15 lipca 2011

Dlaczego XO było lepsze od PO?

W czasie toczącego się w 2007 r. w Davos Światowego Forum Gospodarczego furorę zrobił projekt pod nazwą „XO“, a dotyczący przeznaczenia 100 milionów dolarów na laptopy dla miliona dzieci w krajach tzw. Trzeciego Świata. Jest to prywatna inicjatywa twórcy projektu „One Laptop Per Child“ prof. Johna Negroponte. Co ciekawe, chodziło tu o najnowocześniejszy produkt wielkości ok. 20x 25 cm, w kolorze jasnozielonym i białym, który wygląda jak plastikowa zabawka-komputerek. W rzeczywistości jednak jest to w pełni funkcjonalny laptop w formacie dostosowanym do dziecięcych rączek, za pomocą którego można się łączyć z Internetem. Zawiera on też kamerę, program Media Player, e-book i inne programy użytkowe. „XO“ jest w tej chwili jeszcze w fazie testowej, ale w produkcji masowej powinien kosztować zaledwie 100 dolarów. Adresatem tego projektu zostały dwa miliardy dzieci w wieku sześciu lat z krajów Trzeciego Świata, które nie korzystają w ogóle z edukacji szkolnej lub mają ją w ograniczonym zakresie; jedna piąta bowiem spośród nich nie kończy swojej edukacji nawet na poziomie 5 klasy szkoły podstawowej. Ciekawym rozwiązaniem technologicznym było zasilanie tych laptopów w energię, aby można było z nich korzystać także tam, gdzie nie ma dostępu do elektryczności. Został w nich bowiem wbudowany system typu „Jo-Jo”. Pociągając przez minutę dziesięciokrotnie za sznurek doładuje się baterię na 10 minut pracy.

Przypomniałem sobie o tym projekcie sprzed ponad 4 lat, bo jako żywo przypomina on wielkie obietnice Platformy Obywatelskiej wyposażenia uczniów w laptopy, z którego wyszła jedna, wielka klapa. Wprawdzie jesteśmy „zieloną wyspą gospodarczą” na mapie Europy, więc być może PO postanowiła nie czerpać wzoru z projektu „XO”, a jednak jakieś analogie dają się tu odnaleźć. Miały być laptopy, ale ich nie będzie, bo przecież nie wszystkie dzieci są nasze, a już na pewno nie wszyscy ich rodzice są politycznie poprawni. Mają szansę w nowych wyborach opowiedzieć się za tym, czy nadal będą lokować swoje nadzieje w partie, których politycy więcej obiecują, niż realizują, czy może jednak sięgną po wariant bezpartyjny, stawiając na obywateli, ekspertów, profesjonalistów, którzy nie są uzależnieni w swoich obietnicach i decyzjach od władz swojej partii?

MEN raz jeszcze potwierdził swoją decyzyjną "impotencję" i nieskuteczność, obiecując najpierw przekazanie miliarda złotych na laptopy dla uczniów, które miały pochodzić z opłat operatorów komórkowych za wykorzystywanie częstotliwości (za koncesje z 2000 r. muszą wpłacić do skarbu państwa do 2020 r. łącznie 900 mln euro). O klapie całego programu pisali dziennikarze już wielokrotnie. A urzędnicy kłócą się o to: kto ma dostać laptopy: szkoły czy uczniowie i czy na własność? Jeśli uczniowie - to w jakim wieku? A może należy dać je nauczycielom, albo rodzicom uczniów? A morze ... jest długie i szerokie.




http://www.zeit.de/online/2007/05/Davos-Negroponte?page=all

12 lipca 2011

Wyższa Szkoła Pedagogiczna „za zamkniętymi drzwiami”, czyli cz. 2 odpowiedzi nie tylko Założycielce

Tak, jak obiecałem czytelnikom zainteresowanym PRAWDĄ skoro - zdaniem pani założyciel i kanclerz w jednej osobie - jako b. rektor WSP w Łodzi miałem "wybujałe oczekiwania i roszczenia finansowe", to istotnie, muszę jej przyznać rację. Dotyczyły one studentów, nauczycieli akademickich i warunków ich pracy. Ma rację – NIECH FAKTY MÓWIĄ ZA SIEBIE.

A jest ich bardzo dużo, bo w końcu tyle lat pracy, to przecież tysiące godzin poświęconych społeczności akademickiej nie tylko w wymiarze reprezentowania jej na zewnątrz i dbania o jej jak najlepszy wizerunek, ale także o każdego, kto w niej studiował, pracował, był jej współpracownikiem, partnerem, sojusznikiem, a zdarzało się, że i wrogiem, bo przecież przychodzili różni, by podpatrzeć, podpytać, dociec, upewnić się, a nawet coś podkraść z naszych rozwiązać itd. To tysiące godzin spędzonych kosztem życia rodzinnego przy komputerze, w czasie różnych działań, posiedzeń, spotkań, konferencji, także we współpracy pracownikami administracji i technicznymi. Z niektórymi współtworzyłem stronę uczelni, a następnie ją monitorowałem i korygowałem błędy, jakie popełniali pracownicy administracji czy autorzy tekstów, naruszając nimi dobry wizerunek szkoły. Zabiegałem o premie dla nich, o dodatkowo finansowane zadania, także o charakterze badawczym. Doprawdy, niczego nie żałuję.

Mam bogatą dokumentację swojej pracy. Nie będzie tak łatwo wmówić dzisiaj komukolwiek, że było inaczej, niż usiłuje to suponować założycielka szkoły. Popełniłem jeden błąd – byłem naiwny, bo wierzyłem, że zależy jej na tym samym, i byłem zbyt ufny, poświęcając swój czas i zaangażowanie nawet tym sprawom, które w ogóle nie były w obszarze moich obowiązków. Miałem jednak poczucie, że w końcu całe odium za błędy czy patologie w tej szkole spadną na mnie, a nie na założyciela-kanclerz, która de facto była dla świata akademickiego kimś zupełni obcym, spełniającym kluczową, ale przecież wspomagającą rolę. Nikt nie mówiłby z oburzeniem, „Co też się dzieje w tej szkole Cyperlingowej, tylko w szkole Śliwerskiego!” Bo takie są realia akademickiego świata.

Nie zatrudniałem się w hurtowni jako dyrektor magazynu. Nie wyobrażałem zatem sobie tego, by nie interweniować w sprawach, które wymagały dobra całej wspólnoty akademickiej. Obiecano mi prawo do realizowania własnej misji, pasji, koncepcji kształcenia, które będzie na najwyższym poziomie. I to nazywa się po moim odejściu – na skutek jednostronnego złamania umowy - „wybujałymi ambicjami”? Brawo.

Rozumiem, że założyciel-kanclerz wolała mieć rektora bez ambicji, bez roszczeń, żeby wszystko odbywało się jak najmniejszym nakładem, bez prawa do kompetentnej pracy akademickiej. To po co mnie zatrudniała, skoro wiedziała, że na taką rolę nie byłem i nigdy nie będę się godził, gdyż nie interesuje mnie „malowana przez niekompetentną - w sensie akademickim - osobę rola organu władzy jednoosobowej?

Wystarczy zajrzeć do Ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, do Statutu uczelni (tego zresztą żaden student i pracownik nie znajdzie na stronie wsp, bo jest tam wyraźnie zapisane, na czym polega własność i co stanie się z uczelnią, kiedy dojdzie w niej do jakiegoś kryzysu, wymagającego jej likwidacji). Założyciel zmienia statut zgodnie z własnymi celami i nie musi tego nawet uzgadniać z Senatem i rektorem. Ma takie prawo, bo Statut tworzy założyciel, a nie Senat. Rektor nie ma zatem łatwej sytuacji, bo faktycznie o wszystkim decyduje założyciel.

Można mieć nie wiem jakie pomysły, wartości i oczekiwania, ale jeśli założyciel ich nie akceptuje, to działania akademickie rektora i nauczycieli akademickich mogą być przez niego paraliżowane. Rzecz jasna, najpierw trzeba wycisnąć tyle, ile się da z takiego rektora, to znaczy do momentu, aż szkoła uzyska stałe podstawy do działalności (gdyby jego już w tej instytucji miało nie być).

Nic dziwnego, że założycielka uczelni, wykorzystując fakt, kto jest rektorem, jaką ma pozycję w kraju, w środowisku akademickim, postanowiła występować o różne przywileje dla szkoły wcześniej, niż ona na to zasługiwała z formalnego punktu widzenia. Zgodnie z prawem, ale zawsze można było wykazać się szczególnymi osiągnięciami. Nie tylko moimi. To jasne, ale w takich sytuacjach i w korespondencji z władzami, przede wszystkim moimi. Rektora o tym jednak założycielka nie informowała, bo już „za jego plecami” od kilku miesięcy poszukiwała innego kandydata na rektora, i to takiego, który – jak teraz rozumiem z jej artykułu w gazecie edukacyjnej - nie będzie miał „wybujałych ambicji”, „roszczeń finansowych” (szkoda, że nie rozwinęła tej insynuacji) i ciekawe, czego jeszcze. Znakomita troska o własną uczelnię. Jak pozbyć się rektora, który już spełnił swoje zadanie, a teraz konsumować jego osiągnięcia, jak długo się tylko da.

Próba odwołania mnie z funkcji rektora z udziałem Senatu się nie powiodła, choć przecież założycielka mogła ją zignorować i następnego dnia odwołać mnie z funkcji. Nie uczyniła tego. Dlaczego? Dla własnych „wybujałych ambicji” czy własnych „spodziewanych zysków” (na stronie internetowej wciąż funkcjonowało moje nazwisko jako rektora).

Tymczasem od tego posiedzenia - każda moja decyzja spotykała się już tylko z jej kwestionowaniem, była sabotowana, podważana tak, bym wreszcie sam zrozumiał, że jestem persona non grata. Wszystko czynione było tak, by tylko nie dowiedzieli się o tym studenci i kandydaci, by nie usłyszeli o tym ci, którzy - być może przystąpią do "konkursu" na etat? To kiedy miałem odejść - w grudniu, w styczniu, w lutym? Kiedy byłoby odpowiedzialnie dla tej społeczności? Miałem pozostać jako figurant, który jest pozbawiony możliwości wykonywania swoich obowiązków statutowych i ustawowych? Odszedłem w maju, kiedy w czasie mojego pobytu na konferencji zagranicznej założycielka opublikowała ogłoszenie w prasie, że zatrudni doktora habilitowanego pedagogiki. I to miałem tolerować? Taką kompromitację szkoły?

Wolałem zrezygnować z wysokiego dodatku funkcyjnego (nie był on wynikiem moich roszczeń, żeby była jasność), nie przyjąłem przyznanych mi pieniędzy na badania naukowe, a wszystko po to, by przerwać tę fikcję, podwójną grę założycielki szkoły, to oszukiwanie innych, że wszystko jest w szkole jak najlepiej. Wszyscy doskonale wiedzieli, że od słynnego senatu grudniowego ta pani nie podjęła ze mną żadnej rozmowy, nie widziała powodu ani do wyjaśnienia swojego stanowiska, ani nie widziała potrzeby określenia mojej dalszej roli w tej szkole. Od 8 grudnia 2009 r. do mojej rezygnacji z funkcji rektora ta pani nie zamieniła ze mną ani jednego zdania, będąc w końcu moim pracodawcą. To była postawa odpowiedzialności za szkołę, za współpracowników? Ja zaś, mimo tego klimatu, kontynuowałem swoje zadania dydaktyczne, nie opuszczając studentów i współpracowników, a pobierając jedynie pensję nauczyciela akademickiego.

Pomagałem nadal doktorom w ich pracach nad habilitacjami, realizowałem zadania w grancie norweskim, nagrywałem materiały filmowe dla uczelni, publikowałem artykuły i książki z afiliacją w wsp, uczestniczyłem w konferencjach naukowych jako profesor tej szkoły, prowadziłem korespondencję dla dobra tej instytucji. Wykonałem z współpracownikami analizę dorobku całej kadry akademickiej. Przygotowałem dla Senatu podsumowanie oceny pracy naukowo-dydaktycznej wszystkich nauczycieli akademickich. Dla wielu wypadła ona fatalnie, czyli prawdziwie, bo tak to jest, że niektórzy zatrudniają się, by brać kasę, odrobić zajęcia, i wrócić do domu, do rodziny, nie przejmując się o losy uczelni, o jej wizerunek. Niech frajerzy na nich i za nich pracują. Od tego są, za to im się płaci. Im też, ale oni są zwolnieni z wyjątkowego zaangażowania na rzecz szkoły. Wystarczy, że są w minimum kadrowym. Czyż nie tak? Mnie to nie przeszkadzało, mogłem pracować nawet za nich, tylko musiałem tłumaczyć taką ich "obecność" w szkole innym nauczycielom akademickim. Są powody, dla których warto mieć w zespole naukowców do zupełnie innych zadań, a to przecież nie jest tak dostrzegalne przez innych. Trzeba to uszanować i dostrzec inne zalety takiej sytuacji.

Ktoś inny być może postąpiłby na moim miejscu inaczej. Ciekawostka – jeden z profesorów, który nawet nie był tytularnym profesorem, miał pensję na wyższym poziomie, niż ja. Mnie to nie przeszkadzało, podobnie jak to, że odwołany przed kilku laty dziekan, zachował swoją wysoką pensję, będąc cały czas na drugim etacie. Niczego w tej szkole i dla tej szkoły dodatkowo nie czynił, poza prowadzeniem zajęć (zresztą na bardzo dobrym poziomie). Nie publikował i nie afiliował swoich publikacji przy tej szkole, bo w końcu to był tylko jego drugi etat.

A jakie były komentarze współpracowników? Czy rzeczywiście byli – tak jak założyciel-kanclerz przekonani, że postąpiłem niesłusznie, niegodnie, że miałem wybujałe ambicje, że pewnie ich porzuciłem? Proszę bardzo, oto fakty – niech mówią same za siebie, choć podam tylko niektóre, bo nie ma tu na to miejsca. Na tym zamykam ten temat chyba, że zostanę ponownie sprowokowany do dalszego ciągu. Ten zresztą i tak będzie wkrótce miał kilka, zupełnie innych finałów. A teraz kilka wypowiedzi ad memoriam:

1) Członek Senatu:
"Drogi Rektorze, to co się aktualnie dzieje w Uczelni – w WSP jest moim osobistym dramatem, okazało się bowiem, że dwie Osoby, które poważam najbardziej na świecie i którym jestem bardzo wdzięczna tak, jak nikomu w życiu, to właśnie te dwie Osoby są w konflikcie, co jest makabrą dla mnie, tym bardziej że ten konflikt wymaga jakiegoś mojego opowiadania się po którejś ze stron. To trochę dziwna analogia (ze względu na mój wiek) ale naprawdę to jest tak, kiedy od dziecka, które kocha jednakowo obydwoje rodziców wymaga się, aby powiedziało, czy chce być z mamusią czy z tatusiem. To jest naprawdę dramat!(…) Ty, drogi Rektorze jesteś tak Wspaniałym Człowiekiem, że pisanie o Twoich cnotach i zasługach wymagałoby tyle czasu, że nie zmieściłabym się do jutra wieczorem. Są bowiem Autorytety, gdzie nawet nie można się ośmielić o nich pisać, to tak jak bym się ośmieliła pisać o zasługach Papieża (Pan Bóg mi to porównanie wybaczy). Niezależnie od tego, także osobiście dla mnie , jesteś Osobą, która bardzo, bardzo mi pomogła w życiu.(…) To Ty właśnie wspierałeś mnie w tych niesamowitych (jak na mój wiek) dokonaniach. Ja nie zapominam dobra, którego doznałam. Czy teraz rozumiesz mój dramat? "

2) Członek Senatu
"Drogi Rektorze - warto, po stokroć warto. Dowodzić Uczelnią to wielka sprawa - dana Ci z racji dorobku, a nie z łaski. Trzeba na tym stanowisku trwać. Są też doświadczenia i wnioski: Nie wierzyć zapewnieniom i ufać tylko niektórym, nie dać się na niczym „złapać" , zapewnić sobie wsparcie, na każdym senacie.
(…) Smutno mi, bardzo mi smutno. Wiedziałam, że taką decyzję podejmiesz - ale wiedzieć, a przeczytać to coś innego. Argumenty są logiczne i.... ja bym także postąpiła podobnie. Masz rację mamy jeszcze swój dorobek, swoje zadania naukowe i nauczycielskie. A funkcje: przejściowe, kłopotliwe, targające nerwy i... zabierające calutki wolny czas. Będzie Ci lepiej, o wiele lepiej. Szkoda tylko szkoły - bo postawiłeś na nogi, nadałeś jej kształt dobry i rokujący wielkie nadzieje."


3) Członek Senatu:
"Nie chce mi się komentować tego wszystkiego, w czym uczestniczyliśmy dzisiaj, ale to już jest jakaś kiepska, aczkolwiek sięgająca już surrealistycznych wymiarów farsa: akcję podtrzymuje ustawiczne zdumienie, co jeszcze można wymyślić, tylko nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać... Żeby nie wiem co, nie daj się dotknąć i zranić NIKOMU i NICZEMU! Trzymaj się i trwaj w tej grze! Uściski!"

4) Studentka:
"O rany! No to moje wrażenie co do p. kanclerz było jednak właściwe... Chociaż szczerze mówiąc, jak zwykle wolałabym się mylić. Całe szczęście, że Senat nie poparł tej propozycji. No, ale pewnie nie czuje się Pan komfortowo w obecnej sytuacji. W takim razie tym bardziej proszę się nie dać! Może kiedyś otworzy Pan swoją szkołę? Taką, gdzie będzie liczyło się to, co naprawdę istotne w
życiu. W końcu trzeba pamiętać, że klimat w pracy tworzą ludzie. A jeśli Ci, którzy mają jakiś wpływ na działanie instytucji są karykaturami moralnymi, to nie wróży to dobrze dla jej rozwoju i osób tam pracujących. Ja też w tym roku mocno zawiodłam się na p. kanclerz... Nie śmiem pytać co się stało, że założycielka szkoły zwołała specjalne zebranie Senatu, na którym to wszystko czego Pan dokonał zostało "w sposób szczególny docenione"
Proszę tylko przyjąć wyrazy (…) uznania - zawsze był i będzie Pan dla nas, jak i zapewne wielu innych, wzorem do naśladowania i nie zmieni tego nikt i nic. A jeśli to jakieś pocieszenie - ostatnio przeczytałam że miarę wielkości człowieka poznajemy po tym jak wielu... ma przeciwników... Tak to już jest, że ludzie wielkiego formatu, jakoś bardziej rzucają się w oczy, a ich blask nie pozostaje obojętny dla oczu egoistycznych zawistników, którzy próbują go zgasić...
Proszę nie dać się zgasić! Nigdy! I niech Pan nie boi się marzeń – nawet tych uznawanych za nierealne - bo to właśnie idealiści i marzyciele popychają świat do przodu. I choć na początku wszyscy stukają się palcem w czoło, to w ostatecznym rozrachunku ich zdeterminowaniu zawdzięczamy nasz postęp. Jeszcze raz wszystkiego dobrego w Nowym Roku!"


5) Członek Senatu:
"Tobie i Twoim bliskim z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku - składam życzenia zdrowia, pogody ducha, miłości i sukcesów w realizacji osobistych i zawodowych przedsięwzięć, wraz z Twoimi naukowymi sprzymierzeńcami. Życzę Ci również siły do walki z przeciwnościami i wiary, że ma ona sens."

6) Wykładowca:
"Ze smutkiem przyjąłem informację o Pańskiej rezygnacji z funkcji Rektora WSP. Tak się złożyło, że moją pierwszą uczelnianą pracą była ta podjęta w WSP, a Pan był pierwszym moim Rektorem. W naszych sporadycznych rozmowach, jako młody akademik w kontakcie z uznanym Autorytetem, doświadczałem życzliwości, serdeczności, subtelnej motywacji - wszystko to było potężnym wiatrem w żagle... (Mam świadków, że tę opinię wypowiadam dziś nie po raz pierwszy... i nie drugi). Pańska postawa budzi mój szacunek i uznanie, za co wyrażam wdzięczność. Życzę pomyślności."

7) Członek Senatu:
"Na początek przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale powiem szczerze, że obecna sytuacja jest dla mnie "niewiarygodna" gdyż od znaczącego czasu tj ok. 3 lat jestem poza bezpośrednim udziałem w dyskusji nad kształtem WSP. Docierały do mnie tylko zdawkowe informacje dotyczące intryg czy pomówień, których niestety też stawałem się obiektem (współczuję tym osobom, które stosują takie metody działania - "pedagodzy"). Od czasu rezygnacji z funkcji prodziekana (a szczególnie w trakcie jej trwania) zrozumiałem na czym polega manipulacja wśród osób reprezentujących Pedagogikę w WSP (były to tylko przypuszczenia - bez szczegółowego dochodzenia do prawdy). Od wczoraj wiem i jestem przekonany kto reprezentuje ciemną "stronę księżyca" jaki jest to zespół osób - ale to jest moje osobiste odczucie nie mające żadnego przełożenia na jakąkolwiek zmianę (jest to kolejne doświadczenie osoby "stojącej z boku", którą próbuje się manipulować). Nie chciałbym dalej emocjonalnie wypowiadać się. Dlatego też również bardzo serdecznie dziękuję za współpracę, motywowanie do rozwoju naukowego i "fajne" gesty, które zawsze pozostaną w pamięci. Z wyrazami szacunku"

8) Członek Senatu: Wielce Szanowny Panie Profesorze,
"Zapoznałam się uważnie z pismem, w którym składasz rezygnację z funkcji rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, a tym samym wszystkich innych funkcji, jakie są z nią związane i przyjmuję Twoją decyzję jako ogromną stratę osobistą. Informacje tę przeżyłam dotkliwie i odczułam jak pęknięcie i poważnie zaburzenie fundamentalnych zasad istnienia WSP. Nie potrafiłam tak „na gorąco”, automatycznie odpowiedzieć na Twój list, w którym przedstawiona jest silna, wyjątkowo wyważona i dobitnie wyrażona argumentacja. Wysoka kultura każdego słowa użytego z precyzją skalpela dokonuje ostatnich cięć.

(…) to właśnie ja chciałabym przede wszystkim najpiękniej jak umiem podziękować za współpracę i Twoje osobiste zaangażowanie w realizację moich zadań i obowiązków, z którymi musiałam się zmierzyć pracując jako wykładowca (…) czy członek Senatu. Praca pod Twoim przewodnictwem, zarówno dydaktyczna, organizacyjna, administracyjna, a także naukowa była dla mnie ogromnym wyróżnieniem i wspaniałym doświadczeniem. Wszystko to, co osiągnęłam i mogłam wpisać do oceny nauczyciela akademickiego pracując w WSP, zawdzięczam Tobie Szanowny Panie Profesorze, gdyż od Ciebie mogłam się uczyć i obok Ciebie miałam szczęście żyć, funkcjonować, doświadczać czegoś nowego i innego tworząc nasze wspólne środowisko akademickie. I nigdy na Tobie się nie zawiodłam. Pragnę, bardzo wyraźnie podkreślić, że pretendujesz w moim życiu do roli mego Mistrza i Przyjaciela, który tak wiele potrafi zrozumieć, wybaczyć i dać radość w stawaniu się lepszym człowiekiem.

Chciałabym z całego serca podziękować za okazane wsparcie, zaangażowanie i wskazywanie drogi naukowego rozwoju. Każda Twoja podpowiedź, wskazówka była cennym drogowskazem i tym bardziej tak trudno się rozstać, gdyż jak można żyć bez powietrza. Twoja ogromna wiedza, kultura, pracowitość była nieocenionym i niedocenionym wsparciem całego zespołu, a pomoc i zaangażowanie, a także atmosfera, którą stworzyłeś przyczyniły się do wielu moich i naszych wspólnych osiągnięć. Zawsze podkreślałeś jak ważny jest wizerunek i misja szkoły i byłeś jej wiernym Strażnikiem. Jaki teraz obrać kurs, kiedy zabrakło Ciebie?. Jakie wytyczyć drogowskazy, które pozwolą przetrwać każdy kolejny dzień? Jakimi posłużyć się narzędziami, aby odróżnić to jest dobre, od tego co jest złem? Jednym z nich jest z pewnością umiejętność rozróżniania prawdy od kłamstwa.
Gdyby kłamstwo, podobnie jak prawda miało tylko jedną twarz, łatwiej dalibyśmy sobie z nim radę; przyjęliśmy po prostu za pewnik przeciwieństwo tego, co mówi kłamca, ale odwrotna strona prawdy ma sto tysięcy postaci i nieograniczone pole (Michael de Montaigne).

Nie może istnieć ład i porządek społeczny bez zaufania, a zaufanie bez prawdy lub przynajmniej ogólnie akceptowanych zasad dochodzenia do niej. Podstawą, na której można by opierać rozwój naszej uczelni, powinien być wzajemny szacunek, gotowość do zawierania umów, przestrzeganie prawa. Ty byłeś tego gwarantem, starałeś się podporządkować interesy każdego pracownika wspólnym interesom, które miały stanowić o sile rozwoju naszej uczelni. Każdą swoją decyzję potrafiłeś w sposób przekonywujący uzasadnić, zachowując przy tym poczucie godności każdej osoby, której ta decyzja dotyczyła.

Obecna sytuacja w Szkole jest dla mnie zaczynem do poszukiwań, przemyśleń i dyskursu z samą sobą, z prawdami uznanymi, przypisywanymi. a może wreszcie z przeciwstawieniem się zakłamaniu, które nie powinno zagościć w życiu naszej Szkoły. Jakie warunki powinnam spełniać, by odkrywać i umacniać się w procesie samorealizacji własnego człowieczeństwa? Konfrontacja osobistych wyborów i strategii życia z odczuwaniem poczucia jego sensu nie jest domeną dla każdego. Wybór godnego stylu życia jest dążeniem do samorealizacji, a nie do uprawiania kariery i w tym przypadku, jak wynika z Twojej postawy i słów, które głosisz dałeś dowód poświadczający, że jesteś gorliwym wyznawcą tej zasady. W swej refleksyjności dajesz świadectwo, że kłamstwo nie jest Twoją umiejętnością przystosowawczą dla odnoszenia sukcesu. Wielowymiarowość percepcji i zdolność do rozumienia złożonej rzeczywistości daje Ci umiejętność jej oceny i przeżywania, tak by życie było udane i godne. Potrafisz wyczuć granicę, która dzieli życie udane od godnego, by nie zatracić tego ostatniego. Każdy działając indywidualnie uruchamia mechanizmy, by bronić się przed zagrożeniami. Każdy tak czyni, lecz nie każdemu udaje się zachować autonomię i otwartość w codziennej egzystencji. Mając okazję do obcowania z Tobą można było uczyć się od Mistrza jak można w rozwoju osobowym, zawodowym, naukowym i każdej innej sferze uprawiać sztukę życia nie tracąc wiary w siebie i innych.

Niech znana sentencja łacińska będzie zakończeniem moich niekończących się podziękowań, że mogłam spotkać w swoim życiu Kogoś tak prawego. Conscienta bene actae vitae multorumque bene factorum memoria iucund est „Świadomość dobrze przeżytego życia i pamięć o wielu czynach jest przyjemna”. Jeszcze raz z całego serca dziękuję! i ufam, że nie jeden raz nasze drogi, na nowo się skrzyżują. Z wyrazami szacunku."


Niech każdy skupi się na swoich zadaniach, nie popełnia błędów i nie wmawia sobie i innym, że było inaczej, bo pamięć społeczna ma różne wymiary, wiele jest śladów naszej obecności i zaangażowania, w tym także błędów. Ja też je zapewne popełniałem, tyle tylko, że nikt ich nie chciał mi uświadomić. Jak to dobrze, że uczyniła to ta najbardziej nie(wiary)godna osoba. Moim wrogom - życzę takich listów i oby otrzymywali je w lepszych warunkach swojej pracy i bycia z innymi. No i by rozstawano się z nimi z większą klasą.

11 lipca 2011

Oblewanie matury


Studenci coraz gorzej radzą sobie na uczelniach wyższych. Nawet ci rzekomo najlepsi mają problemy z najprostszymi zadaniami. Egzamin dojrzałości nie pokazuje prawdziwej wiedzy ucznia, skoro jest dostosowany do średniego poziomu egzaminowanych. Matura ma uspokoić rektorów wyższych uczelni, że otrzymują dobrych kandydatów i mogą zrezygnować z egzaminów wstępnych – wywiad Bronisława Tumiłowicza na temat nie tylko egzaminu dojrzałośc (który tak fatalnie wypadł w bieżącym roku szkolnym) został opublikowany w najnowszym wydaniu "Przeglądu" (z dn.17.07.2011).