06 stycznia 2025

O rozmontowywaniu nauki w Polsce przez kolejne rządy

 


Koniec 2024 roku był okazją do przeprowadzenia remanentu wśród artykułów, które zalegały w uniwersyteckim gabinecie, więc powinienem je już wyrzucić do kosza. Trochę żal, bo to jest jednak jakaś cząstka historii opisanej przez dziennikarzy, publicystów a nawet osób ze stopniem naukowym jako ich reakcja na patologie w szkolnictwie wyższym i nauce. Dziś zatem kontynuuję przypomnienie  tych problemów, które były i się nie skończyły, bo w pewnym zakresie są nadal obecne w naszym środowisku. 

Dziś zaczynam od klasycznej patologii, ale nie tej, którą usiłuje się przypisać komuś, kto nie był i nie jest żadnym plagiatorem, tylko osobom rzeczywiście kopiującym cudze teksty dla spodziewanych zysków we własnym awansie naukowym:  

4. PLAGIARYZM - PLAGIATOWANIE 

Zjawisko plagiaryzmu jest  szeroko omawiane w rozprawach z nauk społecznych, głównie - co jest konieczne, a nie tylko zrozumiałe - z nauk prawnych, ale nie tylko. Profesorka pedagogiki Agnieszka Gromkowska-Melosik wydała na ten temat książkę, którą napisała w ramach pedagogiki szkoły wyższej. Od ponad dwudziestu lat publikuje na łamach "Forum Akademickiego" swoje artykuły na temat nieuczciwości akademickiej Marek Wroński. 

Nie referuję tu naukowych rozpraw, tylko przypomnę kilka głosów z publicystyki społecznej, będącej obywatelską troską o naukę  nie jest pseudonaukowych frustratów:

4a. Anna Golus przywołała w "Tygodniku Powszechnym" w artykule "Ofiar się nie przeprasza" (16.04.2023, s. 23-26) ważne zjawisko plagiatowania przez niektórych (ufam, że nielicznych) naukowców jako promotorów lub recenzentów prac magistrantów i doktorantów. "To także zdrada zaufania i trauma dla młodej kadry, tolerowana przez rektorów" - pisze A. Golus i przytacza opinię prof. M. Wrońskiego: "Uderza to w poczucie sprawiedliwości akademickiej i nie odstrasza kolejnych naśladowców przed okradaniem magistrantów i doktorantów, powodując korupcję naukową kadry akademickiej".

Okradzeni przez swoich promotorów czy recenzenta ich dysertacji doktoranci cierpią na zespół stresu pourazowego i nasiloną nim chorobę autoimmunologiczną, gdyż musieli dochodzić swoich praw  w sądzie z powództwa cywilnego. 

4b. PLAGIARYZM POLITYCZNY

Wojciech Markiewicz użył tego określenia w artykule pt. "Plagiat polityczny" w tygodniku "Polityka" (Nr 11/1999, s. 83-84). Poruszył on kwestię z czasów rządu AWS, sterowanego z tylnego fotela przez Mariana Krzaklewskiego, gdy okazało się, że szef "Solidarności" chciał "(...) aby sekretarz Klubu AWS. Andrzej Anusz (któremu zarzuca się plagiat pracy magisterskiej) do wyjaśnienia jego sprawy nie brał udziału w pracach prezydium Klubu Akcji, ale nie będzie domagał się jego rezygnacji. Anusz nie zamierza jednak odejść z prezydium Klubu" (B.I.W., M.D.Z., Krzaklewski pomoże intuicji Anuszowi, "Gazeta Wyborcza", nr 67/1999).  

Sprawa została zbadana przez sąd apelacyjny, który ostatecznie potwierdził, że Andrzej Anusz był plagiatorem pracy magisterskiej Marka Rymszy. Musiał zapłacić  15 tys. na cele charytatywne (PCK) oraz przeprosić autora oryginału w kilku gazetach. Markiewicz zwrócił jednak uwagę na kwestię ochrony przedstawiciela rządu, do której został włączony ówczesny minister edukacji Mirosław Handke. Ten bowiem, mimo odebrania stopnia zawodowego magistra panu A. Anuszowi uchylił uchwałę rektora Uniwersytetu Warszawskiego w tej sprawie", gdyż (...) w przypadku pracy magisterskiej nie można mówić o plagiacie, gdyż z natury rzeczy praca taka jest kompilacją różnych innych prac" (Markiewicz, 1999, s. 84). 

Rektor UW zapowiedział wówczas zaskarżenie decyzji ministra do NSA. Tak też się stało. Na podstawie zgromadzonych dowodów materialnych NSA pozbawił A. Anusza stopnia zawodowego magistra (Danuta Fery, Rzeczpospolita, 1999 nr 299). Czasy rządów AWS to była dopiero hucpa polityków i rządzących! 

Zarzut podobnej rangi, chociaż wciąż nierozstrzygnięty, powtórzył się za rządów Zjednoczonej Prawicy w 2016 roku, kiedy to powołany na stanowisko jeden z ministrów rządu Beaty Szydło nie chciał udostępnić swojej pracy magisterskiej adwokatowi powódki, który reprezentował jej interes w sprawie cywilnego oskarżenia o plagiat jej pracy dyplomowej. Został na tym stanowisku do końca swojej kadencji, toteż być może teraz odnajdzie się ta praca, by możliwe było porównanie treści przez sąd.        

Jeśli ktoś jest nieuczciwy, to ukrywa to dzięki działalności politycznej i to na tyle skutecznie, by w sytuacji odsłony działalności przestępczej mógł uzasadniać rzekomo niesłuszne jej/jego zdaniem pojawiające się oskarżenie, że : "(...) ataki personalne służą destabilizacji układu politycznego" (Markiewicz, tamże). W debacie publicznej pojawiło się określenie SAMOPOMOC PARTYJNA "GW" 4.03.1999, s. 3).   

Kilka lat wcześniej, bo w 1995 roku, a więc za rządów lewicy  ujawniono znamiona plagiatu wiceministra przemysłu i handlu Jerzego Markowskiego w jego rozprawie doktorskiej obronionej na Politechnice Śląskiej w Gliwicach ("Rzeczpospolita" nr 283/1995, s. 3).  

4c. KORUPCJA W SZKOLNICTWIE WYŻSZYM 

Tomasz Krzyżak i Kaja Szafrańska opublikowali dwadzieścia lat temu w tygodniku "Wprost" artykuł pt. "Uniwersytet korupcji" zwracając uwagę na tolerowanie w uczelniach oszustw, a często zwykłych przestępstw. Powołali się wówczas na badania "Pentora", która to firma sondażowa pytała Polaków, czy spotkali się z wypadkami korupcji w czasie przyjmowania ich na studia ? Z uzyskanych danych wynikało, że 51,1 proc. respondentów zetknęło się z takim zjawiskiem (s.20). 

Od tego czasu system został mocno uszczelniony, bowiem przyjęcia na studia są objęte pełną cyfryzacją danych, nadzorem uczelnianych komisji ds. jakości kształcenia. Tym samym to zjawisko chyba zostało wyeliminowane. Być może ma ono miejsce w innych zakresach, które przywołali w tym artykule jego autorzy, a dotyczy ono "grzechu plagiatorstwa" (s.21). 

Nie ma badań na temat bardziej drażliwy, a mianowicie ukryte formy korupcji, które są w szkolnictwie niepublicznym, a zaliczyli w tym tekście do nich m.in.: 1. protekcję, 2. manipulację punktacją, 3. kupowanie testów egzaminacyjnych, 4. łapówkę, 5. wręczanie prezentów, 6. korki-korepetycje, 7. przymus zakupienia książki autorstwa egzaminującej osoby. 

5. ZDALNE KSZTAŁCENIE 

Marcin Napiórkowski poruszył na łamach "Tygodnika Powszechnego (11.10.2020) w artykule "Elita równych"  problem cyfrowego uniwersytetu, a więc zdalnego nauczania. Z jednej strony informuje o rozbiciu przez Internet monopolu elit na wiedzę, ale nie odnosi się do drugiej strony tego procesu. poprzestając na zbyt potocznym rozumieniu rzekomego zburzenia "Bastylii" dzięki cyberprzestrzeni. Jest ona bowiem tylko częściowo źródłem wiedzy naukowej, ale w swej niezbadanej większości jest też źródłem pseudonauki, publicystyki, wiedzy potocznej, propagandowej sieczki, manipulacji, post- i nieprawdy, kłamstw i ich demistyfikacji, itp.  

Nie ulega wątpliwości, że forma online sprzyja lepszej oszczędności i organizacji czasu każdego, kto może oraz potrafi z niej korzystać, zwiększa tym samym motywację nielicznych do samodzielnej realizacji zadań (obowiązków akademickich, ale i w ramach własnych planów). 

"Rozmywa się podział między nauką i pracą, między domem i uniwersytetem, który wielu pracownikom nie zapewnił nawet biurek, nie wspominając o gabinetach. Wobec postępów digitalizacji  źródeł uświęcony status straciła nawet biblioteka. Coraz częściej pracujemy oddzielnie, obok siebie, a nasze wyniki synchronizuje kolejny zaawansowany system zarządzania projektem. Granice wspólnoty pracujących i uczących się razem zacierają się. To wielkie wyzwanie dla międzyludzkiej solidarności, etosu uniwersytetu i jakości kształcenia" (s. 14). 

6. PAŹDZIERNIKOWI DOCENCI I KWIETNIOWI PROFESOROWIE

Doktor filozofii w 2011 roku - Michał Bardel ubolewał na łamach "Tygodnika Powszechnego" (nr 8/2011, s.18) nad rządową destrukcją wymagań dotyczących stopni naukowych i tytułu profesora, które wprowadziła ówczesna ministra Barbara Kudrycka. Nowelizacją ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym zlikwidowała trzy z czterech dotychczasowych procedur, którym poddawani byli doktorzy ubiegający się o stopień doktora habilitowanego. 

Zaprzestano wymagania od nich w ramach tak zwanej "nowej" habilitacji przedłożenia monografii naukowej, zaliczenia kolokwium habilitacyjnego i wygłoszenia wykładu habilitacyjnego. W związku z tym, że ta nowelizacja zaczęła obowiązywać z dniem 1 października 2011 roku, określił nowych habilitowanych doktorów mianem "październikowych docentów". 

Niepokój w tym zakresie uzasadniał, że zmiana prawa: "(...) wbrew oczekiwaniom - nie pociąga za sobą zaostrzenia kryteriów uzyskiwania stopnia doktora. Przeciwnie, tu także ministerstwo zaproponowało uproszczenie: dotychczasowy, dość trywialny wymóg opublikowania co najmniej dwóch artykułów w ogólnopolskim czasopiśmie punktowanym (ambitniejsi magistranci nie mają z tym większego kłopotu) został zredukowany do jednego artykułu lub sprawozdania  z międzynarodowej konferencji. Jeśli wpiszemy w ten łańcuch uproszczeń nową maturę pozbawioną wymogu przedstawienia samodzielnej pracy pisemnej, otrzymamy obraz, który niewiele ma wspólnego z podnoszeniem poziomu wykształcenia" (tamże).     

Czasy rządów SLD i PSL (2001-2005) oraz PO i PSL (2008-2015) to był dopiero raj dla przestępczości akademickiej.    

Należałoby dzisiaj przypomnieć, że procesu niszczenia dopełnił nowelizacją ustaw w 2018 roku Jarosław Gowin, który zlikwidował pomimo wciąż obecnej patologii w polskiej nauce - kontrolę władz centralnych postępowań awansowych w jednostkach akademickich (nadal trwa przyzwolenie przez władze uczelni na marginalne "fabrykowanie dyplomów stopni naukowych"), wymóg przedłożenia jako wobec monografii naukowej w naukach humanistycznych, społecznych i teologicznych obejmujący wcześniej co najmniej 6 arkuszy wydawniczych, zaś w przypadku wniosku o nadanie tytułu profesora kandydaci nie muszą już wykazać się kształceniem kadr naukowych oraz większym dorobkiem naukowych po habilitacji w stosunku do tego, jaki przedkładali do habilitacji. 

Tym samym mamy "kwietniowych profesorów", bowiem ocenie podlega jedynie to, co sami wybiorą i wskażą jako rzekomo ich wybitne osiągnięcia naukowe krajowe lub zagraniczne, a recenzenci to potwierdzą (niekoniecznie tym samym określeniem). Przykładowo wśród wniosków kandydatów z  naukach medycznych czy z psychologii nie pojawiają się już autorskie monografie naukowe, ale cykl kilku artykułów, które zostały opublikowane w zagranicznych czasopismach naukowych. Sami psycholodzy krytyczni (jest taki nurt w psychologii, podobnie jak w filozofii i pedagogice), piszą o braku możliwości zweryfikowania poprawności nie tylko założeń metodologicznych czyichś badań ale i zastosowanych przez nich narzędzi diagnostycznych. 

W związku z tym, że w ramach ewaluacji "nie opłaca się" publikowanie recenzji rozpraw naukowych, gdyż ich autorzy otrzymają zaledwie 1/4 punktów przypisanych przez ministra danemu periodykowi znajdującemu się w resortowym wykazie czasopism naukowych, to nie ma krytyki naukowej. Jedynie można liczyć na rzetelność i uczciwość recenzentów w postępowaniach awansowych, co nie jest powszechne ze względu na ukryte interesy wielu z nich. Recenzentami są bowiem także ci, którzy uzyskali stopień dra hab. czy tytuł prof. np.na Słowacji, co zostało najpierw wykazane w diagnozie turystyki habilitacyjnej na Słowację, a ostatnio do Bułgarii, a w minionym roku dosadnie już udowodnione stworzeniem mafijnej pajęczyny przez rektora jednej z prywatnych szkół wyższych (też po słowackiej docenturze i profesurze). Ta zresztą nie została zlikwidowana, tylko zmieniła nazwę, jak wiele innych w III RP, w tym także z nią współdziałających.         


05 stycznia 2025

Akademicy nie palą opon

 


 

 

Koniec 2024 roku był okazją do przeprowadzenia remanentu wśród artykułów, które zalegały w uniwersyteckim gabinecie, więc powinienem je już wyrzucić do kosza. Trochę żal, bo to jest jednak jakaś cząstka historii opisanej przez dziennikarzy, publicystów a nawet osoby ze stopniem naukowym jako reakcja na patologie w szkolnictwie wyższym i nauce. Dziś zatem zacznę od przypomnienia  tych problemów, które były i się nie skończyły, bo w jakimś zakresie są nadal obecne w naszym środowisku. 

Będzie to spojrzenie na wywrócenie do góry nogami polskiej nauki i uniwersytetów przez rządy Donalda Tuska (ministry: Barbara Kudrycka i Lena Kolarska-Bobińska, a obecnie Dariusza Wieczorka) oraz Jarosława Kaczyńskiego   (ministrowie: Jarosław Gowin, Przemysław Czarnek). Zaimportowali oni z Zachodu a następnie utrwalili system, "(...)w którym uprawianie nauki zależy od konkurencji o granty i pieniędzy spoza budżetu" (Adam Leszczyński, GW, 18-19.12.2010, s. 18). Udam się zatem tropem wypowiedzi na ten temat w debatach publicznych, które sondowały i częściowo sprzyjały zagnieżdżaniu się w szkolnictwie wyższym niepokojących zjawisk:  

1) WYNAGRODZENIA

dr prawa Łukasz Kierznowski  Uniwersytetu w Białymstoku w wywiadzie dla DGP (3-5.02.2023, s. A21) stwierdził: 

"Obserwacja polskiego systemu szkolnictwa wyższego i nauki skłania do jednego wniosku - jesteśmy w zapaści.  (...) Wprawdzie już od wielu lat sektor akademicki mierzył się z chronicznym brakiem pieniędzy, co sprawiało, że możliwości jego rozwoju nie były adekwatne do ambicji naszego narodu i wyzwań współczesności. Jednak obecnie skala tego niedofinansowania przybrała postać tak skrajną, że uczelnie mają trudności  z wykonywaniem podstawowych zadań, a także z odtwarzaniem kadr naukowych - na takich warunkach, jakie proponują, dobrzy absolwenci szkół wyższych nie chcą zostawać i podejmować pracy naukowej (...) żadnych podwyżek nie było, jedynie na papierze podciągnięto wynagrodzenia minimalne do stawki, którą i tak w praktyce wypłacano dotychczas. Ale nawet gdyby podwyżki były, to dodatkowe 5,10 czy 15 proc. niewiele zmienia, bo pensje akademickie i rynkowe dzieli przepaść".

Minimalne wynagrodzenie w 2025 roku to 4666 zł brutto, natomiast średnia płaca krajowa to 8673 zł brutto.  Pensja adiunkta w dn.1.01.2025, a więc osoby ze stopniem naukowym doktora, wynosi (bez dodatku stażowego) 7 946 zł. brutto. To student III roku informatyki w ramach praktyki zawodowej otrzymuje wynagrodzenie w wysokości 10 tys. zł brutto. 

Na 3- ocenił tę sytuację w Raporcie "Rząd pod lupą. Ranking polityk publicznych 2024 Jacek Lewicki z Klubu Jagiellońskiego: 

"Biorąc pod uwagę sytuację sektora w ostatnich latach, wszystkie podwyżki pozwoliły jedynie uzupełnić braki, nie zaś ustanowić punkt wyjścia do działań rozwojowych. Na 2025 r. zaplanowano zwiększenie budżetu o ok. 8% w stosunku do 2024 r., a w ostatnich dniach listopada ogłoszono, że uczelnie otrzymają obligacje warte 1,5 mld zł, a NCN 500 mln zł z budżetu" (s.93).

Praca na uniwersytecie jest zatem dla młodych, zdolnych, pasjonatów, ale utrzymywanych przez rodziców, o ile mają oni odpowiedni kapitał ekonomiczny. 

2) Parametryzacyjna i korporacyjna PATORYWALIZACJA: 

Damian Nowicki pisał w artykule pt. "Z akademii do baru" (Tygodnik Powszechny, 1.12.2022, s. 22-25) o sytuacji studentów studiów III stopnia (szkół doktorskich) na podstawie raportu PhD Mental Health" z 2021 roku: 

"Dzisiejsze uczelnie bywaj a połączeniem najgorszych cech korporacji i folwarku. Wyścigowi szczurów towarzyszy atmosfera, w której profesorowie traktują młodszych pracowników jak subiektów". 

Wprawdzie z w/w raportu nie wynikają takie oceny, ale redakcja, chcąc dobrze sprzedać tekst dziennikarza, który nie prowadzi solidnego researchu danych, tylko cytuje wypowiedzi kilku sfrustrowanych doktorantów, nadaje atrakcyjny tytuł i puszcza go w świat. Tym niemniej nie ulega wątpliwości, że państwowe uczelnie mają ustawowo przypisaną korporacyjność, zaś za patologiczne postawy niektórych profesorów wobec ich doktorantów resort nie ponosi odpowiedzialności. Doktoranci nie są dziećmi, toteż mogą wnioskować o zmianę promotora pracy doktorskiej, jeśli ten im z jakiegoś powodu nie odpowiada.      

W podobnym tonie pisała w "Polityce" (nr 51/2022, s. 36-37) Martyna Bunda w artykule zatytułowanym "Nauczka" o trudnej sytuacji finansowej wykładowców uniwersyteckich, którym pensja wystarczała do piątego ze względu na wysokie koszty utrzymania w wielkim mieście. Doktoranci żalili się:

"Sami nie wiedzą, jaki jest ich status. Nawet w nomenklaturze naukowej nie ma zgody, czym właściwie jest doktorat - zaawansowaną formą studiów  la wąskiej, elitarnej grupy młodych ludzi (albo życiowych ekstrawagantów), czy też etatowym zajęciem dla profesjonalisty. Już karierą, czy przepustką do niej. (...) 

Doktoranci opowiadają o punktozie, specjalnych zajęciach, na których - często w ramach wykładów wysłuchują, jak profesjonalnie pracować nad doktoratem. Uczy się ich  nie eksplorowania wiedzy, ale właśnie kalkulowania punktów; to zrobić warto, tamtego nie ma po co, choćby to drugie wynikało z autentycznej pasji" (...). I wieczne poczucie obciachu. Śmieszności.  Lekceważenia w środowisku naukowym i braku zrozumienia poza nim (tamże, s.37). 

Przeciwnymi parametryzacji i patologicznej rywalizacji z nią związanej są autorki artykułu pt. "Parametryzacja to nie zachęta. To upuszczanie krwi" (DGP, nr 49/2023 s.A29) profesorki - Monika Kostera i Anna Musiała, których krytyka punktozy uruchomiła teksty polemiczne. Ich zdaniem parametryzacyjne "zachęcanie" naukowców do pracy sprawia, że: "Taka motywacja nie polega na "zachęcaniu", lecz raczej na "zaganianiu" poprzez strach albo koncentrację na indywidualnych "osiągach", podsycanie ducha szkodliwej dla nauki i potencjalnie jadowitej dla kultury pracy w akademii rywalizacji .(...)

Parametryzacja do niczego nie zachęca. Ona podkreśla sytuację  zależności, niepewności. (...) im bardziej sukces parametryczny jest nagradzany, tym bardziej grupy posiadające większą władzę nagradzają same siebie. W efekcie kolejny raz mamy do czynienia z demonstracją klasycznej już zasady Charlesa Goodharta z 1975 r.: "Kiedy miara staje się celem, przestaje być dobrą miarą" (tamże). 

 

3. PUNKTOZA - za a nawet przeciw? 

 

Prof. UW Konrad Werner przekonywał w polemicznym tekście w DGP (nr 49/2023, s. A28), że "Punkty nie muszą być złe".  Autor uważa, że problemem współczesnej nauki nie jest jej parametryzacja, gdyż "(...) punktowa ocena czasopism, wydawnictw i dorobku naukowego powinna stanowić element szerszego  systemu - służyć jako  źródło informacji dla podmiotów podejmujących decyzje , tj. samych naukowców, studentów, pracodawców i otoczenia nauki ( w tym biznesu) oraz jako dodatkowa zachęta do pracy. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że żadna zachęta  e jest dość silna, aby  wymusić konkretne kroki". 

 

Innymi słowy, gdyby nie przymus punktozy, to naukowcy w ogóle by  nie pracowali naukowo, nie prowadziliby badań i nie publikowaliby wyników własnej pracy. Autor ten wprawdzie przyznaje, że w uczelniach parametryzacyjny przymus skutkuje patologicznym, karygodnym marnotrawstwem pieniędzy publicznych, ale odpowiedzialność za to spoczywa nie w systemie ewaluacji nauki, lecz w postępowaniu samych naukowców. 

       cdn.