Katarzyna
Sadło dzieli się z czytelnikami "Rzeczpospolita. Plus. Minus"(2025,
nr 14, s.40) gorzką refleksją o decyzji premiera Donalda Tuska wygaszającej projekt
wprowadzenia z dniem 1 września 2025 roku nowego a obowiązkowego przedmiotu
"edukacja zdrowotna". Publicystka nie spodziewała się po tym rządzie
uległości wobec opinii publicznej, że "rząd jest tak bardzo
zewnątrzsterowny i wystraszy się środowisk co prawda głośnych, ale niemających
w tej sprawie racji".
Niestety,
K. Sadło komentuje ten fakt też nie mając racji. Nie wie czy nie chce spojrzeć
kompetentnie na politykę oświatową, której główni sprawcy nie liczą się z
wiedzą na temat reform szkolnych. To, że wybitny profesor UW Zbigniew
Izdebski podjął się zadania opracowania z zespołem także doradców partyjnych
interesów władz MEN, musiało tak się skończyć, gdyż mamy rok wyborczy.
Gdyby
nie było wyborów politycznych w RP, to zapewniam, że niekompetentne władze MEN
wprowadziłyby ten przedmiot i szereg innych absurdalnych zmian, wbrew opinii
publicznej, na przekór przede wszystkim racjonalności pedagogicznej,
naukowej. Prof. Z. Izdebski zapewne zaufał rządzącym, że spełnią naukowe
wymogi jego projektu, ale nie mógł, albo nie chciał przewidzieć, że resortowi doktrynerzy
neolewicy nie są zainteresowani nauką. Oni zamierzają realizować hidden
curriculum. Tymczasem edukacji zdrowotna jest konieczna.
Cały
szum wokół "edukacji zdrowotnej" miał służyć odwróceniu uwagi opinii
publicznej od innych, a niekompetentnych decyzji i zapowiedzi kolejnych absurdów w
systemie oświatowym. Tak postępuje od trzech dekad każda ideokratyczna władza
MEN. Oświata nie jest DOBREM WSPÓLNYM, bo ma być - w świetle patopolityki -
DOBREM PARTII WŁADZY.
Jakie
"konfitury" czekają na tak prowadzących oświatę? Dowiecie się, po
upadku rządu i przejęciu władzy przez inną formację, która tak, jak obecny rząd, odsłoni niektóre tylko patologiczne "zyski" poprzedników.
W
1999 roku PAP informowała na łamach prasy ogólnokrajowej: "Marszałek Sejmu
Maciej Płażyński skrytykował ministra edukacji za uchylenie zarządzenia rektora
Uniwersytetu Warszawskiego, na mocy którego można było odebrać tytuł magistra
posłowi AWS Andrzejowi Anuszowi. W ocenie marszałka, decyzja ministra może mieć
negatywny wpływ na nitowania rządu" (1999/57, s.2). Tak jest po dzień
dzisiejszy. PiS też nie reagował na niektóre dewiacje we własnych szeregach i
przegrał wybory, choć je wygrał.
W
tym tygodniu ujawniono zamieszczenie na stronie Sejmu przez ministrę Katarzynę Kotulę,
że ma wykształcenie magisterskie z filologii angielskiej, podczas gdy
ukończyła studia I stopnia, a więc studia licencjackie w Collegium... Balticum. Polityczka, ministra w obecnym rządzie nie interesowała się tym, jaka informacja o
jej wykształceniu widnieje od wielu lat na ten temat?
Co
za różnica, jakie sprawujący władzę posiadają wykształcenie, skoro w polityce można działać i
zarabiać bez matury, a nawet otrzymać miliony za zatrudnienie w spółkach Skarbu Państwa (najlepiej z
dyplomem Collegium Humanum)? Marszałek Sejmu Szymon Hołownia nie ma wyższego
wykształcenia, ale z tym się nie kryje. Nie ma się czego wstydzić.
Przywołana
na wstępie felietonistka K. Sadło trafnie domyka swój tekst poglądem, który
jest mi częściowo bliski (w pierwszym zdaniu):
"Dobrze
przemyślana edukacja zdrowotna, z której przecież można byłoby wyjąć elementy
typowo światopoglądowe (a wbrew pozorom nie jest ich wcale tak dużo), byłaby
dla dobra dzieci i młodzieży dużo ważniejsze niż jedynie do tej pory
"sukces" Ministerstwa Edukacji, czyli wyrzucenie Rymkiewicza z lektur
szkolnych. Mogłabym zrozumieć kapitulację, gdyby poprzedziła ją jakaś walka i
gdyby była to walka o pryncypia. Ale premier oddał tę walkę walkowerem, na
dodatek nie bardzo wiadomo komu".
Skoro oddano resort edukacji politykom neolewicy nie po to,
by kierowali się dobrem dzieci i młodzieży, tylko by zaspokoili swoje aspiracje ideokratyczne dla m.in. wizerunkowych potrzeb własnych oraz oczekiwań własnego
elektoratu.