19 stycznia 2025

Akademicki urzędas

 

 

Studenci nadal są kształceni w większości jednostek akademickich tak, jak w szkole ogólnokształcącej czy zawodowej - metodami podającymi zgodnie z paradygmatem behawiorystycznym. Powoli, z dużym oporem pojawia się w nich dydaktyka konstruktywistyczna, tutoring, projektowanie, gry dydaktyczne itp., gdyż akademicy oceniani są przede wszystkim za osiągnięcia naukowe, a nie za oryginalność i efektywność procesu kształcenia.  Po co zatem mają tracić czas na przygotowywanie się do zajęć metodami aktywizującymi, skoro dla zarządzających byłyby one problemem, gdyż nie wiedzieliby, jak oceniać ich wartość. 

Wciąż przeważający paradygmat obiektywistyczny cechuje wyłączność wykładów oraz potraktowanie ćwiczeń czy seminariów jako weryfikacji pozyskanej czy/i opanowanej przez studentów wiedzy. Nie dotyczy to tylko nauk humanistycznych i społecznych, ale także z innych dziedzin i dyscyplin naukowych, bowiem edukacja akademicka została podporządkowana biurokracji akademickiej, urzędniczemu jej potraktowaniu przez zarządzających dydaktyką. 

To jest bardzo wygodne dla kadr kierowniczych wydziałów, instytutów czy katedr, kiedy kładą akcent na formalne urzędowo zapisy w sylabusach i względne egzekwowanie zawartych w nich zapisów tak, by w momencie zebrania na niepokornego naukowca "haków". Czynią tak też ze względu na proces akredytacji przez Polską Komisję Akredytacyjną, by można było wykazać się tym, co jest na papierze. Papier zaś jest "cierpliwy" i wszystko i zniesie. 

Eksperci PKA, podobnie jak dziekani czy dyrektorzy instytutów ds. dydaktycznych o formalistycznej, autorytarnej postawie traktują zajęcia prowadzone przez nauczycieli akademickich w sposób stricte biurokratyczny (władczy, nadzorczy, bezduszny), a więc adaptacyjnie. Weryfikują zbieżność zapisów w sylabusach z treścią protokołów komisji ds. jakości kształcenia w danej jednostce oraz z dowodami rzekomego zrealizowania założonych efektów np. prace zaliczeniowe i egzaminacyjne studentów, prace dyplomowe, ich recenzje itp.       

Urzędas to ten, który jest w swoim szeregu, zna swoje miejsce, nie wychyli się z niego, by czasami nie upaść jeszcze niżej. Im głębiej się pochyli przed swoim przełożonym, tym szybciej dostanie kopa w górę! Każdy, kto przychodzi do niego ze swoim problemem ma pecha,  gdyż zatruwa mu życie, ba, przeszkadza mu w sprawowaniu urzędu! Urzędas jest heroiczny w swoich czynach, bo broni ustanowionego prawa, do którego nie zamierza nawet mieć osobistego stosunku, a już w żadnej mierze nie powinien ośmielić się je zakwestionować czy podać w wątpliwość. 

Urzędas ma  wdrażać w życie prawo lub ukryty program władzy. Stanie na jego straży jest niczym trwanie na posterunku. Właśnie dlatego musi być w swej postawie bezduszny, bo nie może go interesować duch prawa, ale jego litera. Ileż trzeba mieć w sobie skrywanego poczucia niskiej wartości, by tak dać się zniewalać? 

Życie akademickie jest wprawdzie bogatsze niż prawne schematy, ale redukowanie go do nich jakże to życie ułatwia kadrze kierowniczej. Dla urzędasa nie istnieje niezależność poglądów, twórczość, gdyż  on sam jest strukturalnie i symbolicznie przez kogoś lub przez coś (choć przecież z udziałem własnej woli) zniewolony. Jak podają leksykony: urzędniczyna to miernota za biurkiem. 

Niestety, coraz częściej pojawiają się w mediach społecznościowych opinie, że akademicka dydaktyka jest podporządkowana właśnie urzędasom, którzy wzmacniają swoje samopoczucie mniej lub bardziej jawnym sadyzmem przejawianym  wobec podwładnych. Taki   urzędas uwielbia uprzykrzać życie współpracownikom, by zaznaczyć swoje władztwo nad nimi. Sam jednak nie jest żadnym, oryginalnym dydaktykiem, ba! jest z racji funkcji zwolniony z większości obowiązującego go pensum dydaktycznego, toteż nie musi przygotowywać się do kilku, często merytorycznie odmiennych zajęć dydaktycznych jak jego podwładni. 

Taki prodziekan czy wicedyrektor instytutu upełnomocnia swoją wyższość w stosunku do wykładowców akademickich faktem, że przecież jest urzędnikiem uczelnianym, a zatem musi stać na straży prawa (PKA; sylabusy). W ten oto sposób niszczona jest kreatywność kadr badawczo-dydaktycznych i dydaktycznych, które są podporządkowywane wyimaginowanej wspólnocie urzędasów. Ich bowiem uwalnia od kreatywności zasada absolutnego posłuszeństwa wobec nakazu czy zakazu wydanego przez nich samych , mimo iż to nie dydaktyka powinna być podporządkowana fundamentom prawa jako takiego. 

Powyższa postawa sprzyja pryncypializmowi i bezwzględności postępowania zwierzchnika. Jak mówi łacińska sentencja: summum ius, summa iniuria - stosowanie zasad bez względu na okoliczności może niekiedy prowadzić do wydawania krzywdzących wyroków. Niestety, niektórzy tak silnie chełpią się swoim władztwem, że to, co powinno być jedynie wyróżnikiem marginalnej doktryny nazywanej prawnym pozytywizmem, staje się jej dogmatem, narzędziem opresji czy okolicznością do mobbingu wobec niepokornych uczonych. 

Im większy wywalczy sobie ów urzędas już na samym początku kierowania jednostką zakres posłuchu, uległości,  milczenia i bierności podwładnych, tym  dłużej będzie rządził, a zwoływane przez niego posiedzenia organów kolegialnych przekształcą się w krótkotrwałe tzw. „partyjne czy wojskowe operatywki”, a więc w zebrania, w trakcie których rolą ich członków będzie posłuszne przyjmowanie decyzji władzy do realizacji, realizowanie jej poleceń, szybkie, posłuszne, często bezmyślne podnoszenie rąk w geście poparcia dla władzy, a zarazem uniknięcia jakiejkolwiek repulsji z jej strony.  Zebrania ciał kolegialnych trwają wówczas krótko, bo nie ma tu czasu na jakikolwiek namysł, budzenie wątpliwości, krytykę czy wyrażanie innego stanowiska. 

Urzędas czymś  musi sobie to posłuszeństwo, ową kulturę ciszy zaskarbić, jakoś ją pozyskać. Ma tu duże pole do popisu, bowiem jako przedstawiciel organu władzy uczelnianej dysponuje dostępem do tych wartości, które mogą być w zasięgu innych, ale tylko – jak się wszystkim wydaje - za jego zgodą. Jego władza bazuje głównie na mocy ekonomicznej i administracyjnej. On bowiem dopuszcza kogoś do określonych stanowisk, lub z nich usuwa, dzieli środki finansowe lub ich pozbawia. 

Dla autokratycznego urzędasa w todze najważniejsze jest unieruchomienie jakiejkolwiek krytyki oraz  uniemożliwienie angażowania się jego podwładnych w procesy decyzyjne, zablokowanie lub też utrudnianie dostępu do instancji odwoławczych.  Przecież wszystko co czyni, jest najlepsze, a zatem nie wolno tego nikomu podważać. 

On lepiej wie, kto na co zasługuje, a komu nic się od tej władzy nie należy. Z tak sprawowanym urzędem wiążą się trzy zjawiska: zło, złość i złośliwość. To pierwsze jest dla urzędasa zawsze czymś zewnętrznym, nigdy tkwiącym w nim, to drugie jest jego reakcją na upomnienie się podwładnych o godność, szacunek, o ich prawa, w tym także te dotyczące rzeczywistego współstanowienia, a to trzecie jest albo wrodzone lub nabyte w różnych okolicznościach  i wyraża się w wiecznym podejrzewaniu obrażaniu, aluzjach, niedomówieniach, napomknieniach i innych obrzydliwostkach, w egotycznym reagowaniu na każdą uwagę krytyczną lub  po prostu odmienne stanowisko czy  opinię.   

Wzmaga się u takiego osobnika przekonanie, że jest mężem opatrznościowym wykonującym misję w interesie swoich podwładnych, a zarazem ma też przekonanie, że oni tego zapewne  nie dostrzegają i nie rozumieją. Urzędas ma alergię na wszelką krytykę sprawowania przez niego władzy, traktując ją jako swoistego rodzaju spisek ukrytych bądź jawnych sił skierowanych przeciwko niemu. Poczucie izolacji na napotykanego oporu kieruje go w stronę pozyskiwania szpicli, tajnych donosicieli, którzy będą uprzedzać go o istniejącej opinii i stanie niezadowolenia. 

Wzmaga to w nim zarazem wolę, by ten opór przełamać za każdą cenę, zniszczyć istniejący układ.      Jak chce się "psa uderzyć, to kij na to się znajdzie". Tylko czy rzeczywiście w universitas nauczycieli akademickich, doktorantów, doktorów a nawet doktorów habilitowanych należy traktować jak przysłowiowego "psa"? 

Ta swoistego rodzaju anomalia psychologiczna w postaci zaczadzenia władzą, której może ulec urzędnik akademicki, jeśli nie potrafi nabrać dystansu do siebie i do samego urzędu lub jeśli stłumił w sobie skromność, samokrytycyzm, zaufanie do innych, poczucie, że otoczenie zewnętrzne jest raczej przyjazne, a nie wrogie, sprawia, że kipi w nim podejrzliwość. Niestety, długotrwały stan panowania urzędasa nad podwładnymi sprawia, że przyjmują oni wobec jego postawy milczenie, bierność. Mimo, iż istnieją narzędzia i procedury demokratyczne, to jednak nie posiadają odwagi, żeby się temu przeciwstawić. 

Relacja między władzą a poddanymi niesie ze sobą podatność na nadużycia, bo często jest bardzo angażująca. Szansą wyjścia z tej sytuacji jest budowanie wspólnej bazy wartości etycznych w połączeniu z pracą nad formułowaniem i interpretowaniem prawa naturalnego, czyli norm nadrzędnych nad prawem pozytywnym i obyczajami. One bowiem bazują na ludzkim doświadczeniu. Dla życia społecznego ważniejsze często od sformułowania zasady czy normy powinna być jej interpretacja. 


Uderzam zatem w przysłowiowy stół, by odezwały się nożyce. Tekst jest reakcją na dochodzące z kilku środowisk akademickich niepokojące informacje o sposobach niewłaściwego ich traktowania przez kierownictwo wydziału, instytutu czy katedry. Proszę jednak nie identyfikować mojego studium z jednostką, w której jestem zatrudniony, gdyż w UŁ i APS mam niebiańskie warunki serdeczności, życzliwości, wsparcia i dialogu. Ufam, że nie są to wyjątki od reguły.