W ponowoczesnej rzeczywistości, gdzie wszystko staje się możliwe spotykamy osoby, które – jak pisze Zbigniew Pietrasiński- cechuje nieutrudzanie móżdżku. Kierują się one w swoim działaniu myśleniem życzeniowym, a więc – jak pisał Melchior Wańkowicz – pospolitym „chciejstwem”.
Psycholodzy od lat wskazują na swoiste cechy postępowania osób, powodowanego postrzeganiem i interpretacją przez nie zdarzeń w taki sposób, w jaki one chciałyby je widzieć, czyli tendencyjnie i bez wysiłku w kierunku unikania błędów. Cechuje je też takie rozumowanie, którego ostateczne wyniki dyktowane są nie przez rzeczową wiedzę, logikę i bezstronne ważenie racji, lecz przez pragnienie, by było lub stało się tak a tak. (Z. Pietrasiński, Mądrość, 2001, s. 25).
Wszystko zatem to, co tak „myślącemu” kłóci się z jego oczekiwaniami, co narusza zakres jego chcenia jest bagatelizowane czy ignorowane, sprzyjając podtrzymywaniu nadziei i złudzeń na wątpliwych, bo nieadekwatnych od realiów przesłankach. Życzeniowiec, bo tak można też określić ten typ osób kierujących się wishful thinking, odrzuca w sposób bezkrytyczny sądy i argumenty przeciwne własnym oczekiwaniom, otaczając się ludźmi, którzy go w tym jeszcze utwierdzą. W tym celu brnie w samozakłamaniu, nie pamiętając, co wcześniej w jego postawach było przedmiotem akceptacji czy dezakceptacji, co było intencją a co urzeczywistnionym zamiarem. Gubi się w swoich reakcjach podejmowanych pod presją emocji, przeceniając zarazem własne możliwości, stwarzając zarazem sobie, jak i innym kłopoty.
Zgodnie z zasadą Westheimera: Aby oszacować czas potrzebny na wykonanie jakiegoś zadania, należy przewidywany czas pomnożyć przez dwa i przyjąć jednostkę czasu o rząd wyższą. A więc jeśli nam się zdaje, że napiszemy jakiś program w dwa dni, to w rzeczywistości praca nad nim zajmie ze cztery tygodnie (tamże, s. 28).
Z takim właśnie myśleniem życzeniowym spotykam się najczęściej wśród dużej części osób studiujących zaocznie. Wielu z nich wydaje się, że jeśli zapłacili za studia, uczęszczają na zajęcia w zgodzie z dopuszczalną przez nauczycieli normą nieobecności, to przecież praca dyplomowa, która jest koniecznym warunkiem sfinalizowania kształcenia, jest w zasięgu ich ręki (bo przecież nie umysłu). Tyle lat chodzili do szkoły i jakoś im się udawało. Niektórym nawet pomogła amnestia maturalna R. Giertycha, więc niby dlaczego i tym razem miałoby się nie powieść.
Wystarczy przecież tylko chcieć, mieć wokół siebie kogoś, kto na nich „zapracuje” (pójdzie na wykłady, da kopie notatek, podpowie w czasie egzaminu lub zakupi u infobrokera „gotowca” itp.). Im się wydaje, że wszystko można kupić. Ale do czasu, gdyż w którymś momencie skończą się zasoby możliwego wspierania ich „myślenia” i staną oko w oko z wyimaginowanym światem chceń wobec realnej niemożności. Wystarczy, że dojdą do tego czynniki nieprzewidywalne, losowe, okoliczności zewnętrzne (często niezależne od nich samych), a katastrofa będzie blisko.
Drodzy studenci! Jeśli chcecie ukończyć studia w regulaminowym terminie, to zabierzcie się szybko do pracy i kierujcie się zasadą Westheimera, bo nie zdążycie. Fakt waszej możliwej klęski nie będzie przedmiotem tabu. Prędzej czy później wyjdzie na jaw, że sami przyczyniliście się do porażki. Fakty w takich sytuacjach są gołe i nic nie pomogą wasze uniki, kłamstwa, insynuacje. Tak rozumiane chciejstwo służy bowiem podejmowaniu błędnych decyzji i popadaniu w nieszczęścia, w których przyjdzie wam niedługo pocieszać się samemu.
Wańkowicz miał rację: Im większa bezsiła, tym większe chciejstwo.