Bardzo ucieszyła mnie nowa książka
profesora Henryka Mizerka, nad którą pracował przez ostatnie trzy lata, gdyż
warto było na nią czekać. Tego typu studium przeglądowo-metapoznawcze będzie
bardzo dobrze wspomagać pedagogów ubiegających się o przyjęcie ma studia III
stopnia w wybranej przez siebie Szkole Doktorskiej. Wprawdzie w podtytule
monografii jest pytanie, czy aby zawarta w intencji autora refleksja krytyczna w edukacji i pedagogice nie musi być wykonalna? ("Misja
[nie]wykonalna?"), to jednak mimo wszystko warto się nad tym zastanowić.
W świetle
upełnomocnionej prawnie przez MEiN punktacji za wydaną monografię i artykuł
naukowy można uzyskać tyle samo punktów, a za artykuł nawet więcej, bo nie 100,
ale 140 lub 200 pkt. Za kilkunastostronicowy
artykuł poświęcony tej samej problematyce autor może w kraju także otrzymać 100 pkt., więc tyle samo, co za książkę liczącą 171 stron. Warto zatem skierować pytanie do ministra Przemysława Czarnka: PO CO PISAĆ
KSIĄŻKI, skoro praca nad nimi trwa wiele lat, a "zapłata" jest równoważna 5%-10% tekstu artykułu?
Nie lepiej byłoby
opublikować dziesięciostronicowy artykuł w periodyku za 140 czy 200 pkt. w
języku angielskim, by nikt w kraju go i tak nie przeczytał, a jeśli nawet, to być może nie zrozumiał, gdyż zakres analizy treści musiał być powierzchowny,
quasisyntetyczny? Dla profesora tej klasy, co H. Mizerek, napisanie takiego artykułu
nie wymagałoby trzech lat, gdyż wystarczyłby
tydzień, a może i jeszcze mniej.
W świetle powyższego nonsensowna i demotywujaca jest ewaluacja publikacji. Jeszcze rok, dwa, a w pedagogice, socjologii, naukach o polityce, teologii,
historii, filozofii itp. w ogóle nie będzie się "opłacało" pracować nad monografią, skoro jej wartość została zdewaluowana przez ministerstwo,
które w nazwie ma edukację i naukę, a rządząca formacja ponoć troszczy się o
narodową kulturę, język polski, historię, dziedzictwo narodowe itp.
Wyznacznikiem
rzeczywistych osiągnięć naukowych nie jest już monografia naukowa. Zniknęła z
wymagań na tytuł naukowy profesora, a w przypadku habilitacji może być
zastąpiona cyklem artykułów. Cykl nie jest dookreślony, toteż mogą go stanowić
co najmniej 3 artykuły.
Kiedy więc H. Mizerek
pyta w "Słowie wstępnym" do swojej monografii: Czy możliwe
jest napisanie książki o refleksji krytycznej, która byłaby jednocześnie
najzabawniejsza i najzmyślniejsza? - to odpowiadam: TAK. Jak najbardziej. Ministerstwo zlikwidowało w aktach prawnych formalne parametry dla monografii, toteż może nią być nieopublikowana w żadnym czasopiśmie, zgodnie z wymogami PBN (z numerem ISBN) publikacja licząca 20 czy
40 stron. Dlaczego nie? Jest to najzabawniejsze i najzmyślniejsze.
Nic dziwnego, że
stateczni profesorowie nauk medycznych z tytułem profesora, na który zasłużyli
w wyniku kilkudziesięciu lat pracy naukowo-badawczej, klinicznej, eksperymentalnej
wyrażają swoje oburzenie na zaistnienie w naukach medycznych zdumiewającej
akceleracji "rozwoju naukowego" wśród trzydziestolatków (liczonego sumą punków za kilka
artykułów w zagranicznych czasopismach medycznych) oraz najzabawniej i
najzmyślniej działający akcelerator publikacyjny wzorem "Baksika" (do
napisanego artykułu przez jednego autora, dopisywanych jest już nie kilkoro,
ale nawet kilkudziesięciu "współautorów"). Dzięki temu każdy pacjent
może być dumny, że ordynatorem szpitala jest 30-letni profesor tytularny. Taki
mamy postęp.
Powróćmy jednak do
książki H. Mizerka, którą warto mieć na swojej domowej półce startując w
akademickiej profesji. Dla studentów książka jest zbyt trudna, bo nie ma
obrazków, memów, emotikonów. Może kilka osób na studiach uzupełniających sięgnie po nią
z obowiązku zreferowania w pracy dyplomowej założeń pragmatyzmu pedagogicznego Johna Deweya czy koncepcję Donalda Schöna. O ile rozprawy
Amerykanina są już w przekładzie na język polski, to - jak słusznie pisze autor
tej książki - nikt jeszcze nie przetłumaczył w całości i nie
doprowadził do ich wydania w Polsce. Znacznie lepiej sprzedają się banały
Jespera Juula.
Czytając jednak rozdział zatytułowany "Kategorie towarzyszące. Myślenie krytyczne" zrozumiemy, dlaczego jest to niemożliwe, tak u nas, jak i ponoć w USA (chociaż w to wątpię). Zanim bowiem przytoczyłbym wyniki badań m.in. I. Czaji-Chudyby, zastanowiłbym się nad ich wartością poznawczą ze względu na zastosowane przez nią narzędzia diagnostyczne i wnioski nieadekwatne do uzyskanych danych. Zostawiam to jednak na marginesie refleksyjnego myślenia.
Rozprawa H. Mizerka jest ważna dla pedagogiki ogólnej, w tym metodologii badań pedagogicznych. Jedyna teza, której Autor sam zaprzecza w innym miejscu tej publikacji, wybrzmiała na s. 11: Pedagogika nie może rozmyć się w języku innych nauk o człowieku. Ma własny sposób widzenia rzeczywistości i formułowania problematyki badawczej.
Otóż pedagogika musi "rozmyć się" oraz "zanurzać" w innych naukach humanistycznych i społecznych, gdyż badają one te same fenomeny. Nasza dyscyplina nie posiada własnego sposobu formułowania problematyki badawczej, gdyż ten jest pochodną metodologii nauk humanistycznych i/lub społecznych, a nawet przyrodniczych w zależności od przedmiotu badań. Mizerek dość obficie korzysta w swojej argumentacji z filozofii (naukoznawstwa, ontologii i epistemologii) i psychologii, gdyż przywoływani przez niego (niektórzy) pedagodzy są niejako w swoich rozprawach "zakładnikami" także wspomnianych tu dyscyplin naukowych.
Chyba, że Mizerek miał na myśli całkowite zatracenie się pedagogiki w innych naukach, to rzeczywiście byłoby wykreśleniem jej z dziedziny nauk społecznych i usunięcie z wykazu odrębnych dyscyplin naukowych. Jak pisze:
Uznałem zatem, że przyglądając się
refleksji oraz analizując jej oblicza prezentowane w różnych koncepcjach,
lepiej jest podchodzić do nich w tradycyjny sposób niż uporczywie poszukiwać
hipotezy, najlepiej takiej, którą można skomercjalizować [s.
11].
Rozprawa ma oryginalną
strukturę, opartą na metaforze architektury warmińskiej chałupy oraz aktualny dobór treści, które są efektem rzetelnych studiów zagranicznej literatury
przedmiotu. Czyta się ją zatem z dużą przyjemnością jako także uświadamiającą
głębokie zaniedbania w sferze konceptualizacji badań przez coraz
gorzej wykształconych współczesnych pedagogów, którzy nie tyle nie są
bezstronni, bo tego wymiaru nie da się chyba uniknąć w nauce, co są
bezrefleksyjni, bezkrytyczni, powierzchowni, otwierając dawno wyważone drzwi.
Jak już natrafią przypadkowo na jakąś książkę, rzecz jasna - koniecznie
amerykańską czy brytyjską - to natychmiast przypisują jej autorowi miano odkrywczej.
Przywoływane w książce Mizerka różne koncepcje, typologie umiejętności czy uwarunkowania myślenia krytycznego są ciekawe, chociaż w Polsce niemalże zupełnie niepraktyczne, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę postulat przestrzegania wysokich standardów etycznych i merytorycznych. Tak, jak nie były one przestrzegane przez recenzentów w postępowaniu na tytuł naukowy profesora Andrzeja Zybertowicza, tak też nie są stosowane przez ekspertów Prezydenta RP, którzy odmawiają nadania tego tytułu pozytywnie ocenionym przez specjalistów uczonym. Mam tu na uwadze uczelnianych profesorów z UW - Michała Bilewicza i z UMK - Waltera Żelaznego.
Podobnie, uniwersyteckie oficyny wydają książki m.in. o rzekomym myśleniu
krytycznym, ale w wykonaniu autorów, którzy tego nie potwierdzają poziomem metodologicznym zawartych w nich zalożeń badawczych. O tej patologii piszę w książkach:
Znakomicie, że H. Mizerek odnosi się w swojej publikacji do nauczycieli polskich szkół, by stawali się lub utrzymywali status nauczycieli refleksyjnych, myślących, krytycznych, gdyż realizuje tym samym ważną funkcję łączności teorii z praktyką. Nauczyciele muszą być inaczej kształceni na uniwersytetach i w akademiach, skoro mają być profesjonalnie wykształceni do założeń alternatywnej epistemologii dydaktyki szkolnej. Słusznie pisze:
Konieczna jest radykalna zmiana koncepcji i programów kształcenia oraz jego filozofii w kierunku interdyscyplinarności i współpracy między wydziałami [s.68].
Potrzebne są jednak badania dotyczące nie tyle refleksyjności nauczycieli, co urzędników MEiN i władz tego resortu. Tak długo, jak długo zarządzać będą polityką oświatową ignoranci, którzy ubiegają się dzięki tej roli o bycie posłem w Parlamencie Europejskim (finansowa pokusa), tak długo refleksyjność i refleksywność nauczycieli będzie służyć tylko niektórym w ich zaangażowanej pracy dydaktycznej w szkolnictwie.
Na marginesie muszę zwrócić uwagę, że Karol Wojtyła chyba jednak nie był w Polsce pierwszym filozofem rozróżniającym refleksyjność i refleksywność. Mylne może być uwzględnienie daty 2. wydania jego znakomitego dzieła "Osoba i czyn" (1985) a np. Wojciecha Chudego (1984). Być może warto to ustalić, chociaż nie jest to kluczowe dla pedagogiki. Marek Rembierz może tę kwestię ustalić, żebym nie wprowadzał w błąd czytelników. No, ale Mizerek pisze, by być refleksywnym, więc dał nam zadanie.
Trafnie H. Mizerek zachęca nas do
wątpienia i kwestionowania różnych koncepcji, teorii, podejść badawczych czy
praktyk pedagogicznych, do ogniskowania uwagi bardziej na tym, co społeczne, aniżeli indywidualne, chociaż tego ostatniego wymiaru nie wolno lekceważyć. No i wreszcie zachęca do emancypacji, odwagi i bardziej precyzyjnego
przedstawiania „kolorytu znaczeń" refleksji krytycznej, a ja dodałbym -
także bezkrytycznej.
Zachęcam raz jeszcze do lektury tak intersującej książki, która wejdzie do naukoznawczego dyskursu nie tylko w pedagogice.