Pokazywanie postów oznaczonych etykietą etyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą etyka. Pokaż wszystkie posty

30 sierpnia 2025

Patoedukacja. Trzy dekady demolki w polskiej szkole

 




Nie ma sensu pudrować rzeczywistości. Polskie szkolnictwo od trzydziestu lat jest systematycznie demolowane przez kolejne ekipy Ministerstwa Edukacji Narodowej. Politycy wchodzą do oświaty jak do własnego folwarku, a nauka, wiedza i doświadczenie ekspertów mają tu wartość papieru toaletowego. Reformy? To tylko propagandowe hasła, które bardziej przypominają ideologiczne zamachy niż rzeczywiste działania na rzecz dzieci i młodzieży.

Wojciech Harpula w książce Patoedukacja rozmawia z tymi, którzy wiedzą najlepiej, co dzieje się w szkołach – naukowcami, praktykami, nauczycielami. I wiecie co? To wcale nie jest festiwal narzekania. To apel o rozsądek. Bo gotowe rozwiązania już istnieją – sprawdzone, mądre, praktyczne. Tylko władza woli w kółko odpalać kolejne „kontrrewolucje” polityczne, zamiast dać nauczycielom autonomię, płace godne XXI wieku i narzędzia, które pozwolą im faktycznie uczyć. Tymczasem ofiarami tej patologicznej zabawy w „reformowanie” są dzieci.

MEN pod nowym kierownictwem zapewnia, że teraz to już naprawdę koniec polityki w szkole. Słyszeliśmy to setki razy. Wystarczy rzut oka na partyjne nominacje, by zobaczyć, że to tylko kolejne kłamstwo opakowane w ładne słowa. Sympatyczna twarz ministry Barbary Nowackiej nie zmienia faktu: system jest nadal w rękach politycznych inżynierów, którzy zamiast naprawiać szkołę, dalej rozbijają ją na drobne. I nic dziwnego, że media głównego nurtu udają, że książka Harpuli nie istnieje – łatwiej jest opowiadać bajki o „odpolitycznianiu”, niż przyznać, że patoedukacja ma się świetnie.

Co mówią eksperci?

  • Ocenianie w obecnej formie to fikcja, zabija motywację i zamienia szkołę w wyścig szczurów.
  • Podstawa programowa jest przeładowana do absurdu. Żaden uczeń nie jest w stanie opanować tego śmietnika faktów.
  • Rola nauczyciela wymaga rewolucji: z pruskiego nadzorcy ma stać się mentorem i przewodnikiem.
  • System klasowo-lekcyjny to XIX-wieczny relikt, który trzeba wreszcie wyrzucić do lamusa.

Brzmi znajomo? Eksperci mówią o tym od lat, a politycy nadal robią swoje.

Prof. Śliwerski nie owija w bawełnę: „Nie wierzę w wielkie, centralne reformy. One w ogóle nie dotyczą sedna problemu”.
Prof. Konarzewski dodaje: „Żeby naprawić polską oświatę, musielibyśmy zakopać topory plemiennego sporu i umówić się, jakiej edukacji chcemy”.

Problem w tym, że dla klasy politycznej szkoła nie jest przestrzenią rozwoju młodych ludzi. To narzędzie w walce o władzę, laboratorium ideologii i generator punktów w sondażach.

Sedno sprawy - nic się nie zmieni: 
Bez pieniędzy i bez autonomii nauczycieli.
Bez porzucenia partyjnych gier.
Bez odwagi, żeby zaufać praktykom, a nie politycznym inżynierom.

I to jest najbardziej gorzka prawda Patoedukacji: nie brak nam wiedzy, brak nam woli. Polska szkoła nie przegrywa z brakiem pomysłów. Przegrywa z cynizmem i krótkowzrocznością polityków.

Od lat kręcimy się w kółko. Dzieci rosną, kolejne roczniki opuszczają szkoły z poczuciem zmarnowanego czasu, a ministrowie z dumą prezentują swoje „reformy”. Tyle że jedyne, co naprawdę udało się zreformować, to cierpliwość społeczeństwa.


12 sierpnia 2025

Na wakacjach zmienia się ewaluacja

 



Gdy naukowcy są na wakacjach, politycy dokonują zmian w ewaluacji. Załączam link do tekstu nowelizacji rozporządzenia: https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=WDU20250001053 

Można byłoby dyskutować na temat zasadności tej nowelizacji, skoro  za kilka miesięcy kończy się czteroletni okres obowiązywania ustawy i wprowadzanych do niej aktów wykonawczych, także przez poprzednich ministrów. 

 Jak na tak krótki okres ewaluacji dyscyplin naukowych, to "ręczne sterowanie prawem" nie jest właściwe. Ewaluacja nauki wymaga jednak stabilności, by dyscypliny naukowe oceniano zgodnie z raz przyjętym prawem, a nie wprowadzaniem do niego korekt w trakcie jego obowiązywania. Nauka to nie ruch drogowy czy handel. Wymaga czasu, wolności, stabilności i uczciwości a przede wszystkim finansowania. O tych walorach trudno jest mówić w odniesieniu do Polski.  


Podaję zatem zmiany wprowadzone przez nowelizację, w ramach której:

  • "dodano nowe dyscypliny
  • dodano punkt o możliwości uwzględnienia artykułów opublikowanych lub recenzowanych materiałach z międzynarodowych konferencji naukowych, ujętych w uznanej bazie publikacji naukowych o zasięgu międzynarodowym (§ 8 pkt 2)
  • dodano możliwość liczenia publikacji doktorantów zatrudnionych na Uczelni z okresu ze szkoły doktorskiej przed zatrudnieniem w uczelni (§ 11 ust. 1 pkt 2),
  • wprowadzono doprecyzowanie zaliczenia projektu do ewaluacji ze względu na datę decyzji lub datę umowy (jeśli nie jest wydawana decyzja) czyli to co teraz funkcjonowało jako interpretacja ministerstwa podana w komunikacie (§ 22 ust. 2 pkt 2a),
  • dodano zmianę definicji zasięgu w KIII (§ 23 ust. 7):
    • 50 pkt – w przypadku wpływu o międzynarodowym albo całkowitym zasięgu
    • 40 pkt – w przypadku wpływu o krajowym albo szerokim zasięgu,
    • 30 pkt – w przypadku wpływu o regionalnym albo częściowym zasięgu,
    • 20 pkt – w przypadku wpływu o lokalnym albo ograniczonym zasięgu.
  • określono możliwość odrzucenie udziału jednostkowego, a nie całej publikacji w ewaluacji (§ 25 ust. 3),
  • dodano zmianę w kryteriach przyznania kategorii A+ (§ 28 ust. 2 i 3)".

 


20 czerwca 2025

Nowe a już starzejące się formy technonieuczciwości w edukacji

 


 

Petra Ambrožová adiunkt na Uniwersytecie Hradec Kralove w Republice Czeskiej - mgr. Petra Ambrožová, Ph.D., MBA, wydała w 2020 roku książkę pt. „Nowe formy szkonych uników i zakłócania uczenia się w kontekście  cyfrowej edukacji. Hradec Královė: Pavel Mervart, s. 229).

Monografia czeskiej pedagożki z Wydziału Pedagogicznego powstała w wyniku potrzeb nauczycieli szkół średnich i wyższych w zakresie rozpoznania korzystania przez nastolatków i ich edukatorów z mediów cyfrowych. Jest to o tyle istotne, że jeszcze dziesięć lat temu niemalże połowę populacji stanowiły osoby do 25 roku życia, zaś w tej grupie jedna czwarta była w wieku 12-24 lat. Konieczne jest zatem rozpoznanie głównie przez rodziców i nauczycieli postaw młodzieży, jej potrzeb, dążeń, aspiracji, by we wzajemnych relacjach uniknąć sytuacji niosących z sobą zagrożenia dla indywidualnego rozwoju i jakości życia.

Nowe technologie zachwycają nowatorów, ale też wywołują opór wśród konserwatywnej części nauczycieli. Kilka lat temu można było pisać o tym,  że nowe technologie w sferze komunikacji globalnej nie stanowią jeszcze problemu w szkolnictwie powszechnym, toteż autorka tej książki dokonała przeglądu literatury światowej na ten temat, by przygotować rodzimych pedagogów do jak najkorzystniejszej dla obu stron współpracy z młodzieżą i mediami. Autorkę zainteresowały zjawiska patologiczne, by uprzedzić ich zaistnienie czy niekorzystny wpływ na jakość edukacji i codziennego życia. Podejmuje zatem takie kwestie, jak cyfrowa nieuczciwość, czatowanie patologiczne, cyberoszustwo (plagiaryzm, cybercheating), zabawa zamiast pracy (cyberslacking) oraz sexting, uzależnienie od Internetu i internetowa prokrastynacja.

Rozwój nowych dyscyplin naukowych jak psychologia cyberprzestrzeni, e-etopedii, socjologii mediów oraz pedagogiki mediów pozwala na rozpoznanie nowych wyzwań, przed jakimi staje także współczesna edukacja szkolna i akademicka. W ostatnich  latach instytucjonalne kształcenie poddawane jest zmianom ze względu także na kwestie inkluzji, medializacji kształcenia, wielokulturowości czy zagrożeń dla środowiska.

Cyfrowe kształcenie jest efektywnym dostępnym sposobem uczenia się, który może docierać do osób uczących się i sprzyjać w osiąganiu lepszych wyników. „Gry dydaktyczne, elektroniczne testy, portale z edukacyjnymi materiałami, aplikacje do autoedukacji stały się naszą codzienną realnością  zarówno w ramach szkolnej edukacji jak i samokształcenia. Dzisiaj już nikt nie podważy tezy, że edukacja nie jest tylko zwykłym przekazywaniem wiedzy, bowiem istotne jest motywowanie , aktywizowanie uczniów/studentów, oferowanie im aktywnych metod uczenia się , żeby edukacja nie była przez nich utożsamiana z negatywną częścią ich życia” (s. 19).

Konieczne jest zatem kształcenie nowych, bo cyfrowych kompetencji jako kluczowych umiejętności w zakresie posługiwania się nową technologią i nawigowania  dzięki niej w świecie zróżnicowanych źródeł wiedzy, jak np. wyszukiwanie informacji, rozpoznawanie ich wiarygodności, jakości. Nie ulega też wątpliwości fakt, że uczenie się z wykorzystaniem cybertechnologii jest dla młodzieży bardziej interesujące niż to klasyczne, bazujące głównie na pamięciowym zapamiętywaniu wiedzy. Stanowią o tym trzy cechy cyberedukacji, a mianowicie:

- gra/zabawa, 

- stymulowanie emocjonalności, przeżyć i

- partycypacja w cyberprzestrzeni, własna aktywność. 

Towarzyszy temu zjawisko flow, a więc głębokiego zanurzenia się w proces uczenia się przez poznawanie, które sprawia osobie przyjemność, toteż nie ma znaczenia czas, jaki ona temu poświęca. Jednak ta aktywność ma dwojaki potencjał: pozytywny, kiedy osoba bawiąc się uczy, doskonali swoją wiedzę i umiejętności, ale i negatywny, jeśli wykorzystuje media do omijania wysiłku uczenia się, tylko je pozoruje, a nawet sprzyja oszukiwaniu siebie i innych.

Dzięki nowej, cyfrowej technologii włącza się do procesu kształcenia także uczenie się z rówieśnikami, od rówieśników (peer learning) , kiedy kontaktują się z sobą w sieci, dzięki  komunikatorom społecznym i poza kontrolą osób dorosłych. Mogą dzięki wymianie wiedzy, informacji czy doświadczeń dzielić się także oryginalnością w rozwiązywaniu problemów. Jednak włączanie się do komunikacji w sieci może być wykorzystywane do nielegalnej, nieuczciwej aktywności np. pozyskiwania od innych prawidłowych rozwiązań w czasie zdalnego zdawania egzaminu testowego czy przez przekazywanie nauczycielom skopiowanych prac innych osób jako rzekomo własnego autorstwa.

Uczniowie coraz bardziej są zdystansowani do swoich nauczycieli, którzy nie są w stanie wyprzedzić swoich podopiecznych w wykorzystaniu nowych mediów do zdobywania wiedzy i pracy z nimi. W angielskim języku mówi się: That's the way we've  always done it  - zawsze tak postępowaliśmy (s.27), tzn., że nauczyciele nie są w stanie zaproponować swoim uczniom coś bardziej atrakcyjniejszego niż oni sami są w stanie wykrzesać z  operowania nowymi mediami. ”O ile uczniowie komunikują się cyfrowo, o tyle ich nauczyciele są w stadium przedcyfrowym (…). Młoda generacja często przejmuje rolę nauczyciela lub sama dla siebie staje się nauczycielami” (s.. 28).

          Od wydania tej książki upłynęło już pięć lat, a edukacja szkolna i akademicka w Czechach i w Polsce nadal mocno stroni od dostępnych w cyberprzestrzeni źródeł wiedzy i jej zaprzeczeń. Pojawiły się też nowe formy i metody technologicznego (samo-)oszukiwania przez uczniów i studentów ich nauczycieli szkolnych, akademickich. Różne są tego powody i następstwa. Gra w policjantów i złodziei ma się całkiem dobrze. Przykłady idą "z góry", chociaż ponoć ryba nie psuje się od głowy. 


 

 

 

17 czerwca 2025

Sztuczna inteligencja, czyli "Strachy na Lachy"




Naukowcy, nauczyciele, uczniowie i studenci korzystają na co dzień z dobrodziejstw sztucznej inteligencji, a zarazem wzajemnie się straszą dynamiką jej rozwoju, neuronowego uczenia się. Leonardo da Vinci powiadał: "Kiepski to uczeń, który nie przewyższa swojego ucznia". SI jako "uczeń" staje się z każdym dniem zdolniejszy od tworzących go mistrzów analogowego świata, szybko się uczy i potrafi zdecydowanie lepiej i szybciej od człowieka analizować multum danych. Zbyteczne i nieskuteczne jest strasznie sztuczną inteligencją, bo to są strachy na Lachy.    

Znaczenie tego porzekadła wyjaśnia dr Krystyna Długosz-Kurczabowa: "Skoro strachy na Lachy znaczy to tyle co 'nie ma czego się bać', to co mówi ta fraza o Lachach? Że są:

(a) dzielni i odważni (próżny to trud straszyć taki odważny lud);

(b) bojaźliwi (takie strachy obliczone są na wystraszenie co najwyżej Lachów, ale na mnie nie robią najmniejszego wrażenia).

Która z tych interpretacji jest właściwa? 

Porzekadło strachy na Lachy jest już znane od XVII w., podaje je m.in. „Słownik języka polskiego” S. B. Lindego. Sądzę, że słuszna jest pierwsza interpretacja, podana w punkcie (a). Tak bowiem można rozumieć informacje zamieszczone w innym słowniku polszczyzny, tzw. wileńskim: „Polaka Ruś Lachem mianuje. Strachy na Lachy, przysłowie pospolite, t.j. to są próżne strachy”. Powtórzmy zatem: strachy na Lachy to są próżne strachy! Argumentem dodatkowym może być też wypowiedź bohatera Pana Tadeusza: „Oj, biada mnie żem nie miał choć jednej armaty! / Dobrze mówił Suworów: «Pomnij, Ryków kamrat, / Żebyś nigdy na Lachów nie chodził bez armat!»”. Wynika więc z tego, że Lachów należało się bać".

Proponuję oddzielać w debacie publicznej, oświatowej i naukowej to, co jest właściwą stroną SI od związanej z nią patologii, bo ta ostatnia jest obecna także w codziennym świecie życia ludzkości bez względu na to, w jakim jesteśmy kraju i jakimi posługujemy się narzędziami. Rewolucji cyfrowej nikt nie zatrzyma, nie wyhamuje jej rozwoju, bo człowiek jest ciekaw jej sprawczości w różnych sferach życia. 

Jeden z chińskich kreatorów SI, współtwórca "chińskiej Doliny Krzemowej" dr Kai-Fu Lee już siedem lat temu odsłonił w swojej książce rąbek tajemnic gospodarczego sukcesu najważniejszego na świecie "azjatyckiego tygrysa", jakim są Chiny. Systematyczne wychodzenie tego państwa z czasów ubóstwa gospodarczego i technologicznego było możliwe dzięki zrozumieniu przez elity naukowe i polityczne kraju potencjału sztucznej inteligencji w rozwiązywaniu zarówno życiowych problemów indywidualnych osób z ich różnymi potrzebami i marzeniami, jak i podejmowania przez decydentów strategicznych zadań dla społeczeństwa oraz państwa.

Najwyższy czas,  by polscy nauczyciele i pedagodzy przestali stosować strategię straszenia innych SI, bo opóźniają ich szanse rozwojowe i życiowe w kolejnych dekadach XXI wieku. Nie ma usprawiedliwienia dla eksponowania patologii, by tym samym w jej strefie zwalniać siebie z uczenia się głębokiego, z podjęcia koniecznego wysiłku na rzecz radykalnej zmiany w edukacji szkolnej i akademickiej. Chińczycy udowodnili, że nauczenie się umiejętnego stosowania sztucznej inteligencji doprowadziło do sukcesu kraju, ale także umożliwiło im "ponowne odkrycie istoty człowieczeństwa" (s.19). 

 Żyjemy w epoce kolejnej w dziejach ludzkości rewolucji, którą cechuje technologiczne przejście od wiedzy eksperckiej do jej zastosowań dzięki technologii analizy danych prawdopodobnie już o wszystkich zjawiskach tego świata. Wprawdzie wykorzystywanie mocy obliczeniowej i zdolności inżynierskich do konstruowania narzędzi poznawania interesujących ich obiektów pozwala na osiąganie celów instrumentalnych, to na szczęście dla ludzkości nie spowoduje to wyłączenia z naszego życia tego, co stanowi o jego wartości i sensie egzystencjalnym, duchowym, kulturowym.

Dzięki SI generowana jest innowacja w technologii produkcji, usług, zarządzaniu nimi z pełną  świadomością, że towarzyszący jej technooptymizm nie czyni świata humanum lepszym, skoro w różnych dziedzinach i sferach życia może też być i bywa pragmatycznie, cynicznie i bezwzględnie wykorzystywana przez polityków przeciwko jakiejś części ludzkości w różnych miejscach świata. Jednak zdecydowanie przeważa jej pozytywna wartość ratowania ludzkiego życia, jego ochrony, wspomagania rozwoju czy funkcji.

Chiny pokonują w gospodarczej rywalizacji USA, a więc kraj, w którym Chińczycy zdobywali i doskonalili swoje wykształcenie, "wykonując brudną robotę", którą było wykradanie licencji najnowszych rozwiązań technologicznych, ich kopiowanie, dostosowywanie do własnych warunków a następnie wprowadzanie w nich własnych rozwiązań. Jak ujawnia Kai-Fu Lee:

"Kultura chińska tradycyjnie skłaniała się ku podporządkowaniu i szacunkowi w stosunku do autorytetów, takich jak rodzice, szefowie, nauczyciele czy przedstawiciele władzy. Dopóki nowa gałąź przemysłu czy aktywności nie uzyska akceptacji ze strony  autorytetów, dopóty uważana jest za ryzykowną. Gdy zaś ta nowa gałąź przemysłu czy forma aktywności uzyska wyraźne poparcie chińskiego przywództwa, ludzie natychmiast ruszają do działania.  Ta odgórna struktura hamuje swobodę działania i nowatorskie eksperymenty, ale gdy pojawi się poparcie i wyznaczony zostanie kierunek, wszystkie warstwy społeczne jednocześnie ruszają do akcji" (s. 87). 

Polska nie będzie drugą Japonią, trzecimi Chinami, czy czwartą wielką Brytanią. Politycy i technokraci nie są zainteresowani określeniem kierunku koniecznych zmian w nauce i edukacji w naszym państwie, gdyż są skoncentrowani na walce o władzę, a więc i o zabezpieczenie interesów niewielkiej grupy "elit". 

Chiński model zastosowania SI w edukacji służy jednoznacznym celom nadzoru, oceniania i wykluczania, toteż jest tak konstruowany, by można było dostosować proces nauczania a nie kształcenia każdego ucznia adekwatnie do jego aktualnego stanu wiedzy i umiejętności, w tym wyrażanych w mediach społecznościowych poglądów i cech fizycznych. Ma też odciążyć nauczycieli,  by mieli więcej czasu na indywidualne konsultacje z najlepszymi uczniami. 

"Proces edukacji sterowany przez SI obejmuje  cztery nurty - nauczanie w klasie, pracę domową i ćwiczenia utrwalające, testowanie i ocenianie oraz zindywidualizowane konsultacje. Osiągnięcia i zachowanie w tych czterech sytuacjach dostarczają danych i budują fundament edukacji sterowanej SI - profilu ucznia. Ten profil obejmuje szczegółowe dane na temat wszystkiego, co wpływa na proces uczenia się, na przykład, jakie pojęcia uczeń już dobrze opanował, które sprawiają mu trudności, jak reaguje na różne metody nauczania, ile uwagi poświęca zajęciom w klasie, jak szybko odpowiada na pytania, jakie bodźce działają na niego pozytywnie"  (s. 151).          

Autor tej książki przytacza przewidywania ekspertów, że w najbliższej dekadzie w Chinach będą już humanoidy, które systematycznie będą zastępować ludzi w zawodach umysłowych i fizycznych. Zagrożone zatem będą m. in. takie profesje, jak nauczyciel, lekarz rodzinny, przewodnik wycieczek, zdalny korepetytor, tłumacz tekstów , likwidator szkód ubezpieczeniowych, radiolog, telemarketer, naukowiec, artysta, projektant grafiki, analityk prawny i finansowy, psychiatra, dyrektor PR, obrońca w sprawach karnych, pracownik socjalny itd.  W grupie zawodów fizycznych coraz bardziej zbędni będą recepcjoniści w luksusowym hotelu, barmani, dostawcy żywności, kelnerzy, kucharze, pomywacze, zbieracze owoców, kierowcy ciężarówek, kontrolerzy taśmy montażowej, sprzątaczki, trenerzy psów, styliści, opiekunowie w domu starców, fizjoterapeuci, hydraulicy, budowlańcy przy wykończeniówce, nocny stróż, a nawet specjalista w zakresie inżynierii kosmicznej (s. 188-189).       

Uczelnie kształcące pedagogów mogą być spokojne, bo będą potrzebni specjaliści w sferze opiekuńczej, rodzinnej, animacji środowiskowej, pomocy osobom niepełnosprawnym, wychowawcy dzieci i młodzieży, a więc osoby "związane z obdarzaniem ludzi miłością" (s. 253), duszpasterze religijni i świeccy, geragodzy, pracownicy służb militarnych, penitencjarnych, policyjnych, pożarniczych, a może wyłonią się też zupełnie nowe profesje. Nie przewiduje się zaniku osób zatrudnianych w dziedzinie politycznej, medycznej, pedagogicznej. Prawdopodobnie zbyteczni będą socjolodzy czy ekonomiści. Być może bezrobotnym dorosłym, ale rodzicom, będzie się proponować wynagrodzenie za prowadzenie edukacji domowej swoich dzieci, dzięki czemu nauczyciele szkół będą mogli pracować z programami edukacyjnymi SI z mniejszą liczbą uczniów.   

Kai-Fu Lee ma nadzieję, że powyższy trend zmian pozwoli "(...) nie tylko złagodzić ekonomiczne, społeczne i psychologiczne problemy wywołane przez sztuczną inteligencję, ale umożliwi nam również życie w zgodzie z istotą człowieczeństwa i da nam szansę czynić to, czego nie potrafią robić maszyny - dzielić się miłością z innymi ludźmi" (s. 264). Skoro zapowiada się tak wspaniała, powszechna biofilia, to dlaczego koncentrować się na marginalnej nekrofilii?  


23 maja 2025

Maturalne [przy]wpadki

 


Dobiegają końca pisemne egzaminy maturalne z rozszerzenia w ramach wybranych przez młodzież przedmiotów, toteż opadają emocje także u ich rodziców. Nie mają jednak odpoczynku od tych napięć nauczyciele, którzy zostali zatrudnieni przez Centralną Komisję Egzaminacyjną zatrudnieni do oceny prac maturalnych. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż z każdym rokiem powiększa się ilość zadań otwartych, a więc wymagających uwzględnienia przez recenzentów kluczowych kategorii, pojęć, form wypowiedzi itp., by można było przypisać uczniowskim rozwiązaniom zadań odpowiednią wartość.

Zdarzają się przypadki nieadekwatnych ocen, toteż zawsze po ogłoszeniu wyników egzaminu maturalnego, a w tym roku nastąpi to w dn. 8 lipca, istnieje potencjalne zainteresowanie części abiturientów sprawdzeniem zasadności wystawionej im oceny końcowej. 

Podawane przez CKE dane są niejednolite. W opublikowanym na stronie CKE "Sprawozdaniu z egzaminu maturalnego w 2024 roku" wynika, że do tego egzaminu przystąpiło ze wszystkich przedmiotów obowiązkowych w terminie głównym w maju 2024 roku oraz w terminie dodatkowym w czerwcu 2024 r.  247 127 absolwentów szkół ponadpodstawowych (4-letnich liceów ogólnokształcących, 5-letnich techników, szkół artystycznych, branżowych szkół II stopnia) oraz 231 absolwentów – obywateli Ukrainy".       

Natomiast w prezentacji CKE z tego samego roku dane są już nieco inne: 


(źródło:https://cke.gov.pl/images/_EGZAMIN_MATURALNY_OD_2023/Informacje_o_wynikach/2024/20240709%20Wst%C4%99pne%20informacje%20o%20wynikach%20EM24%20PREZENTACJA.pdf, s. 9) 

CKE szacowała, że w 2025 roku przystąpi do egzaminu maturalnego z następujących przedmiotów obowiązkowych około 275 400 absolwentów szkół ponadpodstawowych w roku szkolnym 2024/2025. Ilu z nich zda ten egzamin, a ilu będzie mogło poprawić swój wynik, jeśli nie powiodło im się na jednym z obowiązkowych przedmiotów, to dowiemy się się w lipcu.    

Jak podała Centralna Komisja Egzaminacyjna w 2024 roku: |"Do egzaminu maturalnego w terminie poprawkowym w sierpniu 2024 r. przystąpiło 21 889 [ubiegłorocznych - BŚ] absolwentów. Były to osoby, które w terminie głównym i/lub w terminie dodatkowym w 2024 roku przystąpiły do egzaminu maturalnego ze wszystkich przedmiotów obowiązkowych w części ustnej oraz w części pisemnej oraz do egzaminu maturalnego z jednego przedmiotu dodatkowego w części pisemnej i nie zdały egzaminu wyłącznie z jednego przedmiotu obowiązkowego w części ustnej albo w części pisemnej".

Niestety, CKE nie informuje o tym, a szkoda, ilu maturzystów uzyskało wyższą ocenę od wystawionej im przez egzaminatorów CKE dzięki złożeniu odwołania, które zostało uznane! Jedynie dziennikarze publikują na bieżąco tego typu informacje, które nie są pełne, a dotyczą rozpoznanych przez nich przypadków. Centralna jednostka MEN nie informuje także o tym, ilu uczniów kończących edukację w maturalnej szkole ponadpodstawowej nie zostało dopuszczonych do matury i z jakiego powodu. 

Oba przypadki są dla sprawujących nadzór pedagogiczny negatywne, bowiem świadczą o możliwym współsprawstwie w powyższym zakresie. Niepokojąca była w tym tygodniu informacja o maturzystce, która nie została dopuszczona do egzaminu maturalnego, bo pracownicy szkoły zagubili jej deklarację. Tym samym nie była zarejestrowana i nie przewidziano dla niej arkuszy egzaminacyjnych. 

Jeśli zawiniła szkoła, bo przecież nie uczennica, to jest to złamanie jej szans życiowych. Będzie bowiem musiała czekać rok, by przystąpić do egzaminu w 2026 roku. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że w takiej sytuacji powinna zaskarżyć szkołę do sądu i uzyskać poważne odszkodowanie. Nie uczęszczając do szkoły będzie musiała korzystać z płatnych korepetycji/konsultacji, by przygotować się do matury na zupełnie nowych zasadach. 

Niestety, taka nierzetelność, niestaranność zdarza się. W liceum, do którego uczęszczała moja córka, po egzaminie pisemnym z języka polskiego nie zabrano z sali wszystkich arkuszy maturzystów. Jeden pozostał niezauważony przez nauczycielką z komisji egzaminacyjnej, co zostało dostrzeżone w momencie przeliczania arkuszy i plombowania ich w specjalnych kopertach dla CKE. 

Członkini komisji wróciła do sali egzaminacyjnej i zobaczyła brakujący arkusz, którego nie raczyła dołączyć do kompletu. Odnaleziony został odrębnie zaadresowany. Co by było, gdyby członek komisji nie wrócił do sali egzaminacyjnej i nie uwzględnił w pakiecie zwrotnym wypełnionego arkusza egzaminacyjnego? Powiedziano by, że uczeń zabrał do domu i to jego wina?      

Nadal jest patologia w liceach czy technikach w wielkich miastach, a polegająca na szantażowaniu niektórych (nielicznych) uczniów klas maturalnych, by nie deklarowali chęci przystąpienia do egzaminu, gdyż mogliby go nie zdać lub zdać z niskim wynikiem. To zaś będzie rzutować na ocenę rankingową danej szkoły. Wywiera się zatem presję na "słabszych" uczniów, by odstąpili od zdawania matury, zaś w zamian gwarantuje im się uzyskanie pozytywnych ocen na zakończenie edukacji w szkole. Z absolutorium mogą oni przystąpić za rok do matury, ale już nie obciążą wynikiem własnej szkoły.        


(źródło grafiki: projekt okładki mojej książki A. Bugaj-Janczarska) 

                 

 


19 maja 2025

Pseudonauczyciel to ma klawe życie



Rozumiem opór wobec koniecznej zmiany podejścia do kształcenia i zmian w polityce oświatowej dużej części nauczycieli, w tym związkowców, kadr kierowniczych zatrudnionych w ponadpodstawowych szkołach pseudopublicznych, bo sypie im się wygodny obraz szkoły, do której można przychodzić bez jakiegokolwiek przygotowania do zajęć. Wystarczy przyjść do szkoły, otworzyć salę lekcyjną, wpuścić do niej uczniów, dla postraszenia odpytać frontalnie ze dwóch uczniów lub ze dwie uczennice i ... zadać otworzenie podręcznika, materiałów do ćwiczeń, zadać wykonanie konkretnych zadań i... spokojnie zająć się swoimi sprawami. 

Niektórzy pseudo nauczyciele w tym czasie serfują w sieci, odpowiadają na prywatne maile, wyszukują wiadomości czy czytają prasę. Mogą w tym czasie, kiedy uczniowie mają zadaną pracę, zrobić sobie herbatkę/kawkę, zapalić e-papieroska, a niektórzy nawet wyjść do tzw. kantorka, na zapleczu sali dydaktycznej. Wszyscy wiedzą, że jak uczeń chce wiedzieć, to niech się sam nauczy, czyli niech jego rodzice lub prawni opiekunowie załatwią mu pozaszkolne korepetycje. 

Są też świetne fuchy, kiedy koleżanka czy kolega są na zwolnieniu lub wycieczce z inną klasą, bo wówczas w ogóle mogą zająć się swoimi sprawami. Wchodzą do klasy i jeśli zamierzają pozorować troskę o meritum, to polecają jak wyżej jakąś pracę, której i tak nie sprawdzą, a najczęściej informują uczniów, że mają wolne. Niech zajmą się sobą, byle tylko było w klasie cicho. Jak ktoś chce wyjść do toalety na papieroska, strzał w żyłę lub skonsumowanie kolejnej puszki z piwem, to niech to czyni bezszelestnie. 

Nie ma co się denerwować, zajmować młodzieżą, która nudzi się na kolejnej takiej pseudolekcji, bo przecież wiadomo, że ani takiemu [n]auczycielowi, ani uczniom nie zależy na tym, by się uczyć, tylko by mieć odhaczoną godzinę przy tablicy. W końcu siedzi przez 45 minut przy tablicy, a że nic nie robi z uczniami, dla uczniów... . A po co?  Szkoła nie jest dla ucznia, tylko dla nauczyciela i nomenklatury związkowej. Ta ostatnia grupa wyalienowanych nauczycieli w ogóle w szkole nie bywa, chyba że na okolicznościowych wydarzeniach. 

Ważne jest, by wykorzystać dobre relacje ze związkowcami i samorządowcami czy lokalnymi politykami, bo mogą pomóc wyzwolić się z nonsensownej i nudnej aktywności zawodowej (czyniącej uczniom zawód). Im więcej opowie się o tym, jak wspaniałym jest się nauczycielem, tym większa szansa, że zostanie się wybranym do urzędu - samorządowego wydziału edukacji a jeszcze lepiej kuratorium oświaty (delegatury), bo tam to już ma spokój absolutny i lepszą pensję. 

Nie ma to jak być urzędnikiem, rzekomym inspektorem szkolnym, który musi miotać się między kontrolą zza biurka a wycieczką do jakiejś szkoły na kawkę i ciasto u dyrekcji, a nawet szkolny obiad (może być cateringowa pizza). Trzeba tylko rozpoznać, jaka jest tendencja polityczna (partyjna) i jakie są wytyczne z góry. Jak trzeba jechać czy przejrzeć dokumentację, by znaleźć dziurę w całym, to nie ma problemu. Donosiciela się znajdzie, a jak jest się wnikliwym czytelnikiem dokumentów, to w ogóle nie ma sprawy. Zawsze można coś wytknąć. 

Przyjemniej jest inspektorzyć, kiedy otrzymuje się z góry polecenie, by być osobą wspierającą, doradzającą. To jest najprzyjemniejsza fucha, bo wypijemy dobrą kawkę czy zieloną herbatkę, zje się upieczony przez nauczycielkę sernik i pogada o tym, jak jest źle w szkolnictwie, tylko trzeba pominąć krytyczne uwagi o nadzorze pedagogicznym, w tym o polityce MEN i projektach IBE. Te ostatnie podmioty należy wychwalać, podziwiać. 

Pseudonauczyciel w jednej z powyższych ról to ma klawe życie. 


10 marca 2025

Mini-sterka

 


Ministra Barbara Nowacka już zdradziła się w rozgłośni radiowej, że nie nadaje się na to stanowisko, gdyż ma je pełnić tylko do wyniku wyborów prezydenta RP, aby - jak jest przekonana - po wygranej Rafała Trzaskowskiego mieć posadę w jego kancelarii (zapewne bardziej lukratywną i mniej wymagającą). Tak napisał o tym w komentarzu do artykułu dyrektora szkoły niepublicznej Jarosława Pytlaka wieloletni szkoleniowiec nauczycieli: 

"Włodzimierz Zielicz 2025-03-08: "Jak już pisałem, ale powtórzę, to jest czysto PR-owskie tworzenie POZORÓW reformowania do wyborów prezydenckich. Bo przecież po tych wyborach, w SIERPNIU 2025(!), ministra Nowacka, jak SAMA powiedziała w TOK FM, przeniesie się na ciepły stołek szefowej kancelarii Rafała Trzaskowskiego jako już prezydenta RP. Czyli nie ona poniesie konsekwencje wszystkich tych, tak mistrzowsko i celnie tu opisanych absurdów, nie ona będzie się z nimi zmagać, więc i odpowiednio działa - musi ze swoimi POZORAMI dotrwać do WYBORÓW prezydenckich, a pozory muszą ładnie WYGLĄDAĆ ... :-( Tu min. Nowacka o swoich planach: https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103087,31205435,barbara-nowacka-odejdzie-z-rzadu-wiaze-ja-umowa-z-rafalem-trzaskowskim.html" . 

Współczuję pani minister, że musi męczyć się w tym resorcie. Już w ub. roku mówiła, że nie zna się na oświacie, toteż usiłuje się jej nauczyć. No cóż, właśnie tak traktują politycy ten resort i związaną z nim sferę publiczną. Z powyższego wpisu wynika, że B. Nowacka musi się czymś wykazać, by zasłużyć na inne, korzystniejsze dla niej stanowisko, bo przecież nie o oświatę tu chodzi. 

Pan W. Zielicz ma w tej sytuacji rację. Gra pozorów trwa a kolejną deformę będą kontynuować następni nominaci. Co obecna władza zaproponuje im za to poświęcenie czasu i ustawiczne narażanie się na krytykę? Zapewne też "biorące miejsca" w kolejnych wyborach, bo do tego sprowadzają się polityczne zobowiązania?  

Podobnie było za rządów w MEN Anny Zalewskiej, ale ta nie zdradziła się tak szybko jak B. Nowacka. Dopiero po wygraniu stanowiska europosłanki pochwaliła się w wywiadzie dla mediów, że obiecano jej w PiS "biorące miejsce" w wyborach do PE, jeśli szybko zniszczy poprzedni ustrój szkolny. Czego nie robi się dla tak atrakcyjnej misji? Wystarczyło zlikwidować gimnazja i przywrócić poprzednią strukturę szkolnictwa bez jakiejkolwiek odpowiedzialności za zmarnotrawione w ten sposób środki publiczne na wieloletni rozwój nowego ustroju szkolnego i jego kadr. Dzisiaj A. Zalewska zajmuje się problemami polskich kopalni węglowych.   

A czym zajmie się B. Nowacka, jeśli jej kandydat wygra wybory? A jeśli nie zostanie prezydentem? Poda się do dymisji? W ogóle nie powinna podejmować się tej funkcji, bo straciła jako polityk na wiarygodności. Nawet GW opublikowała wyniki sondażu (4058 odpowiedzi na pytanie): 

Czy Barbara Nowacka sprawdza się w roli ministerki edukacji narodowej? 

  • Tak 43.49%(1765 odpowiedzi)
  • Nie 49.29%(2000 odpowiedzi)
  • Nie wiem 7.22%(293 odpowiedzi)




(źródło grafiki: moje archiwum)

28 lutego 2025

Ważne rozstrzygnięcia dotyczące założyciela byłego już Collegium Humanum

 



Ten tydzień jest wyjątkowy. Przejdzie do historii patologii szkolnictwa wyższego, domykając jej jedną z wielu czarnych kart.
Po pierwsze, ucieszyła mnie NAGRODA RADIA ZET im. Andrzeja Wojciechowskiego dla redaktorki |"Newsweeka" pani Renaty Kim, która otrzymała najwyższe w polskim dziennikarstwie wyróżnienie za cykl artykułów o  powstałej w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy instytucji wykorzystywanej do częściowo bezprawnych działań - Collegium Humanum. Gratuluję Pani Redaktor.  

Po drugie, w dniu wczorajszym Senat Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie podjął uchwałę o UNIEWAŻNIENIU NADANIA STOPNIA DOKTORA NAUK TEOLOGICZNYCH temu, który stworzył powyższe "imperium częściowej fikcji, kupczenia dyplomami i pseudoedukacji" - Pawłowi Czarneckiemu. Już nie jest doktorem, ale może odwołać się od tej uchwały do RDN za pośrednictwem Senatu ChAT.  


Unieważnienie nie jest następstwem powyższego skandalu, tylko toczącego się od kilkunastu lat postępowania w związku z popełnieniem przez tego pana oszustwa naukowego. Pisał o tym i ustawicznie upominał się o rzetelność środowiska naukowego redaktor "Forum Akademickiego" a zarazem em. profesor uczelni medycznej, akademicki tropiciel tego typu nieuczciwości - dr hab. MAREK WROŃSKI.   

Polecam:
      
Rektor podejrzany o plagiat

Czy podejrzenie o popełnienie plagiatu musi skutkować utratą stanowiska rektora 

Marek Wroński - łowca plagiatów. Naukowiec, który walczy z nieuczciwością we własnym środowisku

Marek Wroński - Nierzetelny doktorat byłego rektora - reaktywacja 

Rektor Collegium Humanum straci stopień naukowy? Jest wniosek o unieważnienie doktoratu

 

08 lutego 2025

Pedagogika uciśnionych, czyli o niebezpiecznej dla polityków alfabetyzacji potencjalnych wyborców

 


W czasie służbowego pobytu na jednym z czeskich uniwersytetów zobaczyłem, że został w tym kraju wydany przekład jednej z najgłośniejszych i najważniejszych zarazem rozpraw naukowych z pedagogiki emancypacyjnej nurtu politycznego autorstwa Paulo Freire, której tytuł w oryginale brzmi: "Pedagogy of the Oppressed”. Pierwsza edycja tej książki ukazała się w 1970 roku. 

Eva Batličková przetłumaczyła 59 jej wydanie z 2015 roku (sic!), zaś przedmowę napisał Jakub Ort, nadając jej trafny tytuł: „Moc, która zrodzi się ze słabości uciemiężonych”. Tłumaczka także odniosła się do treści książki we własnym słowie wprowadzającym. 

Znakomity przekład tej rozprawy i jej wydanie zasługują na uznanie, gdyż w III RP jest ona nieobecna w translacji na język polski. Wprawdzie dokonała takiego przekładu ponad 30 lat temu dr Hanna Zielińska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, ale - mimo jej wielu starań - nie znalazł się wydawca, który byłby w stanie pokryć koszty zakupienia licencji od rodziny P. Freire oraz zapłacić za pracę translatorską. 

To wielka szkoda, bo książka jest wyjątkowa, a jej autor szczególnie:

Paulo Freire urodził się 19.09.1921 r. w Recife w Brazylii, zmarł 2.05.1997 r. w São Paulo. Jest jednym z czołowych twórców pedagogiki emancypacyjnej pojmowanej jako pedagogika uciśnionych. W wieku 16 lat nauczał w szkołach języka portugalskiego, a w czasie studiów prawniczych, a następnie pedagogicznych na Uniwersytecie w Recife zafascynowała go filozofia takich wybitnych humanistów, jak: Karl Jaspers, Gabriel Marcel, Jacques Maritain, Erich Fromm czy Antonio Gramsci.

Na początku lat sześćdziesiątych Freire stworzył i wdrażał za przyzwoleniem władz kościelno-państwowych polityczny program alfabetyzacji dla dwóch milionów rolników w północno-wschodniej Brazylii. Wieśniacy nie mogli bowiem wybierać władz w swoim państwie, gdyż prawo Brazylii  wymagało od osób dorosłych umiejętności czytania i pisania. Kiedy wojskowa hunta przejęła w 1964 roku władzę, osadziła Freirego na 70 dni w więzieniu, by doprowadzić do jego wydalenia z kraju. 

Nic dziwnego, że filozof wykazywał w swoich kolejnych rozprawach ścisły związek między polityką a edukacją wskazując, że łatwiej jest bowiem rządzić niewykształconym społeczeństwem.    

Freire przebywał na emigracji przez szesnaście lat, do 1980 roku. Nie bez powodu zatem nazywano go pedagogiem uciśnionych, który sam doświadczył nie tylko bycia więźniem, ale też rozłąki z własną ojczyzną i jej kulturą. Po sześciu latach od powrotu do rodzimej Brazylii zmarła jego żona, nauczycielka. Od 1947 roku Freire był profesorem m.in. Uniwersytetu w Harwardzie. 

Przez wiele lat Brazylijczyk był też ekspertem UNESCO, mieszkał i pracował w Genewie jako doradca ds. ekumenicznych w zakresie problematyki oświatowej. Jego osiągnięciem było stworzenie metody alfabetyzacji w krajach Trzeciego Świata oraz zaangażowanie w obronę kulturowej tożsamości zamieszkujących je społeczeństw. Od 1985 r. był honorowym przewodniczącym Międzynarodowego Stowarzyszenia Oświaty Dorosłych. 

Jego pierwsza książka pt. Educacao como Practica da Liber dade (Edukacja jako praktyka wolności) została opublikowana w Urugwaju w 1967 roku, gdyż w tym czasie Freire przebywał już na emigracji w Chile. Natomiast swoją kolejną książkę pt. Pedagogy of the Opressed (Pedagogika uciśnionych) napisał w 1968 roku a wydał ją dopiero w 1970 roku w USA. Kiedy w 1997 roku pisałem rozdział o pedagogice emancypacyjnej, na podstawie niemieckich źródeł wskazałem zatem błędnie na 1972 rok wydania tej książki. To powinno być skorygowane.  

W latach 1975–1979 P. Freire wspólnie z żoną kierował zespołem doradców edukacyjnych w Gwinei- -Bissau, Sao Tome i Knapverden. Z tego też okresu pochodzi jego kolejna książka pt. "Dialog jako zasada". Po powrocie do Brazylii był współzałożycielem Partii Pracy, twierdząc, że jako pedagog nie może zrezygnować z czynnego zaangażowania się w politykę. Nie ma bowiem – jego zdaniem – neutralnych politycznie pedagogów. 

Po kilkunastu latach emigracji osiedlił się na stałe w Sao Paulo, gdzie pracował na Katolickim Uniwersytecie oraz w państwowym Uniwersytecie Campinas. W czerwcu 1991 r. odbyła się na Uniwersytecie w Hamburgu z okazji 40-lecia niemieckiej sekcji UNESCO debata trzech humanistów na temat – "Po co dzisiaj wychowanie?", w której uczestniczył oprócz brazylijskiego pedagoga marksistowski filozof kultury i pedagog z Polski prof. Bogdan Suchodolski


Badania w tym zakresie zapoczątkowała wspomniana przez mnie Hanna Zielińska, obecnie dr hab.  Hanna Stawiarska (WSB Merito w Toruniu), która prezentowała założenia swojego projektu doktorskiego na Międzynarodowych Konferencjach "Edukacja alternatywna - dylematy teorii i praktyki" w Łodzi i na Ogólnopolskim Seminarium "Nieobecne dyskursy" prof. Zbigniewa Kwiecińskiego w połowie lat 90. XX wieku w UMK w Toruniu, przygotowując dysertację doktorską pod jego kierunkiem. Kto zna któryś z  przekładów, ten nie musi czekać na kiedyś wydaną polską edycję książki. 

Od połowy lat 90. - jak wspomniałem powyżej - przekład H. Zielińskiej książki Freire "Pedagogika opresji" leży w szufladzie, a przecież w państwie rodzącej się i odzyskiwanej po 1989 roku demokracji właśnie ten tytuł powinien być wydany, by dotarł nie tyle do polityków, co przede wszystkim do naszego społeczeństwa. Brak lub bardzo niski  bowiem poziom samoświadomości społeczno-politycznej i kultury emancypacyjnej sprawia, że także polskie społeczeństwo coraz bardziej ulega populistycznym politykom, którzy znakomicie nim manipulują, tworząc dzięki temu m.in. własne zaplecze kapitałowe dla sprawujących władzę. 

W języku polskim pozostają nam zatem m.in. poniższe metaanalizy dzieł P. Freire: 

     


Nieświadomi a opresjonowani nie są w stanie wyjść z gorsetu politycznej przemocy, bo nie dostrzegają i nie rozumieją strategii przejmowania części państwa przez oligarchie, które osłaniają się ideologią konserwatywną lub lewicowo-liberalną. Edukacja  musi stać się elementem wyzwolenia z polityki opresji, jak wprost pisze o tym w swojej książce P. Freire. Paradoksalnie można wyzwolić się z uciemiężenia właśnie dzięki uczeniu się także przez opresorów, by zrozumieli własną pozycję w społeczeństwie. Trzeba zrozumieć konieczność wyzwolenia się dzięki edukacji, uczeniu się przez całe życie, niezależnie od stanu już posiadanej wiedzy, wieku, płci, pozycji społecznej, kapitału kulturowego itp.

Polski czytelnik, student nauk o polityce, socjologii, pedagogiki czy prawa powinien przeczytać książkę P. Freire, ale nie po to, by nie pozwolić rządzącym na utrzymywanie społeczeństwa w nieświadomości owego związku polityki z alfabetyzacją. W XXI wieku pojawił się nowy problem analfabetyzmu cyfrowego. Dopóki nie dotrze do Polaków treść tej niezwykłej rozprawy polityka obłudy, populizmu i autokracji, pozostają im opracowania nie tylko tego studium wybitnego filozofa, zapoznanie się z nim w oryginale (a jest przetłumaczone na kilkadziesiąt języków świata), ale także pogłębione analizy jego działalności politycznej i twórczości naukowej. 

Interesujący jest dla mnie powód wydania tej książki w Czechach. Jak uzasadnia to inicjator tej edycji Jakub Ort, jest to przede wszystkim tekst o polityce i wizji zmiany społecznej. Książka miała wpływ na ruchy kontestacyjne w Europie w II połowie lat 60. XX wieku, ale i na rewolucję na Kubie. Freire uważał, że błędna jest leninowska idea rewolucji, gdyż każdy jej naśladowca doprowadza do sytuacji, w wyniku której ofiary przemocy chcąc wyzwolić się spod jarzma władzy totalitarnej same stają się kolejnymi ciemiężycielami społeczeństwa.

Konieczna jest zatem edukacja i dialog, gdyż zmiana w wyniku emancypacji ma być procesem a nie następstwem celów zewnętrznych ruchów społecznych. Konieczne dla wyzwolenia jest wykształcenie jako narzędzie rozwoju człowieka, jeśli prowadzi do krytycznego myślenia i zerwania z fałszywym wyobrażeniem sobie świata i samego siebie. Jak pisze J. Ort:

"W "Pedagogice uciemiężonych" możemy znaleźć   wszystkie trzy cnoty chrześcijańskie: wiarę, nadzieję i miłość. Jednak najważniejsza jest wiara w ludzi, w ich potencjał bycia czymś więcej niż tylko przedmiotem opresji; miłość , która otwiera drogę do dialogu,  na który akcent kładł Freire; i nadzieja, która otwiera możliwość zmiany i podaje w wątpliwość trwałość społecznego porządku. Nie bez powodu niektórzy twierdzą, że myśli Freire są swoistego rodzaju "sekularną teologią" (Freire, Praha, 2022, s.14-15).        

Freire był jak Baden Powell zwolennikiem nauczenia ludzi łowienia ryb, aniżeli pomagania im przez obdarowywanie ich rybami. Edukacja powinna służyć rozumieniu świata, odróżnianiu fałszywych informacji od prawdziwych, dostrzeganiu przyczyn istniejących różnic społecznych i konfliktów, by wzmacniać w ludziach siłę do rozwiązywania problemów oraz by chcieli wyzwalać się z ucisku. Będzie to możliwe, jeśli  opresjonowany wejdzie w relacje z opresorem z pozycji równorzędnego partnera do dialogu. 

Także tłumaczka książki - Eva Batličková  zwraca uwagę na to, że myśl Freire jest ponadczasowa i ponadnarodowa, uniwersalistyczna. Wychowanie ku krytycznemu myśleniu w dialogu, w otwartym środowisku, w którym ludzie będą pojmowani jako osoby wolne i odpowiedzialne, a nie jako łatwo wymienialne części jakiegoś systemu, jest koniecznym warunkiem funkcjonowania każdego społeczeństwa, w którym człowiek ma być człowiekiem" (Batličková, op.cit., s. 24).  

Odpowiedź na moje pytanie o przyczynę wydania przekładu książki Freire znajduje się w glossie, którą zamieścili Magdalena Šipka i Martin Tomanek. Przyznali, że liczą dzięki poglądom Freire na wsparcie przez młodzież i nauczycieli idei szkół emancypacyjnych "Futuropolis". Lider "aksamitnej rewolucji" Vaclav Havel uważał podobnie jak Freire, że uobywatelnienie i edukacja są kluczowe  dla istnienia demokracji przez duże D. 


"Obchodzimy uroczyście rocznicę studenckiej rewolucji z 17 listopada (1989 roku - rewolucji aksamitnej - dop. BŚ), ale w szkołach stale panuje posłuszeństwo. Najnowsze ruchy społeczne zorientowane przykładowo na katastrofę klimatyczną próbują nawiązać do tej tradycji, ale nie zyskują już takiego wsparcia w społeczeństwie. Studentów szkół wyższych, którzy okupowali Wydział Filozoficzny (Uniwersytetu Karola w Pradze - dop. BŚ) jesienią 2019 roku, straszono wezwaniem policji. 

Aktywiści ruchu Fridays for Future są często odsądzani do czci i wiary tak przez swoich nauczycieli szkolnych jak i autorytety publiczne, np. przez czeskiego arcybiskupa. Właśnie dlatego pojawiają się nowe ruchy społeczne, których działacze starają się wesprzeć młodzież szkolną i jej wielu nauczycieli w aktywności na rzecz koniecznej transformacji systemu opresyjnego w demokratyczny" (Šipka, Tomanek, s. 215).    

   

 

30 stycznia 2025

(Z-)dewastowana samorządność III RP

 




Jedną z pierwszych postsocjalistycznych ustaw była o samorządzie, której głównym autorem był Michał Kulesza. Im dalej jest od jego śmierci, tym gorzej jest z polską samorządnością, mimo doprowadzenia do reformy ustrojowej państwa za rządów AWS. O ile powiodła się początkowo w zmianie struktur administracji państwowej i samorządowej, o tyle każda następna formacja władzy sprowadzała ją do realizacji własnych, partyjnych interesów w walce o władzę, w tym także przez niszczenie opozycji, dla której samorządy stawały się ostatnim bastionem dostępu do władztwa politycznego i zysków ekonomicznych. 

Samorządy od początku miały być uwolnione od partiokracji, gdyż mieli w nich powołani z wyborów bezpośrednich radni, wójtowie, burmistrzowie, prezydenci miast reprezentować lokalne interesy obywateli, mieszkańców, dzieci i młodzieży, osób starszych i niepełnosprawnych, wszystkich w potrzebie, ale i sprzyjać rozwojowi lokalnego biznesu, oświaty a nawet nauki, by zerwać z dziedzictwem rad narodowych Polski Ludowej i mentalnością homo sovieticus. Niestety, tak nowelizowano ustawę o samorządzie terytorialnym w powiązaniu z kodeksem wyborczym, by zniszczyć samorządność i przywrócić w regionach władztwo partyjne.   

Nie podejmuję tu kwestii, którą powinni zajmować się politolodzy, ale część z nich zdradziła nie tylko naukę, ale także największą wartość demokracji, jaką jest rozwijanie i konsolidacja samorządów terytorialnych i obywatelskiej samorządności. Zwracam uwagę na to, że celowo, koniunkturalnie w ramach tzw. czterech, wielkich reform AWS, pozbawiono szkolnictwo szans na jego demokratyzację, a więc i na samorządność. 

Po raz kolejny okazało się, że pseudosolidarnościowe "elity" koniunkturalnie zatroszczyły się o zabezpieczenie miejsc pracy dla "swoich" - działaczy związkowych, partyjnej nomenklatury, oświatowych lobbystów i służb specjalnych. W zapomnienie miał odejść pakiet wynegocjowanych w czasach rzeczywiście niezależnego ruchu "Solidarność" - polityczne i społeczne zarazem zobowiązanie do decentralizacji ustroju szkolnego, zagwarantowanie w nim autonomii szkół, nauczycieli, uczniów i ich rodziców ze względu na wartość tworzenia samorządnych wspólnot uczących się. 

Co to, to nie! Na to nie pozwolili ani działacze w III RP oświatowych związków zawodowych - ZNP, "Solidarność" i inne przybudówki partyjno-kanapowe, ale także liderzy partii politycznych, którzy ustawicznie przywołują swoje związki z solidarnościowym ruchem w czasach PRL. Od 1997 roku zaczęła obowiązywać w Polsce "Realpolitik", czyli rządzenie oświatą bazujące na nieczystej grze politycznej o władzę kosztem edukacji, kształcenia nauczycieli i młodych pokoleń. 

Przyznaje to nawet b. działacz solidarnościowej opozycji Władysław Frasyniuk komentując ogólną politykę kilku ostatnich formacji władzy: "Chcemy przyzwoitych polityków i przyzwoitego społeczeństwa - to nie jest idealizm. (...) To jest problem strachu i poprawności politycznej. Taka zmowa milczenia po stronie demokratycznej, bo przecież wielu z nas widzi, co się dzieje, ale lepiej nie krytykować, siedzieć cicho, przymykać oko, bo przyjdzie PiS. (...) Liczba bezkręgowców w polskiej polityce jest z pewnością martwiąca. A Solidarności już nie ma" (Newsweek, 2025 nr 4, s.9).        

Rozmawiam ze studentami studiów niestacjonarnych, którzy są nauczycielami. Oni też są już wćwiczeni do milczenia, do bezradności wobec skandalicznej, żenującej, bo populistycznej, niekompetentnej polityki  i postaw kolejnych władz oświatowych, ale i ich dyrektorek/-ów. Już nawet w czasie zajęć boją się mówić, by ktoś nie doniósł do ich (przed-)szkolnego pracodawcy. Zdewastowano politykę III RP, w tym dotkliwie system szkolny, który powinien być fundamentem do rozwijania samorządnego społeczeństwa, państwa demokratycznego.          

(źródło: Fb)

Tymczasem Jerzy Stępień tak mówi w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej":

"Niedawno rozmawiałem z pewną radną, która żaliła się, że radni w czasach sprzed bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów wspólnie z wójtem zastanawiali się, jaki powinien być budżet, na co przeznaczyć środki. Dzisiaj - mówiła - już z nami wójt w ogóle się nie liczy. Wie, że jeśli nie uchwalimy budżetu, to zrobi to Regionalna Izba Obrachunkowa. Radni kompletnie nie mają nic do gadania i w związku z tym wielu wartościowych ludzi nie chce kandydować do samorządów. Kandydują ci, określani skrótem BMW - bierni, mierni, ale wierni. Zadowolą się dietami, ale niczego nie wnoszą do społeczności lokalnej. Zdarzają się też konflikty między radą a prezydentem miasta" (Polityka panuje w Polsce nad prawem, "Plus-Minus", 11-12.01.2025, s. 34).

 

24 stycznia 2025

Prawda ma negatywny wpływ na władze

 


Katarzyna Sadło dzieli się z czytelnikami "Rzeczpospolita. Plus. Minus"(2025, nr 14, s.40) gorzką refleksją o decyzji premiera Donalda Tuska wygaszającej projekt wprowadzenia z dniem 1 września 2025 roku nowego a obowiązkowego przedmiotu "edukacja zdrowotna". Publicystka nie spodziewała się po tym rządzie uległości wobec opinii publicznej, że "rząd jest tak bardzo zewnątrzsterowny i wystraszy się środowisk co prawda głośnych, ale niemających w tej sprawie racji". 

Niestety, K. Sadło komentuje ten fakt też nie mając racji. Nie wie czy nie chce spojrzeć kompetentnie na politykę oświatową, której główni sprawcy nie liczą się z wiedzą na temat reform szkolnych.  To, że wybitny profesor UW Zbigniew Izdebski podjął się zadania opracowania z zespołem także doradców partyjnych interesów władz MEN, musiało tak się skończyć, gdyż mamy rok wyborczy.

Gdyby nie było wyborów politycznych w RP, to zapewniam, że niekompetentne władze MEN wprowadziłyby ten przedmiot i szereg innych absurdalnych zmian, wbrew opinii publicznej, na przekór  przede wszystkim racjonalności pedagogicznej, naukowej. Prof. Z. Izdebski zapewne zaufał rządzącym, że spełnią naukowe wymogi jego projektu, ale nie mógł, albo nie chciał przewidzieć, że resortowi doktrynerzy neolewicy nie są zainteresowani nauką. Oni zamierzają realizować hidden curriculum. Tymczasem edukacja zdrowotna jest konieczna.  

Cały szum wokół "edukacji zdrowotnej" miał służyć odwróceniu uwagi opinii publicznej od innych, a niekompetentnych decyzji i zapowiedzi kolejnych absurdów w systemie oświatowym. Tak postępuje od trzech dekad każda ideokratyczna władza MEN. Oświata nie jest DOBREM WSPÓLNYM, bo ma być - w świetle patopolityki - DOBREM PARTII WŁADZY.

Jakie "konfitury" czekają na tak prowadzących oświatę? Dowiecie się, po upadku rządu i przejęciu władzy przez inną formację, która tak, jak obecny rząd, odsłoni niektóre tylko patologiczne "zyski"  poprzedników.

W 1999 roku PAP informowała na łamach prasy ogólnokrajowej: "Marszałek Sejmu Maciej Płażyński skrytykował ministra edukacji za uchylenie zarządzenia rektora Uniwersytetu Warszawskiego, na mocy którego można było odebrać tytuł magistra posłowi AWS Andrzejowi Anuszowi. W ocenie marszałka, decyzja ministra może mieć negatywny wpływ na nitowania rządu" (1999/57, s.2). Tak jest po dzień dzisiejszy. PiS też nie reagował na niektóre dewiacje we własnych szeregach i przegrał wybory, choć je wygrał.

W  tym tygodniu ujawniono zamieszczenie na stronie Sejmu przez ministrę Katarzynę Kotulę, że ma wykształcenie magisterskie z  filologii angielskiej, podczas gdy ukończyła studia I stopnia, a więc studia licencjackie w Collegium... Balticum. Polityczka, ministra w obecnym rządzie nie interesowała się tym, jaka informacja o jej wykształceniu widnieje od wielu lat na ten temat? 

Co za różnica, jakie sprawujący władzę posiadają wykształcenie, skoro w polityce można działać i zarabiać bez matury, a nawet otrzymać miliony za zatrudnienie w spółkach Skarbu Państwa (najlepiej z dyplomem Collegium Humanum)? Marszałek Sejmu Szymon Hołownia nie ma wyższego wykształcenia, ale z tym się nie kryje. Nie ma się czego wstydzić.  

Przywołana na wstępie felietonistka K. Sadło trafnie domyka swój tekst poglądem, który jest mi częściowo bliski (w pierwszym zdaniu): 

"Dobrze przemyślana edukacja zdrowotna, z której przecież można byłoby wyjąć elementy typowo światopoglądowe (a wbrew pozorom nie jest ich wcale tak dużo), byłaby dla dobra dzieci i młodzieży dużo ważniejsza niż jedynie do tej pory "sukces" Ministerstwa Edukacji, czyli wyrzucenie Rymkiewicza z lektur szkolnych. Mogłabym zrozumieć kapitulację, gdyby poprzedziła ją jakaś walka i gdyby była to walka o pryncypia. Ale premier oddał tę walkę walkowerem, na dodatek nie bardzo wiadomo komu".

Skoro oddano resort edukacji politykom neolewicy nie po to, by kierowali się dobrem dzieci i młodzieży, tylko by zaspokoili swoje aspiracje ideokratyczne dla m.in.  wizerunkowych potrzeb własnych oraz oczekiwań własnego elektoratu.