Absolwentka XLII LO im Ireny Sendlerowej w Łodzi - "Zdolna uczennica - świetna studentka"

 


Wczoraj odbyło się podsumowanie szóstej już edycji projektu Uniwersytetu Łódzkiego "Zdolny uczeń - świetny student", w ramach którego uczniowie szkół ponadpodstawowych mogą wybrać sobie w miesiącu poprzedzającym rozpoczęcie roku akademickiego opiekuna naukowego na UŁ. Profesorowie i adiunkci mogą proponować tematy badawcze, zaś młodzież może wybrać sobie w zależności od własnych zainteresowań i aspiracji edukacyjnych opiekuna naukowego, by pod jej/jego kierunkiem przeprowadzić badania naukowe w skali mezo.    



Do mnie zgłosiły się dwie osoby - jedną był uczeń Katolickiego Liceum im. Jana Pawła II w Łodzi, który chciał uczestniczyć w projekcie badawczym dotyczącym postaw instruktorów ZHP wobec zmieniającego się systemu wartości. Niestety, obciążenia własną nauką sprawiły, że w grudniu ub. roku wycofał się z powodu braku czasu. Tak to bywa, że nie zawsze własne chęci wystarczą do realizacji ambitnych zadań. 

Natomiast drugą osobą była uczennica XLII Liceum Ogólnokształcącego im. Ireny Sendlerowej w Łodzi MARIA GRABOWSKA, która mimo obciążeń związanych z przygotowywaniem się do egzaminu maturalnego, potwierdziła gotowość realizacji zupełnie nowego projektu badawczego. Dotyczył on EDUKACJI PARAMILITARNEJ W SZKOLNICTWIE PONADPODSTAWOWYM. Maturzystka przeprowadziła część badawczą w swojej szkole w dwóch klasach mundurowych "Służba Policji" i "Straż Graniczna". 



Zgodnie z obowiązującą procedurą projektową, zdążyła dokonać obliczeń, a ja opisałem koncepcję badań, zrekonstruowałem dotychczasowe ich źródła, charakterystykę terenu diagnoz i respondentów oraz przedstawiłem w raporcie końcowym wyniki badań wraz z ich interpretacją ilościowo-jakościową. 

Projekt był poprzedzony nie tylko kwerendą literatury przedmiotu, ale także nawiązaniem kontaktu z uczonymi Akademii Sztuki Wojennej w Polsce, którzy także prowadzili badania w klasach mundurowych. Te jednak omijały Łódź, ale i uczniów innych formacji (straż pożarna, policja), stąd poszerzyliśmy swoim projektem nie tylko wiedzę na temat tej edukacji, ale przede wszystkim jej podmiotów, uczniów. 

Przygotowuję publikację na ten temat, bo paramilitarna edukacja ma niezwykle interesujące uwarunkowania oraz następstwa w życiu i rozwoju nastolatków. Gratuluję nastoletniej Kandydatce, abiturientce aspirowania na studia pedagogiczne, bo pani M. Grabowska potwierdziła mi, że będzie ubiegać się o przyjęcie w Uniwersytecie Łódzkim na pedagogikę wczesnej edukacji.  

Na marginesie tegorocznego projektu odnotuję jeszcze, że wcale nie jest łatwo prowadzić badania w szkolnictwie publicznym. Autorytarna polityka nadzoru pedagogicznego sprawia, że z jednej strony nauczyciele chcieliby się dowiedzieć o procesach kształcenia i wychowania na podstawie badań naukowych, z drugiej zaś strony, kiedy te odsłaniają różnego rodzaju dylematy, słabe strony czy nawet niepowodzenia pedagogiczne, wycofują się z zainteresowania wynikami diagnoz, a nawet - jak już się zdarzyło w ubiegłym roku - niszczą narzędzia badawcze z wynikami, by nie można było dokonać ich pełnej analizy i opublikować wyniki diagnoz. 

Od roku nauczycielka - opiekunka trzech uczennic z zespołu szkół ponadpodstawowych w jednym z miast powiatowych łódzkiego województwa nie chce oddać wypełnionych przez uczniów ankiet. Wstępna analiza odpowiedzi tylko na kilka pytań wywołała panikę zamiast refleksji nad pseudowychowaniem. No cóż, nie pozostaje nic innego, jak opublikować to, co doprowadziło do tej sytuacji.             


Komentarze

  1. Moje spotkanie z dyrektorką wiejskiej szkoły na Mazurach i z PRL-owską cenzurą w Warszawie
    Nawiążę tylko do tego fragmentu tekstu, w którym jest mowa o tym, że nauczyciele boją się ujawnienia wyników ich pracy w toku badań naukowych. Wyniki pracy nauczyciela nie zależą, jak wiadomo, tylko od niego. W innych warunkach pracuje nauczyciel w Warszawie, Olsztynie, czy Ciemnej Woli (autentyczna nazwa miejscowości). Jako narzędzie diagnostyczne, w badaniach cichego czytania ze zrozumieniem do pracy doktorskiej w latach 70. XX wieku, posługiwałem się doskonałym testem obrazkowym prof. M. Grzywak-Kaczyńskiej. Nie będę go tutaj charakteryzował, bo prawdopodobnie jest znany. Problem był ważny, bo jak w tamtych latach pisał prof. W. Okoń: - Pomimo przeznaczania dużej ilości liczby godzin na naukę języka polskiego, ciche czytanie ze zrozumieniem jest piętą Achillesową polskiej szkoły (cytuję z pamięci). Teraz podobno jest inaczej. Polscy uczniowie w badaniach tej umiejętności osiągają jedne z najlepszych wyników na świecie. Zgodę na użycie wspomnianego wcześniej narzędzia, w ponad 90 szkołach w jednym z powiatów północno-wschodniej Polski, uzyskałem od samej autorki. Gdy przyjechałem do jednej z gminnych szkół, to jej dyrektorka była bardzo podeksytowana i poprosiła, by udostępnić jej na chwilę test, który miałem wtedy zastosować. Zniknęła i pojawiła się z nim po 20 minutach. Gdy wszedłem do klasy III, w której test miałem przeprowadzić, to jeden z uczniów wykrzyknął: - My już to dzisiaj przerabialiśmy.
    Teraz chciałbym napisać o niepedagogicznej historii tego testu w moim wydaniu. Aby przeprowadzić badanie w szkołach, musiałem przedstawić zgodę na użycie testu w powiatowym wydziałe oświaty a ten wymagał certyfikatu wydanego przez Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, który mieścił się wtedy w Warszawie przy ul. Mysiej 5. Tam ten 4-stronicowy test zaniosłem z odpowiednim uzasadnienieniem. Zatwierdzanie trwało kilka miesięcy. Nie pomogły żadne prośby o przyspieszenie, bo cenzorzy byli podobno bardzo zajęci. Ja notomiast musiałem rozpocząć badania. W tej sytuacji rodzice sfinansowali wykonanie testu prywatnie, praktycznie nielegalnie. W pewnym momencie do akademika przy ul. Kickiego 9, w którym wtedy mieszkałem, dostarczono kilka tysięcy egzemplarzy tego testu wykonanego na kredowym papierze. Gdy pojechałem do rodziny, która mieszkała w powiatowym mieście, to wtedy tam już czekało na mnie wezwanie na powiatowy komisariat milicji obywatelskiej. Funkcjonariusz prowadzący sprawę wspaniałomyślnie pozwolił mi przygotować zeznanie na papierze w domu, więc jego kopię sobie zostawiłem, tak na wszelki wypadek, by pamiętać co zeznałem. Po powrocie do Warszawy otrzymałem telefon od wykonawcy testu, który prosił o spotkanie przy Rotundzie na ul. Marszałkowskiej. Gdy szliśmy obok siebie, ja nic nie mówiłem, natomiast on uspokajał mnie abym się niczego nie bał, bo on został przyłapany na wykonywaniu „świętych rzeczy” (tak to dokładnie określił) i wtedy też natrafiono na test prof. M. Grzywak-Kaczyńskiej. Sprawa jednak z powodu małej szkodliwości czynu została umorzona i nie mam się czym martwić. Nie jestem pewien, czy sfinalizowałbym studia doktoranckie, gdyby ta niefortunna sprawa trafiła do sądu. Dzisiaj myślę, że wtedy tak mogło się zdarzyć. Pewnie jestem szczęściarzem.
    Stefan Łaszyn

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam