11 marca 2021

Powraca spór o relacje między dziedzinami a dyscyplinami nauk (cz.1)

 


   

    Na łamach "Forum Akademickiego" (2/2021) pojawił się felieton profesora Dariusza Galasińskiego - psychologa i językoznawcy pod intrygującym tytułem: "Dyscyplinarna nuda".  Jego felieton zainteresował mnie, bowiem wyraził w nim pogląd, z którym identyfikuję się od dawien dawna, a mianowicie, że przeniesienie psychologii, podobnie jak pedagogiki czy socjologii z nauk humanistycznych do politycznie wygenerowanej przez prof. Barbarę Kudrycką w 2011 r. nowej dziedziny nauk - nauk społecznych było fatalnym rozwiązaniem. 

    Trzeba było, jak ma to miejsce w wielu krajach, utworzyć interdyscyplinarną dziedzinę nauk, jaką jest dziedzina nauk humanistyczno-społecznych.  Nawet w czasach, kiedy jeszcze nie powstał zamiar wydzielenia z nauk humanistycznych nauk społecznych działała w Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów Sekcja Nauk Humanistycznych i Społecznych.  

     Profesor tak pisze o nonsensownym zarządzaniu nauką w naszym kraju: 

Gdy starałem się o tytuł naukowy, rada naukowa, do której zwróciłem się z wnioskiem w tej sprawie, właściwie nie zajęła się moim dorobkiem. Dużo ważniejsze dla członków rady było to, do jakiej dyscypliny należy go przypisać. Rada bowiem uznała, że skoro nie zajmuję się za bardzo strukturą języka (jakimiś grupami spółgłoskowymi czy innymi formantami), to lingwistą chyba jednak nie jestem. Kimże zatem jestem? 

   Może psychologiem, a może jednak antropologiem, kto wie, a może kulturoznawcą? I tak to rada radziła przez kilkanaście miesięcy (sic!), konkludując wreszcie, że nie poprze mojego wniosku, bo jakże tak popierać wniosek nieczysty dyscyplinarnie. Po odwołaniu ktoś wpadł na genialny pomysł, że przecież profesura jest w dziedzinie, a nie w dyscyplinie, więc dyscypliny określać nie trzeba. Tak to uzyskałem tytuł naukowy.

   Mój pech dyscyplinarny nie skończył się tutaj. Kilka lat później minister Barbara Kudrycka postanowiła przemianować psychologię z nauki humanistycznej na społeczną. Wątpię, by psychologia na tym zyskała, jednak dla mnie oznaczało to, że moja habilitacja z językoznawstwa przestała się liczyć w minimum kadrowym psychologii. W ten sposób stałem się niechętnym członkiem jakżeż elitarnego klubu posiadaczy dwu habilitacji. Ba, ja nawet dwa kolokwia habilitacyjne przetrwałem. 

   Istotnie, chcąc być zaliczonym do minimum naukowego w uczelni jako badacz komunikacji międzyludzkiej miał problem, bowiem stopień doktora nauk uzyskał w dyscyplinie językoznawstwo, a więc w dziedzinie nauk humanistycznych, a nie społecznych. Ba, oceniających jakość kształcenia w uczelni oraz rozpatrujących jej wniosek o uprawnienia do nadawania stopnia naukowego w dyscyplinie psychologia nie interesowały osiągnięcia badawcze tego uczonego dotyczące m.in. analiz "chwalenia się jako typu wypowiedzi perswazyjnej" (doktorat w 1990 r.), jak i wydana przez niego pierwsza w językoznawstwie monografia na temat "oszustwa komunikacyjnego w rzeczywistych sytuacjach komunikacyjnych" (habilitacja z językoznawstwa - w dziedzinie nauk humanistycznych). 

    Nie miał wyjścia, jeśli chciał być zaliczony do minimum kadrowego, by prowadzić z psychologami interdyscyplinarne badania w powyższym zakresie. Przygotował zatem kolejne rozprawy, które stały się podstawą do nadania mu w 2013 r. kolejnego stopnia doktora bailitowanego, tym razem w dyscyplinie psychologia, w dziedzinie nauk społecznych. Temat podstawowego osiągnięcia brzmiał: Men's Discourses of Depression.

   Doskonale rozumiem dylemat, który D. Galasiński rozwiązał tak naprawdę dla dobra uczelni, skoro ta chciała go zatrudnić właśnie w dziedzinie nauk społecznych, a nie humanistycznych. Wielokrotnie pisałem o tak absurdalnym odcięciu nauk społecznych od nauk humanistycznych. Dzięki temu dyscypliny nauk społecznych stały się doskonałym narzędziem do manipulacji tak przez sprawujących władzę (cyniczna inżyniera społeczna z zastosowaniem narzędzi manipulacji i socjotechniki), jak i tych naukowców, którzy postanowili zarabiać na konstruowaniu pseudonaukowych koncepcji łącząc je z różnego rodzaju szkoleniami, kursami, warsztatami itp.        

Jestem zatem pełen uznania, że tak znaczący Uczony trafnie skrytykował byłą minister nauki i szkolnictwa wyższego B. Kudrycką za nonsensowną typologię dziedzin, dyscyplin. Nie dostrzegła wprawdzie jeszcze jednej kategorii, jaką wprowadziła ministra, a mianowicie - obszarów nauk. Dobrze, że zrezygnował z nich Jarosław Gowin. 

Nadal mamy zapowiedzianą ewaluację dyscyplin naukowych a zarazem przeciwstawne jej oczekiwania władz resortu, by zintensyfikować interdyscyplinarne badania naukowe. Jak widać, administrujący nauką są niekonsekwentni. Ba, nowy minister P. Czarnek wprowadził afiliację dyscyplin naukowych do wykazu punktowanych czasopism.  

Prof. D. Galasiński pisze dalej w swoim felietonie:  

Powiem wprost i na tyle dosadnie, na ile mam odwagę. Otóż uważam, że skupienie polskiej nauki na dyscyplinie, ta wręcz obsesja dyscyplinarna, jest tyleż nonsensowne, co przeciwużyteczne.

Nie rozumiem wyrażonego przez autora poczucia odwagi, bo niby w czym mogłaby zagrozić jemu tego typu opinia? Musi mieć chyba wypaczony obraz naszego kraju? Co to za odwaga?    

Niezależnie od autoafirmacji psychologa w pełni popieram jego o inter-i transdycyplinarność w badaniach naukowych oraz w recenzowaniu ich wyników przez specjalistów zajmujących się tym samym przedmiotem badań, ale nie tak samo i nie z tego samego miejsca (dyscypliny). Prof. D. Galasiński przedstawia  na Twitterze siebie jako Foreigner. Immigrant. Professor; qualitative DA; suicide, masculinity, fatherhood, mental illness. My Ts RT≠endorsement #StrajkKobiet. 

Niestety, w dalszej części felietonu stracił kontrolę nad wiarygodnością własnych utyskiwań, ale o tym napiszę jutro.