09 lipca 2011
Założyciel jako właściciel wyższej szkoły prywatnej . Odpowiedź nie tylko założycielce WSP w Łodzi
Pytają mnie czytelnicy, czy założyciel, a wielu przypadkach, będący zarazem kanclerzem czy dyrektorem administracyjnym wyższej szkoły prywatnej, jest jej właścicielem, czy też nie jest? Moim zdaniem powinni z tym pytaniem zwrócić się do prawników. W powszechnej opinii, także medialnej, posługujemy się kategorią właściciela w odniesieniu do instytucji pożytku publicznego. Każda szkoła ma swojego właściciela. Przedszkola i szkoły publiczne, a także wyższe szkoły państwowe mają właściciela mimo, iż tej nazwy się nie używa, stosując zamiennie „organ prowadzący”, jakim są m.in. samorządy, bo mogą być też inne władze publiczne.
Nie wiem zatem, dlaczego wątpliwości pojawiają się w przypadku przedszkoli, szkół niepublicznych i wyższych szkół prywatnych, które w ustawie mają określenie szkół niepublicznych? Każda szkoła niepubliczna, także wyższa, ma swojego założyciela. Nie spadła z nieba, nie objawił jej nam Najwyższy, tylko ktoś musiał złożyć wniosek do zajmującego się szkolnictwem wyższym - ministerstwa (kiedyś Edukacji Narodowej, innym razem Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu, a obecnie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, bo nazwa resortu zmieniała się wielokrotnie, tak jak zmieniają się władze po każdorazowych wyborach parlamentarnych). Uczelnie niepubliczne są zatem tymi, które zostały utworzone przez osobę fizyczną albo osobę prawną niebędącą państwową ani samorządową osobą prawną.
Założycielem wyższej szkoły może być osoba fizyczna, czyli osoba X, albo też osoba prawna. Kandydaci do szkół niepublicznych (a dotyczy to nie tylko tych, którzy chcą w nich studiować, ale także zainteresowanych w nich pracą – w charakterze administracyjnym czy akademickim) powinni zatem wiedzieć, kto jest założycielem, czyli de facto właścicielem tej instytucji.
Może ktoś nie lubić WIKIPEDII, ale nam to wystarczy do wyjaśnienia tej dziwnej różnicy między właścicielami wyższych szkół niepublicznych (w tym prywatnych). Otóż
Osoba prawna jest jednym z rodzajów podmiotów prawa cywilnego, przez którą rozumie się trwałe zespolenie ludzi i środków materialnych w celu realizacji określonych zadań, wyodrębnione w postaci jednostki organizacyjnej wyposażonej przez prawo (przepisy prawa cywilnego) w osobowość prawną.
Osoba prawna jest tworem abstrakcyjnym - nie istnieje namacalnie. Wśród osób prawnych nauka prawa (nie samo prawo!) rozróżnia następujące rodzaje osób prawnych: Skarb Państwa i państwowe osoby prawne, jednostki samorządu terytorialnego oraz ich związki a także korporacje (związki osób) i fundacyjne osoby prawne (masy majątkowe). (…) Prawo również określa organy osoby prawnej, za pomocą których osoba ta działa. Jednostka organizacyjna uzyskuje osobowość prawną z chwilą jej wpisu do właściwego rejestru - w Polsce najczęściej jest to Krajowy Rejestr Sądowy) prowadzony przez właściwy organ (np. sąd rejestrowy). Tak więc każda wyższa szkoła musi być zarejestrowana w KRS i tam każdy dowie się, kto jest jej właścicielem, bo takiego używa się w tym przypadku określenia.
Kto zatem może być właścicielem takiej szkoły, jeśli założył ją jako osoba prawna? Są to w odniesieniu do niepublicznych szkół wyższych m.in.
- spółka kapitałowa –
- spółka z ograniczoną odpowiedzialnością,
- kościół i poszczególne jego jednostki organizacyjne - diecezje, parafie, organizacje kościelne itp. np. Salezjańska Wyższa Szkoła Zarządzania i Ekonomii
- fundacja,
stowarzyszenie rejestrowe - np. Wyższa Szkoła Pedagogiczna TWP w Warszawie
- związek zawodowy np. Wyższa Szkoła Pedagogiczna ZNP w Warszawie.
Natomiast innym właścicielem - w rozumieniu KRS – szkoły wyższej, i te nazywam wyższymi szkołami prywatnymi (choć przynależą do grupy szkół niepublicznych0 są OSOBY FIZYCZNE.
Czytamy zatem: że osobowość fizyczna jest kategorią prawa cywilnego, od chwili urodzenia do chwili śmierci, w odróżnieniu od osób prawnych. Bycie osobą fizyczną pociąga za sobą zawsze posiadanie zdolności prawnej, czyli możliwość bycia podmiotem stosunków prawnych (praw i zobowiązań). Osoby fizyczne mają także zdolność do czynności prawnych, uzależnioną jednak od dalszych warunków. (…) A zatem założycielem wyższej szkoły niepublicznej może być osoba fizyczna w powyższym prawnym rozumieniu człowieka dorosłego, bo tylko jemu przysługuje prawo do takiej działalności. Osoba taka nie uzyska jednak pozwolenia na utworzenie wyższej szkoły, jeżeli została skazana prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne, została wpisana do rejestru dłużników niewypłacalnych Krajowego Rejestru Sądowego lub posiada wymagalne zobowiązania wobec Skarbu Państwa.
Kiedy spojrzymy na mapę i rejestr w Polsce niepublicznych wyższych szkół, to zobaczymy, że większość z nich została utworzona przez osoby fizyczne, a więc konkretnego pana Jasia czy panią Małgosię. To oni, będąc ich założycielami, są zarazem ich właścicielami, co jest jednoznacznie określone w statutach tych szkół. W nich bowiem musi być określone, co stanie się z majątkiem po likwidacji szkoły.
Dlatego większość wyższych szkół prywatnych ma bardzo ogólną nazwę, bo założyciel jako osoba fizyczna nie będzie podawał w nazwie wyższej szkoły swojego nazwiska, jeśli ono nie byłoby kojarzone z jej misją i kierunkami kształcenia. Zawsze lepiej jest nazwać szkołę – wyższą szkoła informatyczną, pedagogiczną, humanistyczną itp., niż wyższą szkołą anonimowego dla całego społeczeństwa – a tu umownie - Jana Kowalskiego. Kto by wówczas chciał w takiej szkole studiować czy pracować? Zdaje się, że kandydatów one by nie miały. Są zresztą tacy założyciele, którzy nawet wolą być w cieniu, nierozpoznawalni, natomiast eksponują wskazane przez siebie osoby ze świata nauki, by ich nazwisko było kojarzone z daną szkołą i „przyciągało” niejako zarówno studentów, jaki nauczycieli.
Są wreszcie tacy założyciele wyższych szkół prywatnych – i tu moim zdaniem jest dobre tego określenie – których nazwisko, biografia, wykształcenie czy inne cechy osobowościowe sprawiają, że jeśli już ktoś podejmuje się z nimi współpracy, to albo dlatego, że należą do osób wiarygodnych, uczciwych, przestrzegających określonych zasad, szanujących swoich pracowników, albo do osób, których osobowość (w sensie psychologicznym i etycznym) budzi wiele zastrzeżeń. Nie ma to jednak nic do rzeczy, gdyż można być największym „chamem”, a prowadzić taką szkołę. Tak też bywa.
Cechy indywidualne założycieli szkół, podobnie jak cechy indywidualne studiujących czy w nich pracujących nie muszą mieć związku prawnie koniecznego, bo przecież szkołę założyć może każda osoba fizyczna, która spełnia formalne, a nie osobowościowe warunki. Jeśli tylko nie ma na sumieniu naruszenia powszechnie obowiązującego prawa, to de facto w sensie osobowościowym nie podlega żadnym sankcjom. Podobnie zresztą jak nauczyciele czy pracownicy administracji takiej szkoły. Oczywiste jest, że czyjeś cechy osobowe mają dla nas znaczenie, ale wtórne, wynikające z wchodzenia w relacje z tymi osobami. Czasami niektórzy komentatorzy w moim blogu piszą (ostatnio chyba Japolan), jak to jest możliwe, że ktoś jest profesorem psychologii, a znęca się nad własną żoną i dzieckiem, albo jest profesorem pedagogiki czy pracownikiem administracji szkoły, a zdradza żonę z własną doktorantką itd. itd. Normy obyczajowe nie mają tu skutku prawnego, aczkolwiek tworzą określoną aurę wokół takiej osoby niezależnie od tego, czy jest ona założycielem wyższej szkoły, pracownikiem dziekanatu czy nauczycielem akademickim.
Rozumiem, dlaczego niektórzy założyciele wyższych szkół prywatnych nie chcą, by byli kojarzeni z właścicielami tych szkół. Ma to miejsce najczęściej wówczas, kiedy chwieją się podstawy takiej instytucji, jest zagrożenie dla jej dalszego działania, o różnym zresztą charakterze. Założyciel szkoły może mieć cofnięte przez ministerstwo pozwolenie na jej prowadzenie (takie zagrożenia są coraz częściej przedmiotem medialnych doniesień), może sam chcieć zgłosić jej upadłość, choć musi mieć w tym przypadku zgodę ministerstwa po zapewnieniu studentom możliwości kontynuowania studiów w innej uczelni (o tym pracownicy i studenci dowiadują się na samym końcu, czego jednym z licznych ostatnio przykładów była w minionych latach Łodzi jedna z wyższych szkół prywatnych) oraz po zadysponowaniu składnikami materialnymi i niematerialnymi majątku szkoły po zaspokojeniu lub zabezpieczeniu wierzycieli, w szczególności pracowników i studentów.
Różnica między niepublicznymi szkołami wyższymi, których założycielami są osoby prawne czy osoby fizyczne sprowadza się nie tylko do prawa dysponowania jej majątkiem, ale także do tego, jak funkcjonują w nich władze akademickie.
W szkołach, których założycielem jest osoba prawna np. związek zawodowy, rektora nie mianuje założyciel, tylko wybiera go środowisko akademickie. W wyższych szkołach prywatnych rektora mianuje założyciel, czyli osoba fizyczna, a zatem tworzone w nich organy władzy akademickiej nie są samorządne, autonomiczne mimo różnych zapisów statutowych. Funkcjonowanie w nich władz uczelni jest ograniczone relacjami między założycielem a mianowanym przez niego rektorem. Jeśli założyciel sam chce rządzić taką szkołą, to może (taki system przy rezygnacji z pełnej odpowiedzialności i autonomii rektora określany jest mianem „zarządzania kanclerskiego” i wielu rektorów na to się godzi; ja natomiast nigdy się na taką rolę jako rektor nie godziłem), bo w każdej chwili może odwołać z funkcji rektora wskazaną przez siebie osobę, i nie ma tu nic do rzeczy, czy uczyni to w grudniu czy w maju, a więc w czasie trwania roku akademickiego. Takie samo jednak prawo przysługuje każdemu funkcyjnemu w takiej szkole – dziekanowi, prorektorom itd.
A teraz odniesienie do sprawy, która została upubliczniona przez samą zainteresowaną:
Pani Małgorzat Cyperling jako założycielka WSP w Łodzi, postanowiła w gazecie edukacyjnej (on-line) odpowiedzieć na mój wpis w blogu z dn.
1 lipca br. Tytuł „Fakty nie kłamią” ma zapewne usytuować ją na pozycji strażnika prawdy.
Niestety, drodzy czytelnicy ta pani z faktami się rozmija, a niektóre celowo przemilcza, choć są przecież - dla poruszonych przez nią kwestii - istotne, potwierdzając nie po raz pierwszy zresztą słuszność mojej decyzji o rezygnacji z współpracy z nią.
Po pierwsze oburza się na stosowanie w moim wpisie w stosunku do założycieli szkół prywatnych określenia „właściciel” (na marginesie - powinna jako właścicielka tej gazety zwrócić uwagę swojemu naczelnemu, który sam tak jej właśnie nie określał w swoich artykułach). Poświęca temu nawet duży akapit, nie wiedzieć dlaczego suponując mi, że twierdzę w blogu (gdzie? niech poda fakt!), że ona jest nastawiona na zysk w celu czerpania indywidualnych korzyści. Protestuję!! - pisze w gazecie. Protestuje czy coś na mnie projektuje?
Wystarczy przeczytać ze zrozumieniem mój wpis z dn. 1 lipca, by nie dostrzec w nim przypisania jej powyższej motywacji. A może powinien to zbadać psychoanalityk? Jej insynuacja mogłaby być podstawą do złożenia - z powództwa cywilnego - oskarżenia jej jako osoby fizycznej. Są jednak poważniejsze ku temu powody, które być może będę rozważał.
Pani Cyperling pisze w swoim tekście, że złożyłem (…) dymisję z funkcji rektora 5 maja 2010 roku, tuż przed sesją egzaminacyjną, obronami prac magisterskich, egzaminem licencjackim... najważniejszymi wydarzeniami w życiu każdej uczelni. Sądzę, że chciał wprowadzić zamęt, destrukcję w organizację pracy uczelni. Jego decyzja była chyba precedensem w skali kraju, nie znam podobnego przypadku. Porzucił swoich studentów, pracowników, bo nie spełniono jego roszczeń finansowych, bo nie pozwolono mu spełnić wybujałych ambicji. Pominę te inwektywy, bo powinna je najpierw skonsultować ze swoim prawnikiem, gdyż uczyniła błąd, naruszając tymi insynuacjami moje dobra osobiste. Nie ma bowiem żadnych przesłanek faktycznych: które upoważniałyby tę panią do zarzutu, że:
- porzuciłem studentów, pracowników , bo nie spełniono moich roszczeń finansowych i wybujałych ambicji.
No cóż, każdy kto przeczyta wpis z blogu z maja i grudnia 2009 r. w książce „Klinika akademickiej pedagogiki” (bo niestety, administrator starsze teksty usunął), w której jest opubilikowane uzasadnieniem mojej rezygnacji z funkcji rektora WSP - przekona się, że było zupełnie inaczej. FAKTY NIE KŁAMIĄ, CO NAJWYŻEJ NIEKTÓRZY JE PRZEINACZAJĄ.
Formułowanie przez założycielkę WSP w Łodzi p. Małgorzatę Cyperling wyrazów oburzenia, że jako mianowany przez nią rektor sam złożyłem rezygnację z funkcji w maju 2010 r. z pełnym dla tego aktu uzasadnieniem merytorycznym, nie został przez nią nie tylko zakwestionowany, ale pismem następnego dnia natychmiast przyjęty. Mogła moje rezygnacji nie przyjąć, jak czyni to np. Premier rządu, kiedy jego minister składa rezygnację z funkcji. Przyjęła tę rezygnację jednak z własnej woli i chyba z radością, a nie odpowiadając na sformułowane przeze mnie zarzuty w stosunku do Niej jako założycielki szkoły, gdyż nie miały charakteru ani finansowego, ani wybujałych ambicji, tylko były upomnieniem się o niewtrącanie się przez założycielkę w zadania rektora i o nie uniemożliwianie mi ich wykonywania.
A zatem przyjmując moją rezygnację przyznała racje co do powodów mojego postępowania. Teraz jest z tego tytułu oburzona??? Stwierdza dzisiaj: "(...) rok temu uznałam za niegodne polemizować z zarzutami, które upubliczniał wówczas B. Śliwerski, teraz, wezwana „do tablicy", skomentuję tamte wydarzenia. Do "tablicy" została wezwana nie tylko rok temu, ale półtora roku temu. Wolała milczeć, a "Milczenie jest złotem" - jak powiadają mędrcy, czyli prawdą, która była niewygodna. Toż to czysta hipokryzja odrwacać teraz "kota ogonem".
Może zatem pani Cyperling powinna sama przyznać publicznie, że to ona postanowiła mnie w środku roku akademickiego – bo w grudniu 2009 r. (zwołując bez uprzedzenia mnie, choć jest to zgodne z prawem) - odwołać z funkcji rektora bez podania żadnego, merytorycznego powodu. Dlaczego nie pisze o tym, że było to w niespotykane w naszym kraju i w historii niepublicznego szkolnictwa wyższego działanie? MOŻE POWINNA OKREŚLIĆ POWODY, SWOJĄ MOTYWACJĘ? Szkoda, że tak wówczas, jak i dzisiaj nie potrafiła podać w swoich wyjaśnieniach powodów tego stanowiska.
Nie pisze też o tym, że jednomyślna postawa członków Senatu WSP i protestów studentów powstrzymała ją przed aktem wykonawczym, gdyż w istocie zaszkodziłaby renomie, z jakiej dotychczas korzystała. A może obawiała się skandalu, że "sama miała wybujałe ambicje"? Bo jak wytłumaczyć się przed opinia publiczną, że nie chce się rektora, który nie godzi się na naruszanie w szkole ustalonych z naukowcami praw, który nie godzi się na skierowanie do ministerstwa wniosku o uruchomienie nowego kierunku, gdyż tego wniosku mu założycielka nie raczyła pokazać? Miałem merytoryczne zastrzeżenia do udostępnionych mi jego fragmentów i projektów, a popierali mnie w tym prorektorzy. Miałem to podpisywać w ciemno? To była odpowiedzialna za całą społeczność decyzja Założycielki szkoły???
To właśnie moja odpowiedzialność za studentów, nauczycieli i pracowników administracji sprawiła, że w grudniu 2009 r.- po tak oburzającym zachowaniu założycielki - nie podałem się do dymisji, tylko postanowiłem dalej odpowiadać za jakość kształcenia i nauki, czego dowodem jest chociażby "wymuszenie - z mocy prawa" na Założycielce złożenia poprawnego merytorycznie wniosku o uruchomienie nowego kierunku studiów czy podejmowanie innych działań statutowych. WOLI PANI CYPERLING TO PRZEMILCZEĆ? TO DLATEGO KAZAŁA ZDJĄĆ ZE STRONY WSP TEKST jednej UCHWAŁY SENATU z dn. 7.12.2011 r. (można to usunięcie zobaczyć na stronie WSP) W IMIĘ JAKICH RACJI TO CZYNIŁA? DLA DOBRA STUDENTÓW, SWOICH WSPÓŁPRACOWNIKÓW? To niech o tym pisze, choć teraz jest to "musztarda po obiedzie". Niech nie ukrywa przed światem swoich decyzji, projektując swoje motywy na mnie!
To doprawdy nie ma związku z moja osobą, tylko stylem zarządzania przez założyciela, który - w uzasadnionych przypadkach, bo i takie mają miejsce - kiedy powołany przez niego dziekan źle wykonuje swoje obowiązki i naraża szkołę na ryzyko utraty uprawnień, słusznie zwalnia go z tej funkcji lub zmusza do złożenia dymisji. Tak było nie tylko w tej szkole. O tym się jednak nie pisze, choć z różnych powodów po latach o tym się zapomina i te same osoby awansuje (paragraf 22?).
Tak samo, jak każdy założyciel wyższej szkoły prywatnej jako osoba fizyczna może w dowolnym czasie odwołać rektora, tak samo i on może z tej funkcji zrezygnować. To jest tylko funkcja, zaś obowiązki dydaktyczne i naukowe wykonywałem do końca pracy w tej szkole, czyli do 30 września 2010 r. promując magistrów i zaliczając zajęcia. Z faktami i niewygodną dla niej prawdą mija się pani Cyperling. Na własną zresztą odpowiedzialność. Każdy niech wnioski z tego wyciąga sam dla siebie. Nie odnoszę się do innych kwestii, które powyższa założycielka formułuje w swoim felietonie (?), gdyż w żadnej mierze mnie nie dotyczą, a są na żenującym poziomie. Z przyjemnnością natomiast zamieszczę wszystkie komentarze, jakie otrzymałem od pracowników WSP, także tych, którzy w tej szkole dalej pracują. To jest - zdaje się - ważny element w dowodzeniu tego, że FAKTY NIE KŁAMiĄ.
Przedstawię je nie tylko Pani Cyperling, ale przypomnę także tym, którzy pisali swoje opinie na ten temat, by zaprzeczyć podłym insynuacjom o "moich roszczeniach i wybujałej ambicji". Nazwisk jednak nie podam (są w odpowiedniej dokumentacji), bo z jednej strony trzeba te osoby chronić, z drugiej zaś niektórzy lubują się w dociekaniu nie tego, co jest istotą sprawy, tylko kto za nią stoi, to niech ma krzyżówkę do rozwiązania.
(http://www.gazeta.edu.pl/Fakty_nie_klamia-98_929-0.html;
http://pl.wikipedia.org/wiki/Osoba_prawna)