Media obiegła sensacyjna informacja o rozbiciu przez małopolską policję grupy przestępczej piszącej prace dyplomowe i naukowe.
Od ponad dwudziestu lat piszę o tym patologicznym zjawisku w środowisku akademickim. Bez skutku. Po zdyskwalifikowaniu w czasie egzaminu magisterskiego przedłożonej pracy dyplomowej mojej studentki, zostałem obrzydliwie zaatakowany przez nią, bo przecież stopień magistra jej się należał, a tu ocena niedostateczna. Koniec.
Opisała ten przypadek łódzka prasa, bowiem nie odpuściłem podłym insynuacjom, jakimi próbowała owa pani zemścić się na mnie. Złożyłem doniesienie do prokuratury, a następnie sprawa trafiła do sądu. Policja była wówczas bezradna w ustaleniu, kto w istocie był autorem zamieszczonego na forum jednej z gazet paszkwilu na mój temat. To, co można było ustalić, to z czyjego i jakiego sprzętu ów hejt został wysłany. Kandydatka do zawodu pedagoga wypchnęła jako sprawcę swojego dziadka po trzech operacjach i zawale, chociaż wiadomo, że to nie on był autorem, tylko ona usiłowała uciec przed odpowiedzialnością.
Dlaczego przywołuję ten przypadek? Z bardzo prostego powodu. Od lat wszyscy wiemy o tym, że pisaniem prac dyplomowych zajmowali się i zajmują różne osoby. To jest szara strefa, czarny rynek usług dla tych, którym nie chce się, nie potrafią, nie są w stanie sprostać stawianym im wymaganiom. Chcą jednak mieć dyplom uprawniający ich do wykonywania zawodu. Zapewne większości powiódł się ów manewr.
To, że klienci tych usług nie mają kwalifikacji do wykonywania zawodu służby publicznej, ani intelektualnych, ani kulturowych, ani moralnych, ani też instrumentalnych, sprawnościowych, bo zapewne przez całe studia udawało im się jakoś dotrwać do ostatniego roku, było i jest oczywiste dla niemalże każdego nauczyciela akademickiego w dziedzinie nauk humanistycznych czy społecznych.
Mieliśmy i mamy świadomość istnienia powyższych usług w tym zakresie. Tyle tylko, że nic z tym nie możemy zrobić. Student dostarcza kolejne części swojego tekstu, który może być "nie jego". Jak mamy to sprawdzić? Jak mamy to jej/jemu udowodnić? Jedynie zmuszając do uwzględnienia określonych lektur, do których być może ów ghostwritter nie ma dostępu. Jeśli ma i jest inteligentniejszy od klienta, to wprowadzi odpowiedni fragment analiz.
Kiedy rozprawa oparta jest na badaniach empirycznych, sprawa jest dużo łatwiejsza, ale i tu zapewne trudno jest wychwycić rzetelność postępowania studenta. Ktoś może zlecić socjologicznej firmie (te działają legalnie) przeprowadzenie sondażu diagnostycznego. Student może sam wypełnić kwestionariusze ankiet, a wynik przemnożyć razy 10 czy 100. Pisał o tym także Tomasz Witkowski w swoich publikacjach pod wspólnym tytułem "Zakazana psychologia" tropiący nieuczciwość wśród naukowców tej dyscypliny.
Od lat mam ograniczone zaufanie do studentów, co sprawia, że i oni mają prawo czuć się w jakiejś mierze dotknięci, kiedy żądam przyniesienia na seminarium wypełnionych kwestionariuszy ankiet czy zapis przeprowadzonych wywiadów.
Sondaże zamawia rząd, prezydent, sejm, senat itd., itp. Kto pisze przemówienia prezydentowi, premierowi, ministrom, dyrektorom itp., które następnie publikowane są pod ich nazwiskiem?
Zajrzyjmy zatem do Wikipedii pod hasło ghostwritter:
Ghostwriter (ang. pisarz-widmo) – osoba, która za wynagrodzeniem pisze, koryguje lub redaguje: opowiadania, artykuły, sprawozdania, teksty piosenek, prace naukowe, książki, które następnie zostają opublikowane pod nazwiskiem zleceniodawcy. Ghostwriterzy tworzą lub edytują autobiografie wielkich gwiazd i zamożnych przedstawicieli świata show biznesu. Na zlecenie polityków, szczególnie tych obsadzających najwyższe stanowiska w państwie, pisarze-widma piszą przemówienia. Są to jednak przeważnie stali lub okresowi współpracownicy, nazywani speechwriters.
Można podejść do tej kwestii z powyższej perspektywy, by powiedzie, że wszystko jest lege artis. Być może tylko ów pisarz-widmo nie zarejestrował swojej firmy i nie płacił z tego tytułu podatków. Co jednak, kiedy prowadził swój biznes legalnie? Czarny biznes, bo przecież legitymizujący kłamstwo, nieprawdę, fałsz nie zasługuje na jakiekolwiek poparcie. Student czy doktorant płaci za usługę przedkładając pracę jako autorską, podczas gdy on/ona jej autorem nie jest.
Nigdy nie akceptowałem i nie akceptuję takiej praktyki, a moi magistranci mogą to potwierdzić, że już w czasie pierwszego spotkania na uczelni w ramach zajęć mówię o tym, by nie korzystali z owych usług. Dla większości, niestety, jest to otwarcie oczu i uszu, że ... w razie trudności może warto będzie spróbować. A nuż się uda i promotor nie zorientuje się w tym?
Co ciekawe, niektórym osobom udaje się prześlizgnąć przez recenzenckie sito nawet do habilitacji. Pamiętam posiedzenie rady wydziału jednego z czołowych uniwersytetów w Polsce, w czasie którego odbywało się kolokwium habilitacyjne. Rozprawa miała pozytywne recenzje, ale habilitantka nie potrafiła odpowiedzieć na żadne pytanie dotyczące jej dysertacji. Podkreślam - na żadne! Rada odmówiła nadania stopnia naukowego. I co?
Już uczestnicy tamtego postępowania nie mogli brać udziału w kolejnej komisji jako recenzenci, która została powołana w ramach zmienionego prawa w 2011 r. To ministra Barbara Kudrycka zlikwidowała kolokwium habilitacyjne i wykład habilitacyjny jako obowiązkowe i odrębnie oceniane ogniwa procedury awansowej. Pani ta przedłożyła ten sam dorobek publikacyjny już w innym miejscu, na innym uniwersytecie w naszym kraju, gdzie siedmioosobowa komisja habilitacyjna oceniła pozytywnie jej publikacje. Stopień został zatem nadany.
Czy prace te zostały napisane samodzielnie? Miałem wątpliwości, ale w Polsce prawo dostosowuje się to przypadków. Jak żona jakiegoś notabla partyjnego czy związkowego z właściwej opcji potrzebowała mieć stopień doktora habilitowanego, to ... zmieniono prawo. Nikt nie uwierzy, że to dla niej, bo wydaje się to absurdalne. A jednak. Zobaczmy, co dzieje się w sektorze gospodarczym, bankowym, w spółkach z udziałem Skarbu Państwa?
Bardzo się cieszę, że małopolska policja rozbiła grupę piszącą prace dyplomowe na zlecenie. Do zatrzymań doszło na terenie całego kraju, a 42-letni szef grupy został ujęty w Warszawie. Policjanci przeszukali szereg mieszkań i posesji, zabezpieczając materiał dowodowy w postaci cyfrowych nośników pamięci, sprzętu komputerowego i telefonów. Zebrane dowody pozwalają na stwierdzenie, że grupa tworzyła prace od początku do końca, najczęściej bez jakiegokolwiek udziału osób, które przedkładały je później na uczelniach wyższych jako stworzone przez siebie.
Łódzki adwokat prowadzi na wniosek swojego klienta sprawę przeciwko jednemu z ministrów w obecnym rządzie - Andrzejowi Adamczykowi za rzekomo bezprawne otrzymanie tytułu magistra. Prawnik nie może jednak od czterech lat otrzymać egzemplarza tej pracy magisterskiej, żeby złożyć go wraz z pozwem do sądu. Być może jest to jeden z aresztowanych ghostwritterów, który postanowił odsłonić prawdę? Może to nie jest niesamodzielna praca? A może jednak napisał ją jeden z owej szajki przestępczej, zaś beneficjent stopnia magistra jest bez zarzutu? Znajdzie się na przejętej przez policję liście?
W mediach społecznościowych toczy się debata wokół tego wydarzenia. Tymczasem ono wcale nie jest tak oczywiste, jak wydaje się to zdecydowanej większości komentatorów, którzy mogą dać upust swoim osobistym frustracjom czy problemom albo natury politycznej, albo akademickiej.
Jestem ogromnie ciekaw wyników tego śledztwa i dalszych jego losów. Czy praca policji pójdzie na marne? Czy zostanie wykorzystana do walki politycznej między jedną a drugą frakcją w obozie władzy? Chciałbym jednak jednoznacznej wykładni prawników na temat ghostwritterów, a nie afirmacji istniejącej praktyki zakłamywania rzeczywistości dla ich finansowych zysków.
W 2008 r. Katarzyna Pawlak pisała w "Rzeczpospolitej":
Kara dla przyłapanych. Istnieje co najmniej kilkadziesiąt firm specjalizujących się w pisaniu prac dyplomowych (z medycyną włącznie). Pracownicy z reguły zatrudniani są na czarno. Jeśli student, który skorzysta z ich usług, zostanie na tym przyłapany, musi się liczyć z grzywną lub pozbawieniem wolności – nawet do trzech lat, a to na podstawie m.in.:
Jak jest dzisiaj? Kodeks zmieniał się przecież wielokrotnie.
W latach 2004-2007 r. miała miejsce publiczna debata na temat tego, czy aby nie należałoby znieść pisanie prac dyplomowych. Pamiętam artykuły: Tadeusza Gadacza - "Magister analfabeta" (Gazeta Wyborcza); Moniki Sarnackiej - "Dobra pracę dobrze sprzedam" (ONET. Magazyn) ; Mateusza Webera - "Polscy magistrowie kradną" (Dziennik); "Jak studentka kupowała pracę magisterską" (Gazeta Wyborcza); Anity Dmitruczuk - "Rektor PO oburzony kupowaniem prac magisterskich" (Gazeta Wyborcza); Andrzej Stankiewicz - "Magister na sprzedaż" (Gazeta Wyborcza); Magda Ciepielak - "Pisała studentom prace licencjackie" (Gazeta Wyborcza), Katarzyny Pawlak - "Pracę magisterską napiszę tanio" (Rzeczpospolita), itd., itd.
***************************************************
Jeszcze dzisiaj znalazłem adres do strony "firmy" oferującej:
****************************************
Inna firma tak zachęcała studentów i doktorantów:
WITAMY
!!!
Nasze doświadczenie pozwala zachować
elastyczność a tym samym najpełniej dostosować się do wymagań promotora.
Z naszym udziałem po
Profesjonalizm Zespół E-prace opiera na
doświadczeniu i wiedzy osób go tworzących. W większości jesteśmy absolwentami
znanych polskich uczelni.
Podejmujemy się rzetelnej i fachowej
Zapraszamy do skorzystania z usług świadczonych przez Profesjonalny Zespół.
Gdyby ktoś chciał krytykować mój wpis twierdząc, że to problem pedagogów, to cytuję:
Poniżej przedstawiamy zakres tematyczny
pisanych przez nas prac:
- Bankowość
- Ekonomia
- Etnologia
- Ekologia
- Europeistyka
- Farmaceutyka
- Filozofia
- Finanse
- Geografia
- Handel
- Historia
- Humanistyka
- Kosmetologia
- Marketing
- Medycyna
- Nauki Społeczne
- Nieruchomości
- Ochrona Środowiska
- Pedagogika
- Pozostałe
- Prawo i Administracja
- Psychologia
- Rachunkowość
- Reklama
- Resocjalizacja
- Socjologia
- Turystyka
- Teologia
- Ubezpieczenia
- Zarządzanie Jakością
- Zarządzanie
- Zarządzanie zasobami ludzkimi
*******************************************************
Jako ciekawostkę przywołam fragment artykułu z dn. 13 maja 2004 r., który ukazał się na łamach lokalnej "Gazety Wyborczej". Jego autor - Andrzej Stankiewicz tak go zaczął:
Wyjątkowo kontrowersyjna decyzja organów ścigania. Krakowskie prokuratury i tamtejszy sąd odmówiły wszczęcia śledztwa przeciwko firmom piszącym prace dyplomowe na zamówienie. Statystyki pokazują, że coraz więcej Polaków studiuje i z roku na rok znacząco przybywa osób z licencjatami, magisteriami, a nawet doktoratami. Ile z nich po prostu kupuje swoje dyplomy - tego nie wie nikt. Wiele jednak wskazuje na to, że proceder rozkwita.Jesienią ubiegłego roku pięć osób, w tym pracownicy naukowi Uniwersytetu Jagiellońskiego, złożyło do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie. "Mamy do czynienia z napływem do szkół, uczelni i urzędów publicznych ludzi, którzy legitymują się podstępnie wyłudzonymi dokumentami kwalifikacji naukowych" - napisali. Dowodzili, że osoby, które uzyskują naukowe tytuły na podstawie kupionych prac, popełniają przestępstwo, a firmy piszące umożliwiają łamanie prawa. "Zgodnie z naszym przeświadczeniem wszyscy uczestnicy tego procederu działają w pełni świadomości co do uczestniczenia w działaniach mających charakter wyłudzenia poświadczenia nieprawdy" - napisali w doniesieniu naukowcy. Poparło ich Kolegium Rektorów Krakowskich Szkół Wyższych. Prokuratura Rejonowa dla Krakowa Śródmieścia miała jednak inne zdanie. Dlaczego? Tego nie wiadomo, gdyż odmawiając wszczęcia śledztwa, prokuratorzy nie napisali ani słowa uzasadnienia.
Niestety, ale system antyplagiatowy nie złapie ghostwritera za rękę ani nie wykaże, że załączona praca nie jest autorstwa danej osoby, o ile nie jest to plagiat.