04 września 2021

Społeczna szkoła wykluczania

 



W lipcu otrzymałem od rodzica opis nietypowej sytuacji w jednej z niepublicznych szkół w naszym kraju. Przygotowałem zatem wpis do opublikowania go we wrześniu. Jednak rodzic słusznie poinformował o swoim problemie lokalne media, które chętnie podjęły temat. Pozostawię jednak wprowadzone wówczas zmiany, które miały zapobiec dekonspiracji jej autora. W końcu istotny jest problem, z którym zmaga się wielu rodziców kierujących swoje pociechy do szkół niepublicznych, chociaż powód ich zmartwień może być zupełnie inny.      

Syn wspomnianego rodzica został zapisany do szóstej klasy w Społecznej Szkole Podstawowej we wrześniu 2019 r. z wskazaniem, że jest dzieckiem o specjalnych potrzebach edukacyjnych ze względu na zdiagnozowaną u niego przez Poradnię Psychologiczno-Pedagogiczną nadwrażliwość emocjonalną i fobię szkolną. Dyrekcja chętnie przyjęła takie dziecko, bowiem otrzymuje z tego tytułu wyższą subwencję z budżetu państwa.  

   

Chłopiec zdał do siódmej klasy i można było sądzić, że dalsza nauka potoczy się gładko. Istotnie, nie miał problemu  z uczeniem się. Pod koniec roku szkolnego doszło jednak do konfliktu między rodzicem tego dziecka a dyrekcją szkoły, bowiem ta nie chciała uwzględnić w ocenie chłopca jego aktywności pozaszkolnej. Był on bowiem wysportowanym uczniem, który ukończył zorganizowany przez lokalny WOPR kurs dla młodszych ratowników. 

 

Rodzic skierował drogą korespondencyjną (szkolny lockdown) zapytanie, czy szkoła ma wypracowane sposoby wzmacniania prospołecznych form aktywności dzieci w NGO czy w ramach wolontariatu w stowarzyszeniu społecznym? Niestety, pani dyrektor wraz z wychowawczynią tego ucznia odmówiły uwzględnienia takiej działalności pozaszkolnej w końcowej ocenie jego dokonań czy nawet wyróżnienia dziecka za prospołeczną postawę. 

 

Po wymianie przez rodzica z kadrą pedagogiczną szkoły kilku informacji (via Librus)  skierował on prośbę o spotkanie uznając, że nie pozostaje mu już nic innego, jak złożenie wniosku w trybie dostępu do informacji publicznej na temat wykształcenia nauczycieli jego syna. Chciał wiedzieć, z kim ma do czynienia, bo o dialogu przestał już nawet marzyć.

 

Kiedy pojawił się w szkole, dowiedział się, że umowa dotycząca kształcenia jego dziecka została rozwiązana. Wręczono mu skan decyzji. Tak oto szkoła pozbyła się ucznia przed ósmą klasą, bo rodzic chciał za dużo wiedzieć na temat niektórych nauczycieli. Tajemnica biznesu, ale chyba ... czarnego?  

 

Uczniowie szybko dojrzewają w takich warunkach. Uczą się, że w rzekomo demokratycznym kraju ich rodzice mają płacić za edukację, ale nie wtrącać się do zarządzania szkołą i obowiązujących w niej wychowawczych reguł. 

 

Sprawa ma kilka wymiarów. 

 

1) Rzecz dotyczy szkoły niepublicznej, której zasady zaakceptowali rodzice ucznia, skoro ją wybrali i chcą płacić za edukację w niej. Jak widać, szkoła nie przejmuje się współpracą z rodzicami i nie martwi się o pieniądze z tytułu czesnego, gdyż ma więcej chętnych niż miejsc. 

 

Trzeba zatem szukać innej szkoły niepublicznej, albo dowiedzieć się, w której szkole publicznej są klasy integracyjnej edukacji. Sam odebrałem córkę z takiej szkoły, kiedy okazało się, że dyrekcja zwalnia świetnych nauczycieli, bo ośmielili się pytać, kiedy otrzymają pierwszą pensję lub dopominają się o stworzenie właściwych warunków do prowadzenia zajęć. 

 

Co w takiej sytuacji może zrobić ów rodzic? Może zabierając dziecko ze szkoły nadać sprawę mediom i kuratorowi oświaty, bowiem pojawia się dość istotny aspekt jakości kształcenia i wychowania i odpowiedzialności za nią.  

 

2) Aspekt pedagogiczny: szkoła nie przestrzega norm oświatowych zobowiązujących jej nauczycieli do honorowania każdego sukcesu uczniów, ich osiągnięć szkolnych i pozaszkolnych. Narusza zatem ustawowe funkcje szkoły z uprawnieniami szkoły publicznej! 

 

Czyżby dyrekcja nie rozumiała, że takie dziecko jest znakomitym ambasadorem szkoły i rozsadnikiem wartości społeczno-moralnych, allocentrycznych także dla swoich rówieśników? 

  

Wspomniany rodzic może być dumny z syna, a zatem powinien go wspierać i tłumaczyć brak profesjonalizmu osób, które są beneficjentami obowiązku szkolnego. Gdyby nie było popytu na edukację w szkole niepublicznej, to jej właściciel i nauczyciele nie mogliby w niej zarabiać. Tymczasem zupełnie nieźle żyją kosztem dzieci, którym powinni sprzyjać w ich rozwoju i doceniać każdą formę ich ponadobowiązkowych zajęć i sukcesów.

Niestety, niektóre niepubliczne szkoły, placówki, podmioty prowadzące także tzw. edukację domową stają się środowiskiem wykluczania z własnej społeczności lub wydziedziczania z kultury. A to powinno być przedmiotem zainteresowania nadzoru pedagogicznego. W końcu i ta edukacja jest subwencjonowana z budżetu państwa.     


03 września 2021

Dlaczego burmistrz miasta Tsurugi w Japonii tak serdecznie witał polskich olimpijczyków i życzył im sukcesów?


Warto sięgnąć do znakomitej monografii naukowej prof. Wiesława Theissa i prof. Teruo Matsumoto. Poświęcili oni bowiem wiele lat na badanie losów polskich dzieci, które  w latach 20. XX. w. przypłynęły do Tsurugi w Japonii. Mamy wspólną historię, o której warto pamiętać.  

Dzięki badaniom profesora pedagogiki społecznej z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie poznajemy  dzieje polskich i żydowskich dzieci repatriowanych z Syberii i Mandżurii w latach 1919-1923. To byli potomkowie polskich powstańców, głównie sieroty wojenne i półsieroty, dzieci zagubione, z sierocińców, które zostały uratowane m.in. dzięki akcji pomocowej Polskiego Komitetu Ratunkowego Dzieci Dalekiego Wschodu (założonego 16.09.1919 r. we Władywostoku)  i rządu Japonii. 


Dzieci zostały przetransportowane do Wejherowa statkami Japońskiej Marynarki Handlowej, przez Japonię, USA i Anglię. Dotarły wreszcie do ojczyzny, gdzie otrzymały wsparcie w Zakładzie Wychowawczym dla Dzieci Syberyjskich. Zobaczcie, posłuchajcie i koniecznie przeczytajcie powyższą rozprawę.





Dzieci syberyjskie, czyli jak Japonia ratowała Polaków




02 września 2021

Dlaczego opozycji nie udało się w lipcu odwołać ministra edukacji?

 



W dn. 21 lipca 2021 r. odbyła się w Sejmie - w związku z wnioskiem części opozycji w sprawie odwołania ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka - krótka prezentacja stanowisk politycznych, zdecydowanie o proweniencji światopoglądowej, ideologicznej. Nie była to poważna debata na temat polskiej edukacji. Trzeba przyznać, że tak poprzednia formacja rządząca (PO/PSL), jak i obecna nie podejmują poważnych, pogłębionych analiz i dyskusji sejmowych na temat polityki oświatowej III RP, bo od 1993 r. reprodukowana jest strategia partyjnego, światopoglądowego zarządzania szkolnictwem.    

Od ponad 30 lat prowadzę w zakresie makropolityki oświatowej badania naukowe, porównawcze studia ideologii partii władzy. Mam za sobą liczne badania - lokalne (w woj. łódzkim) i ogólnokrajowe (we wszystkich województwach) dotyczące stanu demokratyzacji (uspołecznienia) szkolnictwa publicznego w Polsce po 1989 roku. Im dłużej się tym zajmuję i im więcej piszę na ten temat, tym bardziej przekonuję się, że kolejno rządzące partie polityczne czynią wszystko, by absolutnie nie dokończyć rewolucji "Solidarności" z lat 1980-1989 oraz Porozumień "Okrągłego Stołu". Te bowiem dotyczyły rozwoju demokracji partycypacyjnej, autonomii szkolnictwa, w tym podmiotowości rodziców, nauczycieli (samorząd nauczycielski) i uczniów oraz subsydiarnej roli państwa w polityce oświatowej. 

Przypominam: 7 listopada 1980 r. 

Roman Lewtak reprezentujący Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Stoczni Gdańskiej, Komitet Założycielski NSZZ "Solidarność" w Gdańsku  podpisał wraz z ówczesnym ministrem Oświaty i Wychowania, profesorem pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego - Krzysztofem Kruszewskim "Protokół ustaleń w sprawie postulatów nauczycieli i placówek oświatowo-wychowawczych”.    Jeden ze 143 postulatów, którego nie zrealizowała NSZZ "Solidarność" w latach 1993-2021, brzmiał:

Uważamy za niezbędne dać większą autonomię szkole, pozwolić Radom Pedagogicznym decydować o realizacji podstawowych celów dydaktyczno-wychowawczych, obchodów rocznicowych, uroczystości i imprez, co sprzyjać powinno uniknięciu szablonowości i formalizmu w pracy wychowawczej szkoły. 

Zwróćmy uwagę na język totalitarnej epoki, której miało już nie być po 1989 r.: "dać większą autonomię" , "pozwolić"... 

 Szkolnictwo publiczne jest de facto szkolnictwem państwowym, które tylko częściowo spełnia cechę publicznego w sferze jego finansowania. Sposób dzielenia środków budżetowych na oświatę, sprawowania nad nią nadzoru politycznego (ideologicznego, światopoglądowego) zgodnie z interesem partii rządzącej wciąż nie staje się powszechnie uświadomionym stanem wiedzy na ten temat. Duża część obywateli nie zna, nie rozumie i/lub nie akceptuje słusznych roszczeń mojego pokolenia uwolnienia edukacji państwowej od partyjnych gier, sporów i konfliktów tak w obozie koalicyjnej władzy, jaki i partii opozycyjnych. 

Każda strona politycznego sporu w swoim dążeniu do władzy nie ma już najmniejszego nawet zamiaru traktować edukację jako dobro wspólne, jako dziedzinę życia publicznego kluczową dla całego społeczeństwa, w tym przede wszystkim dla młodego pokolenia, które za kilka-kilkanaście lat będzie przejmować stery rządzenia państwem, jego administracją, gospodarką i oświatą. Oczywiście, są już wyjątki w tym zakresie, bo mamy wiceministrów w młodym wieku, jednak nie w MEN/MEiN.   

Czego doświadczają uczniowie i ich nauczyciele w polskiej szkole? Tego, że to, co jeden minister wdraża, zaleca, afirmuje, przychodzący po nim kolejny szef resortu usuwa, zmienia, dezawuuje. To, co jeden wydłużał, następny skraca. Polityka oświatowa już od prawie trzydziestu lat nie rządzi się naukowymi podstawami, regułami, normami, racjonalnością i profesjonalizmem, gdyż jest jedną z wielu synekur dla dochodzących do władzy partyjnych funkcjonariuszy. 

Czy są w niej dla nich jakieś synekury? Zapewne tak, skoro doszło już do tego, że pełniący rolę nadzoru partyjnego kuratorzy oświaty otrzymywali dodatkowe zatrudnienie w radach nadzorczych w spółkach Skarbu Państwa lub instytucjach zarządzanych  przez partię władzy. Nie bez powodu prezes PiS zdenerwował się ujawnieniem wielu nazwisk działaczy jego partii, którzy - jak  określił ich mianem "tłustych kotów" - obsadzali siebie i członków swoich rodzin w dobrze płatnych instytucjach oraz urzędach.

Rządzący nie pozwolili na odwołanie ze stanowiska ministra edukacji ani Jerzego Wiatra (kto pamięta tego sekretarza KC PZPR na tym stanowisku?),  ani nie udało się przeprowadzić takiego wniosku w Sejmie, kiedy ministrami edukacji byli: Krystyna Szumilas, Joanna Kluzik-Rostkowska, Anna Zalewska, Dariusz Piontkowski. Niby dlaczego miano by pozbawić stanowiska Sekretarza Stanu Przemysława Przemysława Czarnka?  

ZNP chce strajkować? Nie przeszkadzał temu Związkowi minister edukacji - towarzysz PZPR Jerzy Wiatr, który grzmiał w mediach, że nie będą mu rodzice włóczyć się po szkołach i wtrącać do procesu edukacji? Jakoś wtedy związkowcy nie chcieli jego odwołania, a byli posłami liderzy nauczycielskiego związku - tak Sławomir Broniarz, jak i Krzysztof Baszczyński!

Wciąż stoimy przed pytaniem, kiedy politycy skończą z hipokryzją, rzekomą troską o dzieci i zaczną stosować konstytucyjne oraz oświatowe prawo, w świetle którego szkoła ma być publiczną, a nie partyjną przybudówką i prowadzoną profesjonalnie przez odpowiednio wykształconych nauczycieli? Kiedy edukacja stanie się DOBREM WSPÓLNYM a nie kartą do partyjnych przetargów i karmienia swoich "kotów"?  

  

01 września 2021

Zaczynam rok szkolny

 



Skończyły się wakacje, które były pełne znaczących wydarzeń politycznych, społecznych i oświatowych. Będę do nich powracał, mimo iż częściowo straciły ładunek emocjonalnych doznań u wielu osób, które przeżywały je na bieżąco. Byłem z dala od spraw krajowych. Pracowałem z moimi czeskimi doktorantami nad finalizacją ich rozpraw doktorskich, by można było przekazać je radzie naukowej do powołania recenzentów.  

Odbyłem też krótki staż naukowy na Uniwersytecie Karola w Pradze i Uniwersytecie w Czeskich Budziejowicach, dzięki czemu mogłem zgłębić najnowszą problematykę badań naukowych u południowych sąsiadów. Będę dzielił się z czytelnikami analizą wielu znakomitych rozpraw naukowych. Dokończyłem też w sierpniu korektę kolejnej monografii, która jest poświęcona krytyce naukowej (nie tylko) w pedagogice. Powinna ukazać się na nowy rok akademicki. 

Dzisiaj o godzinie 20.00 spotykamy się z doktorem Michałem Paluchem w "Akademickim Zaciszu" u profesora Romana Lepperta, by porozmawiać z zainteresowanymi osobami o wydanej przed wakacjami książce pt. "Uwolnić szkołę od systemu klasowo-lekcyjnego" (Kraków: 2021).  

Transmisja spotkania będzie miała miejsce na facebookowym profilu R. Lepperta, dostępnym pod adresem:

https://www.facebook.com/roman.leppert/

oraz na YouTube pod adresem:

https://www.youtube.com/watch?v=1icqPOTiJiI


Jak informował na Facebooku Gospodarz "Zacisza":

Zainteresowanie zaplanowanym na środę spotkaniem przechodzi najśmielsze wyobrażenia, zarówno Organizatora, jak i Rozmówców. Nie ukrywam, że tak liczny odzew z Państwa strony bardzo mnie cieszy, odczytuję go w ten sposób, że Profesor Bogusław Śliwerski i Doktor Michał Paluch podjęli w swojej książce bardzo ważny problem, który żywo Państwa interesuje.

Oficyna Wydawnicza IMPULS, jako wydawca książki "Uwolnić szkołę od systemu klasowo-lekcyjnego", o której będziemy rozmawiali, ufundowała trzy egzemplarze książki dla osób, które sformułują najciekawsze pytania skierowanie do jej Autorów.

W związku z tym ogłoszony został konkurs, który potrwa do środy 1 września br., do godziny 12.00. Zainteresowani udziałem w konkursie proszeni są o sformułowanie pytań, które następnie zostaną nam przekazane. Wyłonieni przez nas trzej twórcy najciekawszych pytań, otrzymają (na wskazany adres) egzemplarz książki.    

Zaczynam zatem w blogu nowy rok szkolny, a wkrótce także nowy rok akademicki 2021/2022. 




31 sierpnia 2021

Kto naprawi zdradę idei Solidarności w mijającym trzydziestoleciu polskiej transformacji?

 



Mija 41 lat od od podpisania z socjalistyczną władzą umowy społecznej, która zapoczątkowała falę przemian w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Od złożenia podpisu przez Lecha Wałęsę i  Mieczysława Jagielskiego zaczął się ruch możłiwych przemian w dziejach Polski i byłych państw socjalistycznych.   

W czasie wakacji miałem okazję do przeczytania wydanej przez socjologa Ireneusza Krzemińskiego kolejnej jego monografii, w której uczestnicy niezwykle oryginalnego badania socjointerwencyjnego potwierdzili po latach transformacji zdradę elit pierwszej fali "Solidarności". Wcześniej bowiem profesor opublikował książkę pod tytułem "Solidarność. Niespełniony projekt polskiej demokracji" (Gdańsk 2013). O ile w tej publikacji sprzed ośmiu lat (a był to przecież czas rządów PO/PSL) zastanawiał się nad tym, co się stało ze społeczeństwem obywatelskim i ideałami dziesięciomilionowego ruchu oporu przeciwko totalitarnemu państwu, które po 1989 r. , że zostały już tylko mitem, pamięcią o marzeniach i zaprzeczeniem postulatów w zakresie zmian ustroju państwa na samorządną Rzeczpospolitą.

 

Tym razem mamy rozprawę o dewastacji polskiej demokracji i zerwaniu z arystotelesowskim znaczeniem polityki przez kolejne formacje rządzące po 1993 r. Ich liderzy systematycznie odchodzili od polityki jako racjonalnej troski o dobro wspólne na rzecz  cynicznej gry o władzę w formie "odszczepiania się" od społeczeństwa.  

Kolejne fale pseudodemokratycznych elit działały na rzecz coraz bardziej patologicznych form restytucji autorytaryzmu, nomenklatury, korupcji, zakłamania, cynicznej propagandy władzy, a więc nowomowy zafałszowującej świadomość społeczną, uwłaszczania się postsocjalistycznych i postsolidarnościowych oligarchów na majątku państwowym, a następnie publicznym i środkach pomocowych z Unii Europejskiej, itd. 

 

Krzemiński powołał zespół badawczy do zrealizowania projektu, który został sfinansowany nie ze środków Narodowego Centrum Nauki (HS6), ale... Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. Jest to bardzo wartościowy poznawczo i społecznie projekt badawczy, który został zrealizowany w ograniczonym już zakresie. Jest to bowiem fascynujące powtórzenie badań solidarnościowego zrywu w latach 1980-1981, które prowadził wybitny socjolog francuski we współpracy z polskimi uczonymi - Alain Touraine. Wyniki pierwszych badań ukazały się w języku polskim dopiero w 2010 r. dzięki przetłumaczeniu francuskiej edycji z 1982 r. i wydaniu ich przez Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku.       

                              



Powtórzenie badań z nieliczną już grupą respondentów - działaczy Solidarności sprzed 40 lat, jest i tak bardzo ciekawe, choć, jak uczciwie przyznaje się do tego I. Krzemiński, może zostać zakwestionowane przez purystów naukowych, dla których przedłożone opracowanie nie spełnia stricte naukowych kryteriów.  Pozyskanie do rozmowy osób w podeszłym już wieku, mających problemy z pamięcią, zdrowotne stanowiło nie lada kłopot. Profesor nawet zachęca zainteresowanych do skorzystania z jego archiwum, ktore jest gotów udostępnić, a w nim nagrania wideo z odbytych rozmów i grupowych wywiadów z działaczami opozycji, bo można na podstawie zarejestrowanych danych dokonać jeszcze innych analiz i rekonstrukcji wypowiedzi. 

 

Wątek zdrady przewija się przez całą książkę, co wcale mnie nie dziwi, gdyż dowodzę tego w swoich badaniach i publikacjach dotyczących polityki oświatowej III RP. Jak to z większością socjologów bywa, nie czytają naukowych rozpraw przedstawicieli innych dyscyplin nauk społecznych, toteż ich parcjalne analizy są w tym zakresie powierzchowne, a bywa, że potoczne. Autor niniejszej książki oceniając ruch rodzicielskiego protestu w ramach akcji "Ratuj Maluchy"  p. Elbanowskich [s.114] nie przypomniał czytelnikom, że nie był on pozbawiony naukowych racji. 

 

Ówczesna pseudoreforma obniżenia wieku obowiązku szkolnego była nie tylko nieprzygotowana merytorycznie, kadrowo i infrastrukturalnie, ale też został zablokowany przez rząd i Sejm wniosek prawie miliona Polaków o referendum w tej sprawie. Nie było żadnych konsultacji społecznych ani merytorycznej debaty w Sejmie. Powód był oczywisty. 

Tak zwana reforma sześciolatków nie miała nic wspólnego z troską władz PO/PSL o wyrównywanie szans edukacyjnych polskich dzieci. Stanowiła kluczowy czynnik wsparcia reformy emerytalnej rządu, któremu nie udało się uzgodnić ze związkami zawodowymi wydłużenia czasu przejścia Polaków na emeryturę w 68 r.  Przyznał się do tej socjotechniki minister Michał Boni. Trudno zatem się dziwić, że nadal nie rozumie tej manipulacji duża część obywateli naszego kraju, skoro przemilczają tę kwestię także uczeni tej klasy. 

 

Natomiast zgadzam się z I. Krzemińskim i cieszę się, że mocno wybrzmiała w jego najnowszej książce kwestia, iż rewolucja Solidarności lat 1980-1989 miała na celu nie tylko odzyskanie przez nasze społeczeństwo wolności do prawdy, mówienia własnym głosem, a więc zniesienia cenzury, zagwarantowanie pluralizmu i otwartości granic,  wyprowadzenia partii władzy z wszystkich instytucji państwowych, wyłączenia dziedzin życia publicznego "spod wszechwładzy partyjnej nomenklatury", ale przede wszystkim miała zapewnić społeczeństwu podmiotowość i godne warunki do życia w demokracji partycypacyjnej,  w państwie prawa.      

 

Trafnie pisze Krzemiński, że (...) filarem nowego systemu samorządowego miały być niezależne i samorządne organizacje rozmaitych środowisk: naukowców, rolników, dziennikarzy, nauczycieli, studentów, lekarzy, transportowców itd.  [s.63]. Polska miała stać się krajem, w którym rządzący zapewnią obywatelom warunki do dobrowolnej samoorganizacji, dzięki czemu będzie możliwe uczestniczenie w procesie uzgadniania racji różnych środowisk i stron ich interesów, by w wyniku dialogu możliwe było osiąganie kompromisów, a nie dzielenie Polaków na "swoich" (MY/TKM) i "obcych" (ONI).

 

Nie doprowadzono tej rewolucji do końca, skoro nie zaistniała po 30 lat transformacji ustrojowej Samorządna Rzeczpospolita. To jest największa zdrada polskich elit władzy wobec wartości polskiej Solidarności.  DLACZEGO tak się stało? 

Z wypowiedzi zmarginalizowanych i głęboko rozczarowanych zmianami w naszym kraju badanych byłych działaczy Solidarności wynika to, co kumuluje się w licznych protestach Polaków w okresie co najmniej dwóch dekad XXI w., a mianowicie: porzucenie przez polityków opozycji i rządzących "polityki jako służby" [s.85] na rzecz komercyjnego traktowania własnych stanowisk i ról, by zadbać o własne interesy ekonomiczne i polityczne. 

 

Wskaźnikiem zdrady ideałów Solidarności przez sprawujących władzę jest nadużywanie prawa ("falandyzacja prawa") do ochrony nieuczciwości, nierzetelności i tworzenia nowej nomenklatury partyjnej mającej, która ma (...) wpływ na procesy prywatyzacji, pozwalające im skupiać własność "w swoich rękach" (...) a przy okazji nie uwzględniać sytuacji pracowników i w ogóle przyczyniać się do "błędów transformacji [s. 137].  

 

W istocie wiąże się z tym zdrada patriotyzmu i państwa, jakim miało ono być, ale się takim (solidarnym, samorządnym) nie stało.  Wartości wyższego rzędu zostały wyparte przez zwolenników korzyści materialnych. Nawet (...) samorząd był najpierw polem społecznikowskiego działania, ale (...) uległ przemianie i stał się dla wielu miejscem robienia kariery i zdobywania pieniędzy (...) "Społeczeństwo nie interesuje się polityką, nie ma go w tej sferze". A wybory samorządowe, uczestnictwo w nich - to już sfera  polityki, którą zresztą w partyjnej formie "zagarnęła" obecnie działaczy samorządowych [s.177-178].

 

Profesor Krzemiński uwzględnił też w spotkaniach ze swoimi respondentami wątek wykształcenia roli edukacji młodzieży w przekształcaniu państwa totalitarnego w demokrację uczestniczącą. Tu także mamy gorzką pigułkę krytyki jednej z jego rozmówczyń, dzięki której dostrzegł zaniedbanie w edukacji szkolnej nabywanie przez młodzież doświadczeń w sferze samorządnościowej [s.304].  

Autor przywołuje w interpretacji zdarzeń trafną opinię prof. Antoniego Sułka na temat braku doświadczeń społecznych uczniów, którzy nie potrafią wykorzystać własnego samorządu do doświadczania partycypacji społecznej, podporządkowując swoje działania woli dyrekcji szkoły i nauczycieli. 

 

Szkoda, że autor książki nie wie, że polscy pedagodzy (Danuta Uryga, Kazimierz Przyszczypkowski, Zbigniew Kwieciński, Marek Mencel i bloger) udokumentowali swoimi badaniami pseudosamorządność i brak poczucia sprawstwa wśród nauczycieli oraz uczniów szkolnictwa publicznego, prowadząc badania terenowe, ogólnopolskie a nie powołując się na podlegającą MEN i nienaukową placówkę doskonalenia nauczycieli (ORE). Powoływanie się na pseudonaukowy raport ORE w sprawie samorządów szkolnych świadczy o tym, że socjolog nie dostrzegł niskiej wiarygodności źródeł wiedzy wytwarzanej przez placówkę centralnego nadzoru pedagogicznego.

 

Niezależnie od polemicznych uwag uważam, że warto przeczytać rozprawę Ireneusza Krzemińskiego ze względów naukoznawczych, gdyż rzetelnie oddaje konceptualizację projektu badawczego, jego realizację i związane z tym problemy merytorycznej natury. Niech będzie to także dodatkowy impuls do ponownego przestudiowania znakomitej książki Alaina Touraine'a pt. "Solidarność. Analiza ruchu społecznego 1980-1981, gdyż w niej znajdziemy teoretyczne podstawy dla tego socjointerwencyjnych badań zjawisk społeczno-politycznych. 

 

Z oczywistego powodu warto kontynuować namysł na tym, co wydarzyło się w ciągu minionych 40 lat. Konieczna jest naprawa polskiej semidemokracji. Krzemiński pytając respondentów o to, w jaki sposób to zrobić? parafrazuje odpowiedź jednego z rozmówców: Trzeba zrobić rewolucję! Bo - należy zmienić wszystko! [s. 289] Czyżbyśmy mieli powrócić do stanu zerowego?