Mikołaj
Pietraszewski zakomunikował zaskakujący wynik badania opinii publicznej na
temat oceny zachowania w szkołach:
"Zdecydowana
większość Polaków chce pozostawienia na świadectwie szkolnym ocen z zachowania
- wynika z sondażu IBRiS dla Radia ZET. Pomysł minister edukacji Barbary
Nowackiej dotyczący likwidacji ocen z zachowania popiera zaledwie co trzeci
ankietowany. 9,1 proc. badanych nie ma zdania na ten temat".
Zasadnicza
kwestia dotyczy tego, czy należy kierować się w zarządzaniu oświatą publiczną
sondażami diagnostycznymi? Jeśli tak, to znaczy, że nadal w edukacji
szkolnej będzie obowiązywać relikt z czasów socjalizmu, jakim jest ocena
zachowania uczniów.
Od dziesiątek
lat niewiele się zmienia mimo wyników wielu badań naukowych, wskazujących na
nonsensowność tego pseudo pedagogicznego instrumentu, a także pomimo zgłaszanym
do MEN przez rodziców różnych szkół publicznych apelom o zlikwidowanie
punktowej oceny zachowania dzieci i młodzieży.
No cóż, wolimy
płacić comiesięczny dodatek do pensji (ma ponoć wzrosnąć do wysokości 500 zł)
nauczycielom, którym dyrektor szkoły powierzy funkcję wychowawcy klasy.
Wszystkie badania naukowe na temat funkcji rzeczywistej tej nauczycielskiej
roli wskazują na jej fikcyjny, pozorny charakter. Zdecydowana większość
wychowawców klas nie jest wychowawcami tylko nauczycielami swojego przedmiotu,
toteż w ramach tzw. godziny wychowawczej zajmują się albo tylko
administrowaniem danych i zdarzeń związanych z uczniami przypisanego im
oddziału, co nie ma nic wspólnego z procesem wychowania, albo prowadzą lekcję
ze swojego przedmiotu czy zajęcia z nim związane np. odpytywanie uczniów
nieobecnych na sprawdzianie.
To jest główny
powód, dla którego w szkołach nie ma racjonalnie i autentycznie prowadzonego
procesu wychowawczego, gdyż pozostali nauczyciele-niewychowawcy klas są z tego
zwolnieni. Oni nie muszą reagować, animować, wspomagać, zachęcać, rozmawiać,
interesować się uczniem/uczniami, rozmawiać z nimi itp., bo mają wejść do
klasy, przeprowadzić lekcję i wyjść, wystawić stopnie ze swojego przedmiotu,
wypełniać dokumentację szkolną, by czynić to samo w kolejnym oddziale i/lub
szkole.
NIE-WYCHOWAWCY
(w sensie administracyjnym) mogą być lub bywać wychowawcami w sensie
społeczno-kulturowym, ale nie muszą, a większość nie ma nawet takiego
zamiaru. Wszyscy aktywizują się lub są aktywizowani w momencie
klasyfikacyjnej rady pedagogicznej, w trakcie której mogą podzielić się opinią
na temat „swoich” i „nie-swoich” uczniów, chociaż także tego czynić nie muszą.
W końcu to nauczyciel-wychowawca wystawia „swoim” podopiecznym ocenę zachowania
raz na semestr.
Nauczyciele
doskonale wiedzą, że ocena zachowania nie ma żadnej wartości, żadnego sensu,
znaczenia dla zdecydowanej większości uczniów, którzy nie aspirują do
najwyższej średniej ocen z przedmiotów (co najmniej 4,75). Jest to bowiem
wyjątek w wewnątrzszkolnym ocenianiu, który sprowadza się do wystawienia
najlepszym uczniom świadectwa z biało-czerwonym paskiem, jeżeli posiadają co
najmniej bardzo dobrą ocenę zachowania. Dla pozostałej większości uczniów, to,
czy mają ocenę zachowania bardzo dobrą, dobrą, poprawną, nieodpowiednią czy
nawet naganną, w niczym nie zmienia ich statusu, bowiem i tak są promowani do
następnej klasy.
Nikogo ta
ocena nie interesuje, nie obchodzi, i słusznie. Owszem, skoro jest wyjątek
dla „najlepszych” uczniów, to musi być i dla „najgorszych”. Są szkoły, w
których dwukrotne otrzymanie oceny nagannej powoduje niepromowanie do następnej
klasy. O ile jednak tzw. wychowawcy chwalą się, kiedy wystawiają „swoim”
uczniom najwyższe noty i świadectwo, o tyle nie wystawiają oceny nagannej, bo
musieliby się z niej tłumaczyć. Byłby to bowiem wskaźnik ich nieudolności
wychowawczej. Za co biorą dodatek funkcyjny?
Skoro ocena
zachowania jest traktowana jako instrument rzekomego nagradzania lub karania
uczniów za ich aktywność oraz postawy w szkole i poza nią (ale w ramach zajęć
szkolnych), to z psychologii behawioralnej wiemy, że jej odroczenie w czasie
nie spełnia swojej funkcji. Skoro środowisko szkolne ma w całym kraju być
podporządkowane inżynierii społecznej, a więc manipulacji za pomocą kar lub
nagród, to należy ją stosować natychmiast po zaistnieniu określonej reakcji
ucznia/-ów (niepoprawnej
lub pożądanej), tym bardziej u dzieci i młodzieży, skoro są w fazie anomii lub
heteronomii społeczno-moralnej. Politycy oświatowi nie rozumieją, nie wiedzą,
że istnieją jeszcze inne psychologiczne koncepcje człowieka i jego rozwoju,
które są od dziesiątek lat efektywnie stosowane w niektórych placówkach
niepublicznych (szkołach alternatywnych). Nadal zatem mamy behawioryzm w
krajowej oświacie publicznej (i to też nie w pełni publicznej).
Pomijam już w
tym wpisie kwestie kryteriów, jakie zapisali nauczyciele w regulaminach
oceniania zachowania uczniów, bo kompromitują one nie tylko ich jako rzekomo
posiadających kwalifikacje pedagogiczne, ale także jako rzekomo nauczycieli.
Szczególnie regulacje oparte na systemie punktowym świadczą o głębokiej zapaści
rozwojowej tych, którzy je zaakceptowali i stosują w praktyce.