12 sierpnia 2011

Niech szkoła będzie droższa - uczniom!

Nie rozumiem lamentu mediów, że szkoła jest coraz droższa, gdyż w tym roku szkolnym rodzice będą zmuszeni (to trafne słowo, choć żyjemy w wolnym kraju) do zakupienia podręczników szkolnych, które ponoć mają atestat Ministerstwa Edukacji Narodowej. Totalna bzdura! Wciąż utrzymuje się w Polsce mit podręcznika szkolnego, jako jedynego źródła wiedzy.

To pozostałość minionego wieku Chyba nie chcemy przyjąć do wiadomości, że w szkolnictwie to, co jest obowiązkowe, a zatem konieczne, to "Podstawa programowa". Nie ma prawa zobowiązującego nauczycieli do pracy z podręcznikami szkolnymi. Jeśli ministerstwo chce mamić nas ideą przyjaznej czy radosnej szkoły, to niech wreszcie ogłosi to wszem i wobec, że tak jak rodzice nie muszą płacić żadnych składek na Radę Rodziców (dawniej Komitet Rodzicielski - bo w PRL przyzwyczajano obywateli do posłuszeństwa komitetom), tak samo i nauczyciele nie muszą kształcić uczniów wykorzystując w tym celu podręczniki szkolne!!!

Żyjemy w epoce multimedialnej komunikacji, dostępu do tylu źródeł wiedzy, że mądremu nauczycielowi do realizacji programu w ogóle nie jest potrzebny podręcznik szkolny. To było dobre, a być może i konieczne w czasach indoktrynacji i cenzury, ale dzisiaj? Niby dlaczego mamy korzystać z podręczników? Nauczyciele - chcecie walczyć o wyrównywanie szans edukacyjnych dzieci , a ta idea dotyczy właśnie dzieci z rodzin ubogich, ale i tzw. warstw średniozamożnych (to te najczęściej spłacają kredyt w frankach szwajcarskich), to podejmijcie "strajk" solidarnościowy i pozwólcie uczyć się dzieciom i młodzieży bez podręczników! Wasza wiedza i talent dydaktyczny, wsparte dostępem do internetu, a w niektórych szkołach nawet tablicą interaktywną, wystarczą, by uczący się odzyskali wiarę i zaufanie do Was jako ich nauczycieli.

Dorośli, kiedy uczą się czegoś nowego, nie pracują z podręcznikiem, tylko z edukatorem, moderatorem, couchem, instruktorem, konsultantem, lektorem, choć niektórzy w tych rolach korzystają z drukowanych tekstów. Nie opowiadam tu bajek. Na początku lat 90.XX w, kiedy zapanował inny ustrój polityczny, a zawarta w podręcznikach szkolnych wiedza była nieadekwatna do nowej rzeczywistości i perspektyw wolności oraz demokratyzacji, potrafiliśmy kształcić bez podręczników. Pamiętam, jak Ania Sowińska sama tworzyła elementarz dla pierwszoklasistów wraz z nimi mimo, że "Elementarz" Mariana Falskiego tak bardzo się nie zdewaluował. Dzisiaj zapewne byłoby niezręcznie, czyli niepoprawnie politycznie, zalecać maluchom nauczenie się na pamięć wierszyka o murzynku Bambo.

Nie oszukujmy się. Na podręcznikach nie zyskują Ci, do których są one adresowane. Dzisiaj podręczniki szkolne nie są konieczne do tego, by uczniowie zdobyli pożądaną wiedzę i umiejętności.

Najwyższy czas na prawdziwą rewolucję szkole - likwidację podręczników i systemu klasowo-lekcyjnego. Dopóki ona nie nastąpi, szkoła będzie co najwyżej miejscem spotkań towarzyskich, koniecznych i przymusu uczenia się z tego, co częściowo szybciej się dezaktualizuj, niż reformy MEN. Już liderzy PJN zapowiedzieli, że jak wygrają wybory do Sejmu, to zrobią rewolucję oświatową. Powrócą do 8-klasowej szkoły podstawowej, 4-letniego liceum i 5-letniego technikum. Czy widzicie, że nie ma potrzeby kupowania nowych podręczników?

Niech szkoła będzie droższa, ale dzieciom, dlatego, że uwielbiają zajęcia edukacyjne, a nie droższa dla rodziców, którzy muszę kierować swoje pociechy do instytucji publicznej edukacji.

RODZICE! Skorzystajcie ze swoich naturalnych praw, bo to są Wasze dzieci, a nie wydawnictw i MEN, i nie kupujcie podręczników! Ciekawe, co wówczas zrobią nauczyciele? Pójdą na skargę? Do kogo? A może pójdą po rozum do głowy?

11 sierpnia 2011

Stronnicza recenzja historii politycznej harcerskiego ruchu wydawniczego


Nikt z badaczy współczesnej historii do tej pory nie interesował się harcerskim ruchem wydawniczym na przełomie dwóch ustrojów politycznych w naszym kraju. To jest niejako zrozumiałe. Brak dostępu do źródeł i "gruba kreska" sprawiają, że nie ma chętnych do dociekania prawdy, gdyż ta musi wpisywać się w proces tzw. dekomunizacji, której żyjący unikają, jak diabeł święconej wody. Harcerstwo jako wyjątkowy w świecie, bo mający polską specyfikę kulturową, ruch społeczno-wychowawczy, chyba jedynie w latach 1968-1980 był przedmiotem zainteresowań naukowo-badawczych, kiedy powstawały zręby PEDAGOGIKI HARCERSKIEJ.

Próby wyłonienia w naukach o wychowaniu nowej subdyscypliny nie powiodły się mimo szeregu inicjatyw w tym zakresie ówczesnych liderów w naukach społecznych, jak profesorowie Stanisław Mika (psycholog społeczny), Franciszek Adamski (socjolog) czy wśród pedagogów - Heliodor Muszyński (pedagog ogólny, teoretyk wychowania), Mieczysław Łobocki (teoretyk wychowania), Aleksander Kamiński (pedagog społeczny, historyk oraz twórca metody zuchowej), Irena Lepalczyk (pedagog społeczny), Kazimierz Jaskot (pedagogika szkoły wyższej) i Adam Massalski (historyk wychowania, aktualnie senator PiS). Harcerstwo wprawdzie nie było dla nich głównym przedmiotem zainteresowań badawczych, ale jako instruktorzy harcerscy sprzyjali nasycaniu humanistyki i nauk społecznych wiedzą oraz wynikami badań o swoistości i dziejach skautowego/harcerskiego wychowania.

W okresie PRL harcerstwo przechodziło kilka faz jego likwidacji, antypolskiego przekształcania w prosowieckie formy ruchu pionierskiego (jako podbudówki pod młodzieżowy, a następnie partyjny ruch komunistyczny - OH ZMP, OHPL, HSPS), dostosowywania go do narzuconego przez władze jednego modelu wychowania socjalistycznego wraz z najbardziej wyrafinowanymi metodami indoktrynacji, niszczenia chrześcijańskiej kultury i tradycji wychowania narodowego i zinstytucjonalizowanego włączania go do systemu edukacji wraz z podporządkowywaniem go aparatowi kontroli politycznej, a nawet wojskowej. Służby bezpieczeństwa silnie petryfikowały środowiska harcerskie, gdyż one były także w swoim ukrytym czy podwójnym życiu nośnikiem oraz zarodkiem oporu politycznego, w tym ideowo-wychowawczego.

Nie wszyscy zatem służyli Polsce Ludowej zgodnie z oczekiwaniami aparatu terroru czy łagodnych form zniewalania młodych pokoleń. Wiele drużyn harcerskich i ich kadr pielęgnowało tradycje, podtrzymywało i upowszechniało prawdziwą wiedzę o swoim rodowodzie, a temu między innymi służył też harcerski ruch wydawniczy. W Łodzi powstała przy 21 Rejonowej Bibliotece OGÓLNOPOLSKA PORADNIA HARCERSKA. gdyż kierowniczką tej placówki oświatowej była instruktorka Nieprzetartego Szlaku - Aleksandra Trafalska. To ona dokonała wyłomu w bibliotekarstwie, doprowadzając do harcerskiego wyspecjalizowania działalności oświatowej publicznej biblioteki, która miała w nazwie własnej " Harcerska". To tu działał kabaret harcerski, wspomniana poradnia korespondencyjna dla zuchów, harcerzy i ich instruktorów, odbywały się kominki, spotkania z wybitnymi postaciami harcerskiego ruchu i - co ważne -gromadzone były zbiory czasopism i literatury harcerskiej. Niektóre z tych opozycyjnych do państwowo-indoktrynacyjnego nurtu wydarzenia i działania zostały opublikowane przez Wojciecha Śliwerskiego w książce pt. "Różne oblicza harcerstwa" (Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 2011).

W tym tygodniu ukazała się w Oficynie wydawniczej IMPULS w Krakowie kolejna odsłona przełomowych dziejów harcerstwa, pióra mojego Brata, która nosi tytuł "Wydawcy Gorszego Boga. Harcerska Oficyna Wydawnicza w Krakowie. Czasy - Ludzie - Wydarzenia 1988-1992". Mija 20 lat od zlikwidowania działającej przy Krakowskiej Chorągwi ZHP oficyny przez socjalistyczne władze upaństwowionego Związku Harcerstwa Polskiego Jej twórcy, instruktorzy pielęgnujący pamięć o skautingu i najlepszych tradycjach polskiego harcerstwa w całym okresie jego działania. To dzięki krakowskiemu środowisku o niesłychanie silnych tradycjach wolnościowych i opozycyjnych (wiadomo - Galicja) powiodło się utrwalanie i upowszechnianie prawdy historycznej, najlepszych wzorów metod, form i zasad harcerskiego wychowania, a tym samym przygotowywanie kolejnych pokoleń wychowawców do, z jednej strony utrwalania, a z drugiej doskonalenia i aktualizowania ponadczasowej wartości HARCERSTWA jako oddolnego, pozarządowego ruchu społeczno-wychowawczego.

Autor tej wyjątkowej rozprawy z PRL-owską władzą ZHP nie tylko wraca swoją pamięci do czasów "rozkradania" i/lub marnotrawienia de facto przez ówczesną nomenklaturę GK ZHP narodowego majątku, którego częścią była także krakowska Oficyna, ale dzieli się nią z współczesnymi, rekonstruując w oparciu o źródła już archiwalne, a nigdy nieopublikowane, faktami o wydarzeniach, procesach i ich głównych sprawcach, będąc także jednym z ich uczestników (twórcą, ale i ofiarą). Warto na marginesie przypomnieć, że to dziennikarze niedawno ujawnili uwłaszczenie się na majątku całego harcerstwa, jaki stanowiło Harcerskie Biuro Turystyczne "Harctur" w Warszawie - cwaniaczków w instruktorskich mundurach ZHP. Nikt nie został pociągnięty z tego tytułu do odpowiedzialności. Ciekawe, jak wyglądała wyprzedaż ogromnego majątku polskiego harcerstwa, jakim były ośrodki, zamki, sprzęt turystyczny itp. w okresie transformacji politycznej?


"Wydawcy Gorszego Boga" to Ci, którzy służyli piórem (także kreślarskim jako ilustratorzy) Bogu i Ojczyźnie zgodnie z rotą Przyrzeczenia i wartościami Prawa Harcerskiego. Kto chce zweryfikować zawarte w tej książce dane, ich interpretacje, może to sam uczynić, gdyż po raz pierwszy zostały opublikowane dokumenty w liczącym ponad 160 stron Aneksie. Są tu związane z likwidacją krakowskiej Oficyny materiały bezcenne dla historyków, gdyż wydobyte z domowego archiwum, ale i uchwały różnych instancji harcerskich, wykazy, notatki, projekty, plany, umowy, regulaminy, kopie faksów i korespondencji. Krytyczną odsłonę prawdy o tamtych czasach poprzedza niezwykle interesujące studium genezy i ewolucji harcerskiego ruchu wydawniczego! Harcerski "IMPULS" był wielką szansą na odzyskanie wiarygodności w nurcie wydawniczym ZHP jego kierownictwa, ale przez kilka lat swojej działalności wzmocnił ALTERNATYWNE HARCESTWO, bowiem z publikacji tej Oficyny korzystali twórcy ZHR, ZHP 1918, NZH. Liderzy i instruktorzy "podziemnego harcerstwa" publikowali książki i artykuły w czasopismach.

10 sierpnia 2011

Rekrutacja, ale i nieuczciwa "kampania naborcza"- na PEDAGOGIKĘ!

Jak każdego roku o tej porze w prasie oraz w internecie pojawiają się informacje o dodatkowej rekrutacji na studia stacjonarne, a więc bezpłatne w publicznych uczelniach: uniwersytetach, akademiach i państwowych wyższych szkołach zawodowych. Z dodatku Gazety Wyborczej "Edukacja" (9.08.2011)jak i stron publicznych szkół wyższych wynika, że o miejsce na studia na PEDAGOGICE na studiach licencjackich i magisterskich można ubiegać się w takich uczelniach, jak: Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, Uniwersytet Szczeciński, Uniwersytet Zielonogórski, Katolicki Uniwersytet Lubelski, Uniwersytet Humanistyczno-Przyrodniczy w Kielcach, Uniwersytet Łódzki, Akademia Pedagogiki Specjalnej w Warszawie oraz Chrześcijańska Akademia Teologiczna w Warszawie.

O indeks na bezpłatnych studiach licencjackich z pedagogiki można ubiegać się jeszcze w wyższych szkołach państwowych, ale i w/w uniwersytetach czy akademiach w: Warszawie, Częstochowie, Koszalinie, Bydgoszczy, Kielcach, Białej Podlaskiej, Lublinie, Wałbrzychu, Głogowie, Koninie, Kaliszu, Radomiu, Rzeszowie, Kościanie, Płocku, Opolu, Stalowej Woli, Olsztynie, Piotrkowie Trybunalskim i Słupsku.

Nadal warto brać pod uwagę studia niestacjonarne w uczelniach publicznych, bo są bezpieczne, funkcjonując zgodnie z prawem. Tu rekrutacja trwa do 30 września. Jak już pisałem wcześniej, swoje oferty odpłatnego kształcenia mają także wyższe szkoły prywatne. UWAŻAJCIE, bo, niestety, poziom nieuczciwości założycieli wielu z nich sprawia, że mamią na stronach internetowych czymś, czego w nich od 1 października już nie zastaniecie, albo co zostanie zakwestionowane przez Państwową Komisję Akredytacyjną. W odróżnieniu od uczelni publicznych - niektóre wyższe szkoły prywatne zaczynają prowadzić nieetyczną kampanię naborczą. To, przed czym przestrzegałem w blogu ponad miesiąc temu, niestety potwierdza się. Znowelizowana Ustawa prawo o szkolnictwie wyższym chroni nieuczciwych mimo, że miała wzmocnić jakość kształcenia. Nic takiego. Z niektórych jej regulacji skorzystają założyciele wyższych szkół prywatnych. W odróżnieniu bowiem od uczelni publicznych już zaczynają zwalniać lub nie podtrzymują umów o zatrudnienie nauczycieli akademickich. Na stronach internetowych swoich szkół istnieją nazwiska pracowników naukowych, którzy będą w nich zatrudnieni tylko do końca września. Tym samym wprowadzają w błąd kandydatów na studia "sugerując", że będą mieli z nimi zajęcia. Otóż nie będą, bo ich tam już nie będzie.

Pisze do mnie mój kolega - doktor habilitowany pedagogiki, który jeszcze do września prowadzi zajęcia (teraz to już tylko egzaminy) w jednej z takich wsp na południu kraju, że dziekan wydziału arogancko poinformowała go o nieprzedłużeniu z nim umowy o pracę. Od października nie będzie już potrzebny, bo minister Kudrycka w imię wyższej jakości edukacji obniżyła standardy kadrowe. Teraz prywatne szkółki mogą zastąpić jednego doktora habilitowanego czy profesora dwoma doktorami, a doktora magistrami - w ramach tzw. "minimum kadrowego". Oto te "najwyższe standardy" polityków Platformy Obywatelskiej. Kiedy jeszcze do czerwca br. wiele szkół prywatnych składało wnioski do ministerstwa o wyrażenie zgody na prawo do kształcenia na kierunku PEDAGOGIKA, musiały wykazać m.in. Oświadczenia profesorów i doktorów, że zatrudnią się i - tym samym - zostaną w nich zatrudnieni, po czym, kiedy takową zgodę uzyskały, niektórzy spośród założycieli prowadzą nabór, ale kadr zatrudniać nie mają zamiaru. Ministerstwo zatem pośrednio przyzwala na fikcję, bo nie jest w stanie lub nie chce tego kontrolować. Może powinna przyjrzeć się tym patologiom Najwyższa Izba Kontroli?

Co z tego, że studenci byli zadowoleni z zajęć ze swoim profesorem, skoro jest on "za drogi", a szkółkę, która jest przede wszystkim biznesem założyciela, musi utrzymać za wszelką cenę. W uczelniach państwowych tego typu praktyki nie mają miejsca, gdyż w nich kadry akademickie są zatrudniane także ze względu na prowadzenie badań naukowych, kształcenie młodych kadr naukowych i prowadzenie postępowań awansowych. A zatem płacąc za studia w pseudo wyższych szkołach prywatnych, być może niektórzy będą liczyli na dyplom, ale nie mogą spodziewać się jakości kształcenia.

To prawda, że są wyższe szkoły, które eksponują swoje dotychczasowe osiągnięcia - (z)realizowane projekty, konferencje, wydawane w nich czasopisma "gazetki" czy książki (najczęściej będące zbiorami referatów własnych wykładowców), ale to jest historia, kronikarstwo. Większość tzw. "wsp" nie zamieszcza na stronach Statutu, bo być może tak studiujący, kandydaci na studia, pracujący lub kandydaci do pracy zorientowaliby się, jak bardzo realia odbiegają tu od założeń prawnych. Nie dostrzegam na stronach internetowych tych uczelni uczciwej, rzetelnej informacji o tym, kto w nich będzie kształcił (wiele ukrywa nazwiska "zatrudnionych w nich kadr", jakie są gwarancje, że zawarta w ofercie specjalność będzie realizowana?Dużo natomiast pisze się o tym, jakie dana szkoła ma uprawnienia, certyfikaty (choć to i tak nie jest w nich żadną gwarancją, o czym przekonaliśmy się po ubiegłorocznych skandalach w kilku łódzkich czy warszawskich wyższych szkołach prywatnych), jakie proponuje szczególne ulgi (uproszczenia, ułatwienia) przy przejmowaniu już czy jeszcze studiujących w szkołach konkurencji w danym mieście, a nawet jak zapewnią im skrócenie okresu studiów, zaliczając ich dotychczasową edukację w innych szkołach!!!

UWAŻAJCIE, bo wiele z tych rozwiązań jest sprzecznych z obowiązującym w tym kraju prawem. Wasze dyplomy mogą zatem być unieważnione! Haniebnie postępują "podporządkowani" interesom biznesowym wielu założycieli szkół prywatnych profesorowie czy doktorzy, którzy pełniąc funkcje rektorów, dziekanów czy będąc członkami senatów, godzą się na oszustwa lub okłamywanie tak kandydatów na studia, jak i już studiujących. Udają, że nie wiedzą czy wolą nie przeciwstawiać się pracodawcy, wyprzedając tym samym swoją godność? To ich problem (osobistej etyki i braku przyzwoitości, jakże sprzecznego ze składaną po uzyskaniu stopnia naukowego przysięgą), choć być może także akademickiego środowiska, które "milczy".


07 sierpnia 2011

Po co wracać do sprawy egzaminów wstępnych sprzed 10 lat?


Kiedy zgłosił się do mnie dziennikarz TVN z zapytaniem, czy udzielę wypowiedzi na temat tego, co wydarzyło się 10 lat temu w Uniwersytecie Łódzkim po złożeniu przez część nieprzyjętych na studia psychologiczne kandydatów skargi do komisji rekrutacyjnej na błędy w II części testu, stwierdziłem, że nie ma sensu do tego wracać, skoro wnioski z mających wówczas błędów, nie są dzisiaj nikomu i do niczego potrzebne. Wywiadu jednak udzieliłem, skoro stanąłem w 2001 r. po stronie pokrzywdzonych. Ten sam test obowiązywał bowiem dla kandydatów na pedagogikę. Bezpośrednio obserwowałem ich konsternację na treść niektórych poleceń, która nie wynikała z braku ich wiedzy, tylko zdziwienia, że oczekiwano wybrania "ich zdaniem najlepszej odpowiedzi". W przypadku niektórych z 50 sytuacji wychowawczych ubiegający się o indeks mieli wybrać jedną z pięciu odpowiedzi, która w świetle ich opinii jest najbardziej prawdopodobna. Tym samym, dokonując subiektywnego wyboru w odniesieniu do sytuacji hipotetycznej, mieli prawo kierować się własnym doświadczeniem, osobistym sposobem postrzegania relacji szkolnych, aniżeli obiektywną wiedzą na dany temat. Wspomniana część testów miała ponoć badać przydatność wypełniających je osób do zawodu pedagoga/psychologa.

Błąd konstruktora niektórych zadań tego testu był oczywisty. Sądy przypuszczające nie mogą być oceniane w kategoriach prawdy lub fałszu. Wybitny autorytet w psychologii prof. Jan Strelau zwraca uwagę na to, że psycholog powinien zadbać o szczególnie poprawne przeprowadzenie procedury ustalania trafności treściowej testu. Szczególnie starannie muszą być pod tym względem sprawdzone testy przydatności zawodowej. Jak na ironię losu, akurat ta część testów tych wymogów nie spełniła. Błędów w tym teście było kilka. Władze uczelni zostały zatem postawione przed niezwykle trudną sytuacją. Przyznanie racji odwołującym się musiałoby spowodować przyjęcie co najmniej kilkudziesięciu (jeśli nie kilkuset) osób więcej, niż przewidywał limit. Niektórzy kandydaci "grozili" skierowaniem pozwu do Sądu Administracyjnego. Co gorsza, o ocenę poprawności tych testów władze poprosiły tych, którzy je skonstruowali i dopuścili do użytku na okoliczność egzaminów wstępnych. Tak więc sprawcy tego zamieszania byli ich sędziami.

Po co wracać do tego dzisiaj? Dziennikarze analizują sprawy bulwersujące przed laty opinię publiczną, dociekając ich następstw. Sprawców tego błędu nie ma już w UŁ i nie dlatego, że było to skutkiem poważnych zawirowań w uczelni. Bez przesady. Trzeba było wyciągnąć z tego wydarzenia wnioski na przyszłość. Pewnie z programu dowiem się, jaki był bieg wydarzeń, o których nie mogłem wówczas wiedzieć. W następnym roku pedagodzy nie zgodzili się już na II część testu, poprzestając jedynie na I części, która bardzo dobrze sprawdzała wiedzę o świecie i społeczeństwie kolejnych kandydatów na studia. Zamiast fatalnego i feralnego w II części testu, mającego diagnozować przydatność do zawodu pedagoga, wprowadziliśmy rozmowy z kandydatami na podstawie ich analizy i interpretacji wybranej lektury pedagogicznej.

Reporterów ciekawi jednak to, czy ci, którzy wówczas odwoływali się od negatywnej decyzji komisji rekrutacyjnej, zostali przyjęci na studia i je ukończyli? Dzisiaj powinni już wykonywać swój upragniony zawód.

Od kilku już lat, wraz z wprowadzeniem w Polsce egzaminów zewnętrznych, a w tym przypadku państwowej matury, nie ma już egzaminów wstępnych na większość kierunków studiów. Uczelnie publiczne i niepubliczne (prywatne) przyjmują każdego, kto ma zdaną maturę z przedmiotów dodatkowych, wskazanych przez komisje rekrutacyjne jako konieczne dla kandydatów na dany kierunek studiów. Czy dzisiaj oceniamy to pozytywnie?