31 grudnia 2016

Trudny i niepewny los wykładowców akademickich i studentów



Każdy nauczyciel akademicki musi zdać sprawozdanie z tego, czego dokonał w mijającym właśnie roku kalendarzowym. To swoistego rodzaju rachunek sumienia z działalności, która ma szereg wymiarów – organizacyjny, dydaktyczny i naukowy. Ostatnio dyskutowaliśmy na radzie, czy podział dodatku motywacyjnego dla nauczycieli uczelni powinien być zrównoważony, tzn. by każdy otrzymał 33,3proc., czy też należałoby utrzymać jego zróżnicowanie, by jednak za działalność naukową akademicy otrzymywali wyższy odsetek dodatku motywacyjnego. To ich osiągnięcia rzutują na ocenę parametryczną jednostki, a tym samym na dotację z budżetu państwa. Taka jest brutalna prawda.

Gdyby tu szło rzeczywiście o duże pieniądze, ale w grę wchodzi różnica kilkunastu złotych miesięcznie, bo uczelnie publiczne dzielą się swoją biedą z naukowcami i wykładowcami. Jednak zgodnie z dotychczasową polityką resortu nauki i szkolnictwa wyższego to właśnie wykładowcy, starsi wykładowcy, asystenci (jeśli jeszcze są takie etaty) i lektorzy mając bardzo wysokie pensa dydaktyczne umożliwiali wydziałom przyjmowanie jak największej liczby studentów.

Jednostki organizacyjne uczelni publicznych otrzymywały tym wyższe dotacje budżetowe, im więcej kształciły młodzieży. Zaangażowanie pracowników pomocniczych w dydaktykę w istocie uwalniało od tego obowiązku kadry naukowo-badawcze, które mają o 50 proc. niższe obowiązki w tym zakresie. I na odwrót. Wykładowcy nie muszą prowadzić badań i wykazywać się osiągnięciami naukowymi, a więc ich zatrudnienie w szkolnictwie wyższym stwarza gwarancje stałej, pewnej płacy za konkretną (dydaktyczną i organizacyjną) pracę.

Wraz ze zmianą władzy w resorcie nauki i szkolnictwa wyższego w 2015 r. zaczęło się przygotowywanie zmian strukturalno-finansowych, w wyniku których jednostki nie powinny już przyjmować zbyt wielu studentów, bo w ten sposób zaszkodzą sobie i swoim kadrom. Dotacja budżetowa będzie tym niższa, im więcej przyjmą studentów. Tym samym uczelnie publiczne mają niejako „oddać” miejsca bezpłatnego studiowania uczelniom prywatnym, w których miejsc będzie bez liku, ile tylko wlezie, bo one nie otrzymują dotacji na ich kształcenie. Jeśli już, to jedynie na stypendia socjalne.

Tym samym ministerstwo zamierza przerzucić finansowy ciężar z tytułu studiowania z budżetu państwa na samych kandydatów. Chcesz studiować – to płać, bo ani uniwersytet, ani politechnika, ani akademia nie będą zainteresowane tym, żebyś kształcił się na koszt podatników. Od 2017 r. minister został zobowiązany do radykalnych cięć w budżecie resortu (ponoć ma zaoszczędzić miliard zł.), a tym samym obywatele muszą przejąć finansowanie własnych aspiracji akademickich.

Historia kołem się toczy. Dokładnie tak samo w latach 90.XX w. kolejne rządy nie dofinansowywały szkolnictwa wyższego, by przy wolnej amerykance w powstawaniu w każdej wsi WSI, czyli namnażaniu się pseudoakademickich szkół jako małej przedsiębiorczości z dużymi zyskami dla założycieli jako rzekomo stwarzanej przez władze szans edukacyjnych każdemu, kto tylko chciał zostać magistrem.

Teraz mamy powtórkę z tej rozrywki. Lobbing szkolnictwa prywatnego znajduje od ponad 25 lat zadziwiające przyzwolenie w MNiSW na współkonstruowanie ustaw i aktów wykonawczych w taki sposób, by można było nadal prowadzić ten antyakademicki biznes.

Nie ma się co oburzać, bo rzecz jasna ta krytyka nie dotyczy tych niepublicznych szkół wyższych, których założyciele i kadry rzeczywiście stworzyli alternatywne, o wysokim poziomie kształcenia i badań naukowych, a tym samym i uzyskanych uprawnień do nadawania stopni naukowych środowiska. Ministerstwo im nie pomaga, tylko traktuje na równi z każdą wyższa szkółką zarządzania „gotowaniem makaronu”.

W 2017 r. uczelnie publiczne, w których wskaźnik liczby studentów na jednego nauczyciela akademickiego będzie mniejszy lub większy od 12 (+/-1 są pod strukturalnym przymusem:

- jeżeli mają zbyt mało studentów na jednego nauczyciela, to albo w ciągu najbliższych kilku lat zwiększą nabór na studia stacjonarne i niestacjonarne, albo zmniejszą liczbę etatów nauczycielskich;

- jeżeli mają za dużo studentów, a więc odbiega powyższy wskaźnik od ustalonej przez MNiSW "normy" - będą zmuszone - albo do zmniejszania przyjęć i już studiujących osób (rygorystyczna selekcja negatywna w toku studiów), albo zwiększą liczbę etatów nauczycieli akademickich, co przecież wiąże się z poniesieniem kosztów, na które resort nie da środków.

Mamy na wiosnę w rolnictwie zjawisko "świńskiej górki", toteż teraz dochodzi nam jeszcze nowy fenomen - "akademickiej górki", która rzekomo jest pochodną troski o jakość kształcenia młodzieży. Sprawa jest bardziej skomplikowana, toteż zainteresowani statystycznymi kalkulacjami mogą znaleźć ciekawą analizę Henryka Miłosza w najnowszym, grudniowym wydaniu "Forum Akademickiego".

30 grudnia 2016

Niespodziewana śmierć pedagoga resocjalizacji dr hab. Tomasza WACHA, adiunkta KUL


Ta wiadomość zaskoczyła mnie wczoraj, bo tydzień temu w dn. 21 grudnia 2016 r. Rada Wydziału Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej przyjęła uchwałę o nadaniu adiunktowi z Pracowni Resocjalizacji w Katedrze Pedagogiki Społecznej i Pedagogiki Opiekuńczej KUL, panu dr. Tomaszowi Wachowi stopień naukowy doktora habilitowanego w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie pedagogika.

Tę porażającą wiadomość otrzymałem od dra hab. Ryszarda Skrzyniarza prof. KUL - współredaktora jednej z monografii zbiorowych poświęconych badaniom z biografistyki pedagogicznej.

Nie tylko środowisko pedagogiki resocjalizacyjnej w naszym kraju utraciło młodego jeszcze uczonego, który dopiero co stanął u progu tak wyczekiwanej i wypracowanej samodzielności akademickiej, ale i Instytut Pedagogiki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II w Lublinie nagle stracił tak wysokiej klasy specjalistę.

Śp. T. Wach był bowiem nie tylko badaczem, ale i wysoce doświadczonym praktykiem, zawodowcem w swojej profesji, co wcale nie jest często spotykaną synergią w środowisku akademickim.

Przywołam zatem na podstawie udostępnionego biogramu najważniejsze informacje o Zmarłym, byśmy zachowali w pamięci Jego dokonania:

Urodził się 13 kwietnia 1961 r. w Lublinie. W 1987 r. ukończył studia magisterskie z pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UMCS w Lublinie wzbogacając swoje wykształcenie zawodowe o dodatkowe studia podyplomowe z zakresu resocjalizacji.

W 1996 r. pan Tomasz Wach został doktorem nauk humanistycznych w zakresie socjologii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie przygotowując na Wydziale Filozofii i Socjologii pod kierunkiem prof. Mariana Filipiaka pracę pt. Osobowość społeczna abiturientów wybranych szkół podstawowych miasta Lublina . To znakomite powiązanie wiedzy pedagogicznej ze sztuką badań naukowych w socjologii dopełniło wartości akademickiego startu.

Nie musiał, a jednak w 2007 r. obronił swój drugi doktorat - tym razem z nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki na KUL-u przygotowany pod kierunkiem ks. prof. Mariana Nowaka pt. Możliwości resocjalizacji nieletnich sprawców gwałtownych czynów zabronionych. To rzadkość, by dociekać prawdy o człowieku w wymiarze socjalizacyjnym i społecznym zarazem.

Na tym jednak nie poprzestał, bowiem odbył w toku swojej kariery zawodowej dodatkowe kursy i szkolenia: Studium Podyplomowe z Zakresu Organizacji i Zarządzania (Warszawa SGH); Studium Przeciwdziałania Przemocy (Warszawa-Instytut Psychologii Zdrowia); Warsztaty nt. Mediacji Między Ofiarą a Sprawcą organizowane przez Senat RP. Uzyskał uprawnienia mediatora sądowego będąc wpisanym na listę tych specjalistów Sądu Okręgowego (i Sądu Apelacyjnego) w Lublinie. Wkrótce też został wpisany na listę biegłych sądowych z zakresu socjologii i pedagogiki resocjalizacyjnej (aktualizacja do 2012 r.).

Od 1992 r. pracował w Schronisku dla Nieletnich w Dominowie, gdzie powierzono mu funkcję kierownika internatu, a następnie dyrektora. Był pedagogiem w zespole diagnostycznym. W latach 2003-2009 opracował ok. 300 opinii diagnostycznych dla sądów powszechnych (Wydziałów Rodzinnych i Nieletnich oraz Karnych Sądów Rejonowych).

W latach 1987-1992 był kuratorem społecznym w Wydziale V Rodzinnym i Nieletnich Sądu Rejonowego w Lublinie. W latach 1993-1994 oraz w 1998 r. był Pełnomocnikiem Wojewody Lubelskiego ds. Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, a od marca 2004 r. był kuratorem społecznym dla dorosłych w Sądzie Rejonowym w Lublinie.

Z tak znakomitym wyksztalceniem, stopniami naukowymi doktora i bogatym doświadczeniem został w 2006 r. adiunktem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w Katedrze Pedagogiki Ogólnej, w Pracowni Resocjalizacji. Współpracował z Wszechnicą Świętokrzyską w Kielcach, gdzie wypromował 97 licencjatów z pedagogiki resocjalizacyjnej oraz z Wyższą Szkołą Humanistyczno-Przyrodniczą w Sandomierzu i z Akademią Humanistyczno-Ekonomiczną w Łodzi. Nic dziwnego, że wiele szkół wyższych chciało mieć takiego wykładowcę.

W obszarze zainteresowań zawodowych i badawczych były następujące zagadnienia: przestępczość nieletnich, szczególnie w typie gwałtownym; uzależnienia – od alkoholu oraz od środków psychoaktywnych innych niż alkohol; systemy współpracy instytucji i organizacja międzyinstytucjonalnych systemów pomagania; przemoc, w tym rodzinna, ale i terroryzm; bezpieczeństwo pracowników w trakcie wykonywania czynności zawodowych; mediacje, negocjacje, w tym w sytuacji konfliktu.; rozwiązywanie problemów związanych z agresywnym zachowaniem nieletnich; subkultury młodzieżowe (w tym nieformalne negatywne o charakterze antyspołecznym); wykluczenie społeczne, marginalizacja jako tło zachowań przestępnych.

Pan dr hab. Tomasz Wach jest autorem wielu publikacji, w tym wartościowych w pedagogice resocjalizacyjnej dwóch monografii:





Resocjalizacja nieletnich sprawców gwałtownych czynów zabronionych, Lublin 2009;







Profilaktyka i resocjalizacja nieletnich zagrożonych uzależnieniem od środków psychoaktywnych, Warszawa


Był członkiem Towarzystwa Wiedzy Powszechnej (Oddz. w Lublinie), zaś w latach 1999-2003 był ekspertem MEN w Komisjach ds. Awansu Zawodowego Nauczycieli. Od kilku lat działał w Zespole Pedagogiki Chrześcijańskiej pod patronatem Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Dwukrotnie był nagradzany przez Ministra Sprawiedliwości za swoją pracę w Schronisku dla Nieletnich w Dominowie.

Społeczność akademicka KUL, jak i środowisko pedagogów resocjalizacyjnych żegnają zmarłego naukowca, dzieląc się swoim bólem z Jego Rodziną, Bliskimi i Współpracownikami.

29 grudnia 2016

Kicz diagnostyczny Zespołu Instytutu Allerhanda dla MNiSW


Nie po raz pierwszy biorę udział w sondażu opinii na temat szkolnictwa wyższego, ale narzędzie, które skonstruował rzekomo naukowy Zespół Instytutu Allerhanda uświadomił mi nie po raz pierwszy, komu resort nauki powierza publiczne pieniądze, by uzyskać kicz diagnostyczno-prognostyczny.

Najpierw fragment informacji, którą otrzymał każdy uczestnik badania:

zwracamy się do Państwa z prośbą o podzielenie się swoimi opiniami i przemyśleniami na temat funkcjonowania polskiego sytemu szkolnictwa wyższego z perspektywy Państwa doświadczeń. Państwa uwagi i spostrzeżenia będą dla nas cennym źródłem informacji, które zamierzamy uwzględnić w projekcie nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, nad którym pracuje Zespół Instytutu Allerhanda.

Bardzo zależy nam żeby głos środowiska akademickiego był podstawą do tworzenia zmian – nie zrobimy tego bez Państwa zaangażowania w udzielnie odpowiedzi na kluczowe pytanie oraz wskazanie swoich opinii.

Bardzo prosimy o wypełnienie dostępnej on-line ankiety do dnia 30 grudnia 2016 r. Wyniki ankiety będą wykorzystane przez Zespół przygotowujący Ustawę 2.0. Prosimy także o dalsze udostępnienie ankiety wraz z tym zaproszeniem innym zainteresowanym osobom. Ankieta ma na celu zdiagnozowanie najistotniejszych kwestii dotyczących kadry akademickiej Uczelni wyższych oraz przedstawienie propozycji zmian w prawie o szkolnictwie wyższym
.

Postanowiłem wypełnić Ankietę dla nauczycieli akademickich mając nadzieję, że mam do czynienia z profesjonalnie wykonanym narzędziem diagnostycznym. Niestety, takiego rozczarowania nie mogłem się spodziewać, toteż nie omieszkam podzielić się nim z innymi. Być może nie mam racji, albo zmieniły się w ostatnich miesiącach reguły konstruowania ankiet.

Ankieta w/w Instytutu nie uwzględnia w tzw. metryczce faktu, że można pracować w uczelni po kilku- czy kilkunastoletniej przerwie, a zatem oczekiwanie odpowiedzi na kwestię: "Rok rozpoczęcia pracy na Uczelni" wskazuje, że autorzy nie wiedzą o mającej już od lat 90. XX w. w Polsce migracji nauczycieli akademickich.

Skoro zatem zaznaczę, że w obecnej uczelni pracuję od 2015 r., to zakłóci to ich analizę danych, gdyż zostanę wprowadzony do bazy jako nauczyciel z rocznym stażem pracy, w dodatku z tytułem naukowym profesora! Ta kategoria w metryczce powinna być poprzedzona określeniem "w obecnej uczelni", bo socjalizm chyba się już skończył, o czym socjolodzy z tego Instytutu powinni wiedzieć.

Ktoś mógł zacząć pracę w szkolnictwie wyższym 10-, 20 - a nawet 30 lat temu, co nie oznacza, że w tej uczelni, której dotyczyć będą dalsze jego/jej wypowiedzi. Tego jednak oczekuje autor pseudoankiety.

Jest wprawdzie jeszcze jedno pytanie, a mianowicie:

1. Proszę o wskazanie dotychczasowego doświadczenia zawodowego:
Pracuję na Uczelni wyższej i nie mam innego doświadczenia pracy na innej Uczelni wyższej
Pracuję na Uczelni wyższej i mam wcześniejsze doświadczenie pracy na innej Uczelni wyższej
Pracuję na Uczelni wyższej i mam wcześniejsze doświadczenie pracy w sektorze prywatnym
Pracuję na Uczelni wyższej i mam wcześniejsze doświadczenie pracy w sektorze administracji publicznej
Pracuję na Uczelni wyższej i mam wcześniejsze doświadczenie pracy w sektorze organizacji pozarządowych
Pracuję jednocześnie na Uczelni wyższej oraz w innym miejscu
Pracuję jednocześnie na Uczelni wyższej publicznej oraz na innej Uczelni publicznej
Pracuję jednocześnie na Uczelni wyższej publicznej oraz na innej Uczelni prywatnej


tyle tylko, że nie przewiduje ono jeszcze innej, a możliwej sytuacji. Moich studentów uczę, że w takich sytuacjach należy podać w kafeterii odpowiedzi "Inne.....", by respondent wprowadził informację, o których nie miał pojęcia ankieter. Szczególnie ciekawe jest pozycjonowanie pracy nauczycieli akademickich w kategorii "oraz w innym miejscu".

Dopiero później, a więc z pominięciem sytuacji aktualnego zatrudnienia, skierowana jest do badanych prośba, by wybrać tylko te pytania, które dotyczą sytuacji obecnej. Po co zatem pytać o sprawy dotyczące bieżących doświadczeń z uczelni, w której pracuje się bardzo krótko, skoro nie uwzględniają one nabytych doświadczeń w pracy w innej uczelni lub innym miejscu zatrudnienia?

Co chcą osiągnąć autorzy ankiety, oczekując oceny na skali od 1 o 5?

Organizacje szkolnictwa wyższego w Polsce oceniam 1) bardzo źle, ...... , 5) bardzo dobrze.

Każdy wybór ankietowanego kreuje ogólnik. Banał, który nie wymaga żadnej wiedzy na temat organizacji szkolnictwa wyższego w Polsce. Większość nauczycieli akademickich w ogóle się tym nie interesuje, ale będzie ją oceniać.

Co możecie wiedzieć i na tej podstawie oceniać: Funkcjonowanie pionu administracji na polskich Uczelniach? Skala od 1 do 5 obowiązuje. Efekt wyboru to kolejny banał.

A jak oceniacie: Funkcjonowanie dydaktyki na polskich Uczelniach? Czy ktoś jest w stanie ocenić funkcjonowanie dydaktyki we własnej uczelni, która ma kilkanaście wydziałów? Lipa.

Potraficie ocenić: "Możliwość pracy naukowej na polskich Uczelniach", skoro nie macie żadnej wiedzy na ten temat? Czy ankietowani w ogóle wiedzą, ile jest w Polsce uczelni? Pracownicy tego Instytutu nie wiedzą, skoro pytają o uczelnie w ogóle, a tymczasem nie ma obowiązku i możliwości prowadzenia pracy naukowej w wyższych szkołach zawodowych, szczególnie tych, gdzie kształci się tylko i wyłącznie na studiach I stopnia!

Jak oceniają ankietowani: "Funkcjonowanie pionu badań i rozwoju na polskich Uczelniach? Bardzo dobrze .... źle? A mają jakiekolwiek pojęcie o tym pionie w uczelniach w ogóle?

Jeszcze lepiej, bo Allerhandczycy proszą o ocenę: "Współpracy polskich Uczelni z otoczeniem społeczno-gospodarczym" i "Współpracę polskich Uczelni z Uczelniami zagranicznymi (w tym w zakresie mobilności pracowników naukowych)".

Ciekawe, na jakiej podstawie mają się wypowiadać ankietowani? Na podstawie doniesień prasowych, resortu nauki czy plotek? Nie ma to znaczenia. Ważne, że dokonają jakiejś oceny, a ta posłuży do konstruowania nowej Ustawy o szkolnictwie wyższym. Strach się bać, co z tego wyjdzie.

Trzeba być niezłym ekspertem, by ocenić w skali 1-5 "Jakość prowadzonych badań naukowych na polskich Uczelniach".

Dopiero w dalszej części ankiety pojawia się sugestia: "Patrząc z perspektywy Uczelni na której Pan/i pracuje jak Pan/Pani ocenia(w skali 1-5; 1 –bardzo źle; 5 – bardzo dobrze). Jeśli nie ma Pan/Pani zdania na dany temat, proszę nie zaznaczać żadnej opcji".

Właściwie należałoby nie wypełniać tej ankiety, nie zaznaczać żadnej opcji. Kolejne bowiem kwestie dotyczą uczelni, w której jest zatrudniony ankietowany, ale nie bierze się pod uwagę tego, że miejscem jego/jej pracy nie jest uczelnia w ogóle, ale konkretna w niej jednostka - Wydział, a dalej - Instytut/Katedra, Zakład czy pracownia.

Dociekanie zatem tego, jak oceniamy te same kwestie na uczelni, co na uczelniach w kraju, jest nonsensowne. Mój uniwersytet jest od wielu lat już zdecentralizowany, toteż nie mogę wypowiadać się na temat: funkcjonowania pionu administracji w mojej Uczelni; Funkcjonowanie dydaktyki w mojej Uczelni; możliwości pracy naukowej na mojej Uczelni; Funkcjonowania pionu badań i rozwoju w mojej Uczelni; Współpracy mojej Uczelni z otoczeniem społeczno-gospodarczym; Współpracy w mojej Uczelni z Uczelniami zagranicznymi (w tym w zakresie mobilności pracowników naukowych); Efektywności zarządzania finansami mojej Uczelni; Stanu infrastruktury badawczej mojej Uczelni; Stanu bazy dydaktycznej mojej Uczelni; Bazy lokalowej mojej Uczelni; Zasobów biblioteki mojej Uczelni, jeżeli nie byłem na innych wydziałach, nie uczestniczyłem w zajęciach dydaktycznych, nie poznałem systemu organizacji administracji i finansowania itd.

Pytanie rozstrzygające: 5. Czy są dla Państwa łatwo dostępne (informacje email/spotkania informacyjne/ogłoszenia) informacje na temat możliwości grantowych/stypendiów krajowych i zagranicznych? (TAK - NIE) - nie zawiera w nawiasie wskaźników łatwo dostępnych informacji, tylko wymienia się je łącznie. Tym samym analitycy tej odpowiedzi nie będą wiedzieli, czy szybkość informacji jest dzięki przekazywaniu jej mejlowo, czy w ramach organizowanych spotkań informacyjnych lub/i ogłoszeń. Brakuje też odpowiedzi: "Nie wiem".

Podobnie jest w pytaniu: 39. Czy jakiś organ np. konwent/senat, czy inny organ powinien mieć większy wpływ na funkcjonowanie Uczelni (zarządzanie, strategię, wybory władz)?
Tak - Nie - Nie mam zdania
. Skąd będą badacze wiedzieli, której z tych działalności dotyczy podkreślona odpowiedź?

Czego dotyczy jedna z trzech odpowiedzi na pytanie: 8. Czy Uczelnia stwarza pracownikom naukowym możliwości podejmowania wspólnych działań(projektów, realizacji zajęć dydaktycznych, itd.)?
(Tak - Nie - Nie wiem) Czy dotyczy projektów czy także zajęć dydaktycznych, czy tylko jednej z tych form?

Jest też sondowanie kwestii genderowych: Prosimy o wyrażenie swoich opinii na temat roli kobiet w nauce. Zabrakło mi tylko pytania o światopogląd, przynależność do organizacji, stowarzyszeń, partii politycznych i religijności.

Potem można już napisać mniej więcej, zgodnie z sugestią autorów ankiety: Prosimy o wyrażanie swoich opinii i wskazanie doświadczeń na temat prowadzonej działalności badawczo-rozwojowej (...) - liczba (mniej więcej).

Są też w kafeterii odpowiedzi na inne kwestie, w tym możliwość powołania się na plotkę "Wiem o tym tylko ze słyszenia".

Pojawia się też sonda dotycząca pomysłu ministra (?), by wprowadzić doktoraty branżowe:

22. Czy należy zaangażować przedsiębiorców w ocenę aplikacyjności prac naukowych (przyjmując np. że executive summary byłoby częścią dysertacji doktorskiej– nawet jeśli praca miałaby charakter teoretyczny naukowiec mógłby zdobyć dodatkowe punkty za opisanie możliwych zastosowań zawartej w dysertacji wiedzy). Tak - Nie - Nie mam zdania - Tak, należy zaangażować, ale na innych zasadach.

Na podstawie pytań ankietera można domyślać się, o co mu tak w istocie chodzi. Co chciałby potwierdzić, skoro formułuje pytania rozstrzygnięcia np. 23. Czy pracownicy zarządzający Uczelnią uczestniczą w szkoleniach dla profesjonalnej kadry urzędniczej szkoły wyższej? Zastanawiałem się nad tym, czy powinienem coś na ten temat wiedzieć. Może są już tak wyszkoleni, że nie ma potrzeby, by dalej tracili czas na kolejne kursy?

Jest też błąd literowy w pytaniu: 25. W jaki sposób można ponieść jakość doktoratów? Błąd czeski, więc wybaczam. Mnie też się zdarza. Tu jednak brzmi zabawnie.

Zdumiewające jest pytanie: 26. Czy doktoraty powinny:
a) podlegać procedurze scentralizowanej (Centralna Komisja)
b) być wyłącznie w gestii Uczelni.


Czyżby zachęcano lub zniechęcano w ten sposób ministra do wciągania Centralnej Komisji w procedurę, która od dawna jest suwerenna w jednostkach organizacyjnych uczelni, które dysponują stosownymi uprawnieniami? Jeszcze zabrakło mi pytania: Czy prezydent może skorzystać z aktu łaski i nadać komuś z łaski jakiś stopień naukowy? Czemu nie?

Są jeszcze takie ciekawostki, jak:

28. Czy należy:

Wprowadzić na szczeblu centralnym funkcję junior-profesor otwartą dla osób z doktoratem?
Tak
Nie
Nie wiem

Znieść na szczeblu centralnym habilitację
Tak
Nie
Nie wiem

Umożliwić uzyskanie profesury bezpośrednio po doktoracie?
Tak
Nie
Nie wiem
.

Co to znaczy "bezpośrednio po doktoracie"? Czy bezpośrednio po uzyskaniu stopnia naukowego doktora np. następnego dnia, czy może bez habilitacji? w tym pierwszym przypadku, mamy w kraju takich wybitnych uczonych, którzy na Słowacji potrafili dokonać takich cudów. W tym drugim ankieterzy powinni wiedzieć, że taka możliwość w naszym prawie ma miejsce. Można bez habilitacji ubiegać się o tytuł naukowy profesora. Nie wiedzą o tym? Czy może chcą przetestować, jaki jest do tego stosunek nauczycieli akademickich?


Moi studenci mają świetny materiał do studiowania tego, jak nie należy konstruować ankiet. Pracownicy Instytutu Allerhanda tego jeszcze nie wiedzą. Ciekawe, jaki wcisną nam kit w swoim raporcie?




28 grudnia 2016

Reforma szkolna tonie w powodzi wielostronnych kłamstw jako cnoty



W swojej ostatniej książce pt. "Od słowa do słowa. Leksykon" (Warszawa 2007) Władysław Kopaliński (1907-007) zawarł etymologiczne studia nad słowami, od których aż głowa boli. Odzwierciedlają one bowiem takie sprawy, które zawierają w sobie "mocny cień tajemnicy naszego człowieczeństwa" (s.5).

Jednym z nich jest pytanie retoryczne - Kłamstwo cnotą? Nasz wybitny językoznawca odsłania dzieje kłamstwa, nieuczciwości ludzkiej nie tylko w mowie, ale i w czynach przypominając, że pierwszymi wychowawcami dzieci w duchu prawdomówności byli starożytni Persowie, zaś głębsze pojmowanie uczciwości przyniosło dopiero chrześcijaństwo. (s. 79) Jak to jest zatem możliwe, że ci, którzy dzisiaj powołują się na wartości chrześcijańskie kłamią? Nie mają wyrzutów sumienia?

Może dlatego, że - jak pisze Kopaliński - ósme przykazanie nie potępia kłamstwa bezwarunkowo, wyodrębniając jedynie fałszywe świadectwo przed sądem, co skłoniło Lutra do specjalnego wprowadzenia egzegezy rozszerzającej. (s. 78)

Przypomniałem sobie ten zapis myśli uczonego, bowiem mam już dość nieustannego konfrontowania z realiami ustawicznie powtarzanych opinii przez minister edukacji, którymi posługuje się w głoszeniu samozadowolenia z rzekomo znakomicie przygotowanej reformy szkolnej. Minister edukacji staje się zatem ministrem edukacji w kłamstwie jako cnocie, skoro posługuje się w komunikacji ze społeczeństwem informacjami sprzecznymi z faktami.

Trudno mówić, czy są to kłamstwa czy półprawdy (połowiczna etyka), bo przecież częściowo zawiera w swoich wypowiedziach prawdę o tym, w czym sama uczestniczyła. To, że być może była wprowadzana w błąd przez kuratoryjnych czy resortowych "pretorianów", nie ma już żadnego znaczenia, gdyż przyznanie się do tego faktu musiałoby zakończyć się jej dymisją. A kto chce rezygnować z takiej posady? Chyba tylko dwóch ministrów edukacji podało się do dymisji w okresie III RP - jeden był z SLD (Ryszard Czarny - prof. UJK w Kielcach), ale został za to ambasadorem RP w Szwecji, a drugi był z AWS-u (Mirosław Handke), ale nie chwalił się zadośćuczynieniem władzy z tego powodu.

Pani Anna Zalewska nie musi podawać się do dymisji, bo i tak zapowiadane strajki ZNP odsłonią znacznie więcej półprawd w jej komunikatach. Rządzący wolą iść w zaparte i już straszą nauczycieli tego Związku, że jak tylko ośmielą się strajkować, to poniosą srogie konsekwencje. Nie biorą pod uwagę, że chociaż tego typu szantaż nie może działać teraz w drugą stronę, to zapewne pojawi się w okresie kolejnych wyborów parlamentarnych. A może będzie miał miejsce już w okresie wyborów samorządowych?

W sieci jest nawet specjalny portal, w którym demistyfikuje się kłamstwa czy półprawdy rządu i opozycji. Polityka staje się bowiem narzędziem do realizacji celów mniejszości politycznej, która jest u władzy w wyniku demokratycznych wyborów, po których zapewniła sobie większość parlamentarną. Wszystko jest zgodne z prawem, toteż bunt przeciwko temu jest nieuzasadniony, bo niedemokratyczny.

Kłamać - jak pisał Kopaliński - od wieków każdy polityk może a nawet musi, bo inaczej nie utrzyma się u władzy. Czas zapomnieć o wiarygodności, rzetelności, uczciwości, gdyż i tak większość obywateli nie jest w stanie sprawdzać prawdomówności rządzących. Kłamie przecież także opozycja, bo chce koniecznie uzyskać utraconą lub niezdobytą jeszcze władzę.

Minister Anna Zalewska podróżuje po kraju, bo co ma innego do zrobienia, skoro nie jest autorką reformy, tylko "wdrażarką" jej założeń. Ostatnio, przed Świętami Bożego Narodzenia była w Jeleniej Górze, gdzie spotkała się m.in. z samorządowcami, nauczycielami i dyrektorami szkół z powiatów: jeleniogórskiego, bolesławskiego i legnickiego. Tam, (...) w swoim wystąpieniu podkreślała, że nowe rozwiązania w systemie oświaty są przemyślane oraz zaplanowane na wiele lat i nie dotyczą wyłącznie ustroju szkolnego. Stwarza się wrażenie, że samorządowcy cieszą się i akceptują zmianę ustroju szkolnego.

Podobnie postępują wiceministrowie edukacji. Województwo łódzkie odwiedzał Maciej Kopeć - Podsekretarz Stanu w MEN, który podczas spotkań w Wieluniu podkreślał, że reforma wprowadzana będzie stopniowo, a jej założenia w dużym stopniu opierają się na decyzjach podejmowanych przez poszczególne samorządy . Nie kłamał, ale też nie mówił prawdy, że samorządy wcale tej reformy nie chcą. Najlepiej zresztą władzy jest odwiedzać te regiony, w których ma poparcie polityczne, także w samorządach.

Ministerstwo komunikuje jedno, a opozycja drugie. Każdy ma rację?

MEN: "Wprowadzamy zmiany w edukacji oczekiwane przez rodziców, nauczycieli, uczniów, samorządowców. Zmieniamy polską szkołę, bo takie są oczekiwania społeczne. Reforma edukacji wychodzi naprzeciw oczekiwaniom większości Polaków. Przyjęte przez Parlament RP rozwiązania były poprzedzone wielomiesięczną debatą, a następnie konsultacjami społecznymi prowadzonymi w transparentny i przejrzysty sposób, przy odsłoniętej kurtynie".

Samorządowcy zaś kierują swój apel do Prezydenta Andrzeja Dudy. Chyba nie sądzą, że nie podpisze ustawy przyjętej bez jakichkolwiek zmian, które zgłaszała opozycja? Obok treść ich Apelu:


Stanowiska i opinie organizacji samorządowych, społecznych, związków zawodowych odnoszące się do planowanych zmian w systemie oświaty związane z likwidacją gimnazjów i wprowadzeniem 8 letnich szkół podstawowych są dostępne w Internecie.

O tym, że były konsultacje, które nie były konsultacjami, przypominać nie muszę. Wypomną pani minister ów pozór jej następcy, nawet gdyby mieli pochodzić z tego samego pnia partyjnej nomenklatury. Kłamstwo bowiem ma krótkie nogi.

27 grudnia 2016

Studenci szykują się do demonstracji


Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia dowiedziałem się z mediów społecznościowych, że w dn. 25 stycznia 2017 r. zapowiada się wielki, ogólnopolski protest studentów. Udział deklaruje młodzież z co najmniej dwunastu uczelni wyższych w naszym kraju, chociaż - jak można się domyślać - właściwa ich liczba jest niejawna. Mamy przecież ponad 400 szkół wyższych, więc protest zadeklarowanych już dwunastu byłby raczej jedną z wielu demonstracji "kanap(k)owej" opozycji.

Studenci- inicjatorzy tej akcji zawczasu oświadczają, że nie są powiązani z żadną partią polityczną, toteż akt kontestacji ma znamiona społeczno-polityczne. Jak sami twierdzą, zabierają głos jako ci, którzy "zatrudniają" posłów i rządzących.

Powody protestu zostały wyrażone w formie następującego apelu do władz, a może i społeczeństwa:

CHCEMY ŻYĆ W PAŃSTWIE:

1. Którego władza nie zdobywa głosów wyborczych nienawiścią.

2. W którym podstawy zapisów Konstytucji są przestrzegane.

3. W którym programy nauczania szkół średnich i niższych nie są ideologizowane.

4. W którym instytuty badawcze są niezależne.

5. W którym prawo do zgromadzeń jest sprawiedliwe i racjonalne.

6. W którym wszyscy jesteśmy równi wobec prawa, niezależnie od: płci, pochodzenia, wyznania, orientacji, niepełnosprawności czy koloru skóry.

7. W którym możemy decydować o sobie: o swoich ciałach, poglądach i wyznaniach.

8. W którym rząd kieruje się dobrem obywateli, a nie partii rządzącej i jej sprzymierzeńców.

9. W którym w szkołach jest stanowcze odgraniczenie nauki od religii.

10. W którym rząd nie izoluje Polski od Unii Europejskiej i nie ośmiesza nas na arenie międzynarodowej.



Protest studentów jest sprzeciwem - jak piszą - wobec (...) obecnej władzy, łamaniu prawa i Konstytucji. Kiedyś studenci wraz z robotnikami przewrócili system strajkując, okupując uczelnie, nasi rodzice biegali z ulotkami. Po ostatnich wydarzeniach nie możemy milczeć.


Zaczynam żałować, że po łódzkich strajkach, w których uczestniczyłem jako asystent Instytutu Pedagogiki i Psychologii na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Łódzkiego, ówczesny Komitet Strajkowy na Wydziale Filologicznym nie oddał mi pieczątki. Wykonałem ją osobiście w gumce przywiezionej z Czechosłowacji, by utrwalić to wydarzenie w ramach STRAJKOWEJ POCZTY UNIWERSYTECKIEJ. Zachowała się jedynie jej odbitka.

Wielu wówczas strajkujących w gmachu na ul. Uniwersyteckiej 3 w Łodzi posiada tę pieczątkę w swoich indeksach. Pamiętam, że nawet prodziekan Wydziału Fil-Hist. przybiegł do nas, by uzyskać odbitkę. A może chodziło o coś zupełnie innego...?

Może się odnajdzie po tylu latach przy okazji kolejnego protestu. Jak nie, to wykonam nową.



25 grudnia 2016

Odeszła PEDAGOG SERCA, SAMARYTANKA MIŁOŚCI - MARIA ŁOPATKOWA


W dniu dzisiejszym o godz. 4.00 odeszła wyjątkowa postać polskiej pedagogiki - dr MARIA ŁOPATKOWA. W tym czasie, kiedy jednoczymy się duchowo w radości Świąt Bożego Narodzenia i składamy sobie życzenia odwiedzając swoich Bliskich, rozstała się z nami OSOBA o szczególnym darze pomagania nam wszystkim w dostrzeganiu godności w dziecku jako człowieku.

Jakże symboliczne jest odejście Marii Łopatkowej w Boże Narodzenie a zarazem po zakończeniu się roku 2016 jako roku Miłosierdzia. Któż, jak nie ONA właśnie stał się w środowisku świeckiej pedagogiki postacią autentycznie kochającą i zabiegającą o miłość dla każdego z nas, o to, byśmy byli HOMO AMANS?

Niezależnie od ustroju politycznego naszego państwa, często zmagająca się z oporem, obojętnością osób dorosłych na los krzywdzonego dziecka, pozostawionego, porzuconego, wykorzystywanego, niezrozumianego, lekceważonego, bitego, poniżanego, bezbronnego... doświadczała niezrozumienia, niechęci a nawet wrogości ze strony ortodoksów autorytaryzmu wychowawczego. Jakże to bowiem walczyć o prawo dziecka do szacunku, do godności, do miłości???

Mądre i piękne jest dzieło Jej życia i działalności oraz twórczości pedagogicznej, które zasługuje na najwyższe wyróżnienia i pamięć społeczną. Odejście Pani Marii uświadomi wielu z nas wielką stratę niezłomnej pedagog!

Przypomnę zatem najważniejsze fakty biograficzne: dr Maria Łopatkowa - (ur. 29 stycznia 1927 r. w Braciejowicach, zm. 25.12.2016 r. w Warszawie), pedagog, studiowała w latach 1948-1952 na Uniwersytecie Łódzkim filologię polską, w 1968 r. uzyskała promocję doktorską na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowała jako nauczycielka w latach 1947-1969 w szkole podstawowej w Łodzi, w szkole wiejskiej w Modlicy oraz w szkole podstawowej w Ołtarzewie. Prowadziła amatorski zespół teatralny i ognisko przedszkolne.

W latach 1969-1971 była redaktorem naczelnym „Przyjaciela Dziecka”. Uczestniczyła w pracach eksperymentalnego warszawskiego Zespołu Ognisk Wychowawczych. Działacz oświatowy, rzecznik i obrońca praw dziecka w Polsce. Współtworzyła i przewodniczyła pierwszej tego typu w Europie pozarządowej organizacji jaką był Komitet Ochrony Praw Dziecka, działając w jego strukturze w latach 1981-1993. W okresie PRL była posłanką i przewodniczącą Podkomisji Opieki nad Dzieckiem, ekspertem „Solidarności” ds. negocjacji z Ministerstwem Oświaty w 1981 r.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że realnie może pomóc dzieciom tylko jako polityk, stąd powołała do życia w I poł. lat 90. XX w. Partię Dziecka. Była Senatorem, a zarazem przewodniczącą senackiej Komisji Nauki i Edukacji Narodowej w III kadencji Senatu RP w latach 1993-1997. Reprezentowała Polskę w Międzynarodowej Kapitule Orderu Uśmiechu.

Dr Maria Łopatkowa współpracowała z wieloma wyższymi szkołami kształcąc pedagogów. W ostatnich latach była związana z Akademią Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Nie opuściła żadnej inauguracji roku akademickiego. Stała się dla kandydatów do pedagogicznej profesji wzorem osobowym.

Jak mało kto, potrafiła całym sercem i siłą osobistego zaangażowania, na granicy radykalnej ofiarności i bezinteresowności poświęcić się ostatniej mniejszości w świecie, jaką są dzieci. Tworzyła dla dzieci jako autorka kilkunastu książek o tytułach, zakreślających wyraźnie obszar Jej osobistych zmagań i dokonań na rzecz poprawy sytuacji dzieci w naszym kraju, a mianowicie:

Niebezpieczne ścieżki ciekawości dziecka (1974);

Co macie na swoją obronę? (1977),



Nowożeńcom na drogę (1979),

Przeciwko sobie (1980),



Jak pracować z dzieckiem i rodziną zagrożoną (1980),

Samotność dziecka (1983),

Podgryzana (1985),

Którędy do ludzi (1987),


Zakaz kochania (1988),

Elementarz wychowania małego dziecka (1988 );

Pedagogika serca (1992);

Dziecko a polityka czyli walka o miłość (2001),

Dziecko i miłość. Jak powstawała pedagogika serca, część I – II (2005).

To Maria Łopatkowa wypracowała nowy nurt myśli i działań opiekuńczo-wychowawczych w światowej pedagogice określany przez Nią mianem PEDAGOGIKA SERCA. Stworzyła neopajdocentryczny nurt myśli we współczesnej pedagogice, który powinien zainteresować każdego pedagoga ze względu na jego głęboko humanistyczny charakter i krytyczny osąd rzeczywistości oświatowej także w naszym kraju.


Dla Łopatkowej każdy człowiek jest tajemnicą i tak naprawdę nie zna do końca samego siebie. Chociaż więc po dzień dzisiejszy nie pomogli nam filozofowie w uzyskaniu jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: "kim jest człowiek?", to ona starała się jednak na kartach tytułowej dla tego nurtu książki odpowiedzieć na pytania: Kim jest człowiek wobec drugiego człowieka i jaki być powinien? Co robić, aby stał się homo amans - człowiekiem miłującym?

W lutym br. natrafiłem na interesujący wywiad z najmłodszym biskupem Polski, mającym wspomagać ordynariusza diecezji łowickiej ks. Wojciechem Osialem, który przyjmując święcenia biskupie 4 lutego br. w bazylice katedralnej w Łowiczu wybrał na swoje zawołanie słowa ze Starego Testamentu „Dominus cor intuetur!”, czyli „Pan patrzy w serce”.

Jak wyjaśniał znaczenie przesłania: Te słowa wybrałem w Roku Miłosierdzia, gdyż chciałem, aby choć w jakiejś części odzwierciedlało ono wielką miłość i wrażliwość Boga do słabego, grzesznego człowieka. Zaglądając do Pisma Świętego, znalazłem właśnie to zdanie. Pan patrzy w serce człowieka i stara się go zrozumieć, nie ocenia go powierzchownie, ale przychodzi z pomocą, przychodzi, aby wyzwolić od zła, od grzechu”

Na Międzynarodowej Konferencji Akademii IGNATIANUM i KUL poświęconej pedagogii miłosierdzia podałem jako przykład polskiego wkładu w jej rozwój właśnie pedagogikę serca Marii Łopatkowej. Poprzednie stulecie miało być wiekiem ludzkich serc, sprzyjającym - jak proponował to Jan Paweł II – budowaniu cywilizacji miłości.

Możemy być zatem dumni z tego, że w naszym kraju M. Łopatkowa rozwijała pedagogikę serca, tę myśl i praktykę, która wzbudza coraz większe zainteresowanie wśród naukowców, humanistów, nauczycieli i kandydatów do tak pięknej profesji. Od wieków bowiem toczą się wojny i spory o miejsce dziecka w społeczeństwie dorosłych, o nadzieję, jaka wyłania się z najwznioślejszych trosk o młode pokolenia, które powinny wraz z wejściem w dorosłość co najmniej zminimalizować, jeśli nie całkiem przerwać, zakres i głębię doświadczanej przez nie przemocy fizycznej, społecznej czy duchowej.

Losy dzieci i dorosłych zawsze są wspólne, nierozłączne, toteż pedagogika nieustannie stawia pytanie o to, co czynić, by nie były one nasycane jednostronną czy wzajemną agresją, wyzyskiem, deprecjonowaniem ludzkiej godności? Jak budować solidarność ludzkich sumień, by na przekór złu, tworzyć podstawy pod konieczną dla istnienia ludzkości cywilizację biofilnego życia?

Pani Maria Łopatkowa należy niewątpliwie do grona najwybitniejszych kontynuatorów pedagogicznej spuścizny Janusza Korczaka, przyznając się otwarcie do tych korzeni. Jak pisze w jednej ze swoich rozpraw: Myśl o Korczaku z dziećmi w komorze gazowej towarzyszyła mi przez cale życie. Jego przykład i postawa tych wszystkich pedagogów, którzy podczas okupacji narażali się na śmierć ucząc dzieci na tajnych kompletach a nawet w obozach koncentracyjnych jak np. w Ravensbrück, wpłynęła na mój wybór zawodu i marzenia o zespoleniu sił w wychowaniu człowieka dobrego, kochającego ludzi i świat (Dziecko i miłość. Jak powstawała pedagogika serca. Część I, Fundacja Batorego, Warszawa 2005, s. 7).

Optowała za "tak zwanym wychowaniem" rozumianym jako pomoc w rozwoju dziecka, kiedy stwierdza w kolejnej ze swoich rozpraw: Wolność, jako niezbędny warunek szczęścia, powinna być głównym atrybutem dzieciństwa. Tylko w warunkach wolności i swobody można poznać indywidualne cechy wychowanka i pomagać mu je rozwijać. Granice wolności, których nie wolno przekroczyć, to ewidentne narażenie dobra własnego i cudzego. Lecz źle pojęta, przesadna troska o dobro dziecka, nie pozwalająca nawet na ryzyko stłuczenia sobie kolana, nie jest już dobrem, lecz krzywdą. Poczucie szczęścia znaleźć można wśród niebezpieczeństw i trudów obliczonych na stosowną do wieku miarę, nie znajdzie się go natomiast na drodze całkowicie przez dorosłych uprzątniętej z wszelkich przeszkód i niedogodności (Pedagogika serca, WSiP, Warszawa 1992, s. 10)

Pedagogika serca powinna odegrać w świecie nasilającej się przemocy, mowy nienawiści, terroryzmu znaczącą rolę jako pedagogia profilaktyki wychowawczej sprzyjając tworzeniu warunków, w których nasi wychowankowie będą skłonni odsłonić wychowawcom ważną część własnej tajemnicy i otworzą się na ich wpływy. Miłość wychowująca - jak pisze ks. Marek Dziewiecki - okazuje się bowiem najskuteczniejszą formą profilaktyki w każdej dziedzinie życia. To właśnie miłość najskuteczniej chroni ludzką wolność i ludzką mądrość. To właśnie miłość najlepiej zapobiega alkoholizmowi, narkomanii, agresywności, przestępczości, wyuzdaniu i rozpaczy.

Wiele zła uczyniono i czyni się na świecie posługując się dobrem dziecka. Zabraknie Tej, która była sumieniem nas wszystkich , a zarazem przez swoją wyjątkową aktywność - samarytanką miłości.


Chciała nadążać za nowymi mediami, by komunikować swoje myśli i dokonania w blogu. Teraz będzie go "pisać" w innym miejscu, a my stajemy przed zobowiązaniem do kontynuowania dzieła wielkiego formatu.






W Facebooku żegnają M. Łopatkową:




23 grudnia 2016

Pochłonięcia Świętami Bożego Narodzenia


Szanowni Państwo!
życzenia z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia płyną z różnych stron kraju i zagranicy. Chyba każdy z nas doświadcza, jak wiele ciepła, serdeczności, wrażliwości i empatii wpisywanych jest w strofy wierszy, osobiste czy instytucjonalne formy życzeń. Poszerzyła się paleta komunikacyjnych przekazów - od tradycyjnie wysyłanych pocztówek, coraz częściej z gotowym tekstem i zaledwie znajdującym się pod nim podpisem Nadawcy, poprzez mejlowe pocztówki, prezentacje, pliki dźwiękowo-filmowe czy esemesy.

Może to kwestia wieku, że jeszcze oczekuje się na listy pełne osobistych doznań i głębokich a spersonalizowanych życzeń, pozdrowień czy wyrazów nadziei. Wydaje mi się, że warto cieszyć się każdym przekazem jako autentycznie dobrym słowem. W ten jedyny czas w roku, nasze myśli zawsze kierujemy ku Tym, co nie są nam obojętni, a w ślad za owym namysłem podążają życzenia, poparte wolą doznania wszelkiej szczęśliwości. Wszak szczęście rzadko bywa nagrodą, a częściej jest niespodziewanym prezentem.

Przyjmijcie Państwo ode mnie jak najserdeczniejsze życzenia – przede wszystkim dużo zdrowia, by można było cieszyć się zanurzaniem w codzienne życie, pięknem lektur i spotkań z ludźmi, tymi Najbliższymi i mniej lub bardziej nam znanymi. W końcu większość komentujących moje wpisy w blogu loguje się jako "anonimowy". Zdecydowanej większości nie znam lub nie wiem, że zaglądają na moje "pedagogiczne podwórko".

Niech zatem wiara i nadzieja pozwolą Państwu na realizację własnych pasji i marzeń, w klimacie miłości i pozyskiwania wsparcia w sprawach, które wykraczają także poza własne cele i zamiary. Niech na czas świętowania wszystko się zatrzyma, a zwłaszcza ta chwila, gdy przy wigilijnym stole zasiądziemy w rodzinnym gronie.

Życzę wszelkich Bożych darów, radości z przyjścia na świat Bożego Dzieciątka i niech trwa magia Spotkania bez codziennego narzekania, politycznych sporów i utarczek. Niech będą to Święta przepełnione radością, odrobiną czasu na wytchnienie.

Czas deliberatywnej, partycypacyjnej demokracji jest już za nami jako niespełniony i zdradzony przez elity polityczne projekt tworzenia społeczeństwa obywatelskiego.

Życzę spełnienia i dopełnienia planów w pracy zawodowej, aktywności społecznej, by otaczające osoby wspierały w ich realizacji pozwalając zarazem wierzyć w to, że w naszym świecie więcej jest Dobra, niż Zła. Niech rozbłyśnie Gwiazda, popłynie kolęda, a ciepło serc bliskich ogrzeje nasze dusze.


I gałązki świerkowe niech pachną na zdrowie.

Kolęda dla tęczowego Boga (Opublikowany 12 grudnia 2016) słowa: Jarosław Mikołajewski; muzyka: Grzegorz Turnau; wykonują: Magda Umer i Grzegorz Turnau - śpiew, Maryna Barfuss - flet, Jacek Królik - gitara, Grzegorz Turnau - fortepian.




22 grudnia 2016

Główny periodyk pedagogiczny o uniwersytecie w czasach marnych


Kilka lat temu martwił mnie stan radykalnych opóźnień w ukazywaniu się "Kwartalnika Pedagogicznego". Wykluczało to - do niedawna jeszcze znaczący dla rozwoju nauk pedagogicznych - periodyk z debat naukowych, podejmowania w nim aktualnych zagadnień oraz udostępniania najnowszych wyników badań oświatowych. Nareszcie nowa redakcja, władze Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego przywracają pismu właściwą rolę i miejsce w dyskursie naukowym.

Opóźnienie jest już niewielkie, bo tylko kwartalne, ale pamiętam czasy, kiedy "Kwartalnik Pedagogiczny" ukazywał się niemalże po dwóch latach odrabiając straty czasowe łączonymi numerami. Przyzwyczaiłem się do tego czasopisma, publikowanych w nim artykułów, które mimo tych trudności zawsze były dobierane z troską o jak najwyższą jakość. Jeszcze są problemy z publikowaniem spisów treści Kwartalnika, bo ostatni jest sprzed roku (2015 nr 4).

Kiedy zachęcałem doktorantów do systematycznego czytania, a najlepiej związania się z pismem na stałe, by śledzić ewolucję myśli pedagogicznej i standardu badań naukowych w tej dyscyplinie, natrafiałem na przykre komentarze osób rozczarowanych nieregularnością jego ukazywania się. Dzisiaj mogę już śmiało powiedzieć, że ten okres chyba jest już za nami. Piszę z lekką niepewnością, bowiem zawarte w nim rozprawy były przedmiotem międzynarodowej konferencji w ... 2013 r.

W krajach rozwiniętych naukowo takie materiały ukazałyby się albo przed albo tuż po konferencji, ale zrozumiałe jest, że polskie uczelnie publiczne wciąż są w stanie "żebraczym" nie dysponując środkami na szybkie reagowanie w nauce. Łatwiej jest dzisiaj wydać książkę, pracę zbiorową po konferencji, aniżeli czasopismo, które powinno być forpocztą dla takiej debaty i podstawą do prowadzenia kolejnych badań.

Nie ma to jednak znaczenia dla samego czasopisma, które ukazało się z numerem 3/2016 i właśnie dociera do czytelników-prenumeratorów. Najnowsza edycja "KP" jest tym razem tematyczna, bowiem całość została poświęcona studiom nad sytuacją szkolnictwa wyższego, w tym szczególnie rolą uniwersytetów w czasach marnych, trudnych i nieprzejrzystych. Zachęcam do lektury, gdyż opublikowane artykuły mogą być bardzo dobrym punktem wyjścia do debat na naszych wydziałach, w instytutach czy katedrach, by przygotować stanowisko środowiska akademickiej pedagogiki na Kongres Nauki Polskiej w 2017 r.

Redaktor tematyczny numeru dr hab. Rafał Godoń stawia we wprowadzeniu ważne pytania:

"Czy misja uniwersytetu nie jest dziś dalece odmienna od tego, co stanowi sedno kształcenia w kulturze Zachodu? Czy troska o człowieczeństwo jest naprawdę głównym celem kształcenia, czy raczej tylko pustym hasłem, przywoływanym w czasie uroczystości akademickich, takich jak inauguracja roku akademickiego czy wręczanie dyplomów absolwentom? (...) Uniwersytet nie jest przecież dobrem tylko tych, którzy na co dzień w nim wykładają lub się uczą. Jego kłopoty to kłopoty kultury, do której przynależy. Uniwersytet jest naszą wspólną sprawą w tym znaczeniu, że pogorszenie się jego kondycji uderza, bezpośrednio lub nie, w życie każdego. kto przynależy do kultury Zachodu" (s. 8)

Autorzy tego wydania nie koncentrują się na sytuacji uniwersytetów w Polsce, aczkolwiek takie odniesienia także mają tu miejsce, ale zachęcają do debaty, prowadzenia dyskusji o dylematach szkolnictwa wyższego, uwarunkowaniach i skutkach polityki wobec uniwersytetów w świecie oraz inspirują do prowadzenia badań. Warto zatem sięgnąć do tego numeru, by - niezależnie od istniejącej już w kraju literatury przedmiotu - konfrontować myśli i wnioski z badań z wynikami prac zespołów eksperckich, które przygotowują dla Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego przesłanki do radykalnych reform w kraju, także w uniwersytetach i z ich udziałem.

Polecam artykuły:

Eugenii Potulickiej, Sytuacja uniwersytetów amerykańskich w erze neoliberalizmu;

Tadeusza Gadacza, Uniwersytet w czasach marnych;

Urszuli Zbrzeźniak, Uniwersytet pod obstrzałem;

Wojciecha Hanuszkiewicza, Pytanie o aktualność Humboldtowskiej idei uniwersytetu z perspektywy współczesnych zadań humanistyki;

Małgorzaty Przanowskiej, Konwersatorium a hermeneutyczna dialektyka przekładu;

Eweliny Zubali, Transmutacja i obraz studiów doktoranckich w Polsce;

Agnieszki Dremzy, Nowa rola uniwersytetu - szansa czy zagrożenie?;

Agaty Janaszczyk, Katarzyny Leoniuk i Krzysztofa Sobczaka, Nauki o zdrowiu: problem czy wyzwanie dla uniwersytetów medycznych?

Powinniśmy udzielać studentom i młodym uczonym odpowiedzi na pytanie o przyszłość uniwersytetu, którego przestrzeń wolnej myśli, niezależnej od nacisków politycznych i gospodarki staje pod znakiem zapytania.




20 grudnia 2016

Harcerstwo wobec ustrojowej reformy szkolnej


Nie przejmowałbym się reformą ustrojową szkolnictwa w naszym kraju, która została przyjęta przez Sejm i Senat, a wszystkie znaki na Niebie wskazują, że w błyskawicznym tempie zostanie podpisana przez Prezydenta III RP Andrzeja Dudę.

Harcerstwo na szczęście nie jest organizacją szkolną, jak chciano ją taką uczynić w okresie PRL, szczególnie w połowie lat 70. XX w., kiedy doszło do bolszewickiej dewastacji polskiego ruchu harcerskiego wpisując w jego strukturę nie tylko Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej, ale i dążąc za wszelką cenę do jego uszkolnienia. Nie bez powodu żyjący wówczas prof. Aleksander Kamiński apelował na łamach miesięcznika „Harcerstwo” o to, by nie godzić się na scholaryzację ZHP, ani też na uharcerzowienie szkół.


Władze ZHP, ZHR czy innych, alternatywnych związków skautowego ruchu w naszym kraju powinny wziąć sobie to przesłanie do serca i czynić wszystko, by partiokracja w III RP nie ośmieliła się wykorzystywać instrumentalnie Związku do realizacji celów politycznych władzy. Nie oznacza to, że ruch harcerski ma ją kontestować, tylko musi zachować swoją pełną suwerenność jako autonomiczne środowisko społeczno-(samo-)wychowawcze dla wszystkich pokoleń Polaków i przybywających do naszego kraju imigrantów.


Szkoła ma zupełnie inne cele, aniżeli harcerstwo, co przecież nie wyklucza wspólnego mianownika dla ich częściowej realizacji siłami społecznymi i profesjonalnymi. Zapewne pojawi się pokusa, którą wygeneruje prawicowa formacja, by za cenę umocowania drużyn i szczepów w szkołach i lub przy szkołach skorzystać z państwowych dotacji, które mogłyby objąć nie tylko akcję zimową i letnią czy doraźne programy pomocowe w środowiskach lokalnych.

Już widzę, że niektóre chorągwie wpisują się w terytorialne akcje komercyjne, by rozpraszając własną misję i zadania wewnątrzorganizacyjne zarabiać na aktywności usługowej dla innych. Szczytny zapewne zamiar jest jednak nieporozumieniem, bowiem odwodzi pracę drużyn harcerskich czy starszoharcerskich od kształtowania charakterów własnych członków, od ich pracy nad sobą, aktywności w ramach harcerskiego systemu samowychowawczego, a służących Polsce i społeczeństwu. Ma to miejsce nie dlatego, że akurat samorząd terytorialny nie znajduje społeczników czy profesjonalistów do spożytkowania środków unijnych, ale w związku z przyjętą misją jednostek i zaplanowanych przez nie zadań.

Obecna reforma szkolna w ogóle nie bierze pod uwagę związków dziecięco-młodzieżowych jako partnerów wychowawczych, bo sterowana centralistycznie oświata koncentruje się przede wszystkim na realizacji celów edukacyjnych, oświeceniowych, a nie integrujących siły społeczne wokół szkół i placówek opiekuńczo-wychowawczych. Od lat odczuwa się delikatne usuwanie harcerskich drużyn z terytoriów szkolnych, by wygospodarowane po izbach harcerskich pomieszczenia zamienić na świetlice, gabinety do poradnictwa psychologiczno-pedagogicznego czy różnych form terapii.

Ani resort edukacji, ani tym bardziej kuratorzy oświaty i dyrektorzy szkół nie są zainteresowani tym, by harcerze „pętali się” po szkolnych salach i korytarzach, bo przecież stanowią tylko kłopot. Ktoś musi ich nadzorować, do budynku wpuszczać i z niego wypuszczać, udostępniać częściowo szkolny sprzęt audiowizualny itp., a przecież można by było czynić to samo za pieniądze udostępniając szkolna infrastrukturę różnych firmom usługowym (np. nauka jazdy, kursy językowe itp.).


Powrót do ośmioklasowej szkoły podstawowej powinien ucieszyć zuchowych i drużynowych harcerskich, gdyż doświadczenia kilkudziesięciu lat tak funkcjonującego systemu oświatowego do 1999 r., z siedemnastoletnią przerwą, kiedy pojawiły się w nim gimnazja, były bardzo pozytywne. Dzięki przywróceniu wydłużonego cyklu kształcenia podstawowego będą korzystniejsze warunki do kształcenia zastępowych i pozyskiwania nastolatków do pracy z zuchami i młodszymi harcerzami.

Uczniowie szkół ponadpodstawowych staną się ponownie kuźnią kadr instruktorskich dla harcerzy ze szkolnictwa podstawowego. Wiek 15-19 lat jest idealny dla wyłania młodych liderów, osób z talentem przywódczym, organizacyjnym czy edukacyjnym. W tym sensie sądzę, że harcerstwo (od-)zyska szansę na wzmocnienie własnych kadr, gdyż uczeń czteroletniego liceum lub pięcioletniej szkoły branżowej nie będzie lękał się, że poświęcając się służbie harcerskiej nie poradzi sobie z przygotowaniem do matury czy branżowego egzaminu.

Im bowiem dłuższy jest obowiązkowy cykl kształcenia, tym więcej własnego osobistego czasu wolnego będą mogli poświęcić młodzi przyboczni czy drużynowi. Być może piszę o tym w tonacji nieco sentymentalnej, gdyż sam będąc drużynowy młodszoharcerskim miałem w czteroletnim liceum poczucie dużego komfortu dzieląc czas na naukę z poświęcaniem się służbie harcerskiej. Nie było bowiem ani takiego „wyścigu szczurów”, gonitwy za punktami, ocenami, ani też konieczności myślenia kategoriami przyszłej kariery, sukcesu na rynku pracy, bo wolnego rynku wówczas nie było.

Teraz młodzież jest w dużo gorszej sytuacji, bowiem udział w procesie kształcenia i pozytywne sfinalizowanie każdego z jego kolejnych etapów nie jest gwarancją ani przejścia do szkół wyższego szczebla, ani uzyskania satysfakcjonującego miejsca pracy. Warto zatem skupić się na działaniach wewnątrzorganizacyjnych oraz allocentrycznych, by służba bliźnim nie kojarzyła się coraz bardziej z korzyściami finansowymi dla utrzymania aparatu zarządzającego hufcami, chorągwiami czy Główną Kwaterą.

Warto zainteresować się szkołą, do której uczęszczają nasze zuchy i harcerze, by wzmocnić ich edukacyjne szanse, gdyż dzięki temu nie zostaną w przyszłości wykluczeni z godnego funkcjonowania w życiu osobistym, zawodowym i społecznym. Szkoła zawsze była najlepszym środowiskiem instytucjonalnym do pozyskiwania członków harcerskiego ruchu, ale nie zawsze sprzyja drużynom w realizacji przez nie zadań, które przecież dalece wykraczają poza podstawy programowe kształcenia ogólnego.

Może zmiana ustroju oświatowego przywróci myślenie kategoriami (samo-)wychowawczymi, a nie tylko dydaktycznymi, kognitywnymi o dominujących i zapomnianych czy nieobecnych już powodach oraz przesłankach realizowania obowiązku szkolnego. Nie dostrzega się bowiem w instruktorach partnerów do konsultowania i współtworzenia programów wychowawczych (a nawet naprawczych) szkół, ich wewnętrznego systemu oceniania uczniów czy wspomagania ich w rozwiązywaniu trudnych problemów społecznych i egzystencjalnych.

Nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, że korzystniejszą sytuacją jest ta, kiedy to może dojść do przenikania wartości harcerskiej służby do szkół, niż na odwrót – uszkalniania czy dydaktyzowania harcerskich zbiórek, spotkań lub akcji. Róbmy swoje! – śpiewał Wojciech Młynarski, żeby „nie przyszedł walec i nas nie wyrównał”.

(Niniejszy wpis będzie publikowany w "Czuwaj")

19 grudnia 2016

Fasadowa i schizoidalna w opinii wobec reformy szkolnej Rada Dzieci i Młodzieży przy MEN

Trzeba osobiście doświadczyć, przeżyć i przekonać się na własnej skórze, że przyjęcie nominacji do Rady Dzieci i Młodzieży przy Ministerstwie Edukacji Narodowej jest fasadą demokracji, samorządności i uprzedmiotowieniem młodych pokoleń przez partyjną nomenklaturę.

Dopiero teraz, po przyjęciu przez Sejm RP ustawy reformującej ustrój szkolny obudzili się niektórzy młodzi członkowie tej Rady i napisali List Otwarty do Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Naiwni, wykorzystani jako decorum dla każdej centralistycznej władzy postanowili zabiegać o ratunek nie mając nawet świadomości, że treść ich Listu nie tylko nie będzie przyjęta i pozytywnie rozpatrzona, ale znajdzie się wśród wielu tysięcy zbytecznych dla rządzących apeli, listów, uwag, opinii czy ekspertyz.

Dla oddania jednak prawdy faktom, przytaczam w tym miejscu treść Listu, której nie podzielam, ale rozumiem i akceptuję intencje jego nadawców.

LIST OTWARTY

Szanowny Panie Prezydencie, jako aktywiści młodzieżowi i członkowie Rady Dzieci i Młodzieży Rzeczypospolitej Polskiej przy Ministrze Edukacji Narodowej, powołani w celu reprezentowania interesów młodzieży na poziomie centralnym oraz opiniowania działań administracji rządowej objętych działem oświaty zgodnie z opinią polskiej młodzieży, prosimy o zawetowanie ustawy Prawo Oświatowe wraz z przepisami wprowadzającymi przyjętymi przez parlament w ostatnich dniach.


Uważamy proponowaną przez rząd reformę edukacji za niedopracowaną na trzech płaszczyznach.
Przede wszystkim proces tworzenia jej założeń i wdrażania w życie jest za szybki. W tak krótkim okresie najmniejsze samorządy nie poradzą sobie z odpowiednim wprowadzeniem reformy w życie. Najbardziej mogą na tym ucierpieć dzieci i młodzież z małych ośrodków. Zaprzecza to wyrównywaniu szans, na którym przecież nam wszystkim najbardziej zależy.

Po drugie: konsultacje społeczne nie zostały przeprowadzone w wyczerpujący sposób. Szczególnie pominięci w procesie konsultacyjnym zostali polscy uczniowie.

Po trzecie: gremia eksperckie wyraziły wiele wątpliwości wobec propozycji zawartych w ustawie. Być może, gdyby reforma była przeprowadzana wolniej oraz otwarta na kompletną debatę publiczną, to wadliwe propozycje udałoby się zawczasu zweryfikować i poprawić.

Polski system oświaty nie jest idealny. Należy go zmienić i co do tego jesteśmy zgodni. Opowiadamy się jednak za zmianami ewolucyjnymi, a nie rewolucyjnymi, na których tracą uczniowie. Pośpiech w kwestii tak ważnej jak edukacja jest niepotrzebny. Chcemy, aby wyraźnie wybrzmiało, iż jako przedstawiciele młodego pokolenia nie zgadzamy się na tak gwałtowną rewolucję w systemie oświaty i zapominaniu o siedemnastu latach budowania polskiej szkoły.

Jednocześnie niniejszym listem nie mamy zamiaru stawiać się po żadnej ze stron politycznego sporu. Głównym problemem jaki widzimy jest zbyt szybkie wprowadzanie tak ważnej reformy. Niestety wyrazistym staje się fakt, iż ostatnie miesiące pracy nad reformą mocno podzieliły społeczeństwo. Proponowane brzmienie Prawa Oświatowego budzi zbyt szerokie obawy sporej części społeczeństwa.

Tak duży niepokój społeczny nie może towarzyszyć jednemu z najważniejszych obszarów działania państwa. W chwili obecnej jest Pan jedyną osobą, która ma na tyle duży mandat społeczny, by zaproponować wyjście z impasu i poprowadzić ogólnonarodową debatę, która pozwoli na merytoryczne przygotowanie reform w obszarze edukacji i wychowania młodego pokolenia.

Opierając się o pańskie postulaty i ważne słowa o budowaniu jedności narodowej w oparciu o debatę i poszanowanie zdania wszystkich oraz daleko idący pluralizm i próbę konsensusu, zwracamy się do Pana z prośbą o zawetowanie ustawy.

Z wyrazami szacunku,

Aleksandra Pałka
Julia Kelesz
Wiktoria Korwek
Franciszek Dąbrowa
Szymon Ewko
Paweł Skibiński
Artur Ryszkiewicz
Filip Górski
Malwina Wilińska
Szymon Chachuła


Nie mogę znaleźć wśród podpisujących się Przewodniczącego tej Rady - Adama Janczewskiego. Ba, w składzie Rady jest 32 członków. Czyżby dziesięciu sprawiedliwych, a więc jedna trzecia składu tego pseudodemokratycznego gremium miało stanowić o wiarygodności treści Listu Otwartego?


Rada Dzieci i Młodzieży spotykała się w gmachu MEN już czterokrotnie, a po każdym z posiedzeń z przyjemnością niektórzy jej członkowie fotografowali się i wrzucali selfie do Facebooka i Twittera. Fajnie być nominatem za młodu bez jakiejkolwiek odpowiedzialności i rzetelności zaangażowania w prace gremium, które jest pozorną strukturą konsultacyjno-opiniodawczą dla władz MEN.

Stawiam zatem pytanie: Jak ma się List Otwarty do Dokumentu, jaki to gremium przyjęło pod tytułem: Opinia do Projektu Ustawy – Prawo Oświatowe oraz Projektu Ustawy – Przepisy Wprowadzające Ustawę – Prawo Oświatowe ?

W Liście Otwartym młodzi zaprzeczają treści swojej wcześniejszej Opinii w sprawie reformy ustroju szkolnego. W niej opowiedzieli się za nią zdradzając swoje własne środowisko. Czyżby pisał tę Opinię jakiś urzędnik MEN czy może była ona cenzurowana i korygowana przez kogoś w gmachu, który z tego słynie od lat?


Cyniczni gracze już w tak młodym wieku? Pięknie. Polecam czytelnikom treść ich Opinii, by porównać z Listem Otwartym do Prezydenta, bo nie ulega wątpliwości, że są to dwa zupełnie odmienne stanowiska. Ktoś się czegoś przestraszył, a ktoś nabrał odwagi. Takie nam rośnie pokolenie, które jest ZA a nawet PRZECIW.

18 grudnia 2016

Po wyborach do PAN


Zgromadzenie Ogólne PAN dokonało na początku grudnia br. zatwierdzenia wyników wyborów nowych członków Akademii w poszczególnych jej Wydziałach. W ich wyniku członkami korespondentami w PAN zostały łącznie 34 osoby, zaś 28 uczonych zostało członkami rzeczywistymi. Jak poinformował o tym Prezes PAN prof. dr hab. Jerzy Duszyński:

(...) wybory na członków korespondentów są wyborami niezwykle trudnymi, dlatego że konkuruje bardzo wiele osób z całego środowiska naukowego w Polsce. Do grupy bardzo obiecujących, wybijających się młodych naukowców. Muszę powiedzieć, że zasady są troszkę smutne, jeśli chodzi o wybory członków korespondentów. Bo Prezydium PAN mówi, ile takich członków możemy wybrać w danej turze wyborów, a możemy ich wybrać tylu, ilu od nas odeszło w momencie, kiedy ustalamy tę liczbę.

Zdaniem Prezesa PAN, którym podzielił się z władzami jednostek uprawnionych do nominowania kandydatów do PAN, niepokojąca jest dla niego niedostateczna reprezentacja kobiet oraz struktura wiekowa członków krajowych w tej Korporacji. Aby sprostać standardom panującym w krajach rozwiniętych, dotyczących istotnego udziału kobiet w korporacjach uczonych oraz przeciwdziałać postrzeganiu Akademii jako organizacji zbyt konserwatywnej, uprzejmie państwa proszę o zgłaszanie i popieranie kandydatek na nowych członków PAN oraz osób reprezentujących młodsze pokolenie. Priorytetem powinna być zawsze wysoka ocena dorobku naukowego kandydatek/kandydatów”.

W Wydziale I Nauk Humanistycznych i Społecznych członkami korespondentami zostali:

1. prof. dr hab. Krystyna CHOJNICKA (h-index=5) - Katedra Historii Doktryn Politycznych i Prawnych Uniwersytetu Jagiellońskiego;

2. prof. dr hab. Małgorzata KOSSOWSKA (h-index=14)- Instytut Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego;

3. prof. dr hab. Przemysław CZAPLIŃSKI h-index=11)- Instytut Filologii Polskiej UAM w Poznaniu;

4. prof. dr hab. Hubert IZDEBSKI (h-index=15) - Instytut Prawa SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny w Warszawie;

5. prof. dr hab. Jerzy LIMON (h-index=13)- Zakład Historii Literatury i Kultury Brytyjskiej Uniwersytetu Gdańskiego;

6. prof. dr hab. Andrzej RYCHARD (h-index=14)- Instytut Filozofii i Socjologii PAN;

7. prof. dr hab. Marek S. SZCZEPAŃSKI (h-index=16) - Zakład Socjologii Rozwoju Uniwersytetu Śląskiego.

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN został zobowiązany przez dziekana Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN do zaopiniowania kandydatów-profesorów pedagogiki na członków korespondentów PAN. Byli to, w kolejności uzyskanych głosów, profesorowie: Bogusław Śliwerski (h-index=21), Stefan M. Kwiatkowski (h-index=12), Zbigniew Izdebski(h-index=10) i Joanna Madalińska-Michalak (h-index=3).

Sądziliśmy, że skoro nie są brane pod uwagę porównywalne współczynniki osiągnięć naukowych (h-index), to chociaż zgodnie z genderowym kryterium ma szansę nasza Koleżanka, ale - jak widać - konkurencja była silna skoro członkowie korespondenci i rzeczywiści PAN z tego Wydziału nie poparli żadnego z pedagogów. To tylko świadczy o tym, że liczy się w wyborach do PAN troska o przedstawicieli "swojej" dyscypliny lub inny, a ukryty powód.

Tym samym środowisko pedagogiczne nie ma w Akademii ani jednego członka korespondenta. Po śmierci dwóch nestorów polskiej pedagogiki - profesorów Wincentego Okonia i Czesława Kupisiewicza - przedstawicielem pedagogiki wśród członków rzeczywistych PAN jest już tylko prof. dr hab. Kazimierz Z. Kwieciński dr h.c.

Serdeczne gratulacje dla nowych członków korespondentów w Wydziale I PAN, który pozyskał do swojego grona dwóch profesorów nauk humanistycznych i pięciu profesorów nauk społecznych. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że nowym członkiem korespondentem PAN może być tylko ten profesor, który zostanie wybrany w wyniku zwolnionego miejsca przez członka PAN.

Życzyć zatem wszystkim członkom PAN należy, by żyli jak najdłużej, cieszyli się dobrym zdrowiem, mieli siły i zapał do reprezentowania w tej Korporacji nie tylko własnej dyscypliny naukowej.






17 grudnia 2016

Edukacja bez prac domowych?


Jadąc samochodem natrafiłem w jednej z audycji radiowych na rozmowę dziennikarki z nauczycielką szkoły podstawowej, która opowiadała o edukacji bez zadawania uczniom prac domowych.

Rzecz dotyczyła zatem parcjalnej innowacji edukacyjnej , która miała polegać na niezadawaniu dzieciom jakichkolwiek zadań do wykonania w domu. Żałowałem, że nie usłyszałem pełnej wypowiedzi nauczycielki, bo zdaje się, że w sytuacji permanentnego ograniczania przez państwowy nadzór pedagogiczny jakichkolwiek innowacji pedagogicznych w szkolnictwie publicznym, pozostają już tylko takie, które mają adaptacyjny charakter do wprowadzanych przez centrum władzy zmian ustrojowo-programowych.

Cieszy zatem, że nauczycielce szkoły publicznej chce się jeszcze cokolwiek zmieniać odstępując od powszechnie obowiązującego standardu i tradycyjnego modelu kształcenia. Wprawdzie ani ustawa o systemie oświaty, ani żadne z rozporządzeń minister edukacji nie zobowiązują nauczycieli do stosowania w pracy z uczniami takich czy innych rozwiązań dydaktycznych, toteż może dziwić zachwyt nad zmianą, która ma nowatorski, "wyspowy" charakter.

Innowacją w takim sensie może być wszystko np. to, że nauczyciel postanawia nie sprawdzać listy obecności, albo będzie oceniał uczniów odwołując się do ich samooceny, albo nie będzie w ogóle stosował frontalnego odpytywania swoich podopiecznych czy wywoływania ich do tablicy (także interaktywnej). Równie dobrze nauczyciel może przyjąć, że w klasie zmieni się układ stolików, albo w ogóle ich nie będzie, gdyż każde zajęcia będzie prowadził z nimi na dywanie w pozycji siedzącej (po turecku) lub leżącej czy jak komu wygodniej.
Pamiętam, jaką sensację wzbudziło wprowadzenie przez jedną z nauczycielek języka polskiego w klasie licealnej podwieszonej pod sufitem klasy huśtawki-hamaka, na którym kładł się wywołany do odpowiedzi uczeń, by bujając się, recytować wyuczony na pamięć wiersz, udzielić nauczycielce odpowiedzi na pytanie problemowe itp.

Nie wiem, czy jeszcze ta huśtająca się ławeczka spełnia w tym liceum swoją dydaktyczno-terapeutyczną funkcję, czy może przetarły się podtrzymujące ją liny i została złożona w magazynie szkolnych rupieci. Ta innowacja miała rzekomo służyć podwyższeniu efektywności kształcenia, a przede wszystkim bezstresowemu sprawdzaniu wiedzy uczniów, których rozkołysany mózg miał aktywizować odpowiednią półkulę do wydobycia z jej schowków zapamiętanych treści.

Nie widziałem wyników badań, nawet powierzchownych diagnoz tej nauczycielki na temat sensu wprowadzonej huśtawki, ale niewątpliwie wzbudziło to rozwiązanie w dziennikarskim środowisku duże zainteresowanie. Być może inny nauczyciel wpadnie na pomysł, by niewyspany uczeń w wyniku oglądania w nocy seriali filmowych mógł sobie najzwyczajniej w świecie położyć się na tym hamaku i wyspać. Ponoć można uczyć się w czasie snu…

Powróćmy zatem do tytułowej, a parcjalnej zmiany w procesie dydaktycznym, której istotą jest niezadawanie uczniom prac domowych. W świetle przyjętego przez nauczycielkę uzasadnienia szkoła jest ponoć od tego, żeby uczęszczające do niej dziecko nie musiało codziennie już po opuszczeniu murów przystani wiedzy i oświecenia niczego więcej czynić na rzecz własnej mądrości.

Niech żak po powrocie do domu nie odrabia już żadnych zadań, niczego się nie uczy, najlepiej, by w ogóle niczego już nie czytał, nie analizował, nie poszukiwał dla potrzeb udziału w zajęciach następnego dnia, bo przecież on musi być po szkole od niej w pełni uwolniony. Nie wiem zatem, co jest istotą tej innowacji? Czemu ma ona służyć? Bo komu, to już wiadomo – uczniom i nauczycielowi. Ten pierwszy odzyskuje czas wolny po powrocie ze szkoły do domu, zaś ten drugi ma go więcej na realizację zadań dydaktycznych w czasie lekcji.

Zadawanie lub niezadawanie prac domowych uczniom jest tylko jedną z wielu form pracy dydaktycznej, która może mieć swój sens w zależności od tego, jaki jest cel jej zastosowania, co o nim świadczy i jaka jest w wyniku tego realna efektywność kształcenia? W jakim stopniu i zakresie brak zadawania prac domowych przyczynia się za założonej zmiany w rozwoju dziecka? Jak ma się to rozwiązanie do najnowszej wiedzy z psychologii umysłu na temat zapamiętywania przez dzieci pożądanych treści?

A może chodzi o to, żeby nasi uczniowie niczego nie pamiętali, bo przecież w II dekadzie XXI w. mogą sobie wszystko wygooglować albo przyjdzie nowa władza i zmieni narrację historyczną, literacką czy biologiczną? Czy brak własnej pracy dziecka nad tym, by jednak coś na trwałe zapamiętało sprawi, że będzie lepiej czy /i skuteczniej radziło sobie w rozwiązywaniu nie tylko szkolnych zadań, ale także życiowych?

Może są szkoły, klasy czy uczniowie bez prac domowych. Nie wątpię, bo przecież w ponowoczesności wszystko jest możliwe. Jak tu jednak spowodować, by każdy uczeń dzięki tylko i wyłącznie zajęciom szkolnym nie tylko poznał nowe treści, ale i je zapamiętał? Niemcy mają porzekadło: Übung macht der Meister – czyli ćwiczenie czyni mistrzem. Czy chcemy, by brak domowych ćwiczeń uczynił z naszych uczniów prekariuszami?

Moim zdaniem zmiana parcjalna, w jednym tylko z ogniw procesu kształcenia, to za mało, by móc ją oceniać pozytywnie lub negatywnie. Praca domowa czy ćwiczenia indywidualne dzieci i młodzieży w wyniku zadanej im przez nauczyciela pożądanej formy aktywności są, mogą, ale nie muszą być realizowane w domu. Musimy jednak dysponować odpowiedzią na pytanie: jeżeli uczą się bez odrabiania prac domowych, to w jakim charakterze zdobywają i zapamiętują wiedzę wyłącznie w czasie pobytu w szkole? Jak jest on długi i jakie oferuje się uczniom towarzyszące tej zmianie inne ogniwa w procesie kształcenia?


15 grudnia 2016

Poza systemem, czyli powody inwersji zmiany oświatowej

Godzinę temu Sejm RP zakończył debatę nad nowelizacją prawa oświatowego i przyjął większością głosów zmiany ustrojowe, które teraz będą regulowane aktami wykonawczymi, bo przecież chyba nikt już nie wątpi w to, że Senat ową ustawę odrzuci, zmieni, a Prezydent RP jej nie podpisze.

Reforma systemu szkolnego w 1999 r. w wydaniu Mirosława Handke była krokiem ku dobrej zmianie, aczkolwiek także została obciążona ignoracją władzy, nieprzygotowaniem merytorycznym takiej struktury systemu szkolnego, by rzeczywiście ułatwiał on spełnienie zakładanych wówczas celów. Obecna pseudoreforma, bo przecież powrót do minionego ustroju szkolnego nie jest niczym nowym, poza jego repulsywnym odreagowaniem własnej frustracji i aksjonormatywnego niezadowolenia polityków na przedstawicielach wrogich ideologii politycznych, odbywa się po raz kolejny kosztem dzieci i młodzieży.

Opozycja, naukowcy, ruchy obywatelskie, nauczyciele, rodzice mogą wyrażać swój sprzeciw, chociaż moc argumentów nie ma już żadnego znaczenia. Liczy się sejmowa, polityczna większość, która może uchwalić co chce. Kierujący z "tylnego fotela" tą nawrotką prof. UJ Andrzej Waśko już w 2012 r. opublikował swoją postawę wobec tak wdrażanych zmian w naszym kraju. Właśnie w jego rozprawie pt. "Poza systemem" (Kraków 2012), zawarta jest wykładnia tego, co wydarzyło się w ciągu minionych trzynastu miesięcy.

Cytując fragmenty z bardzo interesującej książki tego historyka literatury i kulturoznawcy, odsłonię za nim przesłanki mentalne reformatorów, także poprzednio rządzących formacji politycznych:

* Nie chodzi o niedoinformowanie przytłaczającej większości Polaków o sprawach publicznych. Chodzi o postawę z góry, bez względu na fakty zakładającą, że ktoś swego zdania nie zmieni, niezależnie od tego, jakie argumenty by nie padły. Ludzie przyjmujący taką postawę są przy tym najczęściej dumni, że posiadają takie niewzruszone przekonania. W istocie jest to postawa ślepej wiary w słuszność jakiejś politycznej ideologii lub propagandy.

Ta postawa wiary przeniesiona została do polityki z dziedziny religii, w której miałaby swoje właściwe miejsce. Tymczasem spraw tego świata, w tym polityki, nie powinno się brać na wiarę. Można je bowiem poznać empirycznie i pojąć racjonalnie, co wymaga tylko niewielkiego wysiłku. (...) znaczną częścią całego współczesnego świata rządzi nowa religia polityczna, rozniecająca postawę bezkrytycznej wiary i fanatyzmu. A z wiarą i fanatyzmem nie da się przecież dyskutować na argumenty i programy.
(s. 6, podkreśl moje).

** Trwająca już ponad 11 lat wojna polsko-polska sprawiła, że większością „ludzi rządzą najprostsze emocje, skutecznie pobudzane przez elektronicznych szamanów. I to z tymi emocjami, z którymi nie da się dyskutować, przegrywa rozum.(...) Dialog społeczny przypomina w tej sytuacji kłótnię ludzi zamkniętych w pędzącej windzie o to, w którą stronę ta winda jedzie. Dla jednych wznosi się, o czym świadczą coraz wyższe numery pięter pojawiające się na monitorze. Drudzy twierdzą, że winda spada w dół, a monitor kłamie, bo się zepsuł lub od początku był źle zaprogramowany". (Tamże, s. 8).

Profesor zdradził też taktykę politycznej gry o znalezienie się w windzie każdej formacji politycznej w III RP:

*** "(...) najpierw wygrać politycznie, takimi środkami, jakie są skuteczne tu i teraz, a dopiero potem pomyśleć o wychowaniu obywateli. Na razie, w zamian za głosy wyborcze, dajmy ludziom to, czego chcą. (...) Niech nas pokochają i niech nam dadzą władzę ludzie tacy, jacy są, a nie tacy, jacy być powinni.

A wtedy powiedzmy im, że to za co nas pokochali, to tylko narracja. Że okłamywaliśmy ich chcąc wygrać, ale teraz, kiedy już władzę mamy, nie będziemy rozdawać chleba i organizować igrzysk, co im obiecywaliśmy, tylko wprowadzimy oszczędności, żeby Polska nie zbankrutowała i chcemy, żeby nam w tym pomogli, bo sami nie damy rady. Iluzja związana z tą teorią sprowadza się więc do makiawelicznej wiary, że usprawiedliwione cele można osiągnąć na skróty , przy pomocy możliwych do usprawiedliwienia środków.(s. 9-10)

Inwersja jest rzeczywistą zmianą kodu kulturowego w warunkach i z wykorzystaniem ustroju szkolnego, który idealnie do tego się nadaje. W końcu sprawdził się w latach 1961-1999, z krótką przerwą wolności w latach 1989-1992. Andrzej Waśko pisze o tym wprost:

**** "Tymczasem za fasadą tej środowiskowej debaty kryją się istotne decyzje zmieniające charakter państwa i modelujące przyszłe postawy społeczne. (s. 193)

Bardzo interesujące są krytyczne analizy autora wspomnianej książki polityki oświatowej lewackich i neoliberalnych rządów. Nie będę tu przytaczał jego argumentów, gdyż trzeba zapoznać się z nimi w kontekście zdarzeń i zmian, jakie były wprowadzane do polskiej edukacji. On sam nie jest pedagogiem w rozumieniu bycia przedstawicielem tej nauki, w związku z tym może uprawiać ideologię polityczną bez jakichkolwiek konsekwencji i rozumienia istoty procesu kształcenia we współczesnym świecie. Co sądzi o Polakach?

***** "Owszem. Polacy szanują wykształcenie - zwłaszcza u tych, którym daje ono pieniądze lub prestiż. Ale dla wiedzy nie widzą żadnego zastosowania, poza zastosowaniem przyziemnie pragmatycznym, w ramach wykonywanego zawodu. Toteż większość naszych rodaków nie interesuje się niczym poza swoją pracą i rozrywką. Dlatego tak łatwo jest nimi manipulować w sprawach, których nie znają ze swego codziennego doświadczenia, w tym w sprawach politycznych. Dlatego z tak dziecinną naiwnością przyjmują wszelkie modne ideologie." (s. 201)