
Miałem spotkanie z kadrą naukową z
dyscyplin nauk społecznych, po którym wyszedłem chyba z podobną do jego
uczestników myślą, że wraz z reformą "2.0" z 2018 roku nastąpiło
patologiczne przesunięcie wartości z naukowych na proceduralne. To staje się
już jakąś "komedią pomyłek". Niektórzy profesorowie uczelniani i
tytularni coraz większą uwagę przywiązują do rzekomej poprawności proceduralnej
w sytuacji quasi anarchicznej autonomii szkół wyższych i zróżnicowania
interpretacji prawa o szkolnictwie wyższym i nauce w każdej z uczelni, które
uzyskały uprawnienia do nadawania stopni naukowych, aniżeli do pogłębionej
analizy i oceny treści rozpraw naukowych. W sytuacji bowiem jednoznacznie
zarysowującej się oceny negatywnej albo unikają jej sformułowania, by nie poniewierano nimi w
przestrzeni publicznej (np. oskarżenia o naruszenie wizerunku jednostki,
dobrego imienia doktora czy doktora habilitowanego o nienaukowych rozprawach) lub w cyberprzestrzeni
(hejt, insynuacje) itp., albo pomimo merytorycznego uzasadnienia argumentami i
dowodami z rozpraw kandydata uczestniczą w teatrze pozoru.
Już mało kogo obchodzi to, że w wielu
jednostkach akademickich, które "załatwiły" sobie punktację w ramach
ewaluacji (na zasadzie transferu publicznych pieniędzy do zagranicznych
wydawców) a same nie posiadają odpowiednich merytorycznie kadr naukowych, bo
...., nie muszą, ważniejsze jest uprawnienie niż faktyczna zdolność do
eksperckiej oceny czyjegoś wniosku. w naukach społecznych jest 301 jednostek akademickich, które prowadzą działalność naukową w tej dziedzinie i niektórych jej dyscyplinach, ale tych z uprawnieniami akademickimi do prowadzenia postępowań o nadanie stopnia naukowego doktora czy doktora habilitowanego jest łącznie 98 jednostek.
Tą ustawą, którą poparły rady,
komisje, komitety, zespoły ds. szkolnictwa wyższego i nauki, eksperci
finansowanych z budżetu państwa zespołów eksperckich, doprowadzono do jednego z
największych kryzysów w polskiej nauce. Widać to przez pryzmat
rozpatrywanych spraw przez Radę Doskonałości Naukowej, bo tu doświadczamy
następstw patologii, do której doprowadziły władze naszego resortu. To politycy
swoimi nieodpowiedzialnymi ustawami, rozporządzeniami, ręcznym sterowaniem polityką
naukową wciągnęli w wir zakłamania, manipulacji, prawniczych trików i intryg,
które nie mają nic wspólnego z rzeczywistą troską o poziom polskiej
nauki.
Już eksperci OECD przed tą reformą
ostrzegali, używając bardzo dyplomatycznego języka, że w Polsce występuje
szereg barier i czynników destrukcyjnych dla rozwoju nauki i kadr naukowych. Są
to: niedofinansowanie nauki, niskie płace, zbiurokratyzowane
procedury awansu naukowego, którego obecny system utrudnia także pracę
zespołową. Polską naukę niszczy i demoralizuje jej młode kadry powszechna
„punktoza”, co skutkuje obniżeniem poziomu prac doktorskich i publikacji
naukowych (w gonitwie za kolejnymi stopniami i publikacjami ginie jakość i
poziom naukowy).
Wyprowadzone z uczelni środki na
badania naukowe do rzekomo selekcjonującego wnioski grantowe Narodowego Centrum Nauki oraz do
Narodowego Centrum Badań i Rozwoju jakoś dziwnym trafem zostały
tak usankcjonowane prawem, by nie można było odwoływać się od
merytorycznie nierzetelnych recenzji. Pieniądze podatników są zatem
wydatkowane na projekty badawcze, ale w sposób nietransparentny i wykluczający
instancje merytorycznie odwoławcze.
Co zapewniono? Procedury. Nie są tu ważne naukowe
warunki przyznania lub nieprzyznania określonym jednostkom czy zespołom
naukowych środków finansowych na badania naukowe. Dysponuję odpowiedzią na ten
zarzut jednego z b. wiceministrów nauki, który przyznał mi rację i ... rozłożył
ręce z bezradności, kiedy udokumentowałem nierzetelność recenzentów "zagranicznych" NCN, bo... takie jest w Polsce prawo. Miliardy złotych były
rozdzielane poza odwoławczą kontrolą naukową, natomiast zgodnie z prawem, z
procedurami.
W następstwie takiego podejścia
uszczelniono system prawnych procedur w postępowaniach o nadanie stopni
naukowych czy tytułu profesora, dając profesorom instrumentarium do wykluczania
lub nominowania, byle tylko było to zgodne z przyjętą w danej jednostce
procedurą. W czasie wczorajszego spotkania z naukowcami usłyszałem, że co
uczelnia i co profesor, to inne obowiązują procedury. Nie bywa ważny przede wszystkim
poziom naukowy, nie jest istotny czyjś rzeczywisty wkład w naukę, w rozwój dyscypliny,
oryginalność rozwiązań problemów naukowych, ale ... przede wszystkim zasady
organizacyjne tych postępowań.
To powoduje, że kancelarie adwokackie
i sfrustrowani pseudoeksperci ds. nauki, chociaż sami z nauką niewiele mają
wspólnego, świetnie z tego żyją. Kandydaci do nauki bardziej
interesują się procedurami, tym, gdzie jest łatwiej przeprowadzić postępowanie
o nadanie stopnia naukowego, a gdzie trudniej, komu powierzyć komputeroskrypt
rozprawy do recenzji wydawniczej, by dostarczyć oficynie uczelnianej pochlebną
opinię, a gdzie nie warto wydawać publikacji, bo są rzetelnie oceniane.
Ba, ich prawnicy-doradcy nie są od
tego, by rozmawiać z osobami, którym odmówiono nadanie stopnia naukowego, na
temat wadliwie zastosowanej przez nich metodologii badań, bo merytorycznie
mogliby to uczynić, ale tylko w stosunku do kandydatów do awansu z nauk
prawnych. Wszystkim z pozostałych nauk doradzają, jak nie przejmować się
zasadnymi zarzutami merytorycznymi, tylko np. jak podważyć rzekomy barak
kompetencji recenzenta, który ośmielił się sformułować negatywną konkluzję w
ocenie czyichś osiągnięć, gdzie została naruszona procedura postępowania, a
może nawet zakwestionować treść protokołu z posiedzenia komisji czy
rady dyscypliny.
Pozanaukowy handel i dezawuowanie
rzetelnych recenzentów trwa w najlepsze, bo tylko dzięki temu można zapewnić
pseudonaukowcom prześlizgnięcie się przez procesowo uchylone "drzwi".
Jak słyszę, że w czołowym uniwersytecie badawczym nie są ważne argumenty
naukowe, tylko proceduralna próba ominięcia krytyki, by pomóc koleżance czy
koledze z instytutu, to zastanawiam się, jak dalece jeszcze można się posunąć w
niszczeniu nauki?
Co z tego, że ustawodawca troszeczkę
zadbał o naukowy przebieg oceniania prac naukowych, skoro postępowania o
awans naukowy są ogólnymi postępowaniami administracyjnymi szczególnego rodzaju
(sic!). Oznacza to, że mają do nich odpowiednie zastosowanie przepisy
ustawy z dnia 14 czerwca 1960 r. Kodeks postępowania
administracyjnego. Tym samym recenzenci i członkowie komisji, rad
dyscyplin są traktowani jako biegli sądowi w "sądach uczelnianych" I
instancji. Dobrze, że jest sąd II instancji - Rada Doskonałości Naukowej, bo
można powstrzymać hucpę pseudonaukowców, o ile nie wystąpią w ich obronie
kierowani ukrytym interesem ich "recenzenci".
Proszę spojrzeć na jeden ze slajdów z prezentacji przygotowanej przez RDN:
Mamy tu interpretację prawa dotyczącą wyłączenia z głosowania na posiedzeniu rady dyscypliny naukowej członków komisji habilitacyjnej, którzy są zatrudnieni w jednostce akademickiej prowadzącej w niej to postępowanie. Część prawników doradzających rektorom uniwersytetów nie godzi się z taką wykładnią, skoro członkowie komisji nie będący recenzentami w powyższym postępowaniu, nie przygotowują żadnych recenzji ani też opinii osiągnięć naukowych habilitanta. Uczestniczą jedynie w dyskusji merytorycznej z udziałem czterech recenzentów i w głosowaniu w trakcie posiedzenia komisji habilitacyjnej, ale w wielu przypadkach habilitant/-ka jest osobą spoza ich jednostki akademickiej, więc trudno przypisywać im zaistnienie konfliktu interesów. Praktyka dowodzi, że kandydaci spoza danej jednostki akademickiej są bardziej surowo oceniani przez radę dyscypliny niż "swoi". Co ciekawe, nie ma takiej wykładni w opublikowanych komentarzach profesorów prawa administracyjnego do ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Nie dyskutuję z ekspertyzami prawników, tylko stwierdzam, że są one normatywnie zróżnicowane.
Właśnie o tym, mówili uczestnicy
spotkania na temat krytyki naukowej. Okazało się, że przewodniczący
jednej komisji dopuszcza do udziału w kolokwium habilitacyjnym osoby do tego
nieuprawnione, bo co nie jest zakazane, to jest dozwolone. Jak komisja
habilitacyjna odmawia poparcia wniosku w sprawie o nadanie stopnia doktora
habilitowanego kandydatowi, który miał trzy pozytywne recenzje, a
przewodniczący rady dyscypliny ogłasza, że muszą przyjąć tej samej treści
uchwałę, to już nikt nie protestuje, że jest to niezgodne z prawem i
meritum.
Wspomniany obowiązek odmówienia
nadania stopnia doktora habilitowanego przez rade dyscypliny dotyczy jedynie
tego habilitanta, którego osiągnięcia naukowe zostały negatywnie ocenione przez
co najmniej dwóch profesorów. Tymczasem mamy casus uniwersytetu, w którym przy
trzech odmownych recenzjach rada dyscypliny nie zamierzała merytorycznie,
a także proceduralnie, odmówić pozytywnego rozpatrzenia wniosku, tylko sięgnęła
po doradztwo nierzetelnego prawnika. W triki niektórych mecenasów ds. prawa
administracyjnego można ubrać każdą bzdurę.
Rozmawialiśmy o istocie recenzowania
prac naukowych, o ich uwarunkowaniach nie tylko prawnych, ale przede wszystkim naukowych,
akademickich. O tym będzie w odrębnym wpisie.
Ps. Spotykam się z cytowaniem jakiegoś zdania z moich wpisów w blogu w czyichś uzasadnieniach wniosków. Ich autorzy nie rozumieją, że nie jestem prawnikiem, a więc nie można traktować moich osobistych poglądów czy komentarzy jako wykładni określonego organu. Jestem jednym ze 137 profesorów w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie pedagogika, bo tylko tylu jest w naszym kraju. W całej dziedzinie nauk społecznych profesorów tytularnych jest 1405. Spotykamy się w różnych gremiach i środowiskach, dyskutujemy, ale ... to nie znaczy, że w prywatnych wypowiedziach reprezentujemy określoną instytucję czy organ. Tej wolności jeszcze nam nie odebrano mimo starań niektórych pseudonaukowców.