28 października 2013
Które studia pedagogiczne są lepsze lub gorsze - zaoczne czy dzienne?
Student pedagogiki jednego z naszych uniwersytetów prosi o komentarz do artykułu, jaki ukazał się w portalu pt. "Czy student zaoczny to gorszy student?" Chciał nie chciał sięgnąłem do tekstu, bo problem wydał się dość ważny nie tylko z indywidualnego, ale i społecznego punktu widzenia. Tekst zaczyna się od stwierdzenia: „Dyplom traci na wartości. To główny wniosek z Diagnozy Społecznej 2013”. Nie martwicie się jednak drodzy czytelnicy, bo jest taka uczelnia w kraju – a nazywa się Collegium Civitas – której dyplom ma wysoką wartość niezależnie od tego, kto w niej studiuje i w jakim trybie studiów - twierdzi autorka artykułu. Wydaje się, że mamy tu do czynienia – pod pozorem publicystyki - z formą ukrytej reklamy produktu. Autorka tekstu jeszcze kilka lat temu informowała na jednym z portali społecznościowych, że jest studentką politologii, specjalność dziennikarstwo w ... Collegium Civitas. Nic dziwnego, że pewnie nie tylko wówczas je ukończyła, ale i być może dzisiaj spełnia swój dziennikarski i absolwencki dług wdzięczności. Poruszony przez nią problem jest jednak ciekawy, tylko sposób podejścia wydaje się już znacznie mniej interesujący, bowiem pomija istotne realia akademickiego świata.
W świetle polskiego prawa o szkolnictwie wyższym nie ma to znaczenia, z jakim dyplomem ubiegamy się zatrudnienie, bowiem w jego treści nie znajduje się informacja o tym, czy ukończyło się studia zaoczne (niestacjonarne) czy dzienne (stacjonarne). Kto to zatem może wiedzieć i na jakiej podstawie? Jeżeli przyszłaby do mnie jako potencjalnego pracodawcy osoba w wieku dalece odbiegającym od poststudenckiego i przedłożyła dyplom ukończenia studiów, to już na podstawie porównania rocznika z rokiem jego wydania mógłbym nabyć pewności, że nie studiowała na studiach dziennych. Tymczasem nie jest to takie proste, bowiem na studia zaoczne uczęszcza w coraz większym zakresie taka sama młodzież, jak ta tuż po maturze. Kończąc studia niestacjonarne uzyskuje dyplom z równoległym do własnego rocznikiem, a zatem nikt nie może na tej podstawie stwierdzić, jeśli sama się z tym nie ujawni, czy jest absolwentką takiego czy innego trybu studiów.
I słusznie. Z punktu widzenia oczekiwanych, pożądanych od kandydata do określonej pracy kompetencji nie ma to żadnego znaczenia, w jakim trybie studiował – dziennym czy zaocznym. Ten pierwszy był przecież na koszt podatników, bo są to studia bezpłatne, a ten drugi na koszt własny. Czy tylko z tego tytułu któryś z trybów jest lepszy? Nie. O tym, co jestem wart jako potencjalny pracownik muszę zaświadczyć sobą, swoją wiedzą, umiejętnościami, poziomem aspiracji, motywacją, zaangażowaniem, doświadczeniem itd., itd. Czy to wszystko uzyskałem w toku studiów dziennych czy zaocznych, nie ma najmniejszego znaczenia. Oczywiście, znaczenie ma to, czy mimo osobistego kapitału intelektualnego, społecznego, ekonomicznego itd. jednak posiadam dyplom chociaż częściowo to potwierdzający, a w każdym razie formalnie wymagany przez pracodawcę, który podlega kontroli państwowej. W przypadku pedagogów są wyraźnie określone w ustawie i rozporządzeniach standardy wykształcenia i typ wymaganego dyplomu, ale w żadnej z tych regulacji nie wskazuje się na jakościowo wyższy tryb takich czy innych studiów.
Natomiast czytelnik mojego bloga chce przy tej okazji wiedzieć, bo pyta o to wprost, gdzie ma podjąć studia II stopnia? Byłbym niezmiernie wdzięczny – pisze do mnie - gdybym z pomocą Pana Profesora mógł podjąć refleksję, a następnie decyzję, czy szukać pracy i studiów niestacjonarnych, czy może studiów, które przysposobią mnie możliwie jak najlepiej do znalezienia pracy. W tym rzecz jasna pomóc mu nie mogę, bo nie wiem, jakie ma zainteresowania, kompetencje, pasje, czego oczekuje i co już potrafi. Po licencjacie może przecież podjąć pracę, o ile tylko znajdzie dla siebie miejsce. Gdyby tak się stało, to będzie mógł się zastanowić, jakiego rodzaju wiedzy czy umiejętności mu brakuje, które powinien jeszcze pozyskać, żeby być mistrzem własnej profesji. Wówczas musiałyby być to studia niestacjonarne, które pozwalają formalnie na studiowanie w okresie dni wolnych od pracy, chociaż i to jest względne, bo niektóre wyższe szkoły prywatne czy państwowe organizują zajęcia dla studentów zaocznych już w piątki w godzinach wczesnopopołudniowych. Wielu z nich musi się w związku z tym zwalniać z pracy, by dojechać do szkoły na zajęcia.
Studia zaoczne odbywają się zawsze kosztem:
- własnego zdrowia – przecież nie wypoczywamy w czasie wolnym od pracy, tylko podejmujemy drugą pracę, jaką jest studiowanie i uczęszczanie na zajęcia dydaktyczne;
- rodziny lub najbliższych – bo nie mamy dla nich czasu z racji nieustannej nieobecności w domu, w środowisku;
- własnych dochodów – skoro część zarobków musimy oddać tym, którzy organizują nam kształcenie.
Zapewne lepiej byłoby kontynuować studia na poziomie II stopnia w trybie dziennym, ale ten wymaga wsparcia zewnętrznego – albo rodziców, najbliższej rodziny, partnerki/-ra albo sponsora, o którym to rozwiązaniu z zachwytem rozpisują się portale internetowe wskazując na tzw. sponsoring seksualny dla studentek dowolnych studiów. W przypadku pedagogiki – jak wykazały badania socjologiczne prof. J. Kurzępy – zjawisko to ma wyjątkowe nasilenie, toteż mówi się nawet o wyższych studiach... prostytucji.
Zdecydowana większość wyższych szkół prywatnych prowadzi studia zaoczne, niestacjonarne, w tym w wielu pseudoakademickich firm biznesowych ich założyciele doskonale wiedzą, że dla części osób nie jest istotna wiedza czy umiejętności zawodowe, ogólnoakademickie, ale tylko i wyłącznie posiadanie dyplomu. Im i tak ktoś „załatwi” pracę albo sami uzyskają ją w sposób dalece rozbieżny z ich kompetencjami. Jak ktoś chce, ale zarazem nie potrafi studiować, gdyż poziom własnego analfabetyzmu, dysfunkcji umysłowych, a i często emocjonalnych mu to uniemożliwia, to poszukuje dla siebie firmy-szkoły wyższej, która mu taki dyplom zapewni. Ma w końcu tak samo sprostytuowanych profesorów, o których pisał prof. Jan Hartmann w „Polityce”. Trochę to kosztuje, trochę będzie musiał taki „student” pozorować, ale przecież i tak nabędzie pewności, że w takiej „wsp” jest jak w teatrze: oni udają że kształcą, a on udaje, że się uczy. Rączka rączkę myje, a że obie są brudne... .