Na łamach "Forum Akademickiego"
(2/2021) pojawił się felieton profesora Dariusza Galasińskiego -
psychologa i językoznawcy pod intrygującym tytułem: "Dyscyplinarna nuda". Jego felieton
zainteresował mnie, bowiem wyraził w nim pogląd, z którym identyfikuję się od
dawien dawna, a mianowicie, że przeniesienie psychologii, podobnie jak
pedagogiki czy socjologii z nauk humanistycznych do politycznie wygenerowanej
przez prof. Barbarę Kudrycką w 2011 r. nowej dziedziny nauk -
nauk społecznych było fatalnym rozwiązaniem.
Trzeba było, jak ma to miejsce w wielu
krajach, utworzyć interdyscyplinarną dziedzinę nauk, jaką jest dziedzina nauk
humanistyczno-społecznych. Nawet w czasach, kiedy jeszcze nie powstał
zamiar wydzielenia z nauk humanistycznych nauk społecznych działała w
Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów Sekcja Nauk Humanistycznych i
Społecznych.
Profesor tak pisze o nonsensownym
zarządzaniu nauką w naszym kraju:
Gdy starałem się o tytuł naukowy, rada naukowa, do której zwróciłem się z
wnioskiem w tej sprawie, właściwie nie zajęła się moim dorobkiem. Dużo
ważniejsze dla członków rady było to, do jakiej dyscypliny należy go przypisać.
Rada bowiem uznała, że skoro nie zajmuję się za bardzo strukturą języka
(jakimiś grupami spółgłoskowymi czy innymi formantami), to lingwistą chyba
jednak nie jestem. Kimże zatem jestem?
Może psychologiem, a może jednak antropologiem, kto wie, a może
kulturoznawcą? I tak to rada radziła przez kilkanaście
miesięcy (sic!), konkludując wreszcie, że nie poprze mojego wniosku, bo jakże
tak popierać wniosek nieczysty dyscyplinarnie. Po odwołaniu ktoś wpadł na
genialny pomysł, że przecież profesura jest w dziedzinie, a nie w dyscyplinie,
więc dyscypliny określać nie trzeba. Tak to uzyskałem tytuł naukowy.
Mój pech dyscyplinarny
nie skończył się tutaj. Kilka lat później minister Barbara Kudrycka postanowiła
przemianować psychologię z nauki humanistycznej na społeczną. Wątpię,
by psychologia na tym zyskała, jednak dla mnie oznaczało to, że moja
habilitacja z językoznawstwa przestała się liczyć w minimum kadrowym
psychologii. W ten sposób stałem się niechętnym członkiem jakżeż elitarnego
klubu posiadaczy dwu habilitacji. Ba, ja nawet dwa kolokwia habilitacyjne
przetrwałem.
Istotnie, chcąc być zaliczonym do minimum
naukowego w uczelni jako badacz komunikacji międzyludzkiej miał problem, bowiem
stopień doktora nauk uzyskał w dyscyplinie językoznawstwo, a więc w dziedzinie
nauk humanistycznych, a nie społecznych. Ba, oceniających jakość kształcenia w
uczelni oraz rozpatrujących jej wniosek o uprawnienia do nadawania stopnia
naukowego w dyscyplinie psychologia nie interesowały osiągnięcia badawcze tego
uczonego dotyczące m.in. analiz "chwalenia się jako typu wypowiedzi perswazyjnej" (doktorat w 1990
r.), jak i wydana przez niego pierwsza w językoznawstwie monografia na temat "oszustwa komunikacyjnego w rzeczywistych sytuacjach komunikacyjnych" (habilitacja z językoznawstwa - w dziedzinie nauk humanistycznych).
Nie miał wyjścia, jeśli chciał być zaliczony do minimum kadrowego, by prowadzić z
psychologami interdyscyplinarne badania w powyższym zakresie. Przygotował zatem
kolejne rozprawy, które stały się podstawą do nadania mu w 2013 r. kolejnego
stopnia doktora bailitowanego, tym razem w dyscyplinie psychologia, w
dziedzinie nauk społecznych. Temat podstawowego osiągnięcia brzmiał: Men's
Discourses of Depression.
Doskonale
rozumiem dylemat, który D. Galasiński rozwiązał tak naprawdę dla dobra uczelni, skoro ta chciała go zatrudnić właśnie w dziedzinie nauk społecznych, a nie
humanistycznych. Wielokrotnie pisałem o tak absurdalnym odcięciu nauk
społecznych od nauk humanistycznych. Dzięki temu dyscypliny nauk społecznych stały się doskonałym
narzędziem do manipulacji tak przez sprawujących władzę (cyniczna inżyniera
społeczna z zastosowaniem narzędzi manipulacji i socjotechniki), jak i tych
naukowców, którzy postanowili zarabiać na konstruowaniu pseudonaukowych koncepcji łącząc je
z różnego rodzaju szkoleniami, kursami, warsztatami itp.
Jestem zatem pełen uznania, że tak
znaczący Uczony trafnie skrytykował byłą minister nauki i szkolnictwa wyższego
B. Kudrycką za nonsensowną typologię dziedzin, dyscyplin. Nie dostrzegła wprawdzie jeszcze jednej kategorii, jaką wprowadziła ministra, a mianowicie - obszarów nauk. Dobrze, że zrezygnował z nich Jarosław
Gowin.
Nadal mamy zapowiedzianą
ewaluację dyscyplin naukowych a zarazem przeciwstawne jej oczekiwania władz resortu, by
zintensyfikować interdyscyplinarne badania naukowe. Jak widać, administrujący
nauką są niekonsekwentni. Ba, nowy minister P. Czarnek wprowadził afiliację dyscyplin naukowych do wykazu punktowanych czasopism.
Prof. D. Galasiński pisze dalej w swoim felietonie:
Powiem wprost i na tyle dosadnie, na ile mam odwagę. Otóż uważam, że skupienie
polskiej nauki na dyscyplinie, ta wręcz obsesja dyscyplinarna, jest tyleż
nonsensowne, co przeciwużyteczne.
Nie rozumiem wyrażonego przez autora
poczucia odwagi, bo niby w czym mogłaby zagrozić jemu tego typu opinia? Musi
mieć chyba wypaczony obraz naszego kraju? Co to za odwaga?
Niezależnie od autoafirmacji psychologa w pełni popieram jego o inter-i transdycyplinarność w badaniach naukowych oraz w recenzowaniu ich wyników przez specjalistów zajmujących się tym samym przedmiotem badań, ale nie tak samo i nie z tego samego miejsca (dyscypliny). Prof. D. Galasiński przedstawia na Twitterze siebie jako Foreigner. Immigrant.
Professor; qualitative DA; suicide, masculinity, fatherhood, mental illness. My
Ts RT≠endorsement #StrajkKobiet.
Niestety, w dalszej części felietonu stracił kontrolę nad
wiarygodnością własnych utyskiwań, ale o tym napiszę jutro.