Wydawałoby się, że autorytet naukowy w zakresie psychologii komunikacji (problematyka perswazji i kłamstwa) będzie wiarygodny w swoim przekazie. Tymczasem prof. Dariusz Galasiński zawarł w drugiej części swojego felietonu ("Forum Akademickie" 2/2021) zdumiewająco nieprawdziwy komentarz o postępowaniach awansowych w naszym kraju.
Po pierwsze manipuluje rzekomą frustracją
związaną z tym, że:
"Gdy starałem się o tytuł naukowy,
rada naukowa, do której zwróciłem się z wnioskiem w tej sprawie, właściwie nie
zajęła się moim dorobkiem. Dużo ważniejsze dla członków rady było to,
do jakiej dyscypliny należy go przypisać. Rada bowiem uznała, że skoro nie
zajmuję się za bardzo strukturą języka (jakimiś grupami spółgłoskowymi czy
innymi formantami), to lingwistą chyba jednak nie jestem. Kimże zatem
jestem?"
Dodaje przy tym kolejną bzdurę:
"Po odwołaniu ktoś wpadł
na genialny pomysł, że przecież profesura jest w dziedzinie, a nie w
dyscyplinie, więc dyscypliny określać nie trzeba. Tak to uzyskałem tytuł
naukowy."
Co to za doktor habilitowany (podwójnie - z
językoznawstwa i psychologii), który w 2006 r. nie wiedział, jakie są wymagania
i możliwości ubiegania się o tytuł naukowy profesora? Na pewno w tym
czasie, kiedy składał wniosek o tytuł naukowy profesora, obowiązywało prawo, w
świetle którego tytuł profesora nadaje Prezydent w dziedzinie nauk, a nie w
dyscyplinie. Po co zatem zamieszcza taką informację?
Nikt nie musiał wpadać na genialny pomysł! Prof. D. Galasiński otrzymał nominację profesorską z rąk prezydenta
III RP w dziedzinie nauk humanistycznych w 2007 roku. W tej dziedzinie wówczas było zarówno
językoznawstwo jak i psychologia.
Tymczasem dalej rozwodzi się w swoim
felietonie:
"Co rusz czytamy w recenzjach awansowych, że może i dorobek jest, ale
nie w dyscyplinie, w której działa recenzent. Recenzenci rozważają, czy napisać
recenzję pozytywną, bo przecież należy bronić czystości dyscypliny. Recenzent w
jednym z moich postępowań awansowych napisał, że takich badań, jakie prowadzę,
w przedmiotowej dyscyplinie się nie prowadzi i napisał, jak naprawdę powinny wyglądać
moje badania. Konkludował negatywnie, choć w recenzji w ogóle nie kwestionował
dorobku. Mój dorobek tylko nie pasował do recenzenckiej wizji dyscypliny".
Ponownie muszę zwrócić uwagę autorowi tego felietonu, że wypisuje bzdury. W przypadku wniosków o tytuł
naukowy profesora recenzenci nie muszą bronić "czystości
dyscypliny". Czyżby nie wiedział, że właśnie na tym polega różnica między naukowcami ubiegającymi
się o stopień naukowy doktora habilitowanego, który musiał być w ramach
dyscypliny naukowej, a tytułem naukowym profesora w ramach szeroko pojmowanej dziedziny nauk, a więc wykraczającym poza własną dyscyplinę?
To oczywiste, że rady jednostek
rekomendujące wówczas Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów recenzentów
do postępowania na tytuł profesora musiały wiedzieć, w jakiej dyscyplinie
naukowej lokowane są osiągnięcia naukowe kandydata, ale nie po to, by zachować
jakąkolwiek "czystość dyscypliny", tylko by wskazać na recenzentów adekwatnych do osiągnięć kandydata.
Jeżeli zatem dr hab. D. Galasiński miał
zamiar przedłożyć jako swoje wybitne osiągniecia naukowe z językoznawstwa i
psychologii, to powinien o tym poinformować radę jednostki naukowej, by ta nie
ograniczyła grona 5 recenzentów do jednej dyscypliny, ale zaproponowała 2
czy 3 z jednej i 2 czy 3 z drugiej. To chyba powinno być nie tylko
logiczne dla kogoś, kto zajmuje się psychologią komunikacji. Nieprawdaż?
Jutro o kolejnej manipulacji w
krótkim felietonie tego Profesora.