Redaktor Marek Wroński, dr hab. nauk medycznych opublikował
na portalu "Forum Akademickie" artykuł z cyklu "Nieuczciwość
akademicka", który jest już chyba ponad dwusetnym rejestrem naruszenia
praw autorskich przez nauczycieli akademickich na różnym poziomie ich naukowego
statusu czy procedur awansowych oraz - co moim zdaniem jest równie ważne -
reakcji, a często jej braku, ukrywania, przedłużania, manipulowania itp. przez
władze uczelni, jednostek akademickich czy instytutów naukowych.
Opisany w najnowszym wydaniu zakres nieuczciwych działań
jednego z pedagogów specjalnych okazał się na tyle nietypowy, że nie był
związany z procedurą o nadanie stopnia czy tytułu naukowego. Zakres
nierzetelności i nieuczciwości naukowej dotyczy doktora habilitowanego, który opublikował
w renomowanym wydawnictwie naukowym książkę o niezwykle atrakcyjnej poznawczo,
oryginalnej problematyce badawczej.
Zanim jednak książka ukazała się na rynku naukowym, musiała zostać poddana recenzji wydawniczej. W tym przypadku miało to miejsce, a
zatem to nie wydawca ponosi odpowiedzialność, ale autor i recenzenci nierzetelnego maszynopisu. Nie dostrzegli, bo chyba nawet nie wiedzieli, że czytają pracę danego autora, w istocie oceniali dokonany przez niego w dużej części przekład cudzej rozprawy z języka angielskiego. Zastosowany proceder był o
tyle zdumiewający, że ów pedagog przywłaszczył sobie nie tylko część
teoretyczną, ale także dokonał zmian w danych empirycznych, nadając im rzekomo
własne sprawstwo.
Takiego plagiatu nie wychwyci żaden system antyplagiatowy,
ale być może, za jakiś czas, sztuczna inteligencja będzie w tym właśnie
zakresie bardzo przydatna, gdyż już teraz może dokonywać błyskawicznej
translacji obcojęzycznych tekstów. Jeśli porówna je z polskojęzyczną narracją,
to może wychwycić stopień plagiatu. Tymczasem jest jak jest.
Autor splagiatowanej książki ogłaszał wszem i wobec swoje dzieło jako wybitne,
wyjątkowe, oryginalne. Redakcje portali internetowych wprost ścigały się między
sobą o to, która pierwsza opublikuje wywiad z "uczonym", który zajął
się jakże atrakcyjnym dla ludu tematem. Zapewne to wzbudziło szczególne zainteresowanie tych, którzy zajmują się podobną problematyką badawczą.
Pedagog
specjalna, która od lat prowadzi badania w zbliżonym dla sprawcy zakresie,
czytała jego książkę i zorientowała się, że jest ona merytorycznie podobna do
znanej jej z wcześniejszych lektur zagranicznej monografii.
Powróciła do niej i odkryła, że jest to ewidentne przejęcie
przez nauczyciela akademickiego treści książki innego autora.
Przypomniała mi się sytuacja, której sam doświadczyłem w
swojej pracy recenzenckiej, a pisałem nawet niedawno o tym w blogu, kiedy to
powierzono mi do oceny dysertacje doktorską będącą w istocie niemalże dosłownym
przekładem z języka niemieckiego mało znanego doktoratu. Plagiator nie
spodziewał się, że może być w Polsce ktoś, kto przeprowadził nie tylko rzetelną
kwerendę literatury naukowej, ale i do niej dotarł, przeczytał a nawet zakupił.
W ten oto sposób, podobnie jak w powyższym przypadku, rozpoznałem nieuczciwość
asystenta z równie renomowanej uczelni.
W dzisiejszym wpisie nie powtarzam rzeczowych i precyzyjnie
udokumentowanych argumentów zarówno M. Wrońskiego jak i profesor, która odkryła plagiat a kilkudziesięciostronowy rejestr zapożyczeń ukazał się na łamach
czasopisma/portalu Forum Akademickie. Każdy może zapoznać się z jego treścią. Nie zamierzam też
personalnie "dobijać" sprawcy tego czynu, gdyż, tak jak wielu innych plagiatorów, został rozpoznany, zdemistyfikowany i poniósł już tego
konsekwencje.
Zwracam jednak uwagę na to, że "jego" książka już nie istnieje, gdyż powiadomiony o powyższej sprawie wydawca słusznie ją zniszczył, a zatem nie została przekazana do bibliotek, nie weszła do obiegu akademickiej oceny i analizy. Pozostał CZŁOWIEK, młody naukowiec, który popełnił błąd i doświadczył już odpowiednich jego następstw. Wszystkie swoje dotychczasowe obowiązki akademickie realizował poprawnie, rzetelnie, a - jak komunikuje mi jeden z dziekanów - studenci byli zadowoleni z jego zajęć.
Niniejsze wydarzenie jest dla nas wszystkich sygnałem, że nie wolno tak postępować w nauce, nie warto, gdyż "kłamstwo ma krótkie nogi". Dokonania tego nauczyciela akademickiego nie są mi znane, bo nie jest to moja dyscyplina nauk pedagogicznych, ale po ludzku rozumiem dyskomfort w którym znaleźli się wszyscy ci pedagodzy specjalni, którzy z nim dotychczas współpracowali. Jemu zapewne też nie będzie łatwo zatrzeć winę, która zachwiała dotychczasową "karierą akademicką".
Po chrześcijańsku liczę na to, że ten wstrząs, który był konieczny, pobudzi strumienie własnego sumienia i pozwoli na zastanowienie się nad własną drogą życia i postępowania nie tylko sprawcy. Co się stało, to się nie odstanie, ale trzeba mieć nadzieję, że także inni, którzy chcieliby pójść na skróty zastanowią się nad swoją postawą i powstrzymają popęd do osiągania za wszelką cenę negatywnego sukcesu.
Naganna książka, choć nie powinna zaistnieć w tej postaci, już nie istnieje. To prawda, że pozostał jakiś ślad, wstrząs, który teraz wymaga - jak pisała Romana Miller - terapii. Potrzebna jest ona nam wszystkim, nie tylko sprawcy.
Nie róbmy pewnych rzeczy w pośpiechu, pod presją punktozy, ewaluacji, parametryzacji, ale i nie recenzujmy powierzchownie, pospiesznie, bo rolą recenzenta jest udzielenie autorowi wsparcia, pomocy, ostrzeżenie go przed ewentualnym błędem, dostrzeżenie walorów, które można jeszcze bardziej uwydatnić, wzmocnić czy pogłębić. Ponoć tę książkę recenzowało aż trzech profesorów.
Mleko wprawdzie się wylało, ale można posprzątać i zrobić wszystko, by to już więcej się nie powtórzyło. Mam taką nadzieję, że środowisko naukowe świadome zaistniałego a niegodnego czynu, któremu sprawca chyba jednak nie zaprzecza i wyciągnie z tego wnioski na przyszłość, nie ulegnie furii hejtowania!