Polskie społeczeństwo musi jeszcze doświadczyć wielu rozczarowań, kryzysów, by nie tylko uświadomić sobie manipulacje, jakimi posługuje się władza resortu edukacji, by wprowadzić politykę M. Thatcher (była przecież ministrem edukacji w Wielkiej Brytanii) w wydaniu więcej, niż nieprofesjonalnym i nieadekwatnym do współczesności. Doprawdy, fatalnych ma doradców kolejna minister edukacji, skoro sama nie potrafi analizować i projektować zmian oświatowych, stosując triki, które dobre były w latach 70. minionego wieku, szczególnie w państwach totalitarnych czy redukujących demokrację, ale kompromitują władzę w społeczeństwie demokratycznym, majacym na szczęście jeszcze dostęp do wiedzy o świecie.
Czy władze tego kraju nadal uważają, że Polacy są tumanami, analfabetami, bezmyślnie i bezkrytycznie gotowymi przyjmować wszystko to, co jest im narzucane parlamentarnymi rozstrzygnięciami, a po tłumieniu i unikaniu wcześniejszej krytyki społecznej, naukowej, profesjonalnej?
Rozbawiła mnie informacja MEN, że już pani minister postanowiła porozumieć się z dotychczas opozycyjnym wobec MENowskich projektów i regulacji prawnych w edukacji środowiskiem rodziców. Jak podaje GW resort: "zaprosił ruch Ratujmaluchy.pl do udziału w ogólnym Forum Rodziców, a więc razem z dziesięcioma innymi organizacjami zainteresowanymi różnymi problemami edukacji. Będą przedstawiciele rodziców dzieci ze szkół społecznych, rodziców dzieci niepełnosprawnych, rad rodziców itp. Do tego forum może się też zgłosić - jak zachęca MEN na swojej stronie internetowej - każda inna organizacja edukacyjna." (http://wyborcza.pl/1,75478,11260044,MEN_pogada_z_rodzicami_o_szesciolatkach.html)
Rewelacja! Pani minister zaprosiła do Forum Rodziców, które nie ma żadnych uprawnień w zakresie wpływu na cokolwiek w polityce oświatowej. To dekoracyjne ciało, jakich mieliśmy już od socjalizmu setki na Al. Szucha 25. Zacne grono, bo co do tego nie mam wątpliwości i jego nie kwestionuję, żeby nie było żadnych wątpliwości, może się spotkać, pogadać, ale i nie musi. Czegokolwiek by to Forum nie ustanowiło, o cokolwiek by nie zaapelowało, bo przecież żądać niczego nie może, i tak nie ma żadnej mocy sprawczej. Jego refleksje, opinie, uwagi mogą wylądować w szufladzie, w koszu, w "zamrażarce dobrych praktyk" itp. Mogą - rzecz jasna - poruszyć panią minister, ale i nie muszą. Woluntaryzm i etatyzm pięknie się tu łączą ze sobą.
Naukowcy nie zamierzają milczeć. Coraz częściej wypowiadają się w prasie codziennej, bo ta - w odróżnieniu od rozpraw naukowych - zapewne jest jeszcze zrozumiała dla niektórych pracowników resortu edukacji. Profesor Aleksander Nalaskowski - dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu i dyrektor I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w mieście Kopernika - wyostrza w wywiadzie dla FAKTU swój sprzeciw wobec zgubnej polityki oświatowej, jaka jest prowadzona od szeregu lat w naszym kraju - polityki fatalnej i nieodpowiedzialnej, ukierunkowanej na doraźne korzyści polityczne towarzyszy partii rządzącej i ich koalicjantów. Tytuł wywiadu: Importujemy Inteligentów - zapowiada konieczność uruchomienia w naszym kraju silniejszego ruchu oporu, wsparcia słusznych roszczeń i oczekiwań społecznych i profesjonalnych w zakresie budowania społeczeństwa wiedzy, a nie ignorancji!
O samych posłach Profesor stwierdza, że przyklepują ustawy jak stado baranów, które po protestach w sprawie ACTA (...) właśnie się obudziło. A gdzie były te barany, jak nad projektowanym prawem trzeba było dyskutować, przewidywać, jakie może mieć skutki? Tak zwani "posłowie", może i większość z nich, prowadzili komisy ze złomem motoryzacyjnym, przeszczepiali sobie piersi, gardłowali za aborcją albo zarządzali zielenią w Pcimiu Górnym nie mieli czasu czytać ustaw, a pewnie dla niektórych z nich czytanie ze rozumieniem jest umiejętnością wiąż niedostępną...
Prof. A. Nalaskowski już nie zamierza dłużej dyskutować, tylko formułuje słuszny apel do młodych pokoleń i ich rodziców, jeśli nie chcą, by skutki uczestniczenia w pseudoedukacji dotknęły ich w przyszłości jeszcze silniej i głębiej. Stwierdza zatem: Jeśli reforma będzie kontynuowana, nie zostanie wstrzymana w całości – mówię o 6-latkach, nauczaniu historii, utrzymaniu 3-letnich liceów ogólnokształcących – nastąpi katastrofa intelektualna. Przez 3 lata mogą studiować cokolwiek, a po licencjacie mogą zmienić zdanie i wybrać dowolną dyscyplinę naukową zupełnie inną od tej, której uczyli się na poziomie licencjata. W taki oto sposób mamy magistrów po 2 latach studiów..
Profesor potwierdza to, o czym od lat piszę, a mianowicie, że czas demistyfikować tę zabawę w kotka i myszkę, jaką prowadzi MEN z obywatelami i nauczycielami. Wywiad kończy zatem tak:
Rodzice skupieni wokół Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców nie mogą przedstawić swojego stanowiska minister edukacji, bo nie mogą się z nią skontaktować. – Taka osoba nie powinna być ministrem. W Polsce jest 700 tysięcy nauczycieli. Gdyby ta grupa tupnęła nogą, wszyscy by się przestraszyli. Nauczyciele powinni odmówić, rzucić w kąt nowe podręczniki, które się do niczego nie nadają, zapowiedzieć, że nie będą na ich podstawie uczyć. Może wtedy przyszłoby otrzeźwienie. (http://www.fakt.pl/Nalaskowski-Importujemy-Inteligentow,artykuly,147340,1.html)
Witam Serdecznie
OdpowiedzUsuńBardzo sie ciesze ze nadlatuja pierwsze jaskolki nie ma odwrotu jezeli nam zalezy musimy sie organizowac wspolpracujac i dzialajac Razem naprawde mozemy wiele - potrzeba tylko madrych i odpowiedzialnych przywodcow. Profesorze wiosna juz blisko.
Serdecznosci
MK>
Pan profesor Nalaskowski, kilka lat temu, tłumaczył decyzje Giertycha, gdy ten był szefem MEN. Było o wyrozumiałości a dotyczyło jednej oceny niedostatecznej na maturze. Wyrozumiale została zaakceptowana jedynka i zdałeś.
OdpowiedzUsuńWtedy już trzeba było krzyczeć...
Oczywiście, że zrobienie magistra np. informatyki po licencjacie np. z pedagogiki (jest to możliwe nawet na uczelniach państwowych) może być uznane za absurdalne, ale nie przeceniałbym tego negatywnych skutków. Nikt takiego magistra informatyki nie zatrudni, chyba, że będzie miał odpowiednie portfolio prac, realizacji plus jakieś certyfikaty i podczas rekrutacji wykaże się umiejętnościami. Większość oczywiście tych kryteriów nie spełni.
OdpowiedzUsuńNatomiast przejście np. z ekonomii na pedagogikę (na studia II-stopnia) i na odwrót jest jeszcze mniej niebezpieczne w skutkach. Po pierwsze obie dyscypliny nie są wiedzą tajemną, kwestia tylko, aby można było uzupełnić różnice w kwestii najbardziej potrzebnych przedmiotów i by uczelnie wymagały wobec takich kandydatów odbycia praktyk jak wobec licencjatów.
Do tego dochodzi bezrobocie wśród absolwentów oraz praca poniżej kwalifikacji u wielu, więc realne skutki takich migracji między kierunkami nie są tak wielkie.
Prawdziwym problemem jest w moim odczuciu coś co nazwę kultem magistra i przykładaniem nieodpowiedniej rangi do licencjatów, inżynierów. Kult magistra i polska tytułomania uczelniana i wszelaka to pewnie spadek po minionym ustroju. U nas każdy chce być magistrem i właściwie prawie każda osoba z licencjatem brnie w naukę dalej, natomiast w krajach anglosaskich mało kto idzie na mastera.
Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby ktoś kto chce zmienić kierunek szedł od nowa na kolejny licencjat lub inżynierkę (zamiast na uzupełniające magisterskie), ale pod warunkiem, że zarówno rynek pracy, pracodawcy, politycy i zwykli ludzie pójdą po rozum do głowy i uznają je za normalne, wyższe wykształcenie, a magister będzie zaawansowanym tytułem, prowadzącym niejednokrotnie tak wykształcone kadry do doktoratu.