(foto: Arkadiusz Wąsiński, archiwum domowe)
Eksperci różnej maści, nauczyciele, naukowcy i przede
wszystkim publicyści mają wreszcie kolejną okazję do dyskutowania i komentowania
wyników egzaminu państwowego dla ósmoklasistów, które opublikowała Centralna
Komisja Egzaminacyjna. Mnie one nie emocjonują, ponieważ porównuje się
nieporównywalne roczniki, typy szkół, a w nich klasy i uczniów. W ogóle nie
bierze się pod uwagę tego, co to są za szkoły - publiczne czy
niepubliczne?
Wiadomo, że uczniowie szkół niepublicznych są w wyjątkowo
uprzywilejowanej pozycji, bowiem pochodzą z rodzin, które stać na czesne, a tym
samym na zapewnienie swoim pociechom lepszych (innych) warunków do uczenia się
i zdobywania sukcesów oraz radzenia sobie z porażkami. Ba, dzieci z tych
środowisk mają wsparcie kapitału ekonomicznego i kulturowego w swoich domach.
To wystarczy, by uzyskiwały wyższe noty niż ich rówieśnicy z większości szkół
publicznych.
Liczba uczniów w oddziałach szkół niepublicznych jest o 50
proc. mniejsza niż w klasach szkół publicznych, zaś prowadzący te placówki
muszą zatrudnić do każdego przedmiotu odpowiedniego nauczyciela-specjalistę. Tu
nie ma lekcji typu "zastępstwo- róbta, co chceta". Tu płaci się za
wykonaną pracę, a nie za usprawiedliwioną nieobecność.
Nauczyciele szkół niepublicznych nie są zatrudniani na
podstawie Karty Nauczyciela tylko Kodeksu Pracy. Prowadzący taką placówkę ma
możliwość natychmiastowego zwolnienia nieroba, pasożyta, frustrata czy
pseudopedagoga. Musi jednak dobrze zapłacić takim nauczycielom, którzy są
wartościowi dydaktycznie i wychowawczo. Dobrego nauczyciela ceni się, bo jak
nie, to przejdzie do konkurencyjnej placówki.
Szkoły publiczne - z wyjątkiem szkół elitarnych (zob. badania
Agnieszki Gromkowskiej - Melosik) - są dla wszystkich pozostałych, a więc dla
uczniów, którzy chcą lub nie chcą się uczyć, dla nauczycieli, którym chce się angażować lub nie mających nawet najmniejszego zamiaru to czynić, dla dyrektorów
zafascynowanych władztwem, możliwością decydowania o losach nauczycieli i
uczniów, a będących poza jakąkolwiek kontrolą społeczną. Urzędniczy nadzór jest
grą pozorów i obłudy.
Na koniec wpisu zwrócę uwagę na pojęcie "osiągnięcie
szkolne". Otóż trafnie wykazali to w swoich komentarzach rodzice i zapewne
zatrudnieni na wzór korporacji nauczyciele-tutorzy w Szkole w Chmurze, że
obowiązek szkolny powinien służyć nie tylko i nie tyle uzyskiwaniu jak
najwyższych not z wszystkich czy wybranych przedmiotów szkolnych, ale przede
wszystkim zapewnić dzieciom i młodzieży względny stan równowagi psychicznej,
zdrowia psychicznego, dobrostanu.
Przypuszczam, że rodzice kierujący do "chmury"
swoich podopiecznych przejawiają postawy nadopiekuńcze (tzw. "helikopterowi
rodzice"), albo postawy zdystansowane, ucieczkowe czy obojętne. Tu są dzieci
uzależnione (w szerokim tego słowa znaczeniu), dotknięte - poranione toksyczną
szkołą publiczną, ale też o wąsko sprofilowanych zainteresowaniach, talentach,
toteż nie zależy im nawet na ukończeniu szkoły podstawowej czy średniej z jak
najlepszym świadectwem, a jeśli by tego oczekiwały, to ta forma kształcenia im
tego nie zapewni.
Proszę zobaczyć, że najgorsze wyniki z matematyki mają
ósmoklasiści Szkoły w Chmurze. No i dobrze. Oni nie chcą uczyć się matematyki.
Oni w ogóle mają uraz do szkoły. Czy będą tego żałować w przyszłości? Nie
wiemy. Podobnie jak najsłabsi uczniowie szkół publicznych czy innych szkół
niepublicznych.
Wszyscy uczęszczają do jakiejś szkoły lub realizują obowiązek
szkolny poza nią np. edukacja domowa. Kluczowa jest motywacja do uczenia
się, a ta jest niska, jeśli szansa na satysfakcję jest bardzo niska. Wiele
zatem zależy od nauczycieli, ale ci są traktowani jak zło konieczne, jak
zbyteczny koszt ponoszony z budżetu państwa na ich wynagrodzenia. Czy się stoi,
czy się leży 4 tysiące się należy.
Niestety, ale Ministerstwo Edukacji Narodowej
kompromitują kolejne zapowiedzi o rzekomo przeprowadzeniu kontroli w tych
szkołach podstawowych, których ósmoklasiści mieli najgorsze wyniki z
matematyki. To jest o tyle śmieszne, że ich już nie będzie w tych
szkołach, a zatem co chcą kontrolować urzędnicy z polecenia MEN? Chcą
porozmawiać z dyrekcją, z nauczycielami??? O czym?
Wypiją kawę lub herbatkę, przegryzą słone paluszki i
stwierdzą, że niskim wynikom z matematyki na egzaminie ósmoklasistów winni byli
uczniowie. To wiemy już przed kontrolą. Jaki jednak jest tego powód? Tego nie
ustalą. Co gorsza, nie wyegzekwują koniecznej poprawy sytuacji.