11 marca 2014

Akademicki mobbing

Otrzymałem list od jednego z adiunktów, którego treść jest bulwersująca. Nadawca podpisał się pod swoim listem, a zatem nie jest to anonim, jakaś uknuta intryga, tylko próba podzielenia się problemem wobec którego jest on w jakimś sensie bezradny. Nawet nie upomina się o jego rozwiązanie. Dzieli się gorzkim w treści listem z powodu rozgoryczenia i żalu, że w państwowym uniwersytecie spotkała go upokarzająca sytuacja. W jej efekcie, po kilkudziesięciu latach pracy naukowo-badawczej, po przedłożonym do oceny dorobku naukowym i uzyskaniu czterech pozytywnych recenzji, wylądował na bruku.

W tym uniwersytecie i na jego wydziale, gdzie niektórzy nauczyciele akademiccy referują swoim studentom problem ekskluzji społecznej, roztkliwiają się nad ofiarami wykluczenia, a psycholodzy rozprawiają się z fenomenem mobbingu, wypalenia zawodowego i toksycznych osobowości, można by skierować studiujących pedagogikę na kliniczną obserwację do domu ich - do niedawna jeszcze - jednego z wykładowców. Niech porozmawiają z nim o tym, jak to jest, kiedy człowiek człowiekowi gotuje podły los. Wszystko zostało wykonane w majestacie prawa, chociaż zanim do tego doszło, wydarzyło się tyle, że można by napisać na ten temat dobrą powieść sensacyjną, coś w rodzaju "Barwy ochronne" (K.Zanussiego).

Historię streszczę jednak w taki sposób, by nie ujawniać jej bohatera ani też jego akademickiego środowiska. W końcu jest to narracja tylko jednej ze stron wydarzeń. Jawi się bardzo wiarygodnie, ale być może będzie miała swój dalszy ciąg, więc nie chcę uprzedzać pewnych faktów czy procesów, jakie powinny w związku z nią nastąpić.

Osoba X (nazwijmy ją umownie "Kotkowski") była przez wiele lat po uzyskaniu stopnia naukowego doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki nauczycielem akademickim jednego z polskich uniwersytetów. Ten jednak nie posiada uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie pedagogika, toteż nic dziwnego, że zgromadziwszy pokaźny dorobek ów adiunkt postanowił w ub.roku otworzyć przewód habilitacyjny (w starym trybie) w innej jednostce akademickiej z odpowiednimi uprawnieniami. I tu zaczął się początek jego dramatu. W jego otoczeniu dużą część sojuszników władzy stanowią osoby z importowanym dyplomem habilitacji z kraju naszych południowych czy wschodnich sąsiadów...

Nagle zmienił się do niego stosunek jego przełożonego, który uzyskał już habilitację i postanowił pozbyć się konkurenta. Odwołał naszego bohatera z funkcji kierownika zakładu bez podania jakiejkolwiek przyczyny. Powód był rzecz jasna - jak to w takich sytuacjach często bywa - ukryty. Otóż wcześniej odwołany z tej funkcji koleś nowego przełożonego, który był z niej kilka lat temu odwołany za niesubordynację, za brak dorobku naukowego i powtarzającą się co roku wielomiesięczną absencję w pracy, miał odzyskać to stanowisko. Pracownicy zakładu jednak go nie chcieli i zaprotestowali, toteż nasz Kotkowski zachował swoją funkcję.

Od tego jednak czasu zaczęły się działania mobbingowe wobec Kotkowskiego - złośliwe zarzuty, nieustanne zlecanie mu przez dyrekcję coraz to nowych zadań, które - co ciekawe - były mu przekazywane drogą mailową bez podpisu zleceniodawcy, z adresu sekretariatu jednostki. Zaczęto też wytwarzać wokół naszego bohatera "gęstą atmosferę" persony non grata. Za jego plecami robiono pogardliwe miny, kiedy chciał coś załatwić, to odsyłano go od osoby do osoby, rozpowszechniano niegodziwe plotki na jego temat, itp.itd. Chodziło o to, by wytworzyć wśród pozostałych pracowników przeświadczenie, że jest on zbyteczny a nawet szkodliwy w tej jednostce.

W końcu zlikwidowano Kotkowskiemu zakład, który - tak na marginesie - miał najlepsze osiągnięcia naukowe na wydziale, a pracowników rozparcelowano do innych jednostek. To znana zasada pozbywania się opozycji ("dziel i rządź"). W tym czasie nasz bohater otworzył przewód habilitacyjny w innej jednostce w kraju. Prawdopodobnie to możliwe usamodzielnienie się naukowe Kotkowskiego dla tych funkcyjnych na jego wydziale, którzy albo sami byli bez habilitacji, albo uzyskali docenturę w Rosji lub na Słowacji (ale nie z pedagogiki), stało się iskrą zapalną całego konfliktu.

Kiedy złożył do druku w uniwersyteckiej oficynie swoją rozprawę habilitacyjną, przeleżała w niej prawie rok. Dysertacje innych osób miały przyspieszoną ścieżkę. Ta jednak była niepożądana. Pech chciał, habilitant Kotkowski otrzymał aż cztery pozytywne oceny swojego dorobku. Postanowiono jednak utrudnić mu przygotowanie się do kolokwium habilitacyjnego, obciążając go z nowym rokiem akademickim aż dziesięcioma przedmiotami (rzecz jasna spoza obszaru jego kompetencji). Niech się douczy, niech wie o jeden temat więcej od studentów. Nie będzie miał czasu na własny awans.

Rzeczywiście. Dopuszczony do kolokwium habilitacyjnego, nie poradził sobie z pytaniami, jakie padły w jego trakcie ze strony członków rady jednostki, która je przeprowadzała. Zgodnie z prawem (pisałem o tym w blogu) habilitant może zwrócić się do rady jednostki o powtórzenie kolokwium po 6 miesiącach. Rada wyraziła na to zgodę, ale w jego macierzystej uczelni wprost świętowano jego porażkę, którą przypieczętowano nieprzedłużeniem z nim zatrudnienia. Tak wylądował na bruku, w Urzędzie Pracy.

Tak też dokonuje się ekskluzji społecznej i akademickiej niektórych nauczycieli akademickich. Ktoś, dzięki komu jednostka zyskiwała punkty za wysoki poziom badań naukowych, współpracę międzynarodową, dużą liczbę publikacji, itp., kiedy mógł się usamodzielnić naukowo, stał się NIKIM i nikomu niepotrzebnym specjalistą. Teraz pobiera zasiłek dla bezrobotnych... a dwór się cieszy i raduje. To jeszcze nie finał tej historii. Ta bowiem nas uczy, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.




15 komentarzy:

Belfer pisze...

Jakie to prawdziwe, zwłaszcza jeżeli potencjalny habilitowany już jako doktor ma pokaźny dorobek plus inne atrybuty od szefa np. Instytutu. Zaczynają się wtedy "kąsania", wydłużania pewnych spraw, prośba o ocenę spotyka się z pytaniem: po co? Zaczyna brakować pieniędzy na konferencje, a szef jeździ sobie po świecie po kilka tygodni i są pieniądze.

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie Profesorze, niestety takie zachowania w środowisku nie należą do rzadkości. Ja i moje koleżanki i koledzy habilitacje uzyskiwaliśmy w atmosferze "pracy podziemnej". Mój wydział też nie ma uprawnień habilitacyjnych. Wszyscy ci, którzy uzyskali w ciągu ostatnich 2-3 lat habilitację w Polsce w uznanych ośrodkach są obiektem zazdrości i zawiści. Niestety 'uczeni" z habilitacjami ukraińskimi, rosyjskimi, słowackimi itp. 'okopują się" zwłaszcza na prowincji.

Anonimowy pisze...

Pan Profesor dotknął bardzo ważnego tematu, którym decydenci konstruujący cały "feudalny" mechanizm egzystencji pracownika naukowego i jego awansu nie chcą się poważnie zajmować. Myślę, że gdyby ogłosić konkurs na powieść o przegranych karierach akademickich otrzymalibyśmy mnóstwo prac, z których każda byłaby tyleż zajmująca, co przerażająca brutalnością środowiska, permanentnym łamaniem praw człowieka we wszystkich możliwych wymiarach. Przeżyłam to: przeciążanie pracą administracyjną na tzw. stanowiskach pomocniczych, z których najbardziej wrednym jest bycie zastępcą dyrektora instytutu. Zawłaszczanie dorobku naukowego młodszego pracownika, bo ponoć nie może być redaktorem pracy zbiorowej, a jego miejsce zajmuje ustawiony profesor z nomenklatury. Pogardliwy stosunek profesorów do adiunktów a potem starszych wykładowców, którzy pomimo wszystko chcą dokończyć zaczętą pracę. Wypominanie im, że tylko dzięki ich "dobrej woli" są na uczelni "tolerowani" Chyba pedagogika ma w "dorobku" tak wiele przykładów tych trudnych losów bardzo wartościowych ludzi, którym nie udało się rozwinąć skrzydeł, ponieważ ktoś ciągle podcinał im pióra. Nie sądzę, aby coś się mogło w tej materii zmienić, gdyż kolejne wymogi dochodzenia do habilitacji są coraz bardziej wyśrubowane, a starzy "wyjadacze" z habilitacją czują się bezkarni, od lat niczego interesującego nie tworzą i nikt ich nie jest w stanie zweryfikować. A nawet gdyby ich ktoś w końcu do czegoś przymusił i tak znajdą pomocnika w młodszej kadrze, którą po "mistrzowsku" mobbingują i wypalają. Pozostaje mi tym wszystkim młodym ludziom życzyć jednego, nie dajcie się "Jeszcze się nam pokłonią, Ci co palcem wygrażali"

Anonimowy pisze...

Skoro pan dr ma wciaz otwarte postepowanie habilitacyjne, nie zdal egzaminu, ktory musi powtorzyc, to prawdopodobnie zostal zwolniony w sposob niezgodny z prawem. Dobry adwokat powinien w tej sytuacji pomoc.

PEDAGOG pisze...

Komentarz od osoby, która nie chce ujawnienia nazwiska:

"Ostatnio zastanawiałam się - z perspektywy badawczej - nad różnymi patologiami w szkolnictwie wyższym, w związku z ostatnim neoliberalnym dyskursem. Myślałam głównie o tym, jak wprowadzone zmiany na poziomie ministerialnym, będą wpływać na dalszy rozwój kariery młodych naukowców. Moja refleksja zrodziła się pod wpływem przeprowadzonych przeze mnie rozmów wśród młodych adiunktów, którzy jak przyznają coraz częściej kierują się w swojej działalności orientacją instrumentalną w nauce (wg. hasła "czy to się opłaca"?).

Ponadto w ostatnim czasie w Stanach Zjednoczonych, ale także w Australii i Wielkiej Brytanii, istnieje tendencja do redukcji etatów i zatrudniania pracowników naukowo-dydaktycznych na umowy krótkoterminowe np. na okres jednego semestru. Sądzę, że zmierzamy w tym samym kierunku, także i w Polsce. Nic więc dziwnego, iż młodzi naukowcy będą żyć w permanentnej niepewności. Ponadto dwa lata temu zespół amerykańskich badaczy pod kierownictwem Arthura Levina, opublikował, jak dla mnie wstrząsający raport, o wykorzystywaniu badań z zakresu studiów edukacyjnych w polityce czy praktyce szkolnej.
Udowodnili oni, że ani politycy, ani eksperci, ani nauczyciele nie korzystają z dorobku naukowego, a swoje programy tworzą ad hoc. Podejrzewam, że polski raport, przyniósłby podobne wnioski. To również rodzi frustracje wśród ludzi uniwersytetów.
Jednak po przeczytaniu dzisiejszego wpisu na Pana Profesora blogu, myślę, że w polskiej rzeczywistości mamy do czynienia z innymi sytuacjami, potęgującymi niepewność oraz frustrację. Nasi eksperci rządowi budują w naszym kraju coś na wzór Chińskiej Republiki Ludowej - rozwiązania modelu rynkowego wprowadzają do systemu biurokratyczno-oligarchicznego. Kwestie mobbingu w USA są skutecznie rozwiązywane na drodze sądowej. Ostatnio głośną sprawą był pozew zbiorowy pracowników jednej z uczelni pro-profit przeciw jej władzom. Chodziło m.in. o to, iż nauczyciele akademiccy są zmuszani do wystawiania takich ocen, które będą wysokie i pozwolą na utrzymanie studentów w systemie. Mieli także "przymykać oczy" na zjawiska plagiatów. U nas walka z plagiatami, czy mobbingiem może pozostać przysłowiową walką z wiatrakami. A ci, którzy się "wychylą" mogą być zastraszani. Stąd porównanie do ChRL.
Osobiście również słyszałam, o różnych praktykach w rzeczywistości akademickiej, które według definicji mobbingu nim są, ale w praktyce nie są tak postrzegane. Myślę tu głównie o "dopisywaniu" do artykułów, zlecaniu zadań nie mających nic wspólnego z działalności akademicką. Podkopywanie zaufania wśród pracowników wydaje się być coraz bardziej powszechne w obliczu wzrastającej konkurencji. Pytanie, które się rodzi brzmi: czy możemy coś z tym uczynić? Czy mamy w sobie tyle odwagi, by przeciwdziałać tym patologiom? .

PEDAGOG pisze...

ciąg dalszy tej wypowiedzi:

Cały czas żyłam w przeświadczeniu, że "układ" nie istnieje. Jednak wpis na Pana Profesora blogu oraz niektóre wypowiedzi młodych pracowników, zmuszają mnie do refleksji, że być może jest inaczej. Czy jesteśmy w stanie pozbyć się "układu"? A może pozbycie się jednego wprowadza w to miejsce inny? Pamiętam kilka lat temu młody lekarz wniósł pozew do sądu przeciw swojemu pracownikowi o mobbing. Sprawa skończyła się tak, że udowodniono powodowi brak kompetencji, chęć zemsty, wykazano mu, iż posiada kiepski dorobek i dlatego czuje się rozżalony. Tajemnicą Poliszynela, był również pozew zbiorowy przeciw jednej z Pań Profesor na jednym z uniwersytetów. Wprawdzie orzeczono, że szefowa mobingowała swoich pracowników, to zatrzymała ona swoją posadę (pracuję do dziś), a osoby które udały się do sądu, zmieniły miejsce pracy.
Współczuję osobie, o której Pan Profesor pisze. Pytanie tylko, czy jest w stanie się obronić? Czy jest w stanie wygrać z systemem? Sądzę, że wokół wielu spraw istnieje "zmowa milczenia", nikt nie będzie nadstawiał głowy. W świecie biznesu i korporacji najważniejsza jest tajemnica. I chyba w tym miejscu uniwersytety stały się bardzo podobne do sektora biznesu

PEDAGOG pisze...

zęść trzecia wypowiedzi:

"gdyby jakaś instytucja zewnętrza (badawcza, badająca opinie publiczną, np. Instytut Spraw Publicznych) opracował raport o skali tego zjawiska. Sądzę, że próba podjęcia badania tego problemu przez badaczy z uniwersytetów mogłaby być nieobiektywna - któż zresztą miałby odwagę mówić o tych kwestiach z kolegą po fachu, nawet z innej uczelni? Może należy podsunąć ten temat jakiejś instytucji nie uwikłanej w system hierarchiczności i władzy.

PEDAGOG pisze...

Kilkanaście lat temu usiłował przeprowadzić badania na ten temat prof. Zbigniew Kwieciński. Jego ankieta, którą skierował do środowisk uniwersyteckich, a dotyczyła szeroko rozumianej patologii akademickiej, nie zyskała akceptacji. Środowisko nie chce i nie życzy sobie takich analiz.

Anonimowy pisze...

Ciśnie się pytane, czy "układ" w rzeczonym przypadku nie miał bezpośredniego wpływu na sam przebieg kolokwium habilitacyjnego. Jeśli można kogoś przepchnąć, to można i uwalić. Jeśli można uwalić, to można i przepchnąć.

A nawiązując do cytowanych słów Anonimowej Znajomej - "myślałam, że układu nie ma" - też tak mi się do niedawna wydawało. Utrata naiwności boli i kosztuje. A mechanizmy wykluczania doświadczane w środowisku akademickim działają szczególnie sprawnie. Cóż, ludzie inteligentni a little.
Ci, którzy także doświadczyli tego wykluczenia, zapewniają tylko ze swych doświadczeń, że układ nie jest wieczny, czasem przegrupowanie sił następuje błyskawicznie i nieoczekiwanie i świadomość tego, to chyba jedyna siła, która trzyma w jakich takich ryzach postaci aktualnie u steru tej machiny.

I już widzę tę falę uczciwości przy konkursach w zatrudnianiu na semestr czy rok! A to by ci była dopiero konkurencyjność, ha, ha! Jeszcze lepsza niż w obecnych konkursach na pracowników uniwersyteckich! Takich analiz to sobie dopiero środowisko nie życzy!

Anonimowy pisze...

Prawdopodobnie nic z tego, bo np.:
- dopadła go "rotacja" (a mial obowiazek uzyskac w okreslonym czasie habilitacje a nie otworzyc przewod),
- mial umowe na czas okreslony, ktora po prostu wygasla.
Gdyby mial wazna umowe o prace, to nie musialby nawet otwierac przewodu zeby zachowac posade (w takiej sytuacji wystarcza pozytywne oceny okresowe).

Anonimowy pisze...

Panie Profesorze, profesor Kwieciński jest postrzegany jako osoba z wewnątrz. Żywię wielki szacunek do profesora Kwiecińskiego, ale takie badanie może przeprowadzić wśród pracowników akademickich tylko osoba nie będąca pracownikiem uczelni wyższej, a jednocześnie znająca realia pracy w szkolnictwie wyższym. Być może faktycznie ISP. Drugim ograniczeniem jest strach. Rzetelna diagnoza zjawiska wymaga pogłębionych wywiadów, a ze zrozumiałych względów boimy się, że wrażliwe szczegóły konkretnej sprawy zostaną opublikowane, zanim różne sprawy rozstrzygną się w odpowiednich do tego instancjach. Przełamać ten strach może tylko nagłośnienie spraw, w których winni szykan zostaną ukarani dyscyplinarnym zakazem pełnienia funkcji kierowniczych, a takich przykładów brakuje.

Mobbing w środowiskach akademickich może być tak powszechny, jak w policji, ale silne zhierarchizowanie tych środowisk prowadzi do tego, że ofiara boi się z kimkolwiek rozmawiać na ten temat. Z najbliższego otoczenia znam kilka przypadków mobbingu. To prawie zawsze kończy się odejściem z pracy, bardzo rzadko sprawa znajduje finał w sądzie. Bardzo często dotyczy profesorów, którzy w jakiś sposób zagrażają aktualnej władzy.

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie Profesorze. Na swojej drodze ciężkiej pracy akademickiej spotkałam wielu ludzi nauki, którzy wnieśli olbrzymi wkład w jej rozwój. O dziwo, ci ludzie o znanych nazwiskach, a powiedziałabym nawet wielkich, nigdy nie pokazywali swojej wyższości, nie traktowali mnie z góry, choć reprezentowałam ośrodek akademicki mało znany z sukcesów naukowych. Wiele się od nich nauczyłam, jestem im za to wdzięczna, a moje doświadczenia dzieki takim kontaktom stały się pełniejsze, a ja mądrzejsza. Najgorszą plagą są miernoty naukowe. Tym zależy na tzw. karierze, ale nie naukowej, a opartej na kolesiostwie i układach. Ci własnie niszczą polską nauke, ci mobbingują lepszych od siebie, ci wykluczają uczciwych. Problem polega na tym, jak ich wyeliminować.

Anonimowy pisze...

Szanowna Anonimowa;
Ręka rękę myje a że dużo jest brudów i zarazem rąk do umycia trudno chyba o uczciwość, pokorę i związaną z tym sprawiedliwość (niestety dotyczy to każdego środowiska nie tylko pedagogicznego,choć ten winien być akurat chyba wzorem etycznym dla innych). Cnoty te myślę wynikają z mocnego a zarazem elastycznego kręgosłupa moralnego którym w "kulturze kłamstwa" i pozoru poszczycić się (jak słusznie Pani zauważyła) mogą jedynie nieliczni.
Pozostaje chyba tylko być w zgodzie z własnym sumieniem (o ile takowy został ukształtowany w toku żywota) i nie pozwolić zniżyć się do miernego poziomu miernych istot - jakże często mających o sobie rażąco wysokie mniemanie.
Choć zrozumiałe jest to, że o wiele łatwiej się pisze o tym jak żyć aniżeli godnie żyje.
Pozdrawiam - Andrzej P.S. zdaje się, że eliminacja tych ludzi musiałaby dokonać się za pomocą nieuczciwych technik i narzędzi jakimi oni sami się posługują w życiu zawodowym ... jak to się mówi po chłopsku nie ruszaj g... bo śmierdzi.

Anonimowy pisze...

bbbbbbbbbbbbb

Anonimowy pisze...

AGH przoduje jeżeli chodzi o mobbing, nepotyzm i kumoterstwo. Zwalniają ludzi, uniemożliwiają badania naukowe, awansowanie traktują uczelnię jak prywatny folwark, a kolejny Rektor twierdzi, że jak Dziekan nie chce z kimś pracować to żaden Rektor nie jest wstanie go zmusić do współpracy. Kiedy pokrzywdzony domaga się sprawiedliwości to pod płaszczykiem najpierw uników a potem niewinnej rozmowy stwierdza, że dokona wszelkich starań aby "dobro" uczelni nie ucierpiało. Miażdżona jest jednostka i usuwana. I już od dawna na tej uczelni nie chodzi o naukę tylko o pieniądze!! Nie ma żadnej etyki, super badań naukowych i dydaktyki!! Obsadza się stanowiska swoimi i ciągnie publiczne pieniądze.