Kiedy
otrzymałem od studentki fragment rekonstrukcji wiedzy z psychologii rozwojowej
dziecka w wieku przedszkolnym, który to tekst powinien być podstawą do
napisania przez nią koncepcji własnych badań w ramach przygotowywanej pracy
dyplomowej, nie przypuszczałem, że może on posiadać błędy merytoryczne z
naruszeniem prawa autorskiego. W przywołanym nazwisku był ewidentny
błąd. Potem pojawił się w drugim i jeszcze kolejnym, toteż postanowiłem sprawdzić, czy aby nie
jest to tekst z internetu.
Nauczyciele publikują bowiem w sieci artykuły na rózne tematy w ramach
procedury awansowej na wyższy stopień zawodowy. Ważne jest upowszechnienie
rzekomo własnych doświadczeń czy analiz przeczytanych lektur na jakimś portalu
dla matek, przedszkolanek, na web-stronie placówki itp. Wklejam fragment
pracy dyplomowej do Google i po sekundzie wyskakuje kilkadziesiąt linków do
tego samego tekstu.
Seminarzystka postanowiła skopiować czyjeś
"wypociny" nie sprawdzając nawet, czy ich zawartość jest wiarygodna.
Gdyby podała przypis do strony internetowej, z której przekopiowała tekst, to
pewnie sądziłbym, że jest to parafraza czyjejś wypowiedzi czy analizy. Tak
jednak nie było. Ctrl+C posłużyła studentce do bezmyślnej operacji
Ctrl+V.
Sprawdziłem u "wujka Google" wpisy
różnych osób i instytucji, na których stronach był ten sam tekst, jaki znalazł
się w pracy studentki. Nigdzie nie było odnośnika do pierwotnego źródła. W
następstwie powyższych praktyk kierownictwo placówek oświatowo-wychowawczych,
administratorzy portali i innych źródeł wiedzy, informacji w sieci stają się
rozsadnikami plagiaryzmu bez ponoszenia z tego tytułu odpowiedzialności.
Studentka została ostrzeżona, że jeśli nie
zacznie sama czytać literaturę naukową i pisać na tej podstawie pracę dyplomową
z zastosowaniem obowiązującej aparatury naukowej, to czeka ją komisja
dyscyplinarna, a nie dopuszczenie do egzaminu dyplomowego. To jest ostatni
moment, by w toku studiów młodzi dorośli zostali ostrzeżeni przed, być może
bezwiednym, naruszaniem norm prawnych i obyczajowych.
Przeczytanie odpowiednich podręczników z
psychologii rozwojowej, w tym z psychologii edukacji, powinno być nie tylko
łatwe, ale i przyjemne, gdyż są to najczęściej bardzo dobrze, klarownie, z
wieloma przykładami z badań napisane studia empiryczne z wskazaniem na
prawidłowości, które powinny być wzięte pod uwagę przez wychowawców,
nauczycielki przedszkolne itp.
Rodzice czytają bowiem głównie poradniki,
literaturę potoczną, bez naukowej aparatury, gdyż są one wystarczającą lekturą
w sprawowaniu opieki i wychowywaniu własnych dzieci w tym wieku. Przeważa
jednak międzypokoleniowy przekaz i intuicja, stąd nauczycielki przedszkoli
rozpoznają w tym zakresie niekonsekwencję, sprzeczności, a bywa, że i
toksyczność postaw czy zachowań niektórych rodziców.
Od kandydatek do nauczycielskiego zawodu
oczekujemy profesjonalnego przygotowania, a więc zapoznania się z wynikami
najnowszych badań z psychologii rozwojowej i pedagogiki przedszkolnej wraz z
jej zróżnicowanymi metodycznie podejściami do wspomagania dzieci w ich rozwoju.
Zadaniem nauczycieli nie jest przecież koncentrowanie uwagi tylko na
"Podstawie programowej wychowania przedszkolnego", ale uwzględnianie
w relacjach z podopiecznymi naukowych podstaw do integralnego rozwoju
dzieci.
Niestety, nie wszystkie studentki pedagogiki
przedszkolnej/wczesnej edukacji są zainteresowane studiowaniem wiedzy, dzięki
której mogłyby w sposób odpowiedzialny, profesjonalny kształtować odpowiednie
dla rozwoju swoich podopiecznych środowisko wychowawcze. Nieliczne z nich
studiują dla dyplomu, jeśli jest im potrzebny do zatrudnienia się w placówce
drugiego wyboru. Pierwszym celem studiowania jest bowiem pozyskanie przyszłego
partnera życiowego, bo - jak stwierdziła jedna z nich - nie ma czasu na
czytanie tylu książek, gdyż musi znaleźć sobie męża.