Profesor nauk biologicznych Marek
Konarzewski jest kolejnym uczonym w gronie zabierających publicznie
głos w sprawie reform nauki, który - w udzielonym Polskiej Agencji Prasowej
wywiadzie - mówi o potrzebie zlikwidowania w Polsce ubiegania się przez
nauczycieli akademickich o stopień doktora habilitowanego. Argumentacja
kandydata na Prezesa PAN jest pochodną rozwiązań w uczelniach m.in.
amerykańskich. Polskie uczelnie państwowe nie są wprawdzie tak jak w USA i w
takim stopniu finansowane, ale powinniśmy odejść od traktowania habilitacji
jako głównego stymulatora prowadzenia badań naukowych i ogłaszania ich
wyników.
Ma
zatem M. Konarzewski rację, kiedy oponuje przeciwko pseudonaukowej mentalności
wyrażanej przez część środowiska akademickiego określeniem konieczności
"robienia": doktoratu, habilitacji czy "profesury". Uczony
nie uwzględnia w swojej wypowiedzi jednak tego, że już od wielu lat jesteśmy na
dobrej drodze ku likwidacji habilitacji, o czym świadczą m.in. zmiany w prawie
i decyzje MEiN:
1.
Wprowadzenie w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce fakultatywności
habilitowania się przez tych nauczycieli akademickich, którzy nie widzą
potrzeby ubiegania się o ten stopień naukowy, skoro on już nie obowiązuje jako
zasadniczy powód zatrudnienia w uczelni a także jako konieczny warunek
ubiegania się o tytuł naukowy profesora.
2.
Aż 120 jednostek akademickich uzyskało w wyniku patoewaluacji dyscyplin
naukowych uprawnienie do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego.
Wystarczyło do tego nadanie przez ministra P. Czarnka kategorii B+ dyscyplinom
nauki w tych jednostkach, które dotychczas nie miały nawet uprawnień do
nadawania stopnia naukowego doktora.
3.
Endemiczna środowiskowo dewaluacja krytyki naukowej artykułów i monografii w
naukach humanistycznych i społecznych.
4.
Wewnątrzuczelniane zmiany organizacyjne skutkujące likwidacją "szkół badań
naukowych".
W ubiegłotygodniowym wydaniu tygodnika "Polityka" (2022 nr 42, s.61-63) Janusz A. Majcherek - b. prof. Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie stwierdza w swoim artykule, że wprawdzie habilitacja jest w Polsce krytykowana, ale skoro już istnieje, to niech dalej tak będzie. Należy jednak oceniać nie tylko osiągniecia naukowe habilitanta, ale także jego zaangażowanie dydaktyczne.
ba, dodał, że skoro już mamy pozostać przy habilitacji, to przynajmniej niech postępowanie w tej sprawie przebiega w innej jednostce niż zatrudniająca habilitanta. Słusznie. Sam tego doświadczyłem.
Okazuje się, że autor artykułu nie zna obecnie obowiązujących procedur, bowiem pisze: Należy skończyć z procedurami oceniania samych publikacji i przyznawania stopni naukowych bez oglądania kandydata na oczy (tak to bywało). Od 2019 roku habilitanci uczestniczą w kolokwium habilitacyjnym także wówczas, gdy otrzymają dwie negatywne recenzje a komisja habilitacyjna nie ma innego wyjścia, jak zgodnie z ustawą wnioskować do rady dyscypliny naukowej o odmowę nadania stopnia doktora habilitowanego. Postulat zatem jest nietrafiony.
Janusz A. Majcherek jest niekonsekwentny w swoich analizach, bowiem z jednej strony upomina się w czyimś imieniu o docenianie działalności dydaktycznej habilitantów, ale z drugiej strony dodaje, że nie podoba im się prawo studentów do oceniania tej aktywności w ramach ewaluacji. Ponoć uwłacza to adiunktom czy profesorom. To jakie osiągnięcia dydaktyczne adiunktów miałyby rzutować na przyznanie im stopnia naukowego doktora habilitowanego? Mamy postępować tak jak w Rosji czy na Słowacji?
Chyba jeszcze długo nie wyjdziemy z tego klinczu. "Pseudonaukowe mleko" już się rozlało.