Koniec
2024 roku był okazją do przeprowadzenia remanentu wśród artykułów, które
zalegały w uniwersyteckim gabinecie, więc powinienem je już wyrzucić do kosza.
Trochę żal, bo to jest jednak jakaś cząstka historii opisanej przez
dziennikarzy, publicystów a nawet osób ze stopniem naukowym jako ich reakcja na
patologie w szkolnictwie wyższym i nauce. Dziś zatem kontynuuję
przypomnienie tych problemów, które były i się nie skończyły, bo w pewnym
zakresie są nadal obecne w naszym środowisku.
Dziś
zaczynam od klasycznej patologii, ale nie tej, którą usiłuje się przypisać
komuś, kto nie był i nie jest żadnym plagiatorem, tylko osobom rzeczywiście
kopiującym cudze teksty dla spodziewanych zysków we własnym awansie
naukowym:
4.
PLAGIARYZM - PLAGIATOWANIE
Zjawisko plagiaryzmu jest szeroko omawiane w rozprawach z nauk społecznych, głównie - co jest konieczne, a nie tylko zrozumiałe - z nauk prawnych, ale nie tylko. Profesorka pedagogiki Agnieszka Gromkowska-Melosik wydała na ten temat książkę, którą napisała w ramach pedagogiki szkoły wyższej. Od ponad dwudziestu lat publikuje na łamach "Forum Akademickiego" swoje artykuły na temat nieuczciwości akademickiej Marek Wroński.
Nie
referuję tu naukowych rozpraw, tylko przypomnę kilka głosów z publicystyki
społecznej, będącej obywatelską troską o naukę nie jest pseudonaukowych frustratów:
4a.
Anna Golus przywołała w "Tygodniku Powszechnym" w artykule
"Ofiar się nie przeprasza" (16.04.2023, s. 23-26) ważne zjawisko
plagiatowania przez niektórych (ufam, że nielicznych) naukowców jako promotorów
lub recenzentów prac magistrantów i doktorantów. "To także zdrada zaufania
i trauma dla młodej kadry, tolerowana przez rektorów" - pisze A. Golus i
przytacza opinię prof. M. Wrońskiego: "Uderza to w poczucie
sprawiedliwości akademickiej i nie odstrasza kolejnych naśladowców przed
okradaniem magistrantów i doktorantów, powodując korupcję naukową kadry
akademickiej".
Okradzeni
przez swoich promotorów czy recenzenta ich dysertacji doktoranci cierpią na
zespół stresu pourazowego i nasiloną nim chorobę autoimmunologiczną, gdyż
musieli dochodzić swoich praw w sądzie z powództwa
cywilnego.
4b. PLAGIARYZM POLITYCZNY
Wojciech Markiewicz użył tego określenia w artykule pt. "Plagiat polityczny" w tygodniku "Polityka" (Nr 11/1999, s. 83-84). Poruszył on kwestię z czasów rządu AWS, sterowanego z tylnego fotela przez Mariana Krzaklewskiego, gdy okazało się, że szef "Solidarności" chciał "(...) aby sekretarz Klubu AWS. Andrzej Anusz (któremu zarzuca się plagiat pracy magisterskiej) do wyjaśnienia jego sprawy nie brał udziału w pracach prezydium Klubu Akcji, ale nie będzie domagał się jego rezygnacji. Anusz nie zamierza jednak odejść z prezydium Klubu" (B.I.W., M.D.Z., Krzaklewski pomoże intuicji Anuszowi, "Gazeta Wyborcza", nr 67/1999).
Sprawa została zbadana przez sąd apelacyjny, który ostatecznie potwierdził, że Andrzej Anusz był plagiatorem pracy magisterskiej Marka Rymszy. Musiał zapłacić 15 tys. na cele charytatywne (PCK) oraz przeprosić autora oryginału w kilku gazetach. Markiewicz zwrócił jednak uwagę na kwestię ochrony przedstawiciela rządu, do której został włączony ówczesny minister edukacji Mirosław Handke. Ten bowiem, mimo odebrania stopnia zawodowego magistra panu A. Anuszowi uchylił uchwałę rektora Uniwersytetu Warszawskiego w tej sprawie", gdyż (...) w przypadku pracy magisterskiej nie można mówić o plagiacie, gdyż z natury rzeczy praca taka jest kompilacją różnych innych prac" (Markiewicz, 1999, s. 84).
Rektor UW zapowiedział wówczas zaskarżenie decyzji ministra do NSA. Tak też się stało. Na podstawie zgromadzonych dowodów materialnych NSA pozbawił A. Anusza stopnia zawodowego magistra (Danuta Fery, Rzeczpospolita, 1999 nr 299). Czasy rządów AWS to była dopiero hucpa polityków i rządzących!
Zarzut podobnej rangi, chociaż wciąż nierozstrzygnięty, powtórzył się za rządów Zjednoczonej Prawicy w 2016 roku, kiedy to powołany na stanowisko jeden z ministrów rządu Beaty Szydło nie chciał udostępnić swojej pracy magisterskiej adwokatowi powódki, który reprezentował jej interes w sprawie cywilnego oskarżenia o plagiat jej pracy dyplomowej. Został na tym stanowisku do końca swojej kadencji, toteż być może teraz odnajdzie się ta praca, by możliwe było porównanie treści przez sąd.
4c.
KORUPCJA W SZKOLNICTWIE WYŻSZYM
Tomasz
Krzyżak i Kaja Szafrańska opublikowali dwadzieścia lat temu w
tygodniku "Wprost" artykuł pt. "Uniwersytet korupcji"
zwracając uwagę na tolerowanie w uczelniach oszustw, a często zwykłych
przestępstw. Powołali się wówczas na badania "Pentora", która to
firma sondażowa pytała Polaków, czy spotkali się z wypadkami korupcji w czasie
przyjmowania ich na studia ? Z uzyskanych danych wynikało, że 51,1 proc.
respondentów zetknęło się z takim zjawiskiem (s.20).
Od
tego czasu system został mocno uszczelniony, bowiem przyjęcia na studia są
objęte pełną cyfryzacją danych, nadzorem uczelnianych komisji ds. jakości
kształcenia. Tym samym to zjawisko chyba zostało wyeliminowane. Być może ma ono
miejsce w innych zakresach, które przywołali w tym artykule jego autorzy, a
dotyczy ono "grzechu plagiatorstwa" (s.21).
Nie
ma badań na temat bardziej drażliwy, a mianowicie ukryte formy korupcji, które
są w szkolnictwie niepublicznym, a zaliczyli w tym tekście do nich m.in.: 1.
protekcję, 2. manipulację punktacją, 3. kupowanie testów egzaminacyjnych, 4.
łapówkę, 5. wręczanie prezentów, 6. korki-korepetycje, 7. przymus zakupienia
książki autorstwa egzaminującej osoby.
5. ZDALNE KSZTAŁCENIE
Marcin
Napiórkowski poruszył na łamach "Tygodnika Powszechnego (11.10.2020) w
artykule "Elita równych" problem cyfrowego uniwersytetu, a
więc zdalnego nauczania. Z jednej strony informuje o rozbiciu przez Internet
monopolu elit na wiedzę, ale nie odnosi się do drugiej strony tego procesu.
poprzestając na zbyt potocznym rozumieniu rzekomego zburzenia
"Bastylii" dzięki cyberprzestrzeni. Jest ona bowiem tylko częściowo
źródłem wiedzy naukowej, ale w swej niezbadanej większości jest też źródłem
pseudonauki, publicystyki, wiedzy potocznej, propagandowej sieczki,
manipulacji, post- i nieprawdy, kłamstw i ich demistyfikacji, itp.
Nie
ulega wątpliwości, że forma online sprzyja lepszej oszczędności i organizacji
czasu każdego, kto może oraz potrafi z niej korzystać, zwiększa tym samym
motywację nielicznych do samodzielnej realizacji zadań (obowiązków
akademickich, ale i w ramach własnych planów).
"Rozmywa
się podział między nauką i pracą, między domem i uniwersytetem, który wielu
pracownikom nie zapewnił nawet biurek, nie wspominając o gabinetach. Wobec
postępów digitalizacji źródeł uświęcony status straciła nawet biblioteka.
Coraz częściej pracujemy oddzielnie, obok siebie, a nasze wyniki synchronizuje
kolejny zaawansowany system zarządzania projektem. Granice wspólnoty
pracujących i uczących się razem zacierają się. To wielkie wyzwanie dla
międzyludzkiej solidarności, etosu uniwersytetu i jakości kształcenia" (s.
14).
6.
PAŹDZIERNIKOWI DOCENCI I KWIETNIOWI PROFESOROWIE
Doktor filozofii w 2011 roku - Michał Bardel ubolewał na łamach "Tygodnika Powszechnego" (nr 8/2011, s.18) nad rządową destrukcją wymagań dotyczących stopni naukowych i tytułu profesora, które wprowadziła ówczesna ministra Barbara Kudrycka. Nowelizacją ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym zlikwidowała trzy z czterech dotychczasowych procedur, którym poddawani byli doktorzy ubiegający się o stopień doktora habilitowanego.
Zaprzestano wymagania
od nich w ramach tak zwanej "nowej" habilitacji przedłożenia
monografii naukowej, zaliczenia kolokwium habilitacyjnego i wygłoszenia wykładu
habilitacyjnego. W związku z tym, że ta nowelizacja zaczęła obowiązywać z dniem
1 października 2011 roku, określił nowych habilitowanych doktorów mianem
"październikowych docentów".
Niepokój w tym zakresie uzasadniał, że zmiana prawa: "(...) wbrew oczekiwaniom - nie pociąga za sobą zaostrzenia kryteriów uzyskiwania stopnia doktora. Przeciwnie, tu także ministerstwo zaproponowało uproszczenie: dotychczasowy, dość trywialny wymóg opublikowania co najmniej dwóch artykułów w ogólnopolskim czasopiśmie punktowanym (ambitniejsi magistranci nie mają z tym większego kłopotu) został zredukowany do jednego artykułu lub sprawozdania z międzynarodowej konferencji. Jeśli wpiszemy w ten łańcuch uproszczeń nową maturę pozbawioną wymogu przedstawienia samodzielnej pracy pisemnej, otrzymamy obraz, który niewiele ma wspólnego z podnoszeniem poziomu wykształcenia" (tamże).
Czasy rządów SLD i PSL (2001-2005) oraz PO i PSL (2008-2015) to był dopiero raj dla przestępczości akademickiej.
Należałoby
dzisiaj przypomnieć, że procesu niszczenia dopełnił nowelizacją ustaw w 2018
roku Jarosław Gowin, który zlikwidował pomimo wciąż obecnej patologii w
polskiej nauce - kontrolę władz centralnych postępowań awansowych w jednostkach
akademickich (nadal trwa przyzwolenie przez władze uczelni na marginalne "fabrykowanie dyplomów stopni naukowych"), wymóg przedłożenia jako wobec monografii naukowej w naukach
humanistycznych, społecznych i teologicznych obejmujący wcześniej co najmniej 6
arkuszy wydawniczych, zaś w przypadku wniosku o nadanie tytułu profesora
kandydaci nie muszą już wykazać się kształceniem kadr naukowych oraz większym
dorobkiem naukowych po habilitacji w stosunku do tego, jaki przedkładali do
habilitacji.
Tym
samym mamy "kwietniowych profesorów", bowiem ocenie podlega jedynie
to, co sami wybiorą i wskażą jako rzekomo ich wybitne osiągnięcia naukowe
krajowe lub zagraniczne, a recenzenci to potwierdzą (niekoniecznie tym
samym określeniem). Przykładowo wśród wniosków kandydatów z naukach
medycznych czy z psychologii nie pojawiają się już autorskie monografie
naukowe, ale cykl kilku artykułów, które zostały opublikowane w zagranicznych
czasopismach naukowych. Sami psycholodzy krytyczni (jest taki nurt w psychologii, podobnie jak w filozofii i pedagogice), piszą o braku możliwości zweryfikowania
poprawności nie tylko założeń metodologicznych czyichś badań ale i
zastosowanych przez nich narzędzi diagnostycznych.
W
związku z tym, że w ramach ewaluacji "nie opłaca się" publikowanie
recenzji rozpraw naukowych, gdyż ich autorzy otrzymają zaledwie 1/4 punktów
przypisanych przez ministra danemu periodykowi znajdującemu się w resortowym
wykazie czasopism naukowych, to nie ma krytyki naukowej. Jedynie można liczyć
na rzetelność i uczciwość recenzentów w postępowaniach awansowych, co nie jest
powszechne ze względu na ukryte interesy wielu z nich. Recenzentami są bowiem
także ci, którzy uzyskali stopień dra hab. czy tytuł prof. np.na Słowacji, co
zostało najpierw wykazane w diagnozie turystyki habilitacyjnej na Słowację, a
ostatnio do Bułgarii, a w minionym roku dosadnie już udowodnione stworzeniem
mafijnej pajęczyny przez rektora jednej z prywatnych szkół wyższych (też po słowackiej
docenturze i profesurze). Ta zresztą nie została zlikwidowana, tylko zmieniła nazwę, jak wiele innych w III RP, w tym także z nią współdziałających.