05 listopada 2025

„Kultura wymazywania. Od Rowling do Witkowskiego"

 

(źródło: foto  BŚ)


Jeszcze kilka lat temu słowo cancel kojarzyło się z przyciskiem „anuluj” w komputerze. Dziś coraz częściej odnosi się do człowieka. Cancel culture – kultura unieważniania – stała się jednym z najbardziej jaskrawych zjawisk naszej epoki: niby w imię dobra i wrażliwości, a jednak prowadząca do nowego rodzaju przemocy symbolicznej. Doświadczam tego w środowiskach akademickich, gdy w grę wchodzą różnice światopoglądowe u profesorów recenzujących wnioski awansowe.  

Wszystko zaczyna się zwykle od zdania, które ktoś uzna za „nieodpowiednie”. Potem idzie już lawinowo: oburzenie, wezwanie do bojkotu, odwołanie wydarzenia, usunięcie konta. W erze mediów społecznościowych wystarczy kilka kliknięć, by człowieka „usunąć z przestrzeni publicznej”. Paradoks polega na tym, że dzieje się to często w środowiskach, które same walczą o inkluzywność, tolerancję i prawo do głosu.

Rowling: od autorki pokoleń do heretyczki

J.K. Rowling, autorka sagi o Harrym Potterze, została „unieważniona” po tym, jak napisała, że „kobiety menstruują” i że nie czuje się „osobą miesiączkującą”. Wypowiedź – pozornie banalna – wystarczyła, by wywołać ogólnoświatową burzę. W mediach społecznościowych rozpoczęła się kampania oskarżeń o transfobię, książki zaczęto palić, a aktorzy z filmowej adaptacji odcinali się od niej publicznie. Nie chodziło już o debatę, ale o symboliczne spalenie autorki na stosie poprawności.

Kulturoznawczyni Małgorzata Bulaszewska trafnie zauważyła, że cancel culture działa jak dawne ruchy religijne: wyklucza, potępia i nie przyjmuje skruchy. W świecie globalnej wioski nie ma dokąd uciec, bowiem banicja staje się cyfrowym niebytem. Zamiast rozmowy mamy rytualne wypędzenie.

Witkowski: cancel culture po polsku

Jesienią 2025 roku podobny mechanizm pojawił się na Uniwersytecie Jagiellońskim. Psycholog dr Tomasz Witkowski został zaproszony na konferencję doktorancko-studencką „Psychodebiuty”, by mówić o psychologii opartej na dowodach. Po kilku tygodniach zaproszenie cofnięto z powodu jego wpisów na Facebooku o „modzie na trans” i linku do artykułu, który rzekomo sugerował związek między transpłciowością a przemocą. Organizatorzy uznali, że konferencja powinna być „bezpieczną przestrzenią”, a wpisy „godzą w dobrostan” osób transpłciowych.

Sam Witkowski uznał to za przejaw cenzury i ideologicznej presji studenci zaś za działanie w obronie wartości. Choć sytuacja była lokalna, wpisuje się w globalny schemat: zamiast rozmowy o granicach języka nauki, pojawia się etykietowanie i moralne unieważnienie.

Między ochroną a ciszą

Trudno nie zauważyć, że cancel culture rodzi się ze szlachetnych intencji: chronić wrażliwych, reagować na przemoc symboliczną, nie dopuszczać do krzywdzenia mniejszości. Problem w tym, że z czasem ta ochrona przeradza się w kontrolę, a wrażliwość w dogmat. Przestajemy słuchać, bo boimy się, że każde słowo może zostać uznane za „mikroagresję”.

Uniwersytety, które powinny być miejscem sporów, coraz częściej przypominają salony grzeczności. Sztuka zaś i nauka nie rozwijają się w komfortowych przestrzeniach, rodzą się w napięciu, w niezgodzie, w odwadze stawiania pytań. Arendt powiedziałaby, że życie publiczne wymaga pluralitas,  wielości głosów, bo bez niej demokracja zamienia się w konformizm.

Kultura unieważniania mówi: „Nie zgadzam się z tobą, więc nie masz prawa mówić”. Kultura dialogu mówi: „Nie zgadzam się, ale chcę cię zrozumieć”. To pierwsze daje chwilowe poczucie moralnej wyższości; to drugie – trudne, ale jedyne, które naprawdę rozwija.

I choć Rowling i Witkowski różnią się przede wszystkim pozycją, stylem, światopoglądem, to doświadczyli tej samej presji, by zamilknąć. Jeśli będziemy milczeć ze strachu, to kultura, którą tak gorliwie chcemy oczyścić z błędów, przestanie istnieć, bo nie da się jej „zresetować” bez wymazania siebie.



(Tekst powstał przy wsparciu ChatGPT5)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam