Czytelników interesują twarde dane empiryczne. Podaję zatem (a nie są to pełne dane, gdyż nie prowadzi się takiego rejestru w MNiSW):
O docenturę na Słowacji w ośmiu uczelniach (w tym jednej prywatnej) ubiegała się z Polski następująca liczba osób ze stopniem naukowym doktora w zakresie:
* 62 z pedagogiki;
* 41 z teologii;
* 13 z ekonomii;
* 12 z filozofii;
* 11 z psychologii;
* 8 z kultury fizycznej;
* 6 z matematyki;
* po 5 z socjologii i historii;
* 4 z filologii;
* 4 z nauk o polityce;
* po 3 z nauk medycznych i nauk wojskowych;
* po 2 z geografii, fizyki, prawa;
* po 1 z nauk technicznych, chemii.
Łącznie 195 osób
Nie podaję tu danych o liczbie profesorów tytularnych, którzy uzyskali tytuł na Słowacji. Proszę zauważyć, że to nie pedagodzy stanowią większość w tej grupie, ale przedstawiciele pozostałych nauk.
Z jakich dyscyplin uzyskane zostały słowackie habilitacje?
I - PRACA SOCJALNA (a więc kierunek kształcenia, a nie dyscyplina naukowa) - aż 52 osoby (!) - to ci, którzy udają pedagogów, psychologów lub socjologów;
II - 31 osób - PEDAGOGIKA
III - 30 osób - TEOLOGIA
IV - 14 osób - DYDAKTYKA RELIGII (KATECHETYKA) - ci udają, że są pedagogami, podczas gdy w Polsce można habilitować się z katechetyki w ramach nauk teologicznych; ;
V - 12 osób - FILOZOFIA
VI - 6 osób - EDUKOLOGIA SPORTOWA oraz SPORT HUMANISTYCZNY (to takie kierunki kształcenia, które nie są AWF, ale go udają);
VI - po 5 osób - EKONOMIA (w tym nauki o zarządzaniu) i RUCH TURYSTYCZNY (ten kierunek - to chyba ze względu na BIURO PODRÓŻY DOCENT :) );
VII - po 3 osoby: NAUKI O POLITYCE, MATEMATYKA, DYDKTYKI PRZEDMIOTOWE (też udają pedagogikę, chociaż nią nie są także na Słowacji, gdyż tam pedagogika ma inny kod i wymogi)
VIII - po 2 osoby : PSYCHOLOGIA, PRAWO;
IX - po 1 osobie - LOGOPEDIA (!), HUMANISTYCZNA GEOGRAFIA (w Polsce mamy zdehumanizowaną); MASS MEDIA.
Oto kolejny przykład zdumiewającego nadużywania uzyskanego na Słowacji dyplomu docenta do praktyki zawodowej, która nie jest z nim zgodna. Pani dr Ewa Kucharska uzyskała w 1998 r. na Wydziale Lekarskim UJ stopień doktora nauk medycznych w zakresie medycyny, specjalność: choroby wewnętrzne. Jej rozprawa doktorska nosi tytuł: Wartość trzypunktowego pomiaru densytometrycznego w ocenie osteodystrofii nerkowej u chorych leczonych powtarzanymi dializami. Wspaniale. Może zatem prowadzić praktykę medyczną, a także jako adiunkt mogła być zatrudniona w Uniwersytecie Jagiellońskim w Collegium Medicum na stanowisku adiunkta.
Jednak upłynął określony Statutem UJ okres jej zatrudnienia, w trakcie którego nie uzyskała habilitacji z nauk medycznych. Zapewne to spowodowało rozstanie się z wykładowczynią tej uczelni. Obecnie wskazuje jako swoje nowe miejsce pracy niepubliczną Akademię w Krakowie. Ta jednak nie kształci medyków.
W Internecie znajdziemy ogłoszenia o aktywności medycznej pani doktor. Także w bazie OPI, którą wyprodukowało MNiSW, znajdujemy dane wprowadzające w błąd czytelników, a być może pani doktor nawet nie wie o tym. Rzecz w tym, że w główce jej arkusza widnieje przed nazwiskiem stopień naukowy - dr hab. W rubryce dyscyplina zgodna z "KBN" - mamy informację - "medycyna". Tym samym każdy, kto będzie szukał doktora habilitowanego nauk medycznych, otrzyma informację, że jednym z nich jest w/w pani.
Informacja w OPI wskazuje, że pani doktor uzyskała stopień doktor habilitowanej nauk społecznych w zakresie pedagogiki, specjalność praca socjalna w 2014 r. na podstawie pracy habilitacyjnej pt. "Opieka hospicyjna i paliatywna w RP" , którą przedłożyła w Catholic University in Ruzomberok. Kto podał informację: "pedagogika - specjalność praca socjalna", skoro w powyższej uczelni można było uzyskać habilitację w 2014 r. tylko z pracy socjalnej, a nie z pedagogiki? Dlaczego zatem w rubryce reprezentowanej przez nią dyscypliny - obok "medycyny" widnieje także - "praca socjalna"?
Wiadomo natomiast, że wszędzie firmuje swój słowacki awans jako dr hab. nauk medycznych, co już jest niezgodne z prawdą. Nie jest bowiem doktorem habilitowanym - jak sama to zresztą ujawnia - nauk medycznych. Jej docentura jest z pracy socjalnej, a ta nie jest nauką medyczną, podobnie jak nie jest pedagogiką. Recenzentem w tym postępowaniu z Polski był doc. dr Stanisław Lipiński z prywatnej Uczelni Nauk Społecznych w Łodzi, zaś członkiem Komisji był z Polski prof. dr hab. Sławomir Mazur, który tam reprezentował Uniwersytet Konstantyna w Nitrze (Słowacja).
Mój wpis nie ma żadnego związku z tą, jak i poprzednio opisaną postacią, ale jest udokumentowany materialnie w kwestii, która bulwersuje środowisko akademickie w naszym kraju. Obie panie zapewne są wspaniałymi lekarkami, które niosą pomoc medyczną osobom tego potrzebującym. Nie jest jednak zgodne z prawem wskazywanie na to, że jest się samodzielnym pracownikiem naukowym czy osobą o wskazanym przez siebie statusie, skoro nie posiada się w danej dyscyplinie naukowej stosownego wykształcenia i aktu mianowania.
Jak już pisałem wcześniej, w związku z międzyrządową umową to nie tylko pedagogika ma w tym kraju problem. Ma go socjologia, medycyna, psychologia, ekonomia, teologia, politologia itd. Jeśli tak dalej będzie, to doktorzy habilitowani pedagogiki, którzy zajmują się edukacją zdrowotną, powinni mieć prawo do otwierania prywatnej praktyki medycznej, skoro treść dyplomu nie ma już żadnego znaczenia.
22 sierpnia 2015
21 sierpnia 2015
Jak powstało Biuro Turystyczne DOCENT, czyli "habilitacyjnego Eldorado" na Słowacji ciąg dalszy
Ponoć polskich nauczycieli akademickich, którzy uzyskali docenturę (tytuł naukowo-pedagogiczny - tzw. słowacka habilitacja) określa się w naszym szkolnictwie mianem "Słowacy". Językoznawcy powinni zatem wprowadzić ten termin do naszego słownika, bowiem ma on odpowiednie nasycenie w codziennej mowie.
Zawdzięczamy to dobrodziejstwo Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które w 2005 r. (po wejściu Polski do Unii Europejskiej) doprowadziło do dziwacznego porozumienia bilateralnego (m.in. między rządem Polski i Słowacji), w świetle którego postanowiono uznawać na szczególnych prawach dyplomy m.in. w zakresie wykształcenia wyższego oraz stopni i tytułów naukowych. Dziwaczność tego porozumienia wynika z faktu, że Słowacja też jest w Unii Europejskiej, a zatem komuś bardzo zależało na tym, aby wygenerować szczególne przywileje ponad prawem unijnym dla określonej grupy osób. Nie ma przecież takiego porozumienia z USA, Wielką Brytanią czy Niemcami, a przecież to w tych państwach uznaje się poziom nauki i uzyskiwanych tam osiągnięć naukowych wraz ze stopniem naukowym doktora za najwyższy na świecie.
Dlaczego zatem postanowiono podpisać umowę ze Słowacją? Z bardzo prostego powodu. Lawinowy rozwój biznesu akademickiego, w dużej mierze czarnego biznesu, bo polegającego na otwieraniu wyższych szkół prywatnych i dla spełnienia ambicji lokalnych działaczy politycznych czy samorządowych - państwowych wyższych szkół zawodowych wymagał zagwarantowania tym instytucjom odpowiedniej liczby kadr doktorskich i profesorskich - co najmniej ze stopniem naukowym doktora habilitowanego.
Polskie uniwersytety, politechniki czy akademie publiczne mogłyby przeprowadzić każdą ilość przewodów habilitacyjnych czy na tytuł naukowy profesora, gdyby tylko było takie zapotrzebowanie. Szczególnie w takich dyscyplinach, jak ekonomia, socjologia, psychologia, teologia, historia, pedagogika, nauki o polityce, nauki o kulturze fizycznej. Większość wydziałów w państwowych uczelniach dysponowało i nadal dysponuje (tu nastąpił nawet wzrost) prawem do przeprowadzania powyższych przewodów.
Kiedy polski rząd podpisywał porozumienie z rządem słowackim, to nie było w naszym kraju sytuacji, w wyniku której każdy, kto tylko posiadał dorobek naukowy, nie mógłby ubiegać się o awans naukowy.
A jednak. Powstała w kraju "firma" o ukrytej strukturze, w podziemiu, bo takie mamy tradycje, a niektórzy nawet zdolności do działania opozycyjnego wobec władzy lub nielegalnego, także przestępczego, której działacze postanowili uruchomić działalność ratunkową dla jednych, nielicznych, a antyakademicką dla wielu innych oferującą uzyskanie dyplomu docenta (tzw. doktora habilitowanego) najpierw na jednym z uniwersytetów na Słowacji - w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberoku.
Kiedy w 2008 r. pojawiły się w polskiej prasie pierwsze doniesienia o zdumiewającej "turystyce habilitacyjnej" na Słowację, to szefostwo owej "firmy" szybko rozpoznało teren w pozostałych uniwersytetach słowackich, w tym także prywatnych, by zaproponować swoim klientom nowe trasy i cele podróży.
Z których uczelni państwowych i niepublicznych wyjeżdżało najwięcej osób na Słowację, by w ośmiu tamtejszych uczelniach ubiegać się o habilitację (docenturę)? Oto twardych danych ciąg dalszy:
Wśród uczelni państwowych (wraz z ich filiami) dominują:
* Katolicki Uniwersytet Lubelski im. Jana Pawła II w Lublinie - 19
* Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach - 13
* Uniwersytet Rzeszowski - 8
* Papieska Akademia Teologiczna i Uniwersytet Śląski - po 6
* Uniwersytet Opolski - 5
* Państwowe wyższe szkoły zawodowe - 5
* Uniwersytet Szczeciński; UKSW w Warszawie; Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie i Politechnika Częstochowska - po 4.
* Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach; Uniwersytet Gdański; AWF Kraków; Uniwersytet Łódzki; Uniwersytet Zielonogórski; Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy; Uniwersytet Jana Pawła II Kraków; Politechnika Radomska; Politechnika Opolska; Politechnika Rzeszowska i Akademia Techniczno-Humanistyczna w Bielsku-Białej po 3.
O docenturę z wyższych szkół prywatnych (niepublicznych) najwięcej osób ubiegało się z: Wyższej Szkoły Menedżerskiej (Warszawa. Legnica); Akademii Ignatianum w Krakowie; Akademii Polonijnej w Częstochowie; Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji w Lublinie; Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi i Wyższej Szkoły im. Frycza Modrzewskiego w Krakowie.
Liderem w promocji Polaków na Słowacji jest: Katolicki Uniwersytet w Rużomberku - 94 osoby;
Wicemistrzem w zakresie wspierania polskiej nauki jest: Uniwersytet Mateja Bela w Bańskiej Bystrzycy - 35 osób;
Trzecią pozycję zajął Uniwersytet Preszowski - 31 osób;
Dalsze pozycje, ale za to z wzrastającą liczbą promowanych, zajmują następujące uczelnie: Uniwersytet Pavla Jozefa Šafárika w Koszycach; Uniwersytet Konstantyna Filozofa w Nitrze; Uniwersytet Komeńskiego w Bratysławie; Trnawski Uniwersytet i niepubliczna - Vysoká škola zdravotníctva a sociálnej práce sv. Alžbety w Bratysławie.
W 2005 r. Marek Wroński napisał na łamach forum "Gazety Wyborczej" do artykuł Ziemowita Nowaka pt. "Czy kielecki naukowiec popełnił plagiat?" o tym, że dr hab. Andrzej Słomka z Politechniki Radomskiej uzyskał na Uniwersytecie w Nitrze na Słowacji docenturę (...) przedstawiając swoją starą pracę doktorską z Warszawy (Instytut Badań Edukacyjnych).
Jak zajrzymy na stronę OPI do naukowego biogramu tego pana, to nie znajdziemy żadnej informacji o tym, gdzie i na jakiej podstawie uzyskał habilitację. Przed nazwiskiem jednak widnieje: "dr hab." Nie wiem, czy coś wskórał pan Marek Wroński, który w tej sprawie interweniował w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz na Uniwersytecie w Nitrze?
Natomiast w/w redaktor "Forum Akademickiego" poruszył w tym samym miejscu sprawę aż 3 plagiatów pana dra hab. Henryka Budzenia,o którym w OPI przyznaje się do swojej pracy habilitacyjnej w Nitrze (może nawet ten Uniwersytet zadbał o te dane), ale przy własnym doktoracie, w rubryce "Tytuł pracy" stwierdza się "brak tytułu". Jak to jest możliwe, że tak szacowna uczelnia warszawska jak SGGW przyjęła obronę tego pana bez tematu pracy doktorskiej? A może on się jej wstydzi?
Pan Marek Wroński przesłał mi wykaz swoich publikacji na ten temat. Zainteresowani mogą przeczytać w archiwum Forum Akademickiego następujące teksty - wszystkie w cyklu:
Z archiwum nieuczciwości naukowej:
1) Forum Akademickie Maj/2005 - RECENZJA PLAGIATOWEJ HABILITACJI
2) Forum Akademickie wrzesień/2005 - LISTY DO REDAKCJI (recenzent prof. dr hab. Włodzimierz Białczyk i odpowiedź na jego polemikę M. Wrońskiego);
3) FORUM AKADEMICKIE, styczeń 2006 - Przyczyny nieżyczliwości (autor: dr hab. inż. Henryk Budzeń) oraz M. Wroński - Łatwo to udowodnić. W odpowiedzi dr. hab. inż. Henrykowi Budzeniowi;
4) FORUM AKADEMICKIE, styczeń 2007 - UTRATA WIARY W SKUTECZNOŚĆ (m.in. Plagiatowa habilitacji dra Budzenia);
5) FORUM AKADEMICKIE, kwiecień 2007 - CZY PLAGIAT POPŁACA?
6) FORUM AKADEMICKIE październik 2007 - SPRAWY ZAKOŃCZONE, w którym to tekście M. Wroński stwierdza:
"Plagiat jest udowodniony nie tylko opinią recenzenta, prof. dr hab.Włodzimierza Białczyka z Wrocławia, ale także opinią dr Sybilli Stanisławskiej-Kloc z Katedry Prawa Autorskiego UJ w Krakowie. Niestety, poprzez zaniechanie ustawowych kroków kolejno przez ówczesne władze dziekańskie Wydziału Nauczycielskiego Politechniki Radomskiej, ówczesne władze rektorskie tej uczelni oraz niedociągnięcia ówczesnego rektora Akademii Świętokrzyskiej, wszystko się przedawniło, zarówno od strony dyscyplinarnej jak i od strony karnej. Plagiatorowi na uczelni nic nie można zrobić... (...) Dla mnie sprawa niezałatwienia nierzetelnych słowackich habilitacji dra Budzenia i dr Andrzeja Słomki – (obaj pedagodzy z Politechniki Radomskiej) ukazuje dwuznaczość polskiego środowiska akademickiego, które takie postawy milcząco toleruje."
Komu były potrzebne słowackie habilitacje? O tym w kolejnym odcinku.
19 sierpnia 2015
Jak to jest ze słowackimi habilitacjami w Polsce i u naszych południowych sąsiadów?
Przeglądam wpisy w blogu o Polakach, którzy otworzyli przewód habilitacyjny na słowacką docenturę. Któryś z anonimowych czytelników zapytał, jak wyglądają tzw. „twarde” dane na temat tego, ile jest tak naprawdę w naszym kraju osób, które postanowiły habilitować się akurat na Słowacji? Z jakich pochodzą uczelni? Kim są z naukowego wykształcenia, a zatem jaką reprezentują dyscyplinę nauki? Od kiedy trwa ten proces i w jakich uczelniach na Słowacji jest on przeprowadzany?
Czy to jest temat wstydliwy? Czy uzyskanie docentury na Słowacji jest czymś niegodnym, niepoprawnym? Jak do tego podejść? Jak tłumaczyć to zjawisko, któremu publicyści nadali miano albo „turystyki habilitacyjnej”, albo „akademickiego szalbierstwa”? Czy na Słowacji podobnie traktuje się ten problem, czy może nasi południowi naukowcy są z tego dumni, że tak wielu Polaków właśnie u nich postanowiło ubiegać się o docenturę? Jak odnosi się do tego zjawiska słowacka prasa, skoro w Polsce ma miejsce co jakiś czas debata publiczna na ten temat?
A czy ktokolwiek zastanawiał się nad tym, jak często, w jakich mediach w naszym kraju i dlaczego pisano o tych kwestiach? Co tak naprawdę budzi niepokój, a co bulwersuje? Kto i czego w tym przypadku broni, kto to osłania, a kto temu sprzyja? Komu nie podoba się ten stan rzeczy? Czy rzeczywiście słowacka habilitacja jest inna od polskiej? Jak to jest możliwe, że akurat bilateralna umowa z tym państwem UE (a nie np., z Republiką Czeską) przyczynia się do fali negatywnych nastrojów w naszym środowisku?
Pytania można by mnożyć. Na wiele z nich udzielałem już odpowiedzi w blogu, także w swoich publikacjach. Tu może przypomnę najważniejsze źródła (data wpisu jest hiperłączem do tekstu):
środa, 12 sierpnia 2015
Jak docent po pracy socjalnej udaje profesor medycyny
czwartek, 23 lipca 2015
Skandaliczne naruszenia prawa i norm moralnych w Katolickim Uniwersytecie w Ružomberku na Słowacji
sobota, 28 marca 2015
Akademickie patologie (nie tylko) na Słowacji
sobota, 20 grudnia 2014
Wieści dla Polaków oraz Czechów jako nie tylko habilitacyjnych turystów na Słowację
środa, 17 grudnia 2014
Są Słowacy, którzy od lat narzekają na handel habilitacjami z Polakami i Czechami
środa, 15 października 2014
Kolejna docentura na Słowacji z pracy socjalnej oraz skandaliczne naruszanie prawa w Rużomberoku
piątek, 26 września 2014
Prokuratura na Wydziale Pedagogicznym Katolickiego Uniwersytetu w Ružomberku na Słowacji
środa, 9 lipca 2014
Docentury pedagogiczno-naukowe Polaków na Słowacji
wtorek, 6 maja 2014
Czy zagraniczny "tytuł naukowy" jest nieważny w Polsce?
niedziela, 16 lutego 2014
Każdy docent na Słowacji jest naukowo-pedagogiczny
sobota, 21 grudnia 2013
Na Słowacji nieudane zmiany i awanse akademickie Polaków
piątek, 4 października 2013
Habilitacyjne duety na Słowacji
piątek, 19 lipca 2013
Docenci pracy socjalnej to nie są socjolodzy i pedagodzy, czyli o turystyce habilitacyjnej Polaków w wakacyjnym klimacie
sobota, 9 marca 2013
Praca socjalna hitem polskich pedagogów
wtorek, 1 stycznia 2013
AKADEMICKI KIT ROKU 2012
niedziela, 18 marca 2012
Naga prawda o habilitacjach (nie tylko) made in Slovakia?
czwartek, 16 lutego 2012
Słowacy też walczą z nieuczciwością akademicką
wtorek, 14 lutego 2012
Spieszcie z habilitacją na Słowację, bo tak szybko w Polsce jej nie dadzą
czwartek, 19 sierpnia 2010
O akademickich oszustwach na Słowacji
Co na to Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego? Co na to Przewodniczący Polskiej Komisji Akredytacyjnej? Centralna Komisja Do Spraw Stopni i Tytułów od co najmniej czterech lat kieruje wnioski w sprawie nadużyć, jakie mają miejsce na Słowacji.
18 sierpnia 2015
Naukowcy piszą i wydają książeczki dla dzieci
Wielu profesorów, ale i doktorów różnych nauk podejmowało się działań popularyzujących naukę nie ze względu na spodziewaną korzyść w awansie akademickim (ta sfera aktywności jest nieustannie w Polsce lekceważona w naszym środowisku), ale dla dzieci czy młodzieży. Miałem okazję poznać osobiście niektórych naukowców, znakomitych humanistów, którzy napisali książeczkę dla małych czy większych dzieci. Ich autorstwo wyniknęło zapewne z potrzeby umysłu, chęci podzielenia się z młodszymi swoją wiedzą, ale - moim zdaniem - przede wszystkim wynikało z potrzeby serca, więzi rodzinnych. Nie piszę tu o podręcznikach szkolnych czy zeszytach ćwiczeń, gdyż te wymagały jednak uzyskania stosownego certyfikatu - albo Kościoła (w przypadku katechezy czy książek z historii Kościoła, religii itp.), albo instytucji państwowej (np. Ministerstwa Edukacji Narodowej czy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego).
Jednym z takich autorów jest profesor zwyczajny Wydziału Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Inżynierii Biomedycznej Akademii Górniczo-Hutniczej Ryszard Tadeusiewicz. Wydał właśnie w tym roku serię popularnonaukowych książeczek dla dzieci, które są elementem projektu edukacyjnego AGH Junior. To w jego ramach naukowcy mogą pisać i wydawać dla potrzeb indywidualnego uczenia się przez dzieci i młodzież książki, których celem jest przybliżenie zagadnień naukowych - technicznych czy przyrodniczych w taki sposób, by budziły one zaciekawienie, a dalej rozbudzały dziecięcą pasję do poznawania świata i jego tajemnic.
Jak można wywnioskować z wstępu do każdej z dwóch już wydanych tytułów, na wycieczkę do krainy prawdziwej nauki i techniki zaprasza Autor w imieniu córki- dziesięcioletniej Asi i jej jamnika Ralfa. Jak pisze bezpośrednio do młodego czytelnika: "Możesz się z nich sporo nauczyć, bo w każdej bajce Asia coś Ralfowi wyjaśnia o nauce i technice. Rozmowy Asi z Ralfem to oczywiście fantazja, wprowadzona żeby nie było nudno. Ale nauka i technika, które Asia opisuje, są absolutnie prawdziwe!" Po czym autor dodaje zachęcającą tezę: "Ralf w bajce już je pojął i zrozumiał. A Ty?"
Moja, nieco młodsza od wskazanych we wstępie adresatów, córka została zapytana, czy chciałaby przeczytać taką książeczkę, odpowiedziała z radością, bowiem sama od lat stawia nam mnóstwo pytań, często bardzo oryginalnych, zaskakujących, na które jako rodzice staramy się odpowiadać na bieżąco. Tym razem otrzymujemy książeczki, które nie tylko rozbudzają ciekawość, ale także powtarzają niektóre z dziecięcych pytań, a inne czynią zupełnie nowym zadaniem poznawczym.
Profesor AGH wydał dwie takie książeczki: "Poznaj prawa przyrody" oraz "Poznaj domowe urządzenia", a każda z nich ma nadytytuł "Bajkowe wycieczki do krainy prawdziwej nauki i techniki". Można je znaleźć na stronie: www.junior.agh.edu.pl Tym samym nie tylko rodzice juniorów, ale i nauczyciele klas IV-VI szkół podstawowych mogą sięgnąć po te publikacje jako źródło rozbudzające pasję poznawczą.
W związku z tym, że moja córka Hania wybrała z każdej książeczki po jednym, najbardziej ją frapującym problemie poznawczym, postanowiła zilustrować każde z jego rozwiązań przedstawić w poniższy sposób. Nie jest jeszcze juniorką, więc mała czcionka drukarska nieco spowalniała czytanie całości. Podam jednak dwa przykłady z ilustracją do każdego, by pokazać, że bajkowe wycieczki stanowią znakomitą zachętę do krainy prawdziwej nauki i techniki.
Książeczka: "Poznaj prawa przyrody":
Książeczka: "Poznaj domowe urządzenia":
Gratuluję Autorowi i jego córce, bo zapewne musiała być pierwszą czytelniczką bajek, które są prawdą o naszym świecie.
A co sądzi o tym Autor- prof. Ryszard Tadeusiewicz? Odpowiedź jest w jego blogu.
12 sierpnia 2015
Jak docent po pracy socjalnej udaje profesor medycyny
Wbrew pozorom "turystyka habilitacyjna", o której pisali na początku sierpnia dziennikarze WPROST (2015 nr 32), nie dotyczy tylko pedagogiki czy teologii. Obejmuje ona swoim zasięgiem socjologię, psychologię, nauki ekonomiczne, nauki o kulturze fizycznej, geografię oraz nauki o polityce. Najwyższy czas przestać udawać, że nie ma sprawy, nic się nie dzieje i nic się nie stało. W wyniku polityki Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod kierunkiem prof. Barbary Kudryckiej oraz prof. Leny Kolarskiej-Bobińskiej mamy do czynienia z poważną destrukcją w polskiej nauce i kształceniu młodych naukowców.
Redakcja "WPROST" zerwała z milczeniem mediów i głaskaniem władzy pozornymi artykulikami w rzekomej trosce o akademickie środowisko. Dokonała analizy kilku zaledwie przypadków, gdyż takich kazusów jest kilkadziesiąt. Trzeba stwierdzić, że nie wszystkie są nieuczciwe, nierzetelne, fikcyjne. Stają się nimi w momencie, kiedy wwiezione do kraju dyplomy docentów są rejestrowane i tym samym wykorzystywane niezgodnie z obowiązującym w Polsce prawem.
Nie ulega wątpliwości, że "habilitacja słowacka" jest w pełni wartościowa na terytorium tego kraju, w jego uczelniach i szkołach wyższych. To, jaka jest jej rzeczywista wartość naukowa, zostało już w Polsce wielokrotnie zweryfikowane. Jak pisała w czasopiśmie Polskiej Akademii Nauk b. rzecznik praw obywatelskich - prof. Ewa Łętowska:
Z tego, że jest prawny obowiązek traktowania czegoś jako równoważne, nie wynika, że to coś rzeczywiście jest równoważne. Perwersyjny efekt automatycznego uznawania stopni naukowych w UE pogłębia deficyt aksjologii - niebezpieczne dla etyki nauki, osłabia możliwość oceny z punktu. widzenia aksjologicznego celu. (Perwersyjne efekty automatycznego uznawania stopni naukowych w UE, NAUKA 2012 nr 3 , s.31)
Oto jeden z licznych przykładów:
Pani Barbara Błaszczyk uzyskała stopień naukowy doktora nauk medycznych w 1985 r. w Akademii Medycznej w Krakowie. Jej praca doktorska nosiła tytuł: "Napady padaczkowe w uszkodzeniach mózgu pochodzenia naczyniowego". Nie znamy powodów, dla których nie uzyskała habilitacji z nauk medycznych. Wiemy natomiast, że udała się na Wydział Pedagogiczny Katolickiego Uniwersytetu w Ružomberku na Słowacji, gdzie przeprowadziła w dn. 29. 09. 2009 r. przewód na tamtejszą habilitację, ale nie z medycyny, tylko z pracy socjalnej. Jej rozprawa nosi tytuł częściowo zbieżny z problematyką w polskim doktoracie, bo dotyczący osób chorych na epilepsję - "Kvalita života osoby chorej na epilepsiu (Jakość życia osoby chorej na epilepsję), zaś wykład habilitacyjny nosił tytuł: "Stigmatizácie a diskriminácie pacientov s epilepsiou" (Stygmatyzacja i dyskryminacja pacjentów z epilepsją).
Nie ma wątpliwości, że dyplom docenta z kierunku kształcenia - praca socjalna - otrzymała na Słowacji zgodnie z obowiązującym tam prawem. Jedną z rozpraw, którą przedłożyła jako monografię naukową, była wydana w Kielcach praca pt. BŁASZCZYK, B.: Społeczeństwo wobec chorych na padaczkę – rys historyczny. Kielce, 2008. Z tytułu nie wynika, żeby była to praca habilitacyjna z nauk medycznych. KU w Ružomberku zresztą nie miał prawa do nadawania tytułu docenta w tej dziedzinie nauk.
Od tego czasu, jako docent pracy socjalnej, powyższa osoba leczy w Polsce pacjentów pod szyldem prof. dr hab. Barbara Błaszczyk - neurolog, lub prof. nadzw. dr hab. Barbara Błaszczyk. Uniwersytet Jana Kochanowskiego umożliwił jej spełnienie się w roli promotorki pracy doktorskiej lekarza medycyny Rafała Juchy , któremu otworzono przewód doktorski na temat: „Analiza jakości życia i śmiertelności chorych po przebytym udarze mózgu w latach 2003-2004 i 2013”.
Jak to jest możliwe, że rada wydziału zezwala na powołanie na promotora w przewodzie doktorskim z nauk medycznych dla lekarza medycyny doktor habilitowanej nauk humanistycznych, z kierunku kształcenia "praca socjalna"?
Na stronie OPI - a więc w bazie pracowników wprowadza się w błąd uczelnie i naukowców.
Wydział Lekarski II na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie dopuścił tę panią do recenzowania pracy doktorskiej z neurologii, mimo że ta pani nie była i nie jest doktorem habilitowanym nauk medycznych. Temat: "Stężenie żelatynaz oraz ich inhibitorów u pacjentów z wtórnie postępującą postacią stwardnienia rozsianego w trakcie leczenia kladrybiną", Praca doktorska Beaty Korzeniewskiej była z nauk medycznych w zakresie medycyny, specjalność: neurologia.
Pani docent pracy socjalnej recenzowała pracę doktorską z farmakologii też na tym wydziale. Temat pracy w sam raz dla pracy socjalnej: Wpływ trzech pochodnych imidów bursztynowych (HMIPPS, MMIPPS i APIPPS) na ochronne działanie klasycznych leków przeciwpadaczkowych w teście maksymalnego wstrząsu elektrycznego u myszy. Na Wydziale Pielęgniarskim Uniwersytetu Medycznego w Lublinie pani doc. pracy socjalnej recenzowała doktorat nt. "Strategie radzenia sobie z bólem u chorych z zespołem korzeniowym".
Oto jeden z przykładów:
Od sześciu lat pani dr nauk medycznych Barbara Błaszczyk, b. pracownik naukowy UJK w Kielcach a obecnie wykładowca prywatnej - Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji w Lublinie - wpadła na pomysł, że skoro uzyskała docenturę (słowacką habilitację) z pracy socjalnej, to może sobie przenieść ów tytuł naukowo-pedagogiczny na prywatną i akademicką aktywność rzekomo medyczną. Powiadamiane o tym fakcie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego być może coś uczyniło w tej kwestii, skoro wiedziało o tej praktyce od kilku lat.
Prawdopodobnie wiceminister Daria Nałęcz, która została rok temu powiadomiona o tych patologiach, sprawiła, że pani doktor odeszła z państwowego uniwersytetu. Tego nie wiemy. Natomiast nie o taką interwencję tu chodzi, skoro proces wykorzystywania dyplomów docenta ma już szerszy, niż tylko jednostkowy wymiar. Jak się okazuje, w Polsce można prowadzić prywatny gabinet z szyldem prof. nadzw. dr hab. i przyjmować pacjentów według stawek "profesora", mimo że w naukach medycznych nim się nie jest.
Lista wstydu - jak to określili dziennikarze - liczy wiele nazwisk osób funkcjonujących w szkolnictwie wyższym w naszym kraju, w tym - co jest zdumiewające - na uniwersytetach i akademiach publicznych, a ministerstwo (zarządzane przez polityków Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego) nie dokonuje zmiany w skali makro.
Nie można powiedzieć, drobne, incydentalne reakcje na Słowacji były, bowiem MNiSW skierowało do władz KU w Ružomberku kilka pism wskazujących na zachodzące nieprawidłowości. To jest jednak za mało, skoro rektor KU i dziekan Wydziału Pedagogicznego dopuścili do dalszych postępowań nawet osoby, wobec których nasze władze formułowały zastrzeżenia. Ministerstwo powinno ten problem rozwiązać w Polsce, a nie podejmować na Słowacji interwencje, które są nieskuteczne. Co z tego, że min. B. Kudrycka spotkała się na Słowacji w 2009 r. z przedstawicielami Słowackiej Komisji Akredytacyjnej, skoro wówczas pisemnie potwierdziła, że wszystko jest w porządku? Ucieszyło to zatem osoby odpowiedzialne z naruszanie norm i wzmocniło w kontynuowaniu tego procederu.
Po co minister Barbara Kudrycka, a następnie Lena Kolarska-Bobińska powołały do życia Zespół do spraw etyki, skoro w odniesieniu do osób jawnie naruszających standardy prawa, a nie tylko etyki, w ogóle tych spraw nawet nie przekazano? A może przekazano, tylko Komisja schowała je do szuflady?
Co z tego, że raczono wysłać do łamiących prawo władz Katolickiego Uniwersytetu w Ružomberku skargę i krytyczne uwagi na toczące się tam - bez przestrzegania standardów akademickich - postępowania niektórych polskich "naukowców", skoro władze Wydziału Pedagogicznego i Wydziału Teologicznego totalnie to zlekceważyły i dalej kontynuują ów proceder?
Ile jeszcze musi napłynąć do naszego kraju dyplomów niezgodnych z polskimi standardami nauk, żeby Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego podjęło zdecydowane kroki w Polsce i dla dobra polskiej nauki? Po co ta hipokryzja, zatroskanie o jakość polskiej nauki, skoro resort sam przyczynia się do jej destrukcji?
Ciekaw jestem, czy ministra L. Kolarska-Bobińska zgodzi się na to, by prace doktorskie czy habilitacyjne z reprezentowanej przez nią dyscypliny - SOCJOLOGIA - recenzowali nasi nauczyciele akademiccy z docenturą z pracy socjalnej? Może wkrótce będą opiniować wnioski o nagrody dla pani minister, bo mamy też profesorów po słowackiej pracy socjalnej? Może wkrótce sama napisze książkę o kryzysie w polskiej socjologii?
10 sierpnia 2015
Edukacyjny ranking Platformy Obywatelskiej
Zarząd Platformy Obywatelskiej zatwierdził w dn. 7 sierpnia br. tzw. autorską listę liderów partii w poszczególnych okręgach wyborczych, którzy będą ubiegać się jesienią o mandat poselski. Nie jest to ranking szczególnego rodzaju zmian. Na pierwszych trzech miejscach pojawiają się bowiem tylko częściowo nowe nazwiska. To akurat cieszy, że będą kandydować do Sejmu zupełnie nowe postaci.
Gorzej, że pani premier postanowiła - mimo radykalnej krytyki i kompromitacji niektórych posłów - przeprowadzić ich do Parlamentu. To wprawdzie może się powieść, ale będzie skutkować mniejszą liczbą posłów PO w Sejmie IX kadencji, gdyż za arogancję wobec obywateli, niekompetencję, błędne decyzje i poważne wątpliwości co do wydatkowanie środków publicznych w Ministerstwie Edukacji Narodowej będzie musiała zapłacić cała ta formacja.
Nie przypuszczam, by mieszkańcy Krakowa czy stolicy nie pamiętali fatalnej polityki poseł Urszuli Augustyn czy Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Postarają się o przypomnienie ich niekompetentnej roli w polskiej oświacie nie tylko związkowcy, ale także nauczyciele przedszkoli, wczesnej edukacji czy szkolnictwa ponadgimnazjalnego.
Decyzja władz PO świadczy o tym, że absolutnie nie rozumie się tu patologii w zarządzaniu polską edukacją i tego, że za to ponoszą odpowiedzialność w/w panie. To oznacza, że władze PO nie wyciągnęły wniosków z ostatniej kampanii wyborczej na urząd Prezydenta RP, w której m.in. kwestie błędnej polityki MEN zaciążyły na odrzuceniu kandydatury Bronisława Komorowskiego. To właśnie w Warszawie zlekceważono wnioski miliona obywateli o referendum w sprawie obowiązku szkolnego sześciolatków. Takich spraw naród nie zapomina.
Natomiast cieszy pojawienie się na I miejscu w okręgu łódzkim kandydatury rektora Uniwersytetu Łódzkiego prof. dr. hab. Włodzimierza Nykiela, gdyż mamy tu do czynienia z osobą doświadczoną w zarządzaniu jedną z największych i wysoko notowanych uczelni akademickich w naszym kraju. Szkolnictwo wyższe potrzebuje ekspertów nie tylko w tym zakresie, ale także prawnym, bo - jak wiemy - obecna ustawa o stopniach i tytułach naukowych wymaga napisania jej od nowa. Nie da się już więcej nowelizować tego bubla. Jest zatem szansa, że rektor UŁ, który jest także prawnikiem, podejmie się nowego wyzwania także w tym zakresie.
Ucieszyła mnie na I miejscu w okręgu dolnośląskim obecność prof. dr hab. Alicji Chybickiej, która w ub. roku odebrała godność doktora honoris causa w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej. Pani Profesor jest jedną z najlepszych - wśród sił społecznych - rzeczniczek praw dziecka w naszym kraju. Pisałem o niej w blogu ciesząc się Jej zasłużonym wyróżnieniem.
Dziwi przesunięcie posła Stefana Niesiołowskiego - profesora zwyczajnego UŁ - do okręgu lubelskiego. Prawdopodobnie wejdzie z I pozycji do Sejmu, ale szkolnictwu wyższemu jak dotychczas specjalnie się nie przysłużył. Raczej pełnił rolę politycznego krytyka opozycji.
Nadal nie wiemy, kto będzie reprezentował na czołowych miejscach obecnie opozycyjne partie czy też nowe ruchy społeczne, tzw. antysystemowe. To one mogą zmienić scenę polityczną w naszym kraju, a tym samy także doprowadzić do koniecznej zmiany w oświacie i szkolnictwie wyższym.
07 sierpnia 2015
Koniec wyłącznie instrumentalnej, biurokratycznej oceny czasopism naukowych przez resort nauki i szkolnictwa wyższego?
Do grudnia 2014 r. powoływany przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego zespół naukowców decydował o tym, ile punktów będzie posiadać periodyk naukowy, który został zarejestrowany przez wydawcę w resortowej bazie. Pisałem o tym wielokrotnie, że także Komitet Nauk Pedagogicznych PAN protestował przeciwko biurokratycznym metodom przyznawania punktów czasopismom, które są naukowe, chociaż wiele z nich z nauką niewiele ma wspólnego.
Tak to niestety jest, że jak chce się o jakości czegokolwiek decydować zza biurka, na podstawie wypełnionych ankiet, musi dojść do eksplozji w środowisku naukowym, które naprawdę lepiej wie, co jakieś pismo jest warte. Ministra nauki i szkolnictwa wyższego, tak poprzednia, jak i obecna nie odpowiadała na protesty KNP PAN, na rzeczowe. Wiele uwag było zgłaszanych do MNiSW na piśmie, na łamach pism akademickich, naukowych jak np. "Forum Akademickie" czy "Nauka", bo już nie przytaczam tu rozpraw z debat na temat szkolnictwa wyższego. O taki wysiłek urzędników nawet nie podejrzewam.
Przypomnę, że to prof. Krzysztof Mikulski zaprosił do Instytutu Historii PAN w Warszawie przewodniczących wszystkich komitetów naukowych Akademii, by po wspólnej dyskusji, diagnozie przejść do działania naprawczego. Zależało mu na tym, by przestać godzić się z jedynie instrumentalnie (parametrycznie) tworzoną punktacją (tzw. lista krajowa punktowanych czasopism), która w żadnej mierze nie była weryfikowana jakościowo. Niestety, ale to profesorowie - także członkowie PAN - ekonomiści, ale i nauk medycznych i ścisłych opracowali wbrew interesom i dobru polskiej nauki mierniki, które były poza kontrolą, poza prawem odwoławczym. Gdyby takie działało, to wnioskujące o wyjaśnienia podmioty utrzymywałyby odpowiedź. Redakcja naukowego czasopisma "Rocznik Pedagogiczny" (KNP PAN) dwukrotnie kierowała do MNiSW wniosek o ujawnienie kryteriów i uzasadnienia przypisanej periodykowi punktacji. Zbywano ją milczeniem, brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi.
Profesor - członek rzeczywisty PAN Jan Wolański, wybitny filozof, zachęcił nas do tego, by podjąć jednak walkę o odzyskanie minimum przyzwoitości w kreowanym przez biurokrację rankingu czasopism. Nikt z nas, także profesor, nie podważał potrzeby wprowadzenia oceny publikacji naukowych, która dotyczyłaby nie tylko czasopism, ale także monografii. Czy musi ona jednak mieć jedynie charakter parametryczny, zobiektywizowany w postaci cyfrowej czy liczbowej? To jest już do dyskusji pod warunkiem, że nie traktuje się nauki tylko instrumentalnie. Urzędnicy MNiSW chcieli mieć narzędzie selekcyjne, by rozstrzygać o tym, którym jednostkom płacić więcej lub mniej z budżetu na ich funkcjonowanie. Profesor Jan Woleński słusznie protestował mówiąc i pisząc bez ogródek:
Konieczność parametryzacji jest wymuszona m. in. rywalizacją pomiędzy naukowcami, zarówno tą tradycyjną o wartość własnych wyników i związany z tym prestiż jak i coraz powszechniejszym zabieganiem o fundusze. O ile jednak ta pierwsza mogła opierać się na kryteriach jakościowych, druga wymaga stosowania kryteriów ilościowych. Dysponenci funduszów nie mogą ich przydzielać wedle ocen czynionych „na oko”, ale muszą posługiwać się wskaźnikami metrycznymi, gdyż tylko ten sposób dostarcza obiektywnych podstaw dla przewidywania rezultatów badań. Czy nam to podoba się czy nie, nauka stała się towarem. (J. Woleński, Uwagi o ewaluacji czasopism naukowych, PAUza Akademicka nr 194 z 17 stycznia 2013)
Jeśli uwzględnimy fakt, że w opublikowanych przez resort wykazach punktowanych czasopism w Polsce jest ok. 16,5 tysiąca tytułów, to zrozumiałe, że coś trzeba z tym uczynić, dokonać ich weryfikacji. Ta jednak nie może być oparta na działaniu życzeniowym czy fałszowanym przez niektórych, a niestety - stwierdzam to na podstawie analizowanych ankiet - nawet przez wielu wydawców, także pełniących funkcje dziekanów, rektorów czy zatrudnionych na stanowiskach profesorskich w wyższych szkołach niepublicznych czy publicznych. Okazuje się bowiem, że w części naszego środowiska znaleźli się tacy, którzy postanowili wzmacniać lichą reputację szkoły, brak jakości i jakichkolwiek badań naukowych powołanym do życia wydawnictwem rzekomo naukowym.
W ciągu tej kadencji komitetów naukowych PAN, dzięki intensywnym spotkaniom, dyskusjom i pracom PAN-owskiego zespołu ds. oceny czasopism, jego członkowie uzgodnili możliwości podjęcia się jakościowej oceny periodyków tylko z listy krajowej (nie filadelfijskiej i nie ERIH). Nareszcie, ministerstwo zaakceptowało nasz upór - być może w związku z nadchodzącymi wyborami i złymi notowaniami partii władzy - bo nastąpiła jego zgoda na włączenie ekspertów PAN do tego procesu.
Przewodniczący komitetów naukowych skierowali do władz PAN listę ekspertów (w naszym przypadku są to członkowie Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN reprezentujący kluczowe subdyscypliny nauk pedagogicznych), którzy wreszcie mają możliwość zajęcia naukowego stanowiska wobec listy punktowanych czasopism.
Proces ewaluacji czasopism naukowych jest przeprowadzany na podstawie Ustawy z dnia 30 kwietnia 2010 r. o zasadach finansowania nauki (Dz.U. z 2014 r., poz. 1620 oraz 2015 r. poz. 249) oraz § 14 ust. 1 Rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 13 lipca 2012 r. w sprawie kryteriów i trybu przyznawania kategorii naukowej jednostkom naukowym (tekst jednolity: Dz. U. 2014, poz. 1126). Sposób oraz terminy jego przeprowadzenia reguluje z kolei Komunikat Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 2 czerwca 2015 r. w sprawie kryteriów i trybu oceny czasopism naukowych.
Zgodnie z jego treścią „proces oceny czasopism naukowych ewidencjonowany jest w systemie teleinformatycznym”, zaś jednym z jego elementów jest ich ocena przeprowadzona przez Ekspertów. Na podstawie oceny dokonanej przez Ekspertów Zespół ds. oceny czasopism naukowych może przyznać czasopismu od 0 do 5 punktów na podstawie m.in. oceny czasopisma naukowego w środowisku naukowym, spełniania standardów etycznych, wydawniczych, oceny wkładu w naukę polską oraz naukę światową oraz innych kryteriów oceny eksperckiej.
Aby wyjść naprzeciw oczekiwaniom Ekspertów, którzy będą dokonywać oceny czasopism naukowych, opracowany został system informatyczny poprzez który możliwe będzie dokonanie oceny. Twórcą systemu jest Index Copernicus - współwykonawca projektu systemowego „Stworzenie Systemu Informacji o Szkolnictwie Wyższym POL-on”. Ten proces ruszył. O tym, jak wypadają pedagogiczne, edukacyjne czy oświatowe czasopisma napiszę w innym czasie.
Już teraz mogę stwierdzić, że wiele czasopism uzyskało niezasłużenie wysoką ilość punktów. Takiego szalbierstwa dawno nie mieliśmy, ale też dopuściły do tego władze naszego resortu. Dobrze zatem się stało, że ministerstwo dopuściło wreszcie jakościową ocenę czasopism. Zobaczymy, jak ona się sprawdzi. Czy komitety naukowe PAN wywiążą się z zadania, które ma charakter pracy społecznej, a niezwykle pracochłonnej i czasochłonnej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)