Niestety, wczorajszy wywiad minister edukacji - Krystyny Szumilas dla "Rzeczpospolitej" tylko utwierdził mnie w dotychczasowej diagnozie, że jest to jeden z najgorszych resortów, i to nie tylko tego rządu. Jednoznacznie zostało potwierdzone, że można być ministrem edukacji bez wizji, bez strategii, bez jakiegokolwiek pomysłu na doskonalenie funkcjonowania polskiego systemu oświatowego. Zapewne to redakcja wyeksponowała w tytule wywiadu jego esencję, przypominającą zresztą najgorszej marki herbatę z okresu PRL, która nazywała się "Popularna". Tytuł mówi już sam za siebie: "Nie lubię rozmawiać bez celu".
Jak nie ma się nic do powiedzenia, to nie udziela się wywiadów (to rada Leszka Millera z SLD), chociaż wydawałoby się, że jak kilka lat było się w opozycji do oświatowej polityki PiS, a potem przez cztery lata było się wiceministrem edukacji, to chyba powinno się mieć coś do powiedzenia na temat projektowanych zmian. Tych jednak nie ma, bo wdraża się w życie to, co zostało już zatwierdzone przez poprzedniczkę. Pani minister nie lubi rozmawiać bez celu. Czyżby to dziennikarz miał jej te cele eksponować, by w zależności od uznania ich za godne, zgodziła się na wyrażenie własnego sądu, opinii, że nie wspomnę już o jakimś zamiarze? Czyżby tysiące stron raportów, wyników badań międzynarodowych, krajowych, lokalnych, zapewne też tysiące godzin spędzonych w trakcie wspomnianej już służby w MEN nie wystarczyło, by wyrobić sobie własną wizję i misję działania w tym resorcie?
Po co zatem utrzymywać ministerstwo ze środków publicznych i dla kogo? Polskie przedszkola i szkoły, a także placówki opiekuńczo-wychowawcze obejdą się bez niego i świetnie sobie poradzą z własnym funkcjonowaniem, bo na szczęście pracują w nich nauczyciele, wychowawcy i pedagodzy, którzy wiedzą, jak pracować z dziećmi i młodzieżą. Nie oznacza to, że nie popełniają błędów, ale MEN nie jest im potrzebny, by je eliminować. Po co są rady pedagogiczne, rady rodziców, rady szkół? Po co są organy prowadzące? Jeśli ma to być jedynie komórka podziału budżetowych pieniędzy na edukację publiczną i dofinansowywanie edukacji niepublicznej, to wystarczy powołanie jednego departamentu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego czy nawet w Ministerstwie Sportu (tu chociaż ktoś lobbuje na rzecz jego misji), by wyspecjalizowani w tym urzędnicy-ekonomiści czuwali nad właściwą dystrybucją środków.
Po 100 dniach, w publicznej ocenie "nowego" rozdania i sprawowania władzy -edukacja, która powinna być forpocztą wszelkich przemian i innowacyjności, została sklasyfikowana na przedostatnim miejscu! Tak więc kolejny już rok znajduje się na szarym końcu! Wstyd! - powinien krzyknąć z poselskiej mównicy prof. J. Rostowski. WSTYD!
MEN nie ma żadnej wizji i strategii. Przepraszam, pani minister kieruje nas do Michała Boniego. Nie wiedziałem, że minister administracji i cyfryzacji jest teraz ministrem edukacji. Krystyna Szumilas stwierdza bowiem w wywiadzie: Strategie zostały opracowane w poprzedniej kadencji przez ministra Michała Boniego, teraz są przyjmowane. Są w nich wskazane kierunki zmian. My je realizujemy. Wspólnym mianownikiem wszystkich naszych działań jest jakość kształcenia. Najważniejsze jest, aby polska szkoła gwarantowała dobrą edukację. Zmieniając szkolnictwo zawodowe, nadzór pedagogiczny, system egzaminów zewnętrznych, zasady pracy z uczniami ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi mieliśmy jeden cel: poprawę jakości systemu edukacji.
Strategie są przyjmowane. Strasznie długo to trwa. A życie biegnie, świat się zmienia, tylko MEN stoi w miejscu i czeka na jakieś badania. Jakieś, bo dotyczące tego, o czym wszyscy już od dawna wiedzą, a mianowicie dotyczące czasu pracy nauczycieli. Wszyscy wiemy, ile czasu pracuje nauczyciel. Są tacy, jak zapewne wielu urzędujących w MEN, którzy pozorują, prześlizgują się z roku na rok, niczego pożytecznego nie tworzą, poza pobieraniem comiesięcznej pensji, i są mistrzowie, liderzy, nauczyciele pasjonaci, twórczy, uwielbiający ten zawód. Tych ostatnich jest mimo wszystko więcej, niż tych miernych, przeciętnych. I co? Czas pracy i jego jakość zostaną w wyniku statystycznych operacji uśrednione? Okaże się, że wszyscy nauczyciele pracują ok. 39,7 godz. tygodniowo. Poruszający będzie to wynik.
A mnie interesowałyby badania socjologiczne czasu pracy urzędujących w MEN. Ciekaw byłbym tego ogromnie. Ile pracuje w tym urzędzie osób, po co i jak oraz co z tego wynika dla jakości polskiej edukacji?
Pani minister w końcu zapowiedziała w wywiadzie: "Mamy (czyli MEN) dwa lata na dobre przygotowanie szkół do ich przyjęcia (chodzi o sześciolatków w szkołach podstawowych). Zrobię wszystko, aby ten czas wykorzystać jak najlepiej." Może socjolodzy z IBE zbadają jakość czasu pracy pani minister i jej zespołu?
Nadal pani minister wprowadza opinię publiczną w błąd twierdząc, że to dzięki zmianom pani K. Hall: "Dziś rodzice mają wybór. Mogą wybrać dla swojego dziecka edukację przedszkolną lub szkolną. Jeśli zatem chcą, mogą je wysłać do pierwszej klasy. Szkoła musi je przyjąć." Otóż rodzice zawsze mieli wybór, tak w okresie PRL, jak i w dobie mającej w kraju od ponad dwudziestu lat transformacji ustrojowej. Jeśli dziecko sześcioletnie wykazywało dojrzałość szkolną, mogło uczyć się w szkole podstawowej wraz z siedmiolatkami. Cóż to zatem za wielka łaska i reforma?
Pani minister edukacji nie wie i plecie androny, kiedy stwierdza: "Studia przygotowują do pracy z małym dzieckiem zarówno w przedszkolu jak i szkole. Nauczyciele posiadają odpowiednią wiedzę." Niestety, nie. Była minister K. Hall zapisała w rozporządzeniu, że nauczyciele nie muszą mieć odpowiedniej wiedzy. Wystarczy, że ktoś ukończył studia na kierunku pedagogika - specjalność wychowanie przedszkolne, by mógł zgodnie z prawem Hallowej uczyć w klasach I-III! I odwrotnie. Ktoś, kto przygotowywał się w czasie studiów do pracy w zakresie edukacji zintegrowanej w tzw. nauczaniu elementarnym, może pracować w przedszkolu, jak nie będzie dla niego etatu w szkole. Obie panie nie zrozumiały do dnia dzisiejszego specyfiki kształcenia akademickiego przyszłych nauczycieli.
Oczywiście, wydaje im się, że praca w przedszkolu, to tylko zabawa i nie trzeba niczego umieć, by organizować maluchom zajęcia, opiekować się nimi i dbać o ich bezpieczeństwo. Jak u J.J. Rousseau - wystarczy patrzeć, przyglądać się, "podlewać latorośl", a ona sama się rozwinie. Dla ministrów nie ma pedagogiki przedszkolnej i nie ma pedagogiki elementarnej jako odrębnych specjalności, wymagających - od wykonujących w przyszłości zawód nauczyciela - profesjonalnych kompetencji, zorientowanych na określoną grupę wiekową ich podopiecznych. Znamy to, Nie powiodło się w tym kraju kształcenie dwukierunkowe, bo jest zbyt kosztowne, chociaż można tak przygotowywać do zawodu w Czechach, na Słowacji, w Niemczech czy Austrii, to wprowadzono "protezy" - "produkty nauczycielopodobne": fizyk może uczyć matematyki, chemik biologii, geograf historii, a historyk filozofii. Hiszpańskiego może uczyć każdy, kto nie ma żadnego certyfikatu, byle miał narzeczoną czy narzeczonego z tego kraju. Niektórzy kończą jakieś pseudojęzykowe kursy i stają się po nich szkolnymi edukatorami języków obcych. Draaaamat!
Gdzie jest centrum dowodzenia oświatą? Niewątpliwie ma ono miejsce w Ministerstwie Finansów, a tu edukacja nie jest traktowana priorytetowo. Miliony z dotacji unijnych są "przejadane", konsumowane dla doraźnego ratowania takich czy innych placówek, instytucji, etatów, realizowania konkursów, projektów, które wygasają po ich zakończeniu, a więc zmiany są płytkie, tymczasowe.
Na pytanie dziennikarki: Przygotuje Pani projekt zmian? minister edukacji odpowiada: "Punktem wyjścia do dyskusji będą przedstawione przez stronę samorządową i związki zawodowe postulaty oraz wyniki badań."
W "Polska. Dziennik Łódzki" (29.02.2012) mamy kontynuację tego serialu. Na pytanie dziennikarki do minister edukacji: Czy jest możliwy powrót do 8 letniej szkoły podstawowej i 4 - letniego liceum? pada odpowiedź: "U genezy powstania gimnazjum leżało to, że innych warunków i metod nauczania potrzebuje dziecko, a innych dorastający młody człowiek. Mając na uwadze też obniżenie wieku szkolnego, trudno sobie wyobrazić szkołę, w której 6-latek uczy się razem z 15-latkiem". Hmmm. Prowadzę właśnie ogólnopolskie badania we wszystkich typach szkół publicznych. Okazuje się, że dzięki permisywnej w tym względzie polityce MEN mamy w kraju coraz więcej zespołów szkół - szkoła podstawowa i gimnazjum (niektóre przyjmują nazwę: "Zespół Szkół Publicznych - Szkoła Podstawowa i Gimnazjum w..." lub "Zespół Szkół Podstawowo-Gimnazjalnych w ..."). Ciekawe, czy pani minister wie o tym? Zapewne nie wprowadzono tej kategorii do oficjalnych statystyk. Dotychczas mieliśmy tylko zespoły szkół ponadgimnazjalnych. Teraz mamy kolejne dziwolągi - 9-letnie szkoły podstawowo-gimnazjalne. To jest dopiero nowość!
(źródła: http://www.rp.pl/artykul/9160,829303-O-szesciolatkach-minister-edukacji-Krystyna-Szumilas.html?p=3; Podręcznik co najmniej na 3 lata, Z Krystyną Szunilas, minister edukacji narodowej rozmawia Aldona Minorczyk-Cichy, Polska. Dziennik Łódzki, 2012 nr 49, s. 12)