Jak sygnalizują mi po jakimś czasie absolwenci mojego seminarium magisterskiego, do pracy na uczelni trzeba się niejako urodzić i/lub mieć środki do życia. Pedagogikę studiują przede wszystkim kobiety, które po założeniu rodziny koncentrują się na macierzyństwie, trosce o rodzinę, a często także poświęcają swój czas opiece nad rodzeństwem czy starszymi już rodzicami. Trudno jest im pogodzić pracę naukową z rolami, które stanowią dla nich ważny sens życia.
Kiedy młodych adeptów studiów można było zatrudnić na stanowisku
asystenckim, w ramach którego miał czas na dojrzewanie do równoległych ról:
nauczyciela akademickiego, dydaktyka szkoły wyższej, edukatora dorosłych,
archiwisty, diagnosty, metodologa badań społecznych i badacza-praktyka można
było liczyć na wysoki poziom dysertacji doktorskich.
W naukach humanistycznych i społecznych pośpiech jest nie tylko
złym doradcą, ale i czynnikiem redukującym poziom koniecznego zaangażowania w
samokształcenie i weryfikowanie własnych kompetencji. Trzeba bowiem nie tylko
prowadzić ponad 200 godzin zajęć dydaktycznych, ale też czytać, bada i
publikować wyniki dociekań w okresie o połowę krótszym, niż miało nań moje
pokolenie, bo trwającym zaledwie cztery lata.
Są wśród doktorantów tytani pracy naukowej, osoby wybitnie
uzdolnione, ale muszą mieć zapewniony spokój i wparcie tak w środowisku
rodzinnym, domowym, jak i przyzwolenie na eksperymentowanie, podejmowanie
ryzyka i działanie wykluczające ageistyczną i rywalizacyjną, czyli
bezinteresowną zawiść.
Być może dlatego mamy coraz mniej rewolucyjnych rozpraw
doktorskich, nie mówiąc już o habilitacyjnych. Jedni ścigają się z drugimi lub
wykonują swoje rzemiosło pod wpływem formalnego ciśnienia czy zagrożenia utratą
miejsca pracy.
Uniwersytety stały się bowiem miejscami troski socjalnej o tych,
którzy od lat prowadzą ćwiczenia, wykłady, ale nie zamierzali i nie chcą
angażować się w rozwój nauki, a tym samym własny. Im wystarczy bezpieczeństwo
socjalne. Po kilkunastu latach napiszą z Bożej Łaski doktorat, a rada jednostki
nada im z poczuciem wdzięczności stopień naukowy doktora. Dziekan zapewni awans
na stanowisko adiunkta i znowu przez kilkanaście lat będą trwać, kształcić
innych bez jakichkolwiek korzyści dla własnej dyscypliny naukowej.
Dobrze zatem się stało, że ministerstwo zmieniło prawo gwarantując
wiecznym adiunktom nie tylko stanowisko wykładowcy, ale także stwarzając im
możliwość zatrudnienia na stanowisku dydaktycznym. Proporcje między dydaktykami
a naukowcami sprawiają, że w danej uczelni określona dyscyplina naukowa będzie
miała szanse na swój dalszy rozwój, istnienie po ewaluacji w 2022 r., albo
zostanie wymazana wraz z uzyskanymi dotychczas uprawnieniami do nadawania stopni naukowych.