12 stycznia 2025

Dostojeństwo czy habilitacyjny turyzm

 





Na patologię centralistycznej reformy szkolnictwa wyższego i nauki zwracał uwagę w 2011 roku i nie przestał po dzień dzisiejszy profesor filozofii Tadeusz Gadacz. Upomniał się w artykule zatytułowanym "Hołd pokoleniom straconym" ("Tygodnik Powszechny" n 16/2011, s. 12) o pokolenie mistrzów w uczelniach państwowych, którym trudno było zaakceptować upadek humboldtowskiego modelu kształcenia kadr naukowych na rzecz korporacyjnego przedsiębiorstwa, gdzie mają produkować naukę zgodnie z kryteriami rynkowej przydatności, efektywności, a więc mechanizmami wilczego kapitalizmu. 

Jak pisał o sytuacji mistrzów nauk humanistycznych: "(...)w myśleniu nie należy się spieszyć, bo dzieło musi dojrzeć. Hegel pisał, że "Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu", nie jest zatem ptakiem wyścigowym. Nie rozumieją, dlaczego mają publikować jedynie po angielsku i zamiast twórczo myśleć - produkować punkty. (...) Wszak wartością jest to, co jest wartością samą w sobie, nawet gdy nikt nie chce za nią zapłacić. To nie cena jest bowiem miernikiem wartości. Rynek nie może więc decydować o tym, co i jak należy myśleć.

Przedstawiciele tego pokolenia obawiają się, że ci, którzy nie zostali profesorami tytularnymi, już nimi nie zostaną. Nie spełniają bowiem wymogów ustawy, gdyż nie mają doświadczenia w kierowaniu zespołami badawczymi krajowymi i zagranicznymi. Ich mistrzowie tworzyli szkoły, a nie zespoły badawcze, a ich największe dzieła nie powstawały jako wynik pracy zespołowej czy naukowych grantów" (tamże).             

Tak oto rynkowe pseudoreformy nauki sprawiły, że pojawił się w szkolnictwie wyższym, głównie prywatnym, ale także państwowym - jak to trafnie określił Marek Wroński w artykule w "Polityce" (nr 20/2011, s. 78-80) - "Profesor doktor kserowany". 

Trafnie ów ścigacz nieuczciwych nauczycieli akademickich (w tym także nierzetelnych rektorów, dziekanów) przewidywał, że wprowadzony w 2011 roku obowiązek nostryfikacji dyplomów naukowych uzyskiwanych w zagranicznych uczelniach  będzie bezskuteczny. W Ministerstwie zatrudniona była bowiem urzędniczka, która (być może interesownie) zatwierdzała turystom habilitacyjnym równoważność polskiej habilitacji a nawet tytułu profesora bez jakiejkolwiek weryfikacji ich wiarygodności. 

Były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, wybitny informatyk profesor Leszek Pacholski tak pisał w artykule "Dostojeństwo czy użyteczność" (DGP nr 146/2021, s.A26):  "Rozpoczął się trwający ponad 50 lat proces powolnego gotowania żaby, rozmontowywania wspólnoty pasjonatów nauki i przekształcania uczelni w racjonalnie zarządzane przedsiębiorstwo zaspokajające zapotrzebowanie gospodarki na absolwentów wyposażonych w użyteczną wiedzę i na takież odkrycia naukowe. Zmiany były nie tylko konsekwencją dalekosiężnej wizji. Wynikały także z trudnej sytuacji finansowej uczelni. (...) 

Prawie 100 lat temu prof. Twardowski pisał: " (Uniwersytet) Musi odgradzać się od wszystkiego, co nie służy zdobywaniu prawdy naukowej, musi przestrzegać należytego dystansu między sobą a nurtem, którym mknie około jego murów życie dnia potocznego, zgiełk ścierających się prądów społecznych, ekonomicznych, politycznych i wszelkich innych. I nie trzeba też od ludzi nauki (...) wymagać, aby poruszali się po terenach nielicujących z dostojeństwem.  

Rzeczywiście, nauką w uczelniach zarządzają tylko nieliczni kapłani wiedzy, uczeni z naukowym autorytetem, a rady uczelni odwzajemniają się jedynie swoim rektorom godną płacą, bo to oni ich powołują na to stanowisko. Mierni na stanowiskach kierowniczych w uczelniach sami troszczą się  o godne dla siebie wynagrodzenia. Jest jednak jakiś pozytyw reformy Gowina. 

Po pierwsze, podpisał unieważnienie automatycznego uznawania przez urzędnika MNiSW dyplomów docentów słowackich i profesorskich za równoważne polskiej habilitacji czy tytułowi profesora, czego nie chciała uczynić ministra rządu D. Tuska; 

Po drugie, zobowiązał ustawą do nostryfikowania dyplomów naukowych przez Radę Doskonałości Naukowej. Dzięki temu, to eksperci, profesorowie konkretnych dyscyplin naukowych analizują przedłożone wnioski i potwierdzają lub falsyfikują ich równoważność z polskim odpowiednikiem stopnia naukowego. 

Pojawiła się luka w prawie, bo oto osoby, które uzyskały tytuł profesora w Czechach, nie muszą nostryfikować swoich nominacji, gdyż J. Gowin nie unieważnił bilateralnej umowy z tym krajem, na podstawie której osoba nominowana przez prezydenta Czech jest profesorem tytularnym w Polsce. Ustawa nie przewiduje nostryfikacji tytułu profesora. Bilateralne porozumienie z Czeską Republika nadal jest ważne. Co na to nasz Prezydent i minister? Ano, nic. W końcu to tylko nauka... a nie strefa bezpieczeństwa państwowego. 

         

(foto-BŚ)