19 grudnia 2021

Książka o kulisach powsta(wa)nia, prób niszczenia i edukacyjnej (re-)ewolucji Wrocławskiej Szkoły Przyszłości

 



Ryszard Łukaszewicz, Opowieści drogi 1972-1989/1990-2020. Wrocław: Fundacja Wolne Inicjatywy Edukacyjne 2021, ss.511 [ISBN 83-918266-7-8]

 

Najnowsza i oby nie ostatnia książka Ryszarda Łukaszewicza  zachwyci każdego  miłośnika alternatywnej edukacji, mimo iż autor zaczyna ją od siedmiu zdziwień. Mnie każda książka tak wybitnego pedagoga ujmuje i zadziwia wyjątkową treścią oraz estetyką. Żadna z naukowych książek w polskiej pedagogice nie jest wydawana z taką troską graficzną, ilustracyjną, fotograficzną i dokumentacyjną, jak każda z publikacji Łukaszewicza. Ten dolnośląski pedagog, uczony, edukator, ekolog i artysta kreuje także recenzowaną książką etnograficznie uargumentowane dokonania, projekty, rozwiązania edukacyjne, których szkolny i pozaszkolny charakter staje się permanentnym zobowiązaniem dla kolejnych pokoleń, by przekształcać idee i marzenia w konkretne rozwiązania, w oświatowo-wychowawczą praktykę.

          „Opowieści drogi” są jednak wyjątkowym dziełem, gdyż znacznie głębiej odsłaniają kulisy dochodzenia do niepowtarzalnego mistrzostwa pedagogicznego, z którego powinniśmy być szczególnie dumni. Ja w każdym razie jestem, podziwiam, ustawicznie zachwycam się każdym spotkaniem z Mistrzem Wrocławskiej Szkoły Przyszłości, która była, jest i będzie szczytem oryginalności wśród alternatywnych rozwiązań oświatowych. Także w tej monografii autor zabiera nas pod rękę ze swoją wyobraźnią, żebyśmy na ścieżce jego życia zetknęli się także z jego osobowością, biografią pełną fascynujących, ale i dramatycznych wydarzeń. 

Kiedy rozpoczynałem cykl międzynarodowych konferencji „Edukacja alternatywna – dylematy teorii i praktyki” nie wyobrażałem sobie, by miało nie być  wśród zaproszonych wykładowców-narratorów Ryszarda Łukaszewicza. Byłem wdzięczny, że brał udział w pierwszych edycjach konferencji, chociaż nie zawsze było stać moją jednostkę akademicką na pokrycie kosztów związanych z jego pomysłami na prezentowanie własnych dokonań. Na ostatniej stronie książki widnieje zdjęcie z debaty w Dobieszkowie w 1992 r. To wówczas przywiózł ze sobą kamień i przekazał Katedrze Teorii Wychowania UŁ, by stał się „kamieniem filozoficznym” dla wszystkich uczestników konferencji, a nawet bronił przed zakusami władz do ograniczania  przez urzędasów oświatowych wolnych inicjatyw edukacyjnych.

Recenzowana książka ukazała się w 2021 roku, w którym to samorząd gminy Wrocław-Kalisz odmówił Fundacji Wolne Inicjatywy Edukacyjne kontynuowania działalności Wrocławskiej Szkoły Przyszłości na miejskim terytorium, odcinając nie tylko lokalne środowisko od wyjątkowej placówki, ale także pozbawiając jej twórcę możliwości wspomagania nauczycieli i naukowców w doskonaleniu ich warsztatu dydaktycznego, wychowawczego i badawczego. Dolnoślązacy zostali tym samym odcięci od przyszłości, by zgodnie z polityką władz resortu edukacji powrotu do przeszłości, usunąć z pola widzenia autonomię szkół i nauczycieli. 

Jakże znaczący jest to kontekst naszych czasów. Gdyby jednak do tego nie doszło, prawdopodobnie Łukaszewicz nie napisałby tej książki, tylko kontynuował bogactwo dokonań pedagogicznych w ramach edukacyjnej alternatywy. Zraniona dusza artysty wydała piękne dzieło dla młodych pokoleń. Ziemia bowiem płonie, niszczeją oraz wycinane są dla biznesowych interesów polskie lasy, ludzie umierają z powodu zanieczyszczenia środowiska ( a nie tylko pandemii koronawirusa), zaś tak wyjątkowy model ekopedagogicznej edukacji znowu okazał się czymś niepożądanym.

          Łukaszewicz zawsze był niezależny od politycznych barier, toteż i teraz zaprasza nas na swoją ścieżkę życia, twórczości oświatowej oraz naukowej. W zdziwieniu czwartym przyznaje, że nie znosi języka nauki, który nie przystaje do potęgi jego pedagogicznej wyobraźni. Rzeczywiście, stylistyka jego ostatnich książek jest bliższa językowi publicystycznemu, reportażowemu, autobiograficznemu, ale zarazem jest to język literacki, w stylistyce piękna ojczystej mowy, nasycony metaforami, odwołaniami do poezji i sztuki. Dzięki temu książkę może wziąć do ręki każdy, komu na sercu leży troska nie tylko o wykształcenie własnego dziecka, ale także o wzbogacenie własnej duchowości w  świecie pełnym agresji, wulgaryzmów, sloganów, prostactwa i pozorów.

          Warto przyjąć zaproszenie do teatru potęgi wyobraźni autora, żeby wczuć się w jego sytuację jako zarazem aktora, scenografa, reżysera, inspicjenta i sprzedawcy najdroższych wytworów praktyki edukacyjnej. Dzięki temu dziełu zajrzymy za kulisy, dotykając zaledwie procesu stawania się pedagogiem świata. Nie jest  w tym określeniu przerysowanie znaczenia dokonań Łukaszewicza, bowiem pragnę przypomnieć, że przed ponad dwudziestu laty telewizja japońska nakręciła znakomity reportaż o Wrocławskiej Szkole Przyszłości, który otwierał serię filmowych ilustracji najlepszych szkół alternatywnych na świecie! Tak, tak. Nie szkoły Montessori, szkoły typu Waldorf, szkoły planu daltońskiego, planu jenajskiego, nie szkoły wolne czy demokratyczne typu Summerhill, ale polska Szkoła Przyszłości zapoczątkowała medialną podróż po świecie edukacyjnych alternatyw.  Nie muszę dodawać, że w swoim czasie, niestety już odległym, także Telewizja Polska emitowała reportaże z tej placówki.

          Całe szczęście, że mamy chociaż kolejną książkę, bo dzięki niej autorytarni edukatorzy, zwolennicy adaptacyjnej a dehumanizującej edukacji w jeszcze jednej wersji politycznego panoptykonu nie będą mogli głosić wyjątkowości swojej destrukcyjnej roli pod hasłem "nowego ładu”. Każdy rzekomo nowy ład jest zniewalaniem strukturalnym i symbolicznym, wbrew interesom większości, a bywało w totalitarnych okresach polskiej oświaty, że był też fizyczną opresją. Otrzymujemy zatem „respirator” wolnej, twórczej i humanistycznej edukacji od  zatroskanego o Ziemię i rodzinę człowieczą Przewodnika po świecie marzeń i możliwych utopii. 

    Trzeba tylko chcieć, podjąć wysiłek ryzykując wszystko, wiele też tracąc, ale zarazem generując ponadczasową i dodaną wartość  kulturowo polskiej edukacji. Jesteśmy przecież narodem wybranym, niepowtarzalnym, toteż każdy jego spersonalizowany „diament” tylko potwierdza to przesłanie. A tych diamentów było i jest więcej, tylko nasi nauczyciele i działacze NGO wciąż poszukują poza granicami kraju modnych rozwiązań w przeświadczeniu, że lepiej się sprzedadzą, a oni na tym więcej zarobią.

Otóż tak nie jest. Życie i dokonania R. Łukaszewicza potwierdzają, jak wiele trzeba doznać ran, przetrzymać bóle, znieść arogancję i ignorancję władz różnego rodzaju i szczebli, by mimo wszystko iść za głosem własnych myśli, idei, projektów wyobraźni. Jak pisze: (…) to prawie już pół wieku wędrówki/przygody upartego realizowania nowego-innego- twórczego w pasji i wizji odmieniania edukacji aż po edukację z wyobraźnią, napotykało permanentnie wielorakie trudności i przeszkody, i to różnej materii (do stycznia 1989 roku nikt nigdy nie powiedział, że będzie zgoda  na Wrocławską Szkołę Przyszłości (w skrócie WSP), zrobił to dopiero minister prof. Jacek Fisiak); od kwietnia 1990 roku nie brakowało kolejnych „kłód” i kłopotów, a wątek, czy będzie WSP zamienił się na pytanie: czy będzie dalej? Mówiąc zatem w symbolicznym i metaforycznym skrócie, to była ciągła WALKA POSTU Z KARNAWAŁEM – żeby przywołać obraz Mistrza Pietera Bruegla – i trzymając się opowieści Niderlandczyka, dochodzimy nie wprost do owego fenomenu : „post” przez dziesiątki lat robił swoje, ostatecznie wygrywał i wygrał (?), a my – przeszliśmy nie na „tarczy”, ale z „tarczą” i podniesionym czołem przez owe prawie 50 lat!? [s. 10]

Tylko mocą osobistej pasji można pokonywać wszelkie przeszkody, odkrywać nowe możliwości  działania wbrew wszystkim, próbować „nieznane okazje”, a przy tym wszystkim mieć poczucie spełniania się. Autor książki mógłby na Narodowym Stadionie we Wrocławiu czy Warszawie skupić dziesiątki tysięcy nauczycieli, oświatowców, rodziców, gdyż swoim wystąpieniem okazałby się znakomitym artystą dodając wszystkim odwagi. 

Przestańmy bać się kogokolwiek i czegokolwiek, skoro chcemy i jesteśmy najbardziej oddanymi pedagogami dla cudzych dzieci, ale dzielącymi z nimi wspólne troski naszego i ich życia, w dbałości o jego jakość i poczucie sensu. Nie pytajcie o to, czy to jest możliwe? Nie uzasadniajcie własnej postawy argumentem, że przecież „się nie da”, bo to nie jest prawdziwe wyznanie. To już lepiej bądźcie szczerzy i mówcie – nie chcę, nie potrafię, nie zamierzam, nie lubię, itp., itd.

Łukaszewicz zawsze miał wokół siebie wspaniałych współpracowników, którzy tak jak on, dzielili się z dziećmi swoją wyobraźnią, sercem profesjonalistów i praktycznym zaangażowaniem. Taki Mistrz przyciąga jak magnes wyjątkowych ludzi, a i oni wzbogacają swoją osobowością alternatywną edukację, gdyż widzą w niej i współdoświadczają sens oraz niepowtarzalną już wartość autentycznego procesu kształcenia. Każde zajęcia w tej WSP są inne, mimo iż wydawałoby się, że przywołują podobne oferty (auto-)edukacyjne, rozwijając nowe dendrytowe ścieżki kształcenia i samorealizacji. 

Biograficzne studium może zaskoczyć większość czytelników, którzy nie mieli okazji do bezpośredniego kontaktu z pedagogiem wzbudzającym zachwyt każdą swoją prezentacją. Niniejsza książka jest jednak jakąś formą zadośćuczynienia temu, co wprawdzie jest już tylko zapośredniczone w fotografiach, ale treścią i grafiką choć po trosze oddaje wyjątkowość osoby. Jest w tej pedagogicznej biografii dużo pokory wobec świata ludzi i zdarzeń, które nie zawsze były dla Łukaszewicza łaskawe. Doświadczanie jednak większej życzliwości niż wrogości pozwoliło mu wzmocnić poczucie własnej wartości i adekwatnej, pozytywnej  samooceny. 

Zapewne Łukaszewicz miał szczęście obcować z wybitnymi humanistami czasów własnej młodości, wchodzenia w pedagogiczną przestrzeń. Był jednak zbyt „wielki” dla Polskiej Akademii Nauk, by włączono Go do jej składu. Takie osobowości mali ludzie trzymają zawsze na dystans zapraszając je na swoje debaty, konferencje, by wzmacniać rzekomą „wyjątkowość” własnej instytucji lub organizatorów. Zawsze budziło to moje zdumienie, że mierni, albo komuś lub czemuś wierni namaszczali swoje ego członkostwem w tym gremium, nie zapraszając nawet do niego tak znakomitego Profesora. On zresztą nie użala się z tego powodu, choć niewątpliwie byłby znakomitym ambasadorem polskiej pedagogiki.

Jak wspomina swoją pierwszą spośród najważniejszych w jego życiu konferencję PAN-owską w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą w październiku 1971 roku: Dyskusje miały przynieść propozycje radykalnych zmian/reformy polskiej oświaty. Cztery dni obrad – dyskusje, wystąpienia, spory i co najważniejsze zupełnie nowe prognozy i „konkretne” wizje szkoły przyszłości, setka osób debatuje nad odmienieniem oblicza polskiej oświaty, a nade wszystko nad odmienieniem szkoły z niezmienną konkluzją – musi, powinna, może być inna (?). A zatem Kazimierz Dolny nad Wisłą stał się dla mnie punktem zwrotnym. Przestałem „ociosywać mgłę” pedagogiki czy własnej pedagogiki w  tym, co robiłem w akademickich poczynaniach; przestałem się błąkać od artykułu do artykułu, od referatu do referatu, od badań ankietowych do badań ankietowych, aby zapełnić formularz sprawozdania z działalności – od roku do roku. Wróciłem do Wrocławia z ideą „robienia/zrobienia” innej szkoły [s. 20].

Być może oderwała go od polskiej codzienności podróż do Indii i Nepalu w 1977 roku, którą odbył z pedagogami Uniwersytetu Wrocławskiego. Przejrzenie się w lustrze jakże odmiennego kulturowo świata jeszcze bardziej wzmacnia potrzebę zmian we własnym środowisku życia i pracy zawodowej. Tam zapewne zrozumiał, że bycie pedagogiem nie może być spełniane w formie administracyjnie sterowanej „służby”, jakiejś instytucjonalnej „funkcji” mającej „produkować” dla kogoś i/lub czegoś młode pokolenia. Indie okazały się dla niego światem z obrazów Bruegla: (…) w których zawiera się jedna wielka epopeja rodu ludzkiego – ciągła Walka karnawału z postem. Pozwalają one zobaczyć nie tylko sceny z życia, dokumenty z życia ludzkiego; nędzę, wstrząsające  świadectwo trwałości człowieczej egzystencji [s. 29].

Każdy uczony, jeśli tylko poważnie traktuje akademickie powołanie, ma swojego mistrza, którym niekoniecznie musi być własny przełożony. Dla Łukaszewicza takim myślicielem, którego rozprawy i obecność stały się dla niego znaczącym źródłem inspiracji, był prof. Bogdan Suchodolski, a więc uczony nie z Uniwersytetu Wrocławskiego. Odpowiadała mu narracja PAN-owskiego akademika, który zwracał uwagę na potrzebę zrozumienia istoty wykształcenia młodego Polaka, by ten nie tylko coś wiedział, ale też, aby był jakimś. Nie dociekał zatem zbieżności z poglądami Marcela czy Fromma, dla których to filozofów dwoistość modusu MIEĆ i BYĆ miała wyznaczać rozwojową strategię życia.

Ideę Wrocławskiej Szkoły Przyszłości wzbogacali z biegiem lat tak znakomici uczeni jak Wiesław Łukaszewski i Jan Waszkiewicz, Jerzy Brzeziński i Andrzej Góralczyk czy wreszcie Irena Wojnar i Zbigniew Kwieciński. Wielu naukowców „ogrzewało” swoją pozycję przy Łukaszewiczu, nie mając przecież we własnym dorobku dokonań na co najmniej jego miarę. Szkoła nie mogła być uruchomiona w okresie PRL, gdyż nie pozwolili na to ówcześni przywódcy kraju i resortu oświaty. Dopiero przełom ustrojowy uwolnił przestrzeń dla już bardzo dojrzałego, przemyślanego projektu, który przetrzymał czas oporu.

Na szczęście Łukaszewicz mógł publikować przesłanki swojej szkoły w Acta Universitatis Wratislaviensis oraz prowadzić z końcem lat 70. i do połowy lat 80. XX w. warsztaty dla naukowców i kreatywnych nauczycieli z kraju, co pozwoliło utrzymać ją przy życiu w świecie niespełnionej, ale utopii, idei możliwej do urzeczywistnienia w innych warunkach. Rozrastał się zatem w Instytucie Pedagogiki UWr. Zespół „Wrocławskiej Szkoły Przyszłości” otwierając zarazem przestrzeń w polskiej pedagogice do myślenia kategoriami tworzenia małych, akademickich  przyczółków czy wysp  oporu edukacyjnego, klinowego wbijania się w „betonową” strukturę ustroju szkolnego PRL.

Autor niniejszej książki kierował się w swoim twórczym życiu i działaniu przesłaniem B. Suchodolskiego, by edukacja próbowała naprawiać świat, gdyż nie ma dlań  innej alternatywy. Z książki Łukaszewicza  wynika konieczność ustawicznego zmagania się z przeciwnościami losu. Pod koniec PRL opuszczał wraz ze swoimi współpracownikami macierzysty Instytut Pedagogiki, by wylądować w Instytucie Socjologii na Wydziale Nauk Społecznych. Nie ujawnia powodów tej zmiany, ale dobrze odzwierciedla ona stosunek pedagogicznego środowiska do alternatywnej edukacji w sytuacji, gdy lider święcił triumfy na łamach czasopism naukowych, wydawał także w renomowanej oficynie Ossolineum, ale też był obecny ze swoją ideą na łamach pezetpeerowskiej prasy codziennej („Gazeta Robotnicza”, „Trybuna Ludu” i „Walka Młodych”). Może dzięki temu był mimo wszystko chroniony przez partyjny establishment jako „wybryk” kultury, na który władza życzliwie przymykała oko.

Łukaszewicz miał poparcie przewodniczącego Narodowej Rady Kultury, członka PRON,  a zarazem członka rzeczywistego PAN prof. B. Suchodolskiego, który nie dopuszczał w PAN do powstania Instytutu Pedagogiki.  Po cóż? Prawda? Zawsze lepiej było być tym jedynym, w kokonie towarzyszy z partii władzy. Ostatni z socjalistycznych ministrów oświaty prof. Jacek Fisiak (z badań IPN - Tajny Współpracownik SB) skierował po 5 miesiącach od przekazanego mu wniosku JM Rektora Uniwersytetu Wrocławskiego pismo, w którym łaskawie zezwala na wdrażanie z dn. 1.09.1989 r. koncepcji Wrocławskiej Szkoły Przyszłości. 

Odwaga po przegranych wyborach i zbliżającym się rozpadzie PZPR już bardzo staniała. W końcu był to także „jej” człowiek, a Łukaszewicz miał stanowisko docenta, który ustawicznie wszędzie zabiegał o prawo do uruchomienia alternatywnej inicjatywy edukacyjnej. Łukaszewicz potrafił dogadać się z każdym „diabłem”, byle tylko można było otworzyć przestrzeń dla jego alternatywy. 

Dzięki temu wielu naukowców młodego pokolenia z innych uczelni przynajmniej mogło przeczytać o czymś, co zupełnie nie pasowało do reżimowej rzeczywistości. Tym samym podtrzymywał nas wszystkich przy marzeniach, ale i wzmacniał nadzieję, że przecież kiedyś musi odwrócić się karta losu na korzyść pedagogiki szkoły twórczej, a w niej otwartej, elastycznej, a zatem i konstruktywistycznej edukacji dzieci. 

Jak pisze: (…) kontekst eksperymentalnego, poszukującego i praktycznego przygotowania/przygotowania się do startu naszej szkoły był czymś wyjątkowym i niezwykłym, może nawet bezprecedensowym, albowiem różne eksperymenty szkolne zaczynały w sensie dosłownym od szkoły, a nie od „szkoły bez szkoły” [s. 86]. To miała być szkoła dla innego człowieka, toteż nic dziwnego,  że wszelkie eksperymenty trzeba było prowadzić pod „przykryciem”.  Taką wreszcie stała się WSP, ale dopiero w roku szk. 1989/1990. Jak wynika z wprowadzenia do tej książki, przetrwała ponad 30 lat, zmagając się z różnymi wariantami podważania racji jej istnienia i działania nawet w nowym ustroju, w III RP.  

 Lokalna „Solidarność” II fali też nie rozpieszczała naszego pedagoga, skoro z końcem roku szkolnego  1989/1990 zarządziła likwidację Przedszkola Alternatywnego we Wrocławiu, ale o degeneracji tej formacji pisałem w wielu innych rozprawach. Twórca WSP nawet nie komentuje tych wydarzeń bo wystarczy zapoznać się z opublikowanymi przez niego pismami obu Stron. Jego pisma są znakomitym świadectwem wynaturzeń także w łonie nowych władz, toteż nie musiał ich ponownie interpretować po tylu latach od haniebnych wydarzeń. Jak pisał w sierpniu 1990 r. : Doświadczaliśmy radości dzieci wobec innej konwencji edukacyjnej. Byliśmy jednak obiektem zazdrości, zawiści, nietolerancji i ataków sił konserwatywnych – z różnych stron i różnej postaci [s.129].

Odnoszę wrażenie, jakby twórca Szkoły nie chciał zbyt dużo i krytycznie  pisać o czasach socjalizmu i III RP. Poświęcił temu pierwszemu okresowi kilkadziesiąt stron, ok. 15 proc. całości, ale to być może dlatego, że  także wówczas zabiegał o zaistnienie, a przynajmniej trwanie samej idei, którą łatwo było przecież objąć pełną cenzurą, zniweczyć, wyrzucić na śmietnik historii. W końcu w latach 1986-1990 zaistniał ze swoim zespołem w problemie badań węzłowych  pt. „Modernizacja systemu oświaty w PRL”. Były zatem duże pieniądze na poważne badania  naukowe z tzw. Centralnego Programu Badań Podstawowych, w wyniku których powstało wiele, znakomitych rozpraw naukowych, także awansowych. Dzięki temu mógł podróżować po krajach Europy Zachodniej, by zobaczyć, jak funkcjonują szkoły alternatywne m.in. w RFN, Szwajcarii czy Francji.

Łukaszewicz pisze „szkołą” o swojej szkole, dokumentując zarazem każdy, najdrobniejszy nawet szczegół z jej ideowego i instytucjonalnego zaistnienia. Znajdziemy w książce także pomysły dydaktyczne, chociaż bez ich genezy i interpretacji. Te jednak są w poprzednich jego publikacjach. Zgromadził tu także niemalże wszystkie opinie, recenzje, pochwały i zachwyty nad WSP, ale też zapoznaje czytelnika z krytyczną recepcją instrumentalnej psychologii i pedagogiki oraz z kluczowymi wnioskami z badań porównawczych, które prowadziły nauczycielki w grupie dzieci z WSP i tradycyjnej edukacji. 

Szkoła-Pracownia już Fundacji Wolnych Inicjatyw Edukacyjnych powstawała i była likwidowana, by ponownie odżyć w innym miejscu,. Mam zatem nadzieję, że będzie „odrastać” w naszej rzeczywistości, gdyż jest jedynie ofertą do zajęć pozaszkolnych, chociaż jakże głęboko wspomagającą rozwój dzieci w wieku przedszkolnym i na poziomie edukacji podstawowej.  

Na szczęście większość stron książki  zawiera wiele ciepła, piękna świata natury, środowiska naszego życia i natury dziecięcej, która wtapia się w otwarte wydarzenia i akcje nawiązując do najwyższych wartości światowej kultury, symboliki i romantycznej historii naszej cywilizacji. Chciałoby się wraz z Łukaszewiczem leczyć ludzi z głupoty, budować „stoły mądrości”, przeżywać tajemnice lasów i pól, których tajemniczość pobudza do zadumy i autorefleksji nad kondycją człowieka płynącego na statku pełnym głupców, z (ze-)psutą nawigacją i nieodpowiedzialnym kapitanem.

Gorąco polecam tę książkę, będącą bardziej kroniką i monografią alternatywnej edukacji, aniżeli biograficzną introspekcją procesów kształcenia. Jest ona niezwykłym dziełem wyjątkowej na świecie alternatywnej edukacji i o przeciwnych jej ludziach, których postawy mógłbym skwitować tezą Suchodolskiego: „Jak to jest możliwe, że człowiek może być tak mały, chociaż jest tak wielki”. Doskonale rozumiem i współodczuwam gorycz Twórcy, którego realne sukcesy były nie do ścierpienia przez zwolenników edukacji adaptacyjnej. „Opowieść drogi” jest zatem cenną narracją, obfitującą w dowody, świadectwa, które jednych zachwycą, a większość będą razić, bo przecież Schadenfreude nie jest tylko niemieckim określeniem na czarną pedagogikę autorytarnych dewiantów oświatowych.

Może to i dobrze, że profesor pedagogiki rozlicza pseudonauczycieli, pseudowychowawców i quasipolityków dokumentami i narracją wychowanków WSP. Po raz kolejny okazuje się, że dzieci potrafią być mądrzejsze od dorosłych, jeśli tylko doświadczą edukacji w prawdzie, a więc w ramach natury, autentyzmu, szczerego zaangażowania ich pedagogów. Jak napisała uczennica kl.VIII: 

Gdyby człowiek brał do siebie swój każdy zły krok, to jego sumienie byłoby tak ciężkie, że idąc, przewróciłby się. To straszne, jesteśmy przecież inteligentni, czasami jednak tak bezmyślni, że nie zastanawiamy się, co będzie jutro. (…).Wiem tylko, że gdybym mogła zmienić świat, zrobiłabym to natychmiast, by móc zobaczyć, jak nowe pokolenie cieszy się widokiem kwitnących stokrotek i fruwających motyli. Jestem niezmiernie wdzięczna  wszystkim TYM, dzięki którym mogłam wspólnie z innymi poszukać lekarstwa na głupotę [s.195].

Jeśli chcecie poznać tę wyjątkową miksturę na ludzką głupotę, to przeczytajcie książkę Ryszarda Łukaszewicza. Zapewne dużej części już nie wyleczycie, ale możecie jeszcze zadbać o młode pokolenie, by nie wyrastało w toksycznej oświacie, bo będzie reprodukować cyniczną grę pozorów (wy-)kształcenia. Przekonacie się, że znacznie wcześniej niż w Szwecji, a dzięki Wrocławskiej Szkole Przyszłości Ryszarda Łukaszewicza, rozwinęły swoje skrzydła polskie dzieci świata zrównoważonego rozwoju, świata otwartego na różnice, dzięki edukacji otwartej na każdego człowieka bez przysłowiowego względu na wzgląd. W edukacji jest ukryty skarb, tylko trzeba chcieć go odszukać i oczyścić z patyny czasu, a nie wciąż przestawiać drogowskazy, by już nikt nie wiedział, dokąd prowadzą ścieżki kolejnych deformacji szkolnej edukacji.

 

          .