25 stycznia 2025

A mnie jest ich żal ...

 





Mam na uwadze tych, którzy naiwnie lub z namysłem ekonomicznym zawierzyli jakiś czas temu ofercie edukacyjnej Collegium Humanum i zarejestrowali się w niej na studia ich potrzeb, marzeń, aspiracji czy skrytych oczekiwań. Nie odnoszę się do studentów różnych kierunków kształcenia podyplomowego, bo to jest od lat poza wszelką kontrolą i egzekucją, jeśli było naruszane prawo. Dopiero presja odważnych dziennikarzy śledczych, opinii publicznej i korzystna dla nowej władzy okoliczność, by uderzyć w byłą formację rządzącą sprawiły, że rozpoczął się exodus osób tam studiujących na wybranym przez siebie kierunku I, II stopnia czy studiów jednolitych, a doznających skutków akademickiego oszustwa, rozgoryczonych.

Wielu z nich postanowiło odejść z tej szkoły "wyższej" po ujawnieniu przez władze skandalu w postaci występującego w CH bezprawia, korupcji, ewidentnego nadużycia relacji jej władz z politykami i pseudoelitami samorządowymi czy podmiotami biznesowymi. Nie zamierzają kontynuować swojego kształcenia w jej zamienniku, jakim jest teraz ten sam podmiot, ale pod inną nazwą i z nieco inną już kadrą zarządzającą,    






Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce powinno być pilnie zmienione, by tego typu przestępcza w swej istocie działalność władz szkółki czarnego biznesu nie zezwalała na jej dalsze funkcjonowanie pod inną nazwą. Nie jest to bowiem jedyna tego typu placówka, której podmiot prowadzący nie liczy się z obowiązującymi standardami dydaktycznymi, akademickimi, administracyjno-prawnymi i moralnymi.  W przeciwnym razie hydrze odrastają kolejne "pseudoakademickie łby". 

(źródło:Fb)



W Polsce nie ma jeszcze i zapewne długo nie będzie kultury wolnorynkowej rywalizacji na bazie etyki gospodarczej i akademickiej, dlatego tego typu podmioty będą powstawać, odradzać się, przekształcać, gdyż naiwnych i gotowych zapłacić mało za rzekomo wartościowy dyplom nadal będzie bardzo wielu dorosłych. Pseudonaukowcy są chronieni przez sobie podobnych a działających rzekomo dla dobra publicznego.  

Nie oceniam żadnej uczelni, także tych, które zostały rozkodowane w swojej przestępczej działalności, więc mogę tyko współczuć tym osobom, które im zaufały, zapłaciły za studia a teraz pozostały na przysłowiowym lodzie. Część byłych studentów CH udało się przenieść do innych szkół wyższych, niepublicznych lub państwowych, chociaż nie mieli łatwej ścieżki dostępu do nich ze względu na powyższą okoliczność.

Rzetelni badacze szkolnictwa wyższego, szczególnie występujących w nim patologii, powinni zwrócić uwagę, z jak skomplikowaną materią spotyka się każda osoba doświadczająca strat z powyższego powodu. Na web-stronie Ministerstwa Nauki i Rzecznika Praw Obywatelskich opublikowano dokumenty dotyczące kluczowych problemów, by uświadomić skalę trudności zarówno byłym, jak i jeszcze obecnym studentom szkół wyższych w sektorze niepublicznym. 

Warto zapoznać się z tymi materiałami, by podjąć rozsądną decyzję, zanim dokona się wyboru i rejestracji na interesujące nas studia oraz zanim powierzy się takiej szkole pieniądze w ramach różnego rodzaju opłat.

Rzecznik Praw Obywatelskich

* Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego  


24 stycznia 2025

Prawda ma negatywny wpływ na władze

 


Katarzyna Sadło dzieli się z czytelnikami "Rzeczpospolita. Plus. Minus"(2025, nr 14, s.40) gorzką refleksją o decyzji premiera Donalda Tuska wygaszającej projekt wprowadzenia z dniem 1 września 2025 roku nowego a obowiązkowego przedmiotu "edukacja zdrowotna". Publicystka nie spodziewała się po tym rządzie uległości wobec opinii publicznej, że "rząd jest tak bardzo zewnątrzsterowny i wystraszy się środowisk co prawda głośnych, ale niemających w tej sprawie racji". 

Niestety, K. Sadło komentuje ten fakt też nie mając racji. Nie wie czy nie chce spojrzeć kompetentnie na politykę oświatową, której główni sprawcy nie liczą się z wiedzą na temat reform szkolnych.  To, że wybitny profesor UW Zbigniew Izdebski podjął się zadania opracowania z zespołem także doradców partyjnych interesów władz MEN, musiało tak się skończyć, gdyż mamy rok wyborczy.

Gdyby nie było wyborów politycznych w RP, to zapewniam, że niekompetentne władze MEN wprowadziłyby ten przedmiot i szereg innych absurdalnych zmian, wbrew opinii publicznej, na przekór  przede wszystkim racjonalności pedagogicznej, naukowej. Prof. Z. Izdebski zapewne zaufał rządzącym, że spełnią naukowe wymogi jego projektu, ale nie mógł, albo nie chciał przewidzieć, że resortowi doktrynerzy neolewicy nie są zainteresowani nauką. Oni zamierzają realizować hidden curriculum. Tymczasem edukacja zdrowotna jest konieczna.  

Cały szum wokół "edukacji zdrowotnej" miał służyć odwróceniu uwagi opinii publicznej od innych, a niekompetentnych decyzji i zapowiedzi kolejnych absurdów w systemie oświatowym. Tak postępuje od trzech dekad każda ideokratyczna władza MEN. Oświata nie jest DOBREM WSPÓLNYM, bo ma być - w świetle patopolityki - DOBREM PARTII WŁADZY.

Jakie "konfitury" czekają na tak prowadzących oświatę? Dowiecie się, po upadku rządu i przejęciu władzy przez inną formację, która tak, jak obecny rząd, odsłoni niektóre tylko patologiczne "zyski"  poprzedników.

W 1999 roku PAP informowała na łamach prasy ogólnokrajowej: "Marszałek Sejmu Maciej Płażyński skrytykował ministra edukacji za uchylenie zarządzenia rektora Uniwersytetu Warszawskiego, na mocy którego można było odebrać tytuł magistra posłowi AWS Andrzejowi Anuszowi. W ocenie marszałka, decyzja ministra może mieć negatywny wpływ na nitowania rządu" (1999/57, s.2). Tak jest po dzień dzisiejszy. PiS też nie reagował na niektóre dewiacje we własnych szeregach i przegrał wybory, choć je wygrał.

W  tym tygodniu ujawniono zamieszczenie na stronie Sejmu przez ministrę Katarzynę Kotulę, że ma wykształcenie magisterskie z  filologii angielskiej, podczas gdy ukończyła studia I stopnia, a więc studia licencjackie w Collegium... Balticum. Polityczka, ministra w obecnym rządzie nie interesowała się tym, jaka informacja o jej wykształceniu widnieje od wielu lat na ten temat? 

Co za różnica, jakie sprawujący władzę posiadają wykształcenie, skoro w polityce można działać i zarabiać bez matury, a nawet otrzymać miliony za zatrudnienie w spółkach Skarbu Państwa (najlepiej z dyplomem Collegium Humanum)? Marszałek Sejmu Szymon Hołownia nie ma wyższego wykształcenia, ale z tym się nie kryje. Nie ma się czego wstydzić.  

Przywołana na wstępie felietonistka K. Sadło trafnie domyka swój tekst poglądem, który jest mi częściowo bliski (w pierwszym zdaniu): 

"Dobrze przemyślana edukacja zdrowotna, z której przecież można byłoby wyjąć elementy typowo światopoglądowe (a wbrew pozorom nie jest ich wcale tak dużo), byłaby dla dobra dzieci i młodzieży dużo ważniejsza niż jedynie do tej pory "sukces" Ministerstwa Edukacji, czyli wyrzucenie Rymkiewicza z lektur szkolnych. Mogłabym zrozumieć kapitulację, gdyby poprzedziła ją jakaś walka i gdyby była to walka o pryncypia. Ale premier oddał tę walkę walkowerem, na dodatek nie bardzo wiadomo komu".

Skoro oddano resort edukacji politykom neolewicy nie po to, by kierowali się dobrem dzieci i młodzieży, tylko by zaspokoili swoje aspiracje ideokratyczne dla m.in.  wizerunkowych potrzeb własnych oraz oczekiwań własnego elektoratu.  

 


 

 

23 stycznia 2025

O znaczeniu czytelnictwa i funkcji współczesnej "cenzury" literatury

 




Antologię socjologii literatury, którą wydali przed dekadą Grzegorz Jankowicz i Michał Tabaczyński (Kraków, 2015),  powinni przeczytać pedagodzy interesujący się źródłami współczesnej myśli społecznej. Zawarte w tym tomie rozprawy dotyczą kluczowych kwestii dla procesu kształcenia i wychowania dzieci i młodzieży, a także edukacji akademickiej.  

Wbrew pozorom, nie dotyczy ona jedynie kwestii literackich, językoznawczych, na co wskazywałby jej tytuł, ale także dotyczących procesu naukowo-badawczego w humanistyce i naukach społecznych. Mogłoby się wydawać, że socjologia literatury jest kolejną subdyscypliną socjologii, a zatem jej szczegółowy charakter nie musi interesować pedagogów. Tymczasem, jak piszą w swoim artykule redaktorzy tomu, socjologia literatury nie jest ani jednolitą dyscypliną humanistyczną, ani nie posiada jasno wytyczonych granic, pozwalających na wyróżnienie jej wśród innych dyscyplin naukowych, ani też (...) nie istnieje jedna socjologia literatury, lecz raczej konglomerat heterogenicznych teorii, które umownie (i przez to myląco) określamy zbiorczą nazwą soclitu (s.10). 

Po raz kolejny potwierdza się, że polska nauka odrabia zaległości spowodowane trwającym w kraju półwieczem ustrojów totalitarnych, gdyż po pierwszych dekadach transformacji ustrojowej uczeni przybliżają nurt socjologii literatury, której złoty wiek  na Zachodzie dobiegał już swojego końca. Przedmiotem ich badań są bowiem reakcje zachodzące między literaturą a różnymi aspektami rzeczywistości społecznej. Redaktorzy tomu przedstawiają nowe kierunki badań socjologicznoliterackich i wyrażają nadzieję, że przyczyni się to do powstania metaperspektywy poznawczej, określanej tez refleksyjną socjologią literatury.

Dla badań myśli pedagogicznej studia z soclitu są o tyle ważne, że pozwalają na prowadzenie analogicznych badań z zakresu socjologii literatury pedagogicznej jako słabo rozpoznanymi związkami pomiędzy klasą tekstualną a instytucjami pedagogicznymi wraz z ogólnymi uwarunkowaniami socjo-ekonomicznymi pedagogiki jako nauki i praktyki oświatowej. Badania Romana Lepperta były tu znaczącym wkładem w rekonceptualizację kandydatów do zawodu pedagoga jako odbiorców dzieł naukowych i popularnonaukowych. Były to badania nie tylko związane z estetyką odbioru pedagogicznej literatury, ale i stopnia jej percepcji w sytuacji potencjalnych różnic w rozumieniu tych samych tekstów. 

Wendy Griswold konstatuje w swoim artykule, że w państwach totalitarnych władza przejmuje rolę wydawców, by stosując politykę wykluczania i dopuszczania do druku pożądanych przez siebie tekstów, stać na straży poprawnych politycznie stanowisk za pomocą cenzury. Jak pisze: Berezin uważa, że państwo może nadzorować treść produktów kulturalnych i/lub proces ich produkcji. Jeśli reżim kontroluje oba te czynniki, mamy do czynienia z totalitaryzmem (s.26)Amerykańska socjolożka proponuje badania pisarzy (…) przez pryzmat ich świadomości ulegania wpływom innych pisarzy lub też wywierania możliwości tego rodzaju wpływu (s.28).

Francuzka Gisè Sapiro podejmuje także kwestie cenzury literatury poprzez kontrolę publikacji pod kątem ideologicznej poprawności z roszczeniami władzy, która wymusza na autorach stosowanie podwójnego kodowania myśli, by czytelnicy odnajdywali sens między wierszami. Wskazuje na dwojako możliwe uwikłanie pisarzy w rzeczywistość społeczną. Dla jednych może ona być powodem do zaangażowania się w zmiany polityczne za pośrednictwem zaangażowanego pisarstwa, dla innych zaś sytuowania się przeciw ancien régime, by zachować własną autonomię, kapitał symboliczny i wzmacniać w dążeniu do zachowania prawdy tak własny dystans do polityki, jak i ruchy dysydenckie, opozycyjne.

Uczona zachęca do analizy sieciowej pisarzy biorąc pod uwagę dającą się wyłonić jedność czy rozproszenie grup pisarzy – jak w socjometrii – na osoby centralne (tzw. gwiazdy socjometryczne – „elity kulturalne”, „elity organizacyjne”, „elity drugorzędne”) i peryferyjne  (osoby marginalizowane – „pierwszy krąg półperyferyjny”,  drugi krąg półperyferyjny”, „kultury lokalne” i „peryferie”) oraz wyróżnia wśród nich osoby cieszące się wysokim uznaniem symbolicznym, niezależnie od zajmowanego przez nie miejsca w strukturze społecznej (s.56). 

Czytelnictwo jest istotnym czynnikiem inkulturacji i alfabetyzacji dziecka a zachodzi w relacjach społecznych, najpierw w środowisku rodzinnym, a następnie instytucjonalnej edukacji (żłobek-przedszkole-szkoła). Nie tylko czytanie rodzinne jest formą kapitału kulturowego i jednym z najważniejszych czynników w rozbudzaniu motywacji wewnętrznej do czytania literatury, ale także szkoła odgrywa tu zasadniczą rolę tworząc formalnie społeczny kontekst, w wyniku którego dzieci lubią czytać lub też nienawidzą tej formy aktywności.


22 stycznia 2025

Pamięć szkoły

 


   Ćwierć wieku temu Martine Lani-Bayle odwiedziła Katedrę Teorii Wychowania UŁ. To andragog, autorka badań biograficznych wśród osób dorosłych przedstawionych w monografii pt. Raconter L’école, au cours du sìècle... (Paris 2000), które prowadzi tylko w paradygmacie badań jakościowych. Dzięki współpracy z prof. Olgą Czerniawską mogliśmy wówczas poznać wartość poznawczą takich badań, które z założenia nie mają służyć odkrywaniu jakiejkolwiek prawidłowości naukowej, gdyż nie są to badania reprezentatywne dla określonej grupy respondentów. Pozwalają  one jednak na uchwycenie osobistych doznań osób badanych, które wywołuje z ich pamięci prowadzący z nimi wywiad. Są to zatem badania w skali mikro, intrasubiektywnej. 

Dzięki powyższej rozprawie poznajemy wiele opowieści i biografii, które są świadectwem pamięci szkoły. Jak reklamuje ów tytuł wydawca: Szkoła tego stulecia wywarła głęboki wpływ na tych, którzy do niej uczęszczali. Ale jak? To, co pozostaje w dorosłym życiu ucznia, którym był, to, co przeżył w szkole, podsumowuje się w uzyskanych wynikach, ścieżkach przyjemności i cierpień poznanych na zajęciach, nie mają one większego znaczenia dla „wiedzy”, ściślej mówiąc, bardziej lub mniej nabytej w ten sposób?

Jeśli studiujący socjologię edukacji, andragogikę czy pedagogikę szkolną szukają inspiracji do prowadzenia takich badań w Polsce, to w rozprawie Martine Lani-Bayle znajdą metodologiczne sugestie. Uczona zachęciła bowiem swoich rozmówców do opowiadania o szkole z czasów ich dzieciństwa, by w analizie treści znaleźć odpowiedzi a pytania:  

    -         Czy i co w dorosłym człowieku pozostaje z ucznia?

-         Jakie wspomnienia mamy ze szkoły? 

-     Jakich doświadczamy praktyk - dobrych czy złych, przykrych czy miłych?

Dzięki narracjom badanych spróbowała zarysować obraz ich szkoły pod koniec XX 

wieku?

Metoda badań: opowiadanie biograficzne

Opracowanie narracji pozwoliło na wyłonienie i systematyzację występujących w nich słów kluczowych, pojęć:

 

I.                   typ szkoły – szkoła laicka, prywatna, wyznaniowa, komunalna, przedszkole, koedukacyjna, mała, duża, inna, pensjonat, klasztor, na wsi, w mieście;

II.                klasa – dyktando, lekcja moralności, drzwi, wejście do klasy, atrament, nauczyciel, nauczycielka, głos, nakazy, zakazy, zakaz dyskutowania z nauczycielem, woźny, dzwonek, rodzice jak nauczyciele, podejście do tablicy, kreda, gąbka, chusteczka, przyjaźnie, uczenie się, uczucia – wstydu, tolerancji, respektu, strachu; poprawki, egzaminy, klasówki, odpytywanie, powtórzenia lekcji, progi selekcyjne, promocja, studia;

III.             praktyki towarzyszące szkole -  wypożyczanie książek, konferencje rady pedagogicznej, palenie w piecu, dyscyplina, kary, ośla ławka, czarna lista, nagrody, święta, zakończenie roku, toaleta, ręce – mycie rąk, bicie po rękach, „koza”, pisanie, wychowanie seksualne, relacje starsi – młodsi, anegdoty, śpiew, tańce, zadania - prace domowe na ferie, różne metody czytania, smród, stosunek dorosłych do dzieci, brak prawa do dyskusji, przezwiska, szczepienia, rodzice w szkole, otwieranie poczty;

IV.            wokół szkoły – I komunia święta, 11- listopada, rocznice, droga do szkoły, powrót ze szkoły, wolny dzień w szkole, wakacje;

V.               przedmioty – spódnica, spodnie, świadectwa, biblioteka, zeszyty, długopisy, kwiaty, obrazy, papierki, fotografie, atrament, wszy, teksty dla dzieci, mundurki, kapelusze.

Ciekawe, jakie kategorie pojawią się za kilkanaście lat w pamięci szkoły pokoleń X,

Y czy Z?


 

      

20 stycznia 2025

Warto studiować pedagogikę i pedagogikę specjalną

 




Dość powszechnie uważa się, że pedagogiem powinna być osoba, która została specjalnie przygotowana do kierowania procesami socjalizacyjnymi, wychowawczymi i opiekuńczymi, głównie w działalności pozaszkolnej, ale także w szkole. Najczęściej spotykanym w mediach błędem jest utożsamianie profesji nauczycielskiej z pedagogiczną. O ile jednak każdy nauczyciel powinien mieć przygotowanie pedagogiczne, to nie każdy pedagog jest nauczycielem. 

Dzisiaj pedagog jest jednak kimś więcej - szeroko pojmowaną profesją społeczną wymagającą przygotowania do podejmowania działania społecznego w tkance społecznej wobec trzech kategorii osób: zagrożonych wyłączeniem, wyłączanych i już wyłączonych (wykluczonych) z życia społecznego. Jako przedstawiciel tej profesji musi orientować swe działania na opiekę i pomoc, na wychowanie, inkulturację, edukację i animację procesów wspomagających rozwój innego człowieka czy grup społecznych. Wspólnym celem działania pedagoga i jego podopiecznych jest ułatwienie nawiązywania relacji społecznych, które wyzwalałoby mechanizm włączenia ich do życia społecznego.

Absolwent kierunku studiów pedagogicznych powinien być zatem przygotowany do pracy w różnych środowiskach wychowawczych, instytucjach i ośrodkach wspomagających rozwój dzieci, młodzieży, osób dorosłych lub starszych w ich czasie wolnym, zawodowym czy też związanym z realizacją zadań na rzecz społeczeństwa np. obowiązkiem szkolnym, resocjalizacją itp. Kształcenie pedagogów powinno zatem uwzględniać złożoność i zmienność sytuacji i warunków, w jakich będą oni wykonywali swoją pracę czy służbę społeczną. 

W związku z tym, że pedagoga cechuje tak „praktyczność”, jak i konieczność posiadania rzetelnej wiedzy teoretycznej, to w jego kształceniu istotną rolę musi odgrywać umiejętne wyposażenie go w jak najszerszą, interdyscyplinarną wiedzę z zakresu nauk humanistycznych oraz odniesienie jej do praktycznych wymiarów przyszłych zadań społeczno-zawodowych. Konieczne jest delikatne włączenie w procesie kształcenia teorii naukowej w schematy poznawcze, które funkcjonują w przekonaniach osób rozpoczynających studia tak, aby skłoniło to je do krytycznej, osobistej refleksji nad własną tożsamością zawodową, aspiracjami, wyobrażeniem potencjalnych następstw działań i możliwościami ich skutecznego realizowania. 



Jakość wykształcenia pedagogicznego nie jest efektem wyłącznie osobistych nastawień kandydatów do tego zawodu czy założonych celów i treści kształcenia, ale jest także elementem systemu edukacyjnego szkolnictwa wyższego. W kontekście bowiem dynamicznego rozwoju kształcenia wyższego na tym właśnie kierunku w naszym kraju powraca dylemat, czy przygotowujemy w ich toku do konkretnego stanowiska pracy, do wykonywania określonej pracy zarobkowej, czy także do aktywności dla dobra społeczeństwa.  


Z kilku typów szkół wyższych, w których prowadzone jest kształcenie pedagogów i pedagogów specjalnych, a więc z uczelni akademickich (uniwersytety, akademie, politechniki), uczelni magisterskich, uczelni licencjackich (inżynierskich), tylko dwa pierwsze typy obejmują pełne wykształcenie pedagogiczne. Pozostałe zaś koncentrują się przede wszystkim na wykształceniu pedagoga jako profesjonalisty w zakresie działań społecznych, refleksyjnego praktyka. Nie można bowiem zostać pedagogiem specjalnym  czy pedagogiem edukacji wczesnoszkolnej po studiach I stopnia. 

Nie wszystkie zatem szkoły wyższe realizują tak ważne dla jakości tej edukacji zadania społeczne, jak prowadzenie badań naukowych nad podstawami natury człowieka i środowiska jego życia, nad istotą i zakresem socjalizacji, wychowania i kształcenia człowieka, nad rozwojem kultury i technologii działalności pedagogicznej. Nie wszystkie też kształcą elity intelektualne w społeczności pedagogów, by zachować transmisję wartości kulturowych i cywilizacyjnych, by zapewnić wolność w prowadzeniu badań naukowych i aplikacji ich wyników do praktyki oraz generować inne formy działalności twórczej. 



Nie wszystkie też uczelnie mają tak długie – jak w przypadku najstarszych w Polsce uniwersytetów - tradycje naukowe, wybitnych przedstawicieli nauki, swoich mistrzów, odpowiednią infrastrukturę czy jakże potrzebny do przekazu studentom kultury zachowań specyficzny klimat kształcenia personalistycznego, intersubiektywnego. Zróżnicowanie zatem wykształcenia pedagogicznego w Polsce musi być pochodną także tego, iż nie we wszystkich uczelniach czy szkołach wyższych, tak państwowych, jak i niepaństwowych dochodzi do głosu tradycja akademicka, wyrażająca się w uznaniu danej uczelni za wspólnotę tych, którzy nauczają i tych, którzy studiują, korzystając z doświadczeń i wyników badań naukowych swoich nauczycieli. 

Tomasz Klyta pisze o kierunkach studiów, których nie warto wybierać, jeśli ktoś sądzi, że jest na nie szczególne zapotrzebowanie, a są to: bibliotekoznawstwo, socjologia, europeistyka, geografia, biologia, rolnictwo, politologia, ekonomia i administracja państwowa. Nie ma wśród nich pedagogiki, a to oznacza, że jest popyt na absolwentów studiów nauczycielskich i pedagogicznych. Powoli poprawia się ich sytuacja zawodowa, jeśli prawdą jest, że rządzącym zależy na realnym i znaczącym doszacowaniu wynagrodzeń w tej profesji.         


19 stycznia 2025

Akademicki urzędas

 

 

Studenci nadal są kształceni w większości jednostek akademickich tak, jak w szkole ogólnokształcącej czy zawodowej - metodami podającymi zgodnie z paradygmatem behawiorystycznym. Powoli, z dużym oporem pojawia się w nich dydaktyka konstruktywistyczna, tutoring, projektowanie, gry dydaktyczne itp., gdyż akademicy oceniani są przede wszystkim za osiągnięcia naukowe, a nie za oryginalność i efektywność procesu kształcenia.  Po co zatem mają tracić czas na przygotowywanie się do zajęć metodami aktywizującymi, skoro dla zarządzających byłyby one problemem, gdyż nie wiedzieliby, jak oceniać ich wartość. 

Wciąż przeważający paradygmat obiektywistyczny cechuje wyłączność wykładów oraz potraktowanie ćwiczeń czy seminariów jako weryfikacji pozyskanej czy/i opanowanej przez studentów wiedzy. Nie dotyczy to tylko nauk humanistycznych i społecznych, ale także z innych dziedzin i dyscyplin naukowych, bowiem edukacja akademicka została podporządkowana biurokracji akademickiej, urzędniczemu jej potraktowaniu przez zarządzających dydaktyką. 

To jest bardzo wygodne dla kadr kierowniczych wydziałów, instytutów czy katedr, kiedy kładą akcent na formalne urzędowo zapisy w sylabusach i względne egzekwowanie zawartych w nich zapisów tak, by w momencie zebrania na niepokornego naukowca "haków". Czynią tak też ze względu na proces akredytacji przez Polską Komisję Akredytacyjną, by można było wykazać się tym, co jest na papierze. Papier zaś jest "cierpliwy", wszystko zniesie. 

Eksperci PKA, podobnie jak niektórzy dziekani czy dyrektorzy instytutów ds. dydaktycznych o formalistycznej, autorytarnej postawie traktują zajęcia prowadzone przez nauczycieli akademickich w sposób stricte biurokratyczny (władczy, nadzorczy, bezduszny), a więc adaptacyjnie. Weryfikują zbieżność zapisów w sylabusach z treścią protokołów komisji ds. jakości kształcenia w danej jednostce oraz z dowodami rzekomego zrealizowania założonych efektów np. prace zaliczeniowe i egzaminacyjne studentów, prace dyplomowe, ich recenzje itp.       

Urzędas to ten, który jest w swoim szeregu, zna swoje miejsce, nie wychyli się z niego, by czasami nie upaść jeszcze niżej. Im głębiej się pochyli przed swoim przełożonym, tym szybciej dostanie kopa w górę! Każdy, kto przychodzi do niego ze swoim problemem ma pecha,  gdyż zatruwa mu życie, ba, przeszkadza mu w sprawowaniu urzędu! Urzędas jest heroiczny w swoich czynach, bo broni ustanowionego prawa, do którego nie zamierza nawet mieć osobistego stosunku, a już w żadnej mierze nie powinien ośmielić się je zakwestionować czy podać w wątpliwość. 

Urzędas ma  wdrażać w życie prawo lub ukryty program władzy. Stanie na jego straży jest niczym trwanie na posterunku. Właśnie dlatego musi być w swej postawie bezduszny, bo nie może go interesować duch prawa, ale jego litera. Ileż trzeba mieć w sobie skrywanego poczucia niskiej wartości, by tak dać się zniewalać? 

Życie akademickie jest wprawdzie bogatsze niż prawne schematy, ale redukowanie go do nich jakże to życie ułatwia kadrze kierowniczej. Dla urzędasa nie istnieje niezależność poglądów, twórczość, gdyż  on sam jest strukturalnie i symbolicznie przez kogoś lub przez coś (choć przecież z udziałem własnej woli) zniewolony. Jak podają leksykony: urzędniczyna to miernota za biurkiem. 

Niestety, coraz częściej pojawiają się w mediach społecznościowych opinie, że akademicka dydaktyka jest podporządkowana właśnie urzędasom, którzy wzmacniają swoje samopoczucie mniej lub bardziej jawnym sadyzmem przejawianym  wobec podwładnych. Taki   urzędas uwielbia uprzykrzać życie współpracownikom, by zaznaczyć swoje władztwo nad nimi. Sam jednak nie jest żadnym, oryginalnym dydaktykiem, ba! jest z racji funkcji zwolniony z większości obowiązującego go pensum dydaktycznego, toteż nie musi przygotowywać się do kilku, często merytorycznie odmiennych zajęć dydaktycznych jak jego podwładni. 

Taki prodziekan czy wicedyrektor instytutu upełnomocnia swoją wyższość w stosunku do wykładowców akademickich faktem, że przecież jest urzędnikiem uczelnianym, a zatem musi stać na straży prawa (PKA; sylabusy). W ten oto sposób niszczona jest kreatywność kadr badawczo-dydaktycznych i dydaktycznych, które są podporządkowywane wyimaginowanej wspólnocie urzędasów. Ich bowiem uwalnia od kreatywności zasada absolutnego posłuszeństwa wobec nakazu czy zakazu wydanego przez nich samych , mimo iż to nie dydaktyka powinna być podporządkowana fundamentom prawa jako takiego. 

Powyższa postawa sprzyja pryncypializmowi i bezwzględności postępowania zwierzchnika. Jak mówi łacińska sentencja: summum ius, summa iniuria - stosowanie zasad bez względu na okoliczności może niekiedy prowadzić do wydawania krzywdzących wyroków. Niestety, niektórzy tak silnie chełpią się swoim władztwem, że to, co powinno być jedynie wyróżnikiem marginalnej doktryny nazywanej prawnym pozytywizmem, staje się jej dogmatem, narzędziem opresji czy okolicznością do mobbingu wobec niepokornych uczonych. 

Im większy wywalczy sobie ów urzędas już na samym początku kierowania jednostką zakres posłuchu, uległości,  milczenia i bierności podwładnych, tym  dłużej będzie rządził, a zwoływane przez niego posiedzenia organów kolegialnych przekształcą się w krótkotrwałe tzw. „partyjne czy wojskowe operatywki”, a więc w zebrania, w trakcie których rolą ich członków będzie posłuszne przyjmowanie decyzji władzy do realizacji, realizowanie jej poleceń, szybkie, posłuszne, często bezmyślne podnoszenie rąk w geście poparcia dla władzy, a zarazem uniknięcia jakiejkolwiek repulsji z jej strony.  Zebrania ciał kolegialnych trwają wówczas krótko, bo nie ma tu czasu na jakikolwiek namysł, budzenie wątpliwości, krytykę czy wyrażanie innego stanowiska. 

Urzędas czymś  musi sobie to posłuszeństwo, ową kulturę ciszy zaskarbić, jakoś ją pozyskać. Ma tu duże pole do popisu, bowiem jako przedstawiciel organu władzy uczelnianej dysponuje dostępem do tych wartości, które mogą być w zasięgu innych, ale tylko – jak się wszystkim wydaje - za jego zgodą. Jego władza bazuje głównie na mocy ekonomicznej i administracyjnej. On bowiem dopuszcza kogoś do określonych stanowisk, lub z nich usuwa, dzieli środki finansowe lub ich pozbawia. 

Dla autokratycznego urzędasa w todze najważniejsze jest unieruchomienie jakiejkolwiek krytyki oraz  uniemożliwienie angażowania się jego podwładnych w procesy decyzyjne, zablokowanie lub też utrudnianie dostępu do instancji odwoławczych.  Przecież wszystko co czyni, jest najlepsze, a zatem nie wolno tego nikomu podważać. 

On lepiej wie, kto na co zasługuje, a komu nic się od tej władzy nie należy. Z tak sprawowanym urzędem wiążą się trzy zjawiska: zło, złość i złośliwość. To pierwsze jest dla urzędasa zawsze czymś zewnętrznym, nigdy tkwiącym w nim, to drugie jest jego reakcją na upomnienie się podwładnych o godność, szacunek, o ich prawa, w tym także te dotyczące rzeczywistego współstanowienia, a to trzecie jest albo wrodzone lub nabyte w różnych okolicznościach  i wyraża się w wiecznym podejrzewaniu obrażaniu, aluzjach, niedomówieniach, napomknieniach i innych obrzydliwostkach, w egotycznym reagowaniu na każdą uwagę krytyczną lub  po prostu odmienne stanowisko czy  opinię.   

Wzmaga się u takiego osobnika przekonanie, że jest mężem opatrznościowym wykonującym misję w interesie swoich podwładnych, a zarazem ma też przekonanie, że oni tego zapewne  nie dostrzegają i nie rozumieją. Urzędas ma alergię na wszelką krytykę sprawowania przez niego władzy, traktując ją jako swoistego rodzaju spisek ukrytych bądź jawnych sił skierowanych przeciwko niemu. Poczucie izolacji na napotykanego oporu kieruje go w stronę pozyskiwania szpicli, tajnych donosicieli, którzy będą uprzedzać go o istniejącej opinii i stanie niezadowolenia. 

Wzmaga to w nim zarazem wolę, by ten opór przełamać za każdą cenę, zniszczyć istniejący układ.      Jak chce się "psa uderzyć, to kij na to się znajdzie". Tylko czy rzeczywiście w universitas nauczycieli akademickich, doktorantów, doktorów a nawet doktorów habilitowanych należy traktować jak przysłowiowego "psa"? 

Ta swoistego rodzaju anomalia psychologiczna w postaci zaczadzenia władzą, której może ulec urzędnik akademicki, jeśli nie potrafi nabrać dystansu do siebie i do samego urzędu lub jeśli stłumił w sobie skromność, samokrytycyzm, zaufanie do innych, poczucie, że otoczenie zewnętrzne jest raczej przyjazne, a nie wrogie, sprawia, że kipi w nim podejrzliwość. Niestety, długotrwały stan panowania urzędasa nad podwładnymi sprawia, że przyjmują oni wobec jego postawy milczenie, bierność. Mimo, iż istnieją narzędzia i procedury demokratyczne, to jednak nie posiadają odwagi, żeby się temu przeciwstawić. 

Relacja między władzą a poddanymi niesie ze sobą podatność na nadużycia, bo często jest bardzo angażująca. Szansą wyjścia z tej sytuacji jest budowanie wspólnej bazy wartości etycznych w połączeniu z pracą nad formułowaniem i interpretowaniem prawa naturalnego, czyli norm nadrzędnych nad prawem pozytywnym i obyczajami. One bowiem bazują na ludzkim doświadczeniu. Dla życia społecznego ważniejsze często od sformułowania zasady czy normy powinna być jej interpretacja. 


Uderzam zatem w przysłowiowy stół, by odezwały się nożyce. Tekst jest reakcją na dochodzące z kilku środowisk akademickich niepokojące informacje o sposobach niewłaściwego traktowania wykładowców przez kierownictwo wydziału, instytutu czy katedry. Proszę jednak nie identyfikować mojego wpisu z jednostką, w której jestem zatrudniony, gdyż w UŁ i APS mam niebiańskie warunki - serdeczności, życzliwości, wsparcia i dialogu. Ufam, że nie są to wyjątki od reguły.