Profesor Stefan
Meller, były minister spraw zagranicznych w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza
(2005-2006), historyk, dyplomata - ambasador RP we Francji i w Rosji, eseista,
autor rozpraw z historii XVIII i XIX wieku, który jako jeden z nielicznych w
polskich rządach III RP podał się do dymisji, wspomina m.in. swoje lata
szkolnej edukacji, by "(...) pokazać młodym ludziom, dlaczego tak trudno
rzetelnie opowiedzieć przeszłość" (Świat według Mellera. Życie i
historia ku wolności, Warszawa: 2008, s.5). Po latach uświadomił sobie, że to,
co, co dla niego było czy nadal jest oczywiste, nie jest zrozumiałe dla młodego
pokolenia.
Mimo
zmian społeczno-politycznych, kulturowych i gospodarczych naturalny jest stan
różnic w postrzeganiu i przeżywaniu świata przez różne generacje, w którym to
jednak najstarsze pokolenie broni wyjątkowości swojej tożsamości, przypisując
młodszym grzeszenie niewiedzą i brakiem dojrzałości. Nie ma się co dziwić
dostrzeganym różnicom międzypokoleniowym, toteż pozostaje z odległych dziejów
pamięć m.in. o tych nauczycielach, których udział w rozwoju osobowym
najbardziej docenia się po latach.
Pisarz
i scenarzysta filmowy Michał Komar zachęcił S. Mellera do rozmowy, którą
otwiera wspomnienie czternastoletniej edukacji w szkole podstawowej i liceum
ogólnokształcącym im. Klementa Gottwalda (w przedwojennym budynku liceum
Staszica) w Warszawie w latach 50. XX wieku. Uczęszczały do niej dzieci z
rodzin akowskich i komunistycznych, z rodzin inteligenckich i robotniczych, co
nie rzutowało na wzajemne relacje. Zróżnicowana była także kadra nauczycielska,
o której wpływie na ich osobowość tak mówi S. Meller:
"(...)nie
ulega wątpliwości, że zostałem w dużym stopniu uformowany przez moich
nauczycieli ze szkoły podstawowej - przedwojennych inteligentów o świetnym
wykształceniu i wyjątkowo wysokim poziomie kultury osobistej. (...) Po
kilku latach, zaczęli się pojawiać jacyś nauczyciele nie z tej ziemi,
półinteligenci. Niestety, przede wszystkim historycy - tych wymieniano
najszybciej, chodziło przecież o rząd dusz.
Kontrast
między przedwojenną elegancją i kulturą (dyrektorem szkoły był jeszcze
przedwojenny harcmistrz) a ponurym knajactwem nowej kadry pedagogicznej był
olbrzymi - to rzucało się w oczy. Trzeci rodzaj pedagogów - to przedwojenni,
komunizujący inteligenci, którzy po wojnie zmienili się w sfanatyzowanych
nadzorców ideologicznych. Tak jak pewna dama, zresztą również historyczka,
która w naszej szkole zamierzała nie tylko budować nowy ustrój, ale i nowego
człowieka, a my mieliśmy być tworzywem.
Otóż
ci przedwojenni nauczyciele oczywiście milczeli w wielu sprawach, ale sama ich
obecność była tonizująca: łagodziła i obyczaje, i nacisk ideologiczny. (...) W
moim liceum (...) podział wśród nauczycieli był już wyraźny: jeszcze duża grupa
nauczycieli starej daty, ale już co najmniej równie liczna gromada
półinteligentów" (s. 8-9).
Jak będą wspominać dzisiejszych nauczycieli nastolatkowie pokolenia X-Y-Z? Czy też będą pamiętać tych, którzy ciągle się kogoś i/lub czegoś bali, albo zapamiętają ich jako ideologicznie zaangażowanych w wojnę polsko-(nie-)polską, jako nomenklaturę związkową, partyjną czy może zaangażowanych w spory światopoglądowe aktywistów, zwolenników określonej władzy lub opozycji wobec niej? Być może będą klasyfikować swoich byłych nauczycieli według poziomu ich inteligencji, postaw wobec zawodu, uczniów i ich rodziców, czy może ze względu na ich dydaktyczną ignorancję, kreatywność lub tumiwisizm.