31 października 2013
10 faktów manipulowania przez MEN społeczeństwem o rzekomym przygotowaniu szkół do przyjęcia sześciolatków
Skoro PR-owcy ministry Krystyny Szumilas przygotowali rejestr faktów, który ma świadczyć o przygotowaniu szkół do przyjęcia sześciolatków, to równie dobrze można opublikować znacznie więcej, niż tylko dziewięć dowodów na to, że tak nie jest. Tezy MEN są podkreślone "boldem":
1. Od 2009 r. do gmin trafiło 1.953,2 mld zł z budżetu państwa, a 831,5 mln zł ze środków unijnych przeznaczono na realizację projektów.
Jak wynika z raportów Najwyższej Izby Kontroli oraz stanowisk władz samorządowych na szczeblu centralnym i terenowym wspomniane przez MEN środki są kroplą w morzu potrzeb. Ba, jakoś pani minister nie odniosła się do danych sejmowych, że w przyszłym roku na utrzymanie szkół samorządy otrzymają z budżetu o 10 mln zł mniej niż obecnie. To, że do tej pory, co roku, subwencja oświatowa systematycznie rosła, wcale nie jest równoznaczne z tym, że służyło to poprawie sześciolatków w szkołach podstawowych. Jak pani minister ze swoimi służbami przekona nas o korelacji między dotychczasowymi nakładami a ową poprawą, to w to uwierzę. Tymczasem jej argumentacja jest demagogiczna. Żaden rodzic, żaden obywatel nie jest w stanie uzyskać potwierdzenia na prawdziwość tej tezy. Tak więc jest ona artefaktem nr 1
2. Kontrole sanitarne potwierdzają przygotowanie szkół do pracy z młodszym dzieckiem.
Ministerstwo samo przyznaje, że poprawa stanu sanitarnego w placówkach następuje konsekwentnie od kilku lat, ale nadal nie nastąpiła. To tak, jak tłumaczy się mały Jasio w szkole, że się uczył, tylko się nie nauczył.
3. Nauczyciele pracujący w szkołach posiadają kwalifikacje do pracy z młodszym dzieckiem.
Ministra K. Szumilas myli kategorię posiadania kwalifikacji w sensie założonym, tzn. zgodnym z treścią rozporządzenia Ministra edukacji w tej kwestii, z kwalifikacjami rzeczywistymi. Jakoś przemilcza to, że nauczycielem w edukacji zintegrowanej w szkołach podstawowych może być w świetle rozporządzenia ustanowionego przez jej koleżankę K. Hall każdy, kto ma dyplom, ale już niekoniecznie kwalifikacje. Mało tego, znacząco ministrowie PO i PSL obniżyli rangę wymaganego wykształcenia nauczyciela najmłodszych dzieci. Jeszcze na początku lat 90., XX w. trzeba było mieć wykształcenie magisterskie, po jednolitych, pięcioletnich studiach. Dzisiaj uczyć sześciolatka w klasie I wraz z siedmiolatkami może absolwent studiów zaledwie licencjackich, a nawet - co gorsza trzysemestralnych studiów podyplomowych. Takiego obniżenia standardów wykształcenia nie mieliśmy już dawno w polskiej oświacie. Gratuluję dobrego samopoczucia.
4. Poprawia się opieka świetlicowa w szkołach podstawowych.
Poprawia SIĘ. Zwracam tu uwagę na SIĘ. Ciekawe, czy ministerstwo też poprawia się? Raporty nie tylko NIK temu przeczą.
5. Coraz więcej dzieci uczących się w szkołach podstawowych ma możliwość korzystania z posiłków w szkole.
Ma możliwość, to prawda, a ostatnie zbiorowe zatrucia są tego najlepszym dowodem. W większości szkół nie ma już własnych kuchni, stołówek, a zatem zatruwamy dzieci cateringowymi papkami, najczęściej już wystudzonymi. Smacznego, chociaż nie ma do czego.
6. Od lat systematycznie spada liczba uczniów w klasie, w szczególności w szkołach podstawowych.
Tak, ta liczba spada, tylko niespójnie z regulacjami prawnymi. Sama p. Szumilas przyznała, że maksymalna liczba 25 dzieci w klasach I-III będzie wymagana dopiero od 1.09.2014 r. Po co zatem tak kłamać? NIK wykazał, że jest inaczej. Może więc ta liczba spada, ale w ramach kreatywnej statystyki... A co z dziećmi, których rodzice zaufali ministerstwu i jego obietnicom, a teraz ich sześciolatek jest w klasie liczącej prawie 30 uczniów? Mają spadać?
7. W latach 2009-2013 naukę w pierwszych klasach rozpoczęło 240 tys. sześciolatków. Badania TUNSS pokazały, że dzieci, które rozpoczęły naukę w szkole w wieku sześciu lat lepiej czytają, piszą i liczą od swoich rówieśników, którzy pozostali w przedszkolu lub uczęszczali do szkolnej „zerówki".
Proszę podać społeczeństwu, jaki to jest odsetek w poszczególnych rocznikach dzieci, które rozpoczęły w wieku 6 lat edukację w szkole, a nie łączną ich liczbę za okres ostatnich 4 lat. Badania 6- i 7-latków są kompromitacją tych profesorów i doktorów, którzy godzą się na ich demagogiczną, pseudonaukową interpretację, jaka jest zamieszczana na stronie MEN i podawana do publicznej wiadomości, także z udziałem niektórych z nich w spotach za kilka milionów złotych. Podawane wyniki niczego nie udowodniły, a już na pewno nie to, że sześciolatki, które rozpoczęły naukę w szkole lepiej czytają, piszą i liczą od swoich rówieśników w stosunku do pozostających w przedszkolu lub uczęszczających do szkolnej „zerówki".
8. Lepsza jakość edukacji dzieci w młodszym wieku szkolnym
Lepsza jakość od czego? Od tej, jaka miała miejsce dotychczas w edukacji zintegrowanej czy może od edukacji sześciolatków edukowanych dotychczas w przedszkolach? Prosimy o dowody empiryczne, bo na propagandowe trudno jest odpowiadać. Może MEN nie zna wyników jakości wychowania przedszkolnego sprzed okresu forsowania tej politycznej jedynie zmiany strukturalnej, to niech się najpierw z nimi zapozna.
9. Sytuacja demograficzna sprzyja obniżeniu wieku szkolnego i przyjęciu do szkół dodatkowego rocznika dzieci sześcioletnich.
Oczywiście, dlatego zgadzam się z satyrykiem Andrzejem Mleczko, że ów argument ma sens, jeśli zapewnimy każdemu dzisiejszemu sześciolatkowi, który poszedł do szkoły, że będzie mógł udać się na emeryturę o rok wcześniej. Wtedy wyjdzie na jaw rzeczywisty powód tej zmiany.
Jest jeszcze dziesiąty fakt manipulowania, tym razem przez ministrę edukacji - premierem rządu, Jak stwierdzono po wczorajszym, ponad dwugodzinnym spotkaniu - po raz pierwszy od pięciu lat!!! - władzy resortowej i premiera Donalda Tuska z liderami Ruchu Ratuj Maluchy, inicjatorami popartej przez prawie milion Polaków akcji na rzecz referendum w sprawie patologii reform oświatowych, że: (...) rodzice przekazali premierowi wiele uwag i wątpliwości. "O niektórych sprawach Donald Tusk nie wiedział"- mówił Elbanowski. Chodzi między innymi o kwestię cofnięcia do grupy rówieśniczej dzieci, które nie poradziły sobie w pierwszej klasie.
Oto najnowszy przykład dylematu, jaki ma dyrektorka szkoły podstawowej, który jest opublikowany z datą 23.10.2013 r. na stronie Forum Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierownicze Oświaty. Przypominam, że jego członkiem, a b. przewodniczącą jest wiceministra edukacji Joanna Berdzik. Dyrektor "irekm1" pyta koleżanki/kolegów dyrektorów, co zrobić?
Rodzic dziecka z klasy I -ej (SP), dziecka 6 -letniego chce złożyć prośbę o skreślenie swojego dziecka z klasy I -ej i przeniesienie go do oddziału przedszkolnego ( O -ka ). Jest wprawdzie koniec października, ale dziewczynka niewiele chodziła do klasy I -ej. Powód głównie emocjonalny. W szkole jako tako, czyli nie było specjalnych problemów dydaktyczno - wychowawczych, ale za to w domu ,,tragedia". Dziecko nie chciało chodzić do szkoły ( biegunka, wymioty, stres przed szkołą - fobia ). Rodzice przerażeni udali się do psychologa i jest sugestia w opinii aby umożliwić dziecku przejście z klasy I -ej do zerówki. Myślę, iż trzeba pomóc dziecku i rodzicom. Jak to obecnie przeprowadzić formalnie? Podanie rodziców, uchylenie decyzji o przyjęciu do klasy I -ej, przyjęcie do zerówki ? Czy może inaczej?
A może złożyć doniesienie do prokuratury? Tylko na kogo? Na nauczycielkę, dyrektorkę szkoły czy panią minister edukacji? Może przeczyta to pan premier Donald Tusk?