07 lipca 2024

Kiedy zostanie zlikwidowany w szkolnictwie publicznym socjalistyczny relikt ?

 


 

Mikołaj Pietraszewski zakomunikował zaskakujący wynik badania opinii publicznej na temat oceny zachowania w szkołach: 

"Zdecydowana większość Polaków chce pozostawienia na świadectwie szkolnym ocen z zachowania - wynika z sondażu IBRiS dla Radia ZET. Pomysł minister edukacji Barbary Nowackiej dotyczący likwidacji ocen z zachowania popiera zaledwie co trzeci ankietowany. 9,1 proc. badanych nie ma zdania na ten temat".

Zasadnicza kwestia dotyczy tego, czy należy kierować się w zarządzaniu oświatą publiczną sondażami diagnostycznymi?  Jeśli tak, to znaczy, że nadal w edukacji szkolnej będzie obowiązywać relikt z czasów socjalizmu, jakim jest ocena zachowania uczniów. 

Od dziesiątek lat niewiele się zmienia mimo wyników wielu badań naukowych, wskazujących na nonsensowność tego pseudo pedagogicznego instrumentu, a także pomimo zgłaszanym do MEN przez rodziców różnych szkół publicznych apelom o zlikwidowanie punktowej oceny zachowania dzieci i młodzieży. 

No cóż, wolimy płacić comiesięczny dodatek do pensji (ma ponoć wzrosnąć do wysokości 500 zł) nauczycielom, którym dyrektor szkoły powierzy funkcję wychowawcy klasy. Wszystkie badania naukowe na temat funkcji rzeczywistej tej nauczycielskiej roli wskazują na jej fikcyjny, pozorny charakter. Zdecydowana większość wychowawców klas nie jest wychowawcami tylko nauczycielami swojego przedmiotu, toteż w ramach tzw. godziny wychowawczej zajmują się albo tylko administrowaniem danych i zdarzeń związanych z uczniami przypisanego im oddziału, co nie ma nic wspólnego z procesem wychowania, albo prowadzą lekcję ze swojego przedmiotu czy zajęcia z nim związane np. odpytywanie uczniów nieobecnych na sprawdzianie.

To jest główny powód, dla którego w szkołach nie ma racjonalnie i autentycznie prowadzonego procesu wychowawczego, gdyż pozostali nauczyciele-niewychowawcy klas są z tego zwolnieni. Oni nie muszą reagować, animować, wspomagać, zachęcać, rozmawiać, interesować się uczniem/uczniami, rozmawiać z nimi itp., bo mają wejść do klasy, przeprowadzić lekcję i wyjść, wystawić stopnie ze swojego przedmiotu, wypełniać dokumentację szkolną, by czynić to samo w kolejnym oddziale i/lub szkole. 

NIE-WYCHOWAWCY (w sensie administracyjnym) mogą być lub bywać wychowawcami w sensie społeczno-kulturowym, ale nie muszą, a większość nie ma nawet takiego zamiaru.  Wszyscy aktywizują się lub są aktywizowani w momencie klasyfikacyjnej rady pedagogicznej, w trakcie której mogą podzielić się opinią na temat „swoich” i „nie-swoich” uczniów, chociaż także tego czynić nie muszą. W końcu to nauczyciel-wychowawca wystawia „swoim” podopiecznym ocenę zachowania raz na semestr. 

Nauczyciele doskonale wiedzą, że ocena zachowania nie ma żadnej wartości, żadnego sensu, znaczenia dla zdecydowanej większości uczniów, którzy nie aspirują do najwyższej średniej ocen z przedmiotów (co najmniej 4,75). Jest to bowiem wyjątek w wewnątrzszkolnym ocenianiu, który sprowadza się do wystawienia najlepszym uczniom świadectwa z biało-czerwonym paskiem, jeżeli posiadają co najmniej bardzo dobrą ocenę zachowania. Dla pozostałej większości uczniów, to, czy mają ocenę zachowania bardzo dobrą, dobrą, poprawną, nieodpowiednią czy nawet naganną, w niczym nie zmienia ich statusu, bowiem i tak są promowani do następnej klasy.

Nikogo ta ocena nie interesuje, nie obchodzi, i słusznie. Owszem, skoro jest wyjątek dla „najlepszych” uczniów, to musi być i dla „najgorszych”. Są szkoły, w których dwukrotne otrzymanie oceny nagannej powoduje niepromowanie do następnej klasy. O ile jednak tzw. wychowawcy chwalą się, kiedy wystawiają „swoim” uczniom najwyższe noty i świadectwo, o tyle nie wystawiają oceny nagannej, bo musieliby się z niej tłumaczyć. Byłby to bowiem wskaźnik ich nieudolności wychowawczej. Za co biorą dodatek funkcyjny?                      

Skoro ocena zachowania jest traktowana jako instrument rzekomego nagradzania lub karania uczniów za ich aktywność oraz postawy w szkole i poza nią (ale w ramach zajęć szkolnych), to z psychologii behawioralnej wiemy, że jej odroczenie w czasie nie spełnia swojej funkcji. Skoro środowisko szkolne ma w całym kraju być podporządkowane inżynierii społecznej, a więc manipulacji za pomocą kar lub nagród, to należy ją stosować natychmiast po zaistnieniu określonej reakcji ucznia/-ów (niepoprawnej lub pożądanej), tym bardziej u dzieci i młodzieży, skoro są w fazie anomii lub heteronomii społeczno-moralnej. Politycy oświatowi nie rozumieją, nie wiedzą, że istnieją jeszcze inne psychologiczne koncepcje człowieka i jego rozwoju, które są od dziesiątek lat efektywnie stosowane w niektórych placówkach niepublicznych (szkołach alternatywnych). Nadal zatem mamy behawioryzm w krajowej oświacie publicznej (i to też nie w pełni publicznej).

Pomijam już w tym wpisie kwestie kryteriów, jakie zapisali nauczyciele w regulaminach oceniania zachowania uczniów, bo kompromitują one nie tylko ich jako rzekomo posiadających kwalifikacje pedagogiczne, ale także jako rzekomo nauczycieli. Szczególnie regulacje oparte na systemie punktowym świadczą o głębokiej zapaści rozwojowej tych, którzy je zaakceptowali i stosują w praktyce.