23 października 2016

WSTYD - w odpowiedzi profesorowi Tadeuszowi Pilchowi


(źródło fot. Archiwum domowe Aleksandra Nalaskowskiego)

Otrzymałem replikę na List Stowarzyszenia Pedagogów Społecznie Zaangażowanych, który wywołał dyskusję, co jest widoczne w komentarzach pod jego treścią. Nie sposób jednak dzielić jednolitą wypowiedź prof. dr. hab. Aleksandra NALASKOWSKIEGO na fragmenty. Administrator wprowadził ograniczenia dla zamieszczania komentarzy pod wpisami, stąd zaproponowałem opublikowanie w całości jego opinii.

Sprawa nie jest banalna, gdyż prof. T. Pilch poruszył tak różne kwestie, niejako mozaikowo prezentując je w swoim stanowisku, że budzą one z różnych stron i osób krytyczną reakcję. To pokazuje, że powinniśmy rozmawiać o EDUKACJI, POLITYCE OŚWIATOWEJ, O ROLI NAUK PEDAGOGICZNYCH I TWÓRCZOŚCI ICH PRZEDSTAWICIELI ze względu na kolejne projekty zmian w szkolnictwie ogólnodostępnym.

WSTYD - w odpowiedzi profesorowi Tadeuszowi Pilchowi

List prof. Tadeusza Pilcha i innych pedagogów społecznych zasmucił mnie, ale i wprawił w zdumienie. Kilka razy bowiem sprawdzałem czy to ten sam Tadeusz (od lat mówimy sobie po imieniu) czy może jakiś inny, czy to możliwe, aby ta osoba, którą wszak znam, napisała taki tekst?

List jest niezwykle „subiektywny” (cudzysłów ma wzmacniać to odczucie), a niekiedy swym subiektywizmem wpycha czytelnika w nieprawdę i hipokryzję.

Tak jak kiedyś pisma i przemowy zaczynało się od „Laudetur Iesus Christus” tak teraz zaczyna się je od rytualnego naplucia na Kaczyńskiego. To nowa, świecka tradycja. Nie inaczej jest w przypadku listu prof. T. Pilcha i dowodzonych przezeń pedagogów społecznych. Jakże inaczej mógł zrobić prominentny swego czasu działacz ZSL (taka listek figowy dla PZPR), a potem PSL?

Autor zarzuca pedagogom akademickim tchórzliwe milczenie, a dokładniej świadome przybranie takiej właśnie pozy: „Ukoronowaniem tej niepojętej filozofii milczenia środowiska pedagogicznego była całkowita obojętność wobec dramatycznie nieodpowiedzialnej decyzji rządu Jarosława Kaczyńskiego cofnięcia wieku obowiązku szkolnego dla 6 – latków.”

To oczywista nieprawda! Nieprawda krzywdząca i kłamliwa. W środowisku akademickim trwała dyskusja, niekiedy żarliwa, powstawały rozprawy naukowe, ścierały się poglądy. To prawda, że nie wszyscy byli za debiutem szkolnym w wieku 7 lat, lecz to nie oznacza, że była jakaś kompletnie przez T. Pilcha wydumana „filozofia milczenia”. Ludzie dyskutowali, niekiedy z ogromną żarliwością, po wielokroć uczestniczyłem w takich dysputach z uczonymi, nauczycielami, rodzicami i dlatego mam wrażenie, że swoich obserwacji prof. T. Pilch dokonywał na Marsie.

A jeśli do tych dyskusji dołożymy autorskie przedsięwzięcia eksperymentalne i praktyczne, to wymyślonej „filozofii milczenia” nijak nie da się obronić. Szkoły, a właściwie placówki działające wedle koncepcji Śliwerskich, zmagania Marka Budajczaka, ćwierć wieku (!) działania toruńskiej Szkoły-Laboratorium (której dyrektor niemal z rozpędu powołał Wydział Nauk Pedagogicznych na UMK zostając jego dziekanem) – i to jest ta niepojęta filozofia milczenia czy może niepojęty brak wiedzy Autora listu?

Może trzeba więcej czytać, trochę pojeździć, porozmawiać z ludźmi odchodząc od ministerialnych nawyków? Aby pisać trzeba wiedzieć.

Inny smaczek z listu T. Pilcha: „Przypomnieć należy równie unikalny w skali europejskiej, a w swej wymowie cyniczny "program przystosowawczy", wprowadzony pod naciskiem ministerstwa finansów, rozporządzeniami ministrów edukacji: Roberta Głębockiego w r. 1991” Otóż otrzymaliśmy miliard dolarów na restrukturyzację szkolnictwa. W jednej z komisji mającej podzielić te fundusze zasiadał prof. Tadeusz Pilch. Pytam więc gdzie te pieniądze? Gdzie te zmiany?

Dwukrotny wiceminister edukacji, już w środku swojego wywodu raczy nas takim oto spostrzeżeniem: „Milczenie elit intelektualnych „w czasach słusznie minionych” było i pożądane i konieczne i obwarowane skomplikowanymi manipulacjami. Jak nie wystarczała łagodna perswazja, uruchomiano twardsze argumenty typu: pisarze do pióra, studenci do nauki, uczeni do książek …. , lub jeszcze twardsze, opresyjne metody”.– Zwracam uwagę napisał to człowiek władzy, obwożony służbowymi autami, otoczony sekretarkami, wysoki działacz partyjny, wiceminister.

Tak więc dowiadujemy się, że milczenie w słusznie minionych latach było u T. Pilcha „pożądane i konieczne”. Zgrabniejszego uzasadnienia kunktatorstwa trudno by szukać. Autor na koniec raczy nas zgrabną łacińską sentencją: Omne malum ex potestas - wszelkie zło pochodzi od władzy. Pisze zatem o sobie! Wydaje mi się, że słuszniejsze byłoby posypanie głowy popiołem niż odwoływanie się w taki sposób do łacińskich mądrości (nota bene opacznie).

Już na sam koniec fragment listu, którego sygnatariusze winni się po prostu wstydzić. Oto on: „Dlatego nie możemy zrozumieć milczenia naszego Kościoła wobec tak jawnego gwałtu na zasadach sprawiedliwości społecznej, na idei służby społecznej polityki i państwa wobec narodu, na zasadach solidarności i zgody wspólnoty narodowej – jaki dzisiaj dokonuje się w naszym kraju! Z niechęcią patrzymy na różne formy sojuszu i porozumień między władzą polityczną a kościołem, które nie są zawierane w trosce o powszechne dobro, lecz raczej w trosce o wzajemne korzyści polityczne, prawne, materialne.

Przeczytałem i oczy wyszły mi z orbit. Wszak to koalicja PO-PSL, a wcześniej w tercecie z SLD domagała się odsunięcia Kościoła od wpływu na życie społeczne („nie będziemy klękać przed księdzem” –Tusk), zamknięcia biskupów w kruchcie, sprowadzenia religii do roli prywatnego rytuału. Cały ten akapit jest po prostu insynuacją, obrzydliwą insynuacją wystawiającą świadectwo autorom tego zapisu. Cytat jakby żywcem wyjęty z „Wyborczej”.

Zastanawiam się jaki był cel tego manifestu? Jego wartość naukowa jest znikoma, stanowi bowiem agitkę propagandową, wartość sprawcza jest również żadna – kto uwierzy niedawnemu aparatczykowi? Do głowy przychodzi mi jedno: dorwać się do mikrofonu. Z byle czym, jakkolwiek, aby zaistnieć. Za wszelką cenę nie dać o sobie zapomnieć, bo starość bywa różna. Czasami owocuje przemyślaną, przefiltrowaną przez życie mądrością, a czasami nie. Tu chyba jednak nie. - prof. dr hab. Aleksander Nalaskowski