucji akademickich - a badaniami naukowymi. Linia między nimi jest często w praktyce cienka, ponieważ badania szkolnictwa wyższego, zwłaszcza porównawcze i empiryczne, tak jak moje - pisze M. Kwiek - wymagają dużych publicznych nakładów, ale granica musi być wyraźnie zaznaczona.
Naukowe badania szkolnictwa wyższego to nie refleksje rektorów, nawet najbardziej zasłużonych, ani nie prace prowadzone poniekąd z doskoku, przez inżynierów, matematyków czy historyków. Ta grupa amatorskich badaczy szkolnictwa wyższego jest niezwykle przydatna do opracowywania strategii rozwoju szkolnictwa wyższego, jego reform i regulujących je praw - ale z badaczami szkolnictwa wyższego tak jak ja ich rozumiem (z międzynarodową społecznością naukowców) ma ona niewiele wspólnego.
W dyskursie publicznym to ona dominuje, i bardzo słusznie, bo taka jest natura tego dyskursu, jednak do badań naukowych ów dyskurs wnosi bardzo niewielki lub żaden wkład. Dopóki w myśleniu o szkolnictwie wyższym nie będziemy widzieć dominującego pierwiastka naukowego i teoretycznego, dopóty dominować będzie przekonanie, że prawo wypowiadania się w imieniu nauki mają amatorzy, laicy. To znaczy, że wszyscy mogą mówić wszystko.
Tak jednak nie jest i oby tak nie było w Polsce. Stąd mój nacisk na słowo "naukowe badania" , czyli research. To jeden z najtrudniejszych punktów w Polsce, ponieważ nie mamy studiów doktoranckich w tym obszarze, nie mamy dziedziny dla doktoratów i habilitacji, ale to się może będzie zmieniać...".
Ostatnia książka M. Kwieka wzbudziła już duży rezonans w środowisku akademickim. Mam tu na uwadze monografię: "Transformacje uniwersytetu. Zmiany instytucjonalne i ewolucje polityki edukacyjnej w Europie" (2010). Odwoływałem się do jej treści w trakcie przedwyborczej debaty w Łodzi, a zapowiedź tego tytułu znalazła się w moim referacie.
Jeden z rozdziałów z najnowszej książki nosi tytuł - "Nierówności w produkcji wiedzy naukowej: rola najbardziej produktywnych naukowców". Autor podaje w nim "twarde" dane empiryczne na podstawie przebadanych "research top performers" (próba 17 000 naukowców z 11 krajów, w tym 3700 w Polsce). Wynika z nich, że średnio 10% kadry w Europie odpowiada za 50% publikacji, a 5% - za jedna trzecią. Polskie wzorce produktywności są dokładnie takie same - różni nas na niekorzyść jedynie dwa-trzy razy niższy poziom produktywności.
Jako autor "Knowledge Production in European Universities: States, Markets, and Academic Entrepreneurialism" (2013) pokazuje bardzo szczegółowo, kim są ci najbardziej produktywni naukowcy w sensie klasy kadry akademickiej, jak myślą o pracy naukowej i jak pracują. Przykładowo Niemcy bardzo długo pracują, bo średnio 2 miesiące, czyli ponad 500 godzin rocznie dłużej niż tzw. average scientists). Są silnie nastawieni na badania naukowe (a nie na kształcenie studentów) i są silnie umiędzynarodowieni. Poza tym są głównie mężczyznami.
Olbrzymia próba umożliwiła prof. M. Kwiekowi dokonanie szczegółowej analizy statystycznej, zaś wyniki jego studiów ukazały się w USA wywołując oddźwięk nawet w "Times Higher Education".
O najnowszej swojej monografii prof. M. Kwiek pisze do mnie:
Ta nowa książka ma raczej budować fundamenty tego, co nazywam naukowymi badaniami szkolnictwa wyższego (a nie pisaniem amatorskim, publicystycznym czy badaniami prowadzonymi z perspektywy innych dziedzin np. ekonomii czy socjologii) - "higher education research". Badania te mają swoją tradycję, swoich najlepszych autorów, swoją uznaną metodologię, sieć najlepszych nazwisk i najbardziej uznanych czasopism.
Wiadomo dokładnie, kto jest w pierwszej 50-tce autorów w Europie i kto w świecie oraz gdzie publikuje. Jak w każdej wyłaniającej się subdyscyplinie naukowej, ustanowiona jest hierarchia jej ojców założycieli, najlepszych autorów piszących dzisiaj i najbardziej obiecującego młodego pokolenia. Badania te mają swoją tradycję sięgającą z grubsza lat 50-tych ubiegłego wieku w USA i mają swoją historię walki o ich uznanie ze strony przedstawicieli określonych dyscyplin.
Toczy się nieustanna, zażarta walka o akademickie uznanie, teoretyczne dominacje, pierwszeństwo odkrycia czy pierwszeństwo zaproponowania najbardziej użytecznych ram teoretycznych. Mają one również swoją dramatyczną historię uniezależniania się od polityki i polityki naukowej, od wersji czysto utylitarnej, popularnej zwłaszcza w USA.
Jak mało która dyscyplina, musi ona zmagać się z równowagą miedzy ważnością społeczną i ekonomiczną (praktycznością zastosowania) a naukową doskonałością (i teoretycznością), między "social relevance" i "academic excellence". Rozpięta miedzy tymi dwoma imperatywami, żadnemu nie może ulec w całości...
Badacz musi często stawiać mur obronny między praktycznymi badaniami na rzecz rządów i instytucji, w tym macierzystych instytucji akademickich - a badaniami naukowymi. Linia między nimi jest często w praktyce cienka, ponieważ badania szkolnictwa wyższego, zwłaszcza porównawcze i empiryczne, tak jak moje - pisze M. Kwiek - wymagają dużych publicznych nakładów, ale granica musi być wyraźnie zaznaczona.
Naukowe badania szkolnictwa wyższego to nie refleksje rektorów, nawet najbardziej zasłużonych, ani nie prace prowadzone poniekąd z doskoku, przez inżynierów, matematyków czy historyków. Ta grupa amatorskich badaczy szkolnictwa wyższego jest niezwykle przydatna do opracowywania strategii rozwoju szkolnictwa wyższego, jego reform i regulujących je praw - ale z badaczami szkolnictwa wyższego tak jak ja ich rozumiem (z międzynarodową społecznością naukowców) ma ona niewiele wspólnego.
W dyskursie publicznym to ona dominuje, i bardzo słusznie, bo taka jest natura tego dyskursu, jednak do badań naukowych ów dyskurs wnosi bardzo niewielki lub żaden wkład. Dopóki w myśleniu o szkolnictwie wyższym nie będziemy widzieć dominującego pierwiastka naukowego i teoretycznego, dopóty dominować będzie przekonanie, że prawo wypowiadania się w imieniu nauki mają amatorzy, laicy. To znaczy, że wszyscy mogą mówić wszystko.
Tak jednak nie jest i oby tak nie było w Polsce. Stąd mój nacisk na słowo "naukowe badania" , czyli research. To jeden z najtrudniejszych punktów w Polsce, ponieważ nie mamy studiów doktoranckich w tym obszarze, nie mamy dziedziny dla doktoratów i habilitacji, ale to się może będzie zmieniać...".
Subskrybuj:
Posty (Atom)