Potrzeba
pedagogiki podmiotu u progu transformacji ustrojowej Polski nie wynikała
jedynie z braku wolności obywatelskich w okresie PRL, nieposzanowania godności
ludzkiej przez ówczesny "reżim”, ale była sinusoidalnie powracającą do
humanistyki światowej polską pedagogiką kultury, pedagogiką duchową,
która od powstania Komisji Edukacji Narodowej poddawana jest próbom zachowania
własnej tożsamości zarówno w czasach autorytaryzmów, totalitaryzmów, jak i w
okresach szeroko pojmowanej demokracji.
O polskim
szkolnictwie po rozbiorach w odrodzonej w 1918 r. Polsce napisał ks. prof. EDWARD
WALEWANDER, zaś recenzja jego studium historycznego pt. SZKOŁA W DOBIE
EKSPERYMENTU (LUBLIN 2021) właśnie wczoraj ukazała się na łamach
"Przeglądu Historyczno-Oświatowego" 2021 nr.3-4. Jej autorka Elżbieta
Orzechowska tak podsumowała wartość aktualnych „reform” szkolnych w porównaniu
z tymi, jakie miały miejsce w okresie II Rzeczpospolitej:
Książka ks. prof. Walewandra zasługuje na szczególną uwagę. Autor pisał na temat już, wydawałoby się, dobrze znany, wykorzystany w licznych opracowaniach przez wielu badaczy. Okazało się jednak, że zgromadzone w zwartej publikacji wszystkie ogłoszone drukiem dotąd rozproszone rozważania o problemach edukacji pozwalają czytelnikowi zapoznać się z nadal aktualnymi problemami majsterkowania i eksperymentowania na żywym organizmie, jakim jest szkoła, a zwłaszcza uczeń i nauczyciel. Współczesna szkoła i towarzyszące jej zasady wychowawcze, jak również wyposażenie młodego
człowieka w niezbędną dla niego wiedzę, powinny mieć na uwadze przede wszystkim jego dobro i być jedynym kryterium, które decyduje o kształcie szkoły i oświaty. Im szybciej zrozumieją to decydenci i reformatorzy oraz z Bożej łaski edukatorzy, tym prędzej nadejdzie czas oraz proces jej naprawy i uzdrowienia (podkreśl. bloger).
Otóż to, od lat mamy reformy takich właśnie edukatorów. Walka polskiego społeczeństwa w dobie PRL o autonomię, w tym o profesjonalizm i uczciwość naukową w interesującej mnie dziedzinie oświaty, wychowania na wszystkich szczeblach szkolnictwa państwowego/publicznego została - jak wydawało się Polakom w 1989 roku - wreszcie zakończona. Tak jednak nie jest. Polska demokracja wciąż jest na początku wychodzenia z jej zdewastowanej inżynierią społeczną wersji demokracji pozorowanej, manipulowanej przez sprawujących władzę i opozycję.
Zachwyt odzyskaną wolnością był wówczas przejawem
autentycznej radości i nadziei, że rzeczywiście zaczynamy być współgospodarzami
własnej Ojczyzny, że jesteśmy we własnym kraju, z którego po kilku latach
wyprowadziły się wojska rosyjskiego dyktatora a w kilkanaście lat później stałą
się członkiem Wspólnoty Europejskiej, wspólnoty wartości zachodnioeuropejskich,
w tym także chrześcijańskich. Zostały one utrwalone jako imperatyw społeczno-moralny
także w ustawach dotyczących oświaty , szkolnictwa wyższego i
nauki.
Pedagogika wpisywała się w kreowanie
podmiotowego społeczeństwa (obywatelskiego) nie tylko w okresie
okupacji (tajne nauczanie), ale także w ramach, podziemnej aktywności w czasach
PRL, by wraz z transformacją ustrojową wspierać środowiska oświatowe,
pozaszkolne, akademickie i rodzące się samorządy terytorialne w wychodzeniu
społeczeństwa z syndromu "homo sovieticus".
Jak pisał Aleksander Nalaskowski, był to czas, w którym
trzeba było odejść od celów wspólnych dla całej zbiorowości, a ja dodawałem, by
oświata stała się "wielokwiatowym miodem" na serca nauczycieli
wyzwolonych z ideologicznej i administracyjno-prawnej opresji. Dlaczego
było to tak ważne? Co stało się z ponadczasową myślą pedagogiki humanistycznej
po trzech dekadach zmian politycznych, społecznych, gospodarczych i
kulturowych?
Zdaniem Nalaskowskiego odchodzenie od teleologii
uwzględniającej potrzeby, wartości zróżnicowanego społeczeństwa pociągałoby
(...) za sobą rezygnację z tych działań pedagogicznych, które stawiają
sobie za cel wpojenie uczniowi szeroko rozumianej akceptacji pryncypialnych
zasad i założeń funkcjonowania społeczeństwa. Jest to jednocześnie rodzaj
oswajania jednostek z istniejącą już paletą ofert intelektualnych, kulturowych,
zawodowych etc.
Dobrze wyedukowana jednostka wie,
gdzie są granice możliwych wyborów, dostrzega przetarte przez innych ścieżki,
którymi można podążać, i potrafi wyrazić zgodę na bycie "detalem" w
społecznej całości. Jeżeli tak nie jest, społeczeństwo dysponuje niemałym
repertuarem środków zaradczych. Zaczyna funkcjonować społeczna kontrola i w
życiu jednostki pojawia się różnorodnie zobrazowany dyskomfort (s.
139-140).
Profesor pedagogiki był założycielem pierwszego Społecznego
Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu, które przetrwało 25 lat chwiejnej
demokratyzacji. Słusznie zatem zwracał uwagę w swojej monografii habilitacyjnej
z 1989 roku na to, jak trudno jest być dobrym i uznanym twórcą. Ba, pytał, czy
twórczość nauczycielska jest potrzebna, skoro bycie twórczym wcale nie
oznacza bycie szczęśliwym nauczycielem?
Jednak przekonywał:
Jeżeli
bowiem kiedykolwiek zdecydowalibyśmy się na próby z "pedagogiką
podmiotu" czy też z twórczą socjalizacją, musielibyśmy wpierw zdobyć
przekonanie, że wszelkie zabiegi wokół twórczości uczniów nie obrócą się
przeciw nam, nie będą kolejną ideologiczną utopią, która może się w praktyce okazać
twórczym terrorem.
Najbardziej
ogólne pytanie związane z tym zagadnieniem dotyczy potrzeb ludzkości. Jeśli
bowiem uznalibyśmy, że społeczeństwo (ludzkość) jest homeostatem i "samo
sobie" reguluje liczbę osób twórczych, to stymulacja twórczości okaże się
nieprzydatna lub szkodliwa. (...)
Jeżeli
jednak uznalibyśmy, że tak nie jest, istnieje natomiast sens i możliwość
zwiększenia liczby twórców w społeczeństwie, to musielibyśmy się zastanowić,
czy społeczeństwo jest ich w stanie przyjąć. Cóż to oznacza?
Chyba
to, że obserwowany zewnętrznie los twórców, jak wszystkich, którzy nie godzą
się z koniecznościami, jest dość trudny. Taki obraz osób twórczych wyłonił się
między innymi w moich badaniach (1989). Być może wzrosłaby represyjność i
swoista kontrola społeczna nad osobami twórczymi. Może nawet społeczeństwa jako
ogół wolałyby wolniejszy postęp, ale za to pozbawiony tak wielu ludzi
oryginalnych, niepokornych czy nieobliczalnych? (s. 144; podkreśl. bloger)
Po
ponad trzydziestu latach zmian w systemie oświaty i naukowych dowodów
empirycznych, eksperymentalnych na temat twórczych nauczycieli, właśnie tych
niepokornych, oryginalnych i nieobliczalnych w swoich działaniach marzycielach,
utopistach, ale też kreatorach transformatywnych wysp edukacji podmiotowej
widzimy, jak po raz kolejny tracimy wielki kapitał kulturowy nie w wyniku oporu
społeczeństwa, ale tej jego mikroskopijnej części, jaką są politycy sprawujący
władzę oświatową. To jest dopiero prawdziwy dramat i nieszczęście polskiego
społeczeństwa.