Tomasz Szydło zastępca Burmistrza Miasta Świdnik ds. Oświaty i Spraw Społecznych przesłał mi tekst, który tu zamieszczam jako przykład "dobrej praktyki", o którą upominają się niektórzy czytelnicy. W związku z czekającymi nas jesienią wyborami samorządowymi warto dostrzec osoby, które na edukację patrzą nie przez pryzmat oszczędności, redukcji etatów, zamykania małych szkół, ale w tym ostatnim przypadku - wprost odwrotnie, ratowania ich. Doskonałym tego przykładem jest sięgnięcie po pedagogikę Marii Montessori, o której znaczeniu dla ratowania właśnie w małych miejscowościach kultury duchowej oraz dla rzeczywistego wspierania rozwoju dzieci w ich lokalnym środowisku, w ich małych ojczyznach, tak pisze ceniony w swoim mieście samorządowiec:
Jednym z podstawowych zadań samorządu jest prowadzenie szkół i przedszkoli. Powszechnie znanym i bezspornym faktem jest nie doszacowanie oświaty w budżecie państwa, której finansowanie jest przecież jego konstytucyjnym zadaniem. Obecnie część oświatowa subwencji ogólnej nie wystarcza nawet na pokrycie wynagrodzeń nauczycieli. Zgodnie z aktualnymi zapisami prawa subwencja oświatowa jest jedynie jednym ze źródeł finansowania edukacji, kolejnym wskazywanym w przepisach są dochody samorządów. Stawia to samorządy w bardzo kłopotliwej sytuacji, ponieważ są zobowiązane do realizacji zadania, którego koszt przekracza ich możliwości finansowe. Stąd wiele gmin szuka różnych rozwiązań, aby te koszty zminimalizować.
Szczególnie trudna jest realizacja zadań oświatowych w małych ośrodkach wiejskich. Subwencję oświatową nalicza się proporcjonalnie do liczby uczniów. Oddziały wiejskich szkół są mało liczne, natomiast koszt zatrudnienia nauczyciela jest odpowiednio wysoki i niezależny od tej liczebności. Wprawdzie we wzorze algorytmu podziału subwencji oświatowej znajdują się parametry wyrównawcze P1 i R, ale te - przy małych dochodach gmin - nie gwarantują wystarczających środków na oświatę. Najczęściej więc stosowane rozwiązanie to zamykanie małych i dowożenie dzieci do większych szkół, tak aby uzyskać odpowiednią liczbę dzieci w jednym oddziale klasowym (optymalna pod względem finansowym liczebność to 28-30 uczniów w oddziale). Powoduje to wydłużenie drogi dzieci do szkoły oraz likwidację często jedynego ośrodka kulturalnego na wsi. Drugim, coraz rzadziej stosowanym rozwiązaniem, jest łącznie uczniów z kilku roczników w jednym oddziale, powszechnie uważane za rozwiązanie bardzo niekorzystne, zarówno z punktu widzenia nauczyciela, jak i samych uczniów. Trzecie rozwiązanie to przekazywanie szkół fundacjom lub stowarzyszeniom, co daje możliwość zatrudnienia nauczycieli na zwykłą umowę o pracę i zwiększenia jego pensum, wynikającego z Karty Nauczyciela. Z takiego rozwiązania oczywiście nie są zadowoleni nauczyciele.
Z mojego piętnastoletniego doświadczenia na stanowisku zastępcy burmistrza Świdnika wynika, że jest inne ciekawe i optymalne rozwiązanie, patrząc na nie z różnych punków widzenia: dzieci i rodziców, nauczycieli i gminy. Takim rozwiązaniem jest zastosowanie metody Marii Montessori. Metoda ma już ponad sto lat. W pewnym sensie podobna jest do metody skautowej czy harcerskiej. Bazuje na podążaniu za naturalnym tempem rozwoju dziecka, za wrodzoną ciekawością poznawania świata, na inspirowaniu do samodzielnych poszukiwań i odkryć. Wykorzystuje proste, ale dopracowane w szczegółach pomoce naukowe, które umożliwiają wykorzystanie wszystkich zmysłów człowieka. Interesujące są zwłaszcza pomoce naukowe do matematyki.
Niezwykle ważnym i ciekawym elementem tej metody jest łączenie w jednym oddziale dzieci z trzech roczników. Uwzględnia ona etapy rozwoju dziecka polegające na indywidualnym poznawaniu pojęć i zjawisk oraz obserwację starszych dzieci przez młodsze oraz pomoc młodszym przez starsze. Metoda populara w Europie i na świecie, w Polsce znajduje swoich zwolenników w dużych miastach. Chętnie stosowana zwłaszcza w przedszkolach niepublicznych, uznawana często za metodę ekskluzywną, dostępną dla nielicznych wybranych. Zupełnie niesłusznie. Może ona być z powodzeniem stosowana w przedszkolach i szkołach publicznych.
W Świdniku, od dziesięciu lat, funkcjonują w kilku przedszkolach - jeden lub dwa oddziały skupiające w jednym oddziale dzieci w wieku od 3. do 5. lat. Od kilku lat prowadzone są też 3 oddziały wczesnoszkolne w szkole podstawowej, grupujące w jednym oddziale dzieci w wieku od 6. do 9. lat. Uczniowie oddziałów Montessori osiągają bardzo dobre wyniki w tzw. trzecioteściku oraz w sprawdzianach klas szóstych przeprowadzanych przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną. Przy okazji, wart zauważenia jest fakt, że średni wynik uczniów w sprawdzianach klas szóstych w skali gminy od czterech lat jest najwyższy w województwie lubelskim.
Wydaje się, że metoda Montessori, zgodnie z którą umieszcza się w jednym oddziale uczniów trzech roczników jest znakomitym rozwiązaniem dla małych szkół wiejskich. W najbardziej skrajnym przypadku, w odległym od dużych ośrodków, małym - liczącym 25 dzieci - przedszkolu pięciogodzinnym, mógłby być zatrudniony jeden nauczyciel. W małej szkole wiejskiej liczącej 50. uczniów, można zorganizować dwa oddziały obejmujące po 25 dzieci (zgodnie z najnowszymi przepisami oświatowymi), jeden - składający się z dzieci klas 1-3 oraz drugi - klas 4-6. Do nauki dzieci należałoby zatrudnić dwóch nauczycieli, po jednym w każdym oddziale, lub jednego nauczyciela w oddziale wczesnoszkolnym i dwóch nauczycieli na część etatu, uczących w bloku humanistycznym i w bloku matematyczno-przyrodniczym. Zatrudniani byliby oczywiście zgodnie z Kartą Nauczyciela.
Przy tej okazji nasuwa się kilka wątpliwości związanych z prawem oświatowym, w szczególności dotyczącym kwalifikacji nauczycieli. Jeśli chodzi o kwalifikacje nauczyciela w przedszkolu i edukacji wczesnoszkolnej (klasy 1-3) wystarczą zwykłe kwalifikacje nauczyciela przedszkolnego i nauczania wczesnoszkolnego wzbogacone o studia podyplomowe z metody Montessori. Natomiast w klasach 4-6 napotkamy już na trudność wynikającą z faktu, że zgodnie z rozporządzeniem MEN o kwalifikacjach nauczycieli danego przedmiotu może uczyć jedynie nauczyciel, który ukończył studia lub kurs kwalifikacyjny w zakresie nauczanego przedmiotu. I to jest podstawowa trudność, jaką napotyka metoda w zderzeniu z prawem oświatowym. Jedynym rozwiązaniem jest zmiana rozporządzenia o kwalifikacjach nauczycieli i uruchomienie studiów kwalifikacyjnych do uczenia wielu przedmiotów w blokach humanistycznych i matematyczno-przyrodniczych. Z jednej strony, jest to o tyle łatwe, że większość nauczycieli to wieloprzedmiotowcy, mający kwalifikacje do uczenia kilku przedmiotów, a przedmiotów w szkole podstawowej nie jest tak dużo i mogą one tworzyć 2 bloki: humanistyczny i matematyczno-przyrodniczy. Z drugiej, w wyniku obniżenia wieku szkolnego szkołę będą kończyli uczniowie 11-letni, więc jedynie np. nauczyciele nauczania zintegrowanego, mający do tej pory kwalifikacje do uczenia dzieci w wieku 7-9 lat, musieliby wzbogacić kwalifikacje do uczenia dzieci z dwóch roczników: 10-11–letnich.
Pojawia się oczywiście pytanie natury ogólnej, dotyczącej kształcenia nauczycieli. Czy rzeczywiście te same kwalifikacje są potrzebne do uczenia na wszystkich szczeblach edukacji, do uczenia np. 10-latka co i 20-latka? Jeszcze kilka lat temu, jako magister fizyki z przygotowaniem pedagogicznym, miałem kwalifikacje do uczenia fizyki w szkole podstawowej, szkole średniej i na uczelni wyższej. I rzeczywiście we wszystkich typach szkół uczyłem. Jednak - w moim przekonaniu - decydujący dla kompetencji nauczyciela jest nie tyle zakres poznanej wiedzy, jej skomplikowany opis, lecz rozumienie zjawisk i problemów oraz umiejętność takiego poprowadzenia lekcji, aby uczeń to zjawisko czy problem poznał i zrozumiał. A to są kompetencje bardziej pedagogiczne niż naukowe.
Jeden z najwybitniejszych fizyków naszych czasów Steven Hawking potrafił w swej książce „Krótka historia czasu” omówić najbardziej skomplikowane zjawisko, jakim jest powstanie wszechświata, z wykorzystaniem jednego wzoru E=mc2, który to wzór jest ikoną współczesnej nauki. Wykazał się więc wybitnym talentem pedagogicznym. Podobnie na początku ubiegłego wieku skomplikowana ogólna teoria względności Alberta Einsteina oraz wnioski i konsekwencje z niej płynące były powszechnie dyskutowane na salonach towarzyskich ówczesnej Europy. A więc można skomplikowane zjawisko przedstawić w sposób bardzo przystępny. Jestem przekonany, że metoda Montessori też daje taką możliwość.
Przemyślane w metodzie Marii Montessori, w szczególności pomoce naukowe umożliwiają samodzielne poznawanie skomplikowanych wzorów algebraicznych takich jak np. rozwinięcie dwumianu: (a+b)2 = a2 + b2 + 2ab lub (a+b)3 = a3+ 3a2b + 3ab2 + b3 w bardzo przystępny, dosłownie namacalny sposób już w przedszkolu. W świdnickich przedszkolnych oddziałach Montessori powyższe wzory poznaje każde dziecko. Pomoce naukowe Montessori, ze względu na ograniczony popyt i wysoką jakość, są drogie, ale jest to wydatek jednorazowy. Wysoka jakość wykonania gwarantuje, że służą w codziennym użytku w świdnickich jednostkach oświatowych już 10 lat.
Oddziały przedszkolne i szkolne Montessori cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem. Podobnie w Lublinie, do publicznych przedszkoli i szkoły podstawowej, prowadzonych tą metodą, jest więcej chętnych niż miejsc. Tym bardziej, że tyle obecnie mówi się o zindywidualizowanym podejściu do dzieci, a indywidualna praca ucznia, mimo łączenia trzech roczników w jednym oddziale, jest wielkim atutem metody Montessori. Wdrożenie tej metody o tyle jest łatwe, że można otrzymać daleko idące wsparcie ze strony pracowników naukowych Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Podsumowując: zastosowanie metody Montessori jest rozwiązaniem najbardziej optymalnym dla małych ośrodków, z którego wszyscy mogą być zadowoleni. Samorządowcy, bo nie będą zmuszani zamykać małych szkół. Rodzice, bo będą mieli szkołę blisko miejsca zamieszkania. Nauczyciele, bo będą w dalszym ciągu zatrudniani zgodnie z Kartą Nauczyciela. Uczniowie, bo zyskają nową, skuteczniejszą metodę poznawania świata i przyswajania wiedzy. Dzięki wprowadzeniu metody Montessori to, co było zmorą małych szkół, a więc klasy łączone, może stać się ich atutem gwarantującym wysoką jakość edukacji i rozwiązaniem umożliwiającym uniknięcie zamykania małych szkół, przy jednoczesnym zoptymalizowanym koszcie ich funkcjonowania.