Najnowszy numer miesięcznika "Dyrektor
Szkoły" (październik, 2023) został poświęcony polityce wobec edukacji i podmiotom edukacji
wobec polityki w naszym państwie. Nie będę streszczać w tym miejscu wielu,
bardzo interesujących artykułów i opinii ekspertów, gdyż warto poświęcić uwagę
całości zawartych w tym piśmie analiz. Podzielę się refleksją na temat
zawartych w nich tez.
Najszerzej
podszedł do zagadnienia red. Bogdan Bugdalski w swoim artykule
o pomysłach ugrupowań politycznych partii na oświatę bez względu na wynik
wyborów (s.14-17). Debatę otwiera moje stanowisko wraz z powyższym schematem: W
wyścigu wyborczym o władzę żadne z ugrupowań politycznych nie proponuje
zmian systemowych. To oznacza, że się boją, że nie rozumieją zmian
zachodzących w świecie, nie chcą dostrzec tego, co jest oczywiste w
krajach Europy Zachodniej, w Stanach Zjednoczonych i w Azji, że walka o
dominację gospodarczą, polityczną, wiąże się z głębokimi zmianami w edukacji.
Zaproszenie do rozmowy na temat pomysłów na edukację partii politycznych
postanowiłem zobrazować powyższym schematem. Moim zdaniem, bez względu na
to, jaki będzie ostateczny wynik wyborów, będziemy mieli do czynienia z polityką
defensywną, adaptacyjną – poprawiania i modyfikowania, ponieważ partie
ubiegające się o władzę boją się zmian rewolucyjnych, natomiast te, które już
tę władzę mają, będą utrwalały to, co jest. Wszystkie partie opozycyjne
absolutnie wyłączyły się z rozumienia kluczowej, dominującej roli edukacji w
rozwoju państwa, społeczeństwa oraz przygotowania młodych pokoleń do życia w zupełnie
innym świecie.
Zachęcony przez dociekliwego Redaktora do wypowiedzenia się na temat możliwego wpływu poszczególnych partii na dalsze losy oświaty, ich podejścia do edukacji
i programowych różnic, podjąłem się próby zmapowania odpowiedzi na ten temat, biorąc przy tym pod uwagę dwa podstawowe kryteria -
dążenie do zmiany obecnego systemu albo podejście zachowawcze typu status quo.
W oparciu o te
kryteria programy poszczególnych partii zostały zobrazowane na osi
współrzędnych, gdzie na osi rzędnych zostały odzwierciedlone te partie, które
są za zmianą (jakakolwiek, bez wartościowania) – od zwolenników utrzymania
obecnego stanu do szeroko rozumianej zmiany, natomiast na osi odciętych ze
względu na podejście do edukacji – od ideologicznego, normatywnego, szkoły
scentralizowanej do merytorycznego, bazującego na racjonalności, wolności
obywateli, w tym uczniów, oraz wolnej konkurencji).
I
tak, w kolejnych ćwiartkach wykresu znalazły się:
*
w I (po prawej stronie u góry), czyli w orientacji na zmianę i racjonalność,
pragmatykę, wolność - Koalicja Obywatelska oraz Polska 2050 i PSL;
**
w II (góra po lewej stronie), która określa orientację na ideologię,
ideologizację, ale zarazem i na zmianę - Lewica i ruchy lewicowe - np. zapowiedź likwidacji religii, walki z dyskryminacją, chęć wprowadzenia
edukacji seksualnej, uwzględnienie w edukacji problemów cyberprzestrzeni;
***
w III (po lewej stronie na dole) - Suwerenna Polska i Prawo i Sprawiedliwość,
których programy cechują: wzmacnianie ortodoksji, ideologii, nadzoru, kontroli.
- PiS wydaje się wymykać z tej systematyzacji, np. z uwagi na dążenie do
likwidacji Karty nauczyciela, ale są to ruchy pozorne, zmierzające do
dyscyplinowania nauczycieli;
****
w IV (prawy, dolny dół) znalazła się Konfederacja, która wprawdzie idzie w
kierunku np. konkurencyjności poprzez zapowiedź wprowadzenia bonu edukacyjnego,
autorskich programów, ale jednocześnie – tak jak PiS i SP - jest za wychowaniem
tradycyjnym, konserwatywnym.
Ten układ ma charakter dynamiczny i lokowanie poszczególnych partii może się
nieco zmieniać - zbliżać do pkt 0 czy wchodzić na sąsiednie pola. W programach
partii opozycyjnych widać też bardzo wyraźnie dążenie do odideologizowania
edukacji, nastawienie na kształcenie praktyczne, dopuszczanie organizacji
pozarządowych, uspołecznienie. Jest tu nawet mowa o koniczności likwidacji
kuratoriów oświaty i powołaniu komisji edukacji narodowej, jednak w tych
programach nie ma zapowiedzi głębokich zmian systemowych, które są konieczne ze
względu na rozwój sztucznej inteligencji, cybertechnologii itd.
To
jest szokujące, że wszystkie partie polityczne, nawet opozycyjne, właściwie
blokują rozwój. Powstrzymują dynamikę koniecznego włączania młodych pokoleń do
rozwoju, którego oni są już częścią. To wszystko będzie się odbywało poza
szkołą, poza jej przestrzenią. Tutaj główną rolę odgrywa populizm oraz strach
przed wyborcami.
Nie
ulega wątpliwości, że autorzy pozostałych tekstów ulegli dominującej narracji w
przestrzeni publicznej, w świetle której młodzi dorośli nie są powszechnie
zainteresowani wyborami do polskiego Sejmu i Senatu. Eksponują przekonanie, że
młodzież nie chce brać udziału w tych wydarzeniach politycznych, gdyż traktuje
je jako ceremoniał konfrontacji świata dorosłych, którzy nie przejmują się problemami,
potrzebami, aspiracjami czy oczekiwaniami młodych pokoleń.
Po
co zatem mają wybierać cynicznych graczy, których nie akceptują, nie
szanują? Świat dorosłych jest im obcy, bo dla nich nieprzychylny, ich
lekceważący, obłudnie wciągający do swoich potyczek, skoro po wygranej batalii
szybko zapominają o młodzieży.
Tomasz
Kozłowski sugeruje dorosłym czytelnikom tego periodyku, że młodzi ludzie nie
interesują się wyborami, bo "(...) po prostu nie wierzą w swoje
możliwości. Czują, że ich przeznaczeniem jest bycie w jakiś sposób
wykorzystanym przez system" (s.78). Autor sugeruje, że młodzi też są
skażeni syndromem homo sovieticus, chociaż tego nie uzasadnia.
Innymi słowy, to młodzież jest winna temu, że nie interesuje się polityką, bo
jest słaba jak "płatki śniegu". Ba, ponoć młodzi-dorośli dlatego nie
chcą głosować, bo nie pamiętają, jak to wspaniale rozwijała się w naszym kraju
demokracja, rzekomo w duchu pluralizmu, troski o państwo i naród.
Socjalizacja
i wychowanie polityczne są w domu rodzinnym. W szkołach publicznych nauczyciele
i rodzice uczniów nie są zainteresowani praktykowaniem z uczniami realnych form
demokracji w szkołach, gdyż zgodnie z syndromem homo sovieticus zadowalają
się jej pozorowaniem. Jak wykazały moje ogólnopolskie badania, rada szkoły jako
jedyny organ, który zgodnie z ustawą może stać się doświadczaniem demokracji w
szkole, a nie tylko mówieniem o niej, istnieje w ok. 2 proc. szkół podstawowych
i ponadpodstawowych.
Uspołecznieniem,
wyćwiczeniem uczniów do uobywatelnienia, umożliwieniem im realnego
partycypowania w sprawach, które dotyczą ich wspólnoty szkolnej nie są
zainteresowani ani dyrektorzy szkół, ani rady pedagogiczne, ani rady rodziców,
ani samorządy uczniowskie. Każdy z tych organów pilnuje swojego zakresu zadań,
obowiązków i praw, toteż żaden z osobna nie zamierza komunikować się z innymi,
a tym bardziej pozyskiwać informację zwrotną o sensie i wartości swoich
działań.
Co
z tego, że od 1991 roku w prawie oświatowym jest prawne przyzwolenie na
powoływanie do życia rad szkolnych, skoro dorośli - nauczyciele, rodzice albo
są nieświadomi tkwiącego w nich potencjału wychowawczego, formacyjnego, albo są
i z tego też powodu nie chcą, by powstała w ich placówce rada szkoły. Wygodniej
jest mówić o powadze demokracji, o kształceniu do demokracji, byle tylko nie
trzeba było partycypować w demokracji.
Kozłowski
tego nie dostrzega. Proponuje w zamian dokonanie przez nauczycieli rachunku
sumienia, co zapewne wywoła wśród nich uśmiech. Naiwne jest oczekiwanie, że
nauczyciele będą zastanawiać się nad tym np. "Co dziś zrobiłem, by
wzmacniać w uczniach poczucie kontroli nad własnym życiem? Czy dzięki spotkaniu
ze mną mają większe poczucie, że życie zależy od ich decyzji? Że mają na nie wpływ
poprzez swoje działania, ale też zaniechania?" itd.
Katarzyna
Szczepkowska-Szyszko rozmawia z Jolantą Pająk o Radzie Młodzieżowej w gminie Łomianki,
której zadaniem jest... upowszechnianie idei samorządowej. Raz w roku
organizują Dzień Młodzieży. Młodzież może zgłaszać samorządowi terytorialnemu
swoje inicjatywy, ale nie dowiemy się, które z nich, ile z tych pomysłów
dotyczyło zaspokojenia realnych potrzeb młodych ludzi w gminie? Ich
samorządność sprowadza się do tego, że "(...) są aktywni m.in. w mediach
społecznościowych, promują i patronują wydarzeniom skierowanym do nastoletnich
mieszkań".
Zgodnie
z modelem partycypacji - są to działania pozorne. Młodzież nie potrzebuje
członkostwa swoich przedstawicieli w Samorządzie Województwa, by komunikować się i działać w
mediach społecznościowych.
Danuta
Elsner
trafnie pisze w swoim artykule, że wspólnota szkolna jest jedynie stanem
idealnym, pożądanym, ale nierealnym. Niestety, sięga do książki
brytyjskiej ekonomistki Nooreny Hertz, podczas gdy Polska A.D. 2023 nie jest Wielką Brytanią, a Warszawa to nie Londyn.
Być może Brytyjczycy i Japończycy
potrzebowali jeszcze przed pandemią powołania ministra do spraw samotności, ale
polski rząd liczy najwięcej ministrów, wiceministrów, dyrektorów departamentów,
pełnomocników itp. wśród innych krajów naszego kontynentu. Może dobrze, że
premier nie dowiedział się, że mógłby powołać jeszcze dwudziestego dziewiątego
ministra do spraw samotności, bo być może znalazłby się powód do powołania
jeszcze np. ministra do spraw bezradności albo ministra do spraw radości itp.
Przywołanie
przez autorkę faktu przeprowadzenia badań jakości życia dzieci w Polsce powinno
być przemilczane, bo po pierwsze nie jest prawdą, że to Rzecznik Praw Dziecka
je przeprowadził (2021), a po drugie wartość sondażu jest niewiele warta, o
czym pisałem w innym miejscu. Powtarzanie bzdury, że "niemal połowa
małoletnich zmaga się z samotnością i bezradnością" jest publicystyką.
Natomiast
ważny jest inny artykuł tej autorki na temat demokratycznego przywództwa, w
którym przytacza model Harta partycypacji dzieci i młodzieży w szkole (s,24).
Warto się jemu przyjrzeć i zastanowić, w jakim zakresie i stopniu możliwe jest
autentyczne partycypowanie uczniów w podejmowaniu decyzji, które są istotne dla
realizowania przez nich ważnych działań dla nich i ich nauczycieli czy nawet
rodziców.
Jako
specjalistka od zarządzania Elsner podaje za przykład takiej partycypacji
uruchomienie uczniowskiego budżetu w szkole (na wzór obywatelskiego budżetu).
Szkoda, że nie dostrzega znacznie lepszej i ważniejszej dla uczniów platformy
do partycypacji w sprawach im bardziej bliskich, bo związanych z procesem
kształcenia i wychowania w toku zajęć szkolnych i pozalekcyjnych. Niestety,
jest to pochodną wąskiego doboru literatury przedmiotu.
Jacek
Królikowski proponuje w swoim artykule "Szkolna lekcja demokracji"
rozmawianie z uczniami o o strajkujących dorosłych i udziel w nich także
młodzieży. Tylko po co? Po to, by poznać ich poglądy na ten temat? Co ma
wynikać z tego dla ich uobywatelnienia? To jest przykład pozorowania
partycypacji, skoro poprzestaje się na rozmawianiu o demokracji i różnych
formach angażowania się w nią przez .... dorosłych. W podobnym stylu
pisze o uczeniu się demokracji Bolesław Niemierko, który sprowadza ten proces
do zdobywania wiedzy o demokracji w czasie lekcji (pozór).
Wreszcie
Monika Sewastianowicz podejmuje zagadnienie socjalizacji politycznej.
Jak pisze: Szkoła jest jednym z miejsc tzw. socjalizacji politycznej,
czyli nabywania wiedzy o polityce, tworzenia poglądów, opinii i postaw
politycznych na gruncie pewnych systemów wartości. (...) Bywa,
że szkolna aktywność jest dla nich trampoliną do partyjnych młodzieżówek, stowarzyszeń
i organów samorządu lokalnego. Ma rację, że niektórzy uczniowie
ostatnich klas szkół ponadpodstawowych orientują swoją dalszą drogę aktywności
na politykę, przygotowując się do studiowania na naukach o polityce, prawie,
administracji, zarządzaniu itp. Jeśli czerpią wzory działań politycznych osób
dorosłych, nie daj Boże - polityków, to opanowują taktyki uniku pracy, jej
pozorowania, manipulowania innymi itp.
Włodzimierz
Kaleta nie owija w przysłowiową bawełnę problemu
nieprzygotowywania młodzieży przez szkołę do aktywnego udziału w jej przyszłym
życiu politycznym. Trafnie wyciąga wnioski z różnych sondaży i badań naukowych:
- Młodzież
jest przekonana, że wszyscy politycy, bez związku z przynależnością partyjną ,
dbają jedynie o własne interesy i kariery;
- Młodzi
ludzie coraz słabiej rozumieją politykę, a ponad połowa z nich nie potrafi
ulokować się na skali prawica - lewica.
-
Formalnie uczniowie mogą współdecydować, ale niestety podejmują decyzje mające
raczej charakter drugorzędny (s. 77).
Z niedzielnego sondażu po 21.00 wynika, że młodzi dorośli jednak ruszyli do komisji wyborczych.