29 września 2021

Uwielbiamy narzekać na zdalną edukację

 


 



W mediach spotykam się najczęściej z narzekaniem, biadoleniem, straszeniem,  pogrążaniem opinii publicznej w koniecznej depresji i braku jakiegokolwiek sensu uczestniczenia w edukacji zdalnej i związanych z nią wydarzeniach, formach interakcji, które przecież dotychczas były sprywatyzowane, a nagle musiały stać się publicznymi.  

Wygląda na to, że część kadr akademickich ma poczucie zaskoczenia, przerażenia, niechęci czy nawet potrzebę wycofania się z aktywności dydaktycznej. Do czasu pandemicznego lockdownu mogli jednego dnia w tygodniu udać się do sal uczelniach na 90 minut, ewentualnie odbyć dyżur, by po zajęciach ze studentami móc wrócić do własnych planów, zadań czy powinności. Te osoby chciałyby powtarzalności "ładu zewnętrznego”, by równoważył on "ład wewnętrzny".  

Uniwersytety, akademie, politechniki jako uczelnie odpowiedzialne nie tylko za kształcenie, ale w głównej mierze za prowadzenie badań naukowych i upowszechnianie ich wyników doświadczyły w wyniku zamknięcia swoich murów, w tym także akademików, stołówek, bibliotek, klubów itp. swoistego rodzaju rozstroju organizacyjno-kulturowego. Nagle okazało się, że duża część infrastruktury jest zbyteczna, bo niedostępna. 

Potrzeba jest matką wynalazków. Skoro zostały zamknięte biblioteki, to nareszcie pojawiły się "książkomaty". Zaoszczędzone na energii elektrycznej, gazowej, wodnej środki można było wydać na modernizację akademickich usług. Ba, nagle okazało się, że uczelniane wydawnictwa otrzymują zdumiewającą liczbę zamówień na elektroniczne wydawanie książek. Wcześniej leżały w magazynach ich drukowane egzemplarze, z których sprzedażą wiodło się nie najlepiej.  

Coraz więcej studentów i nauczycieli akademickich woli mieć e-booki, niż wersje drukowane, bo dzięki temu mają do nich dostęp niemal w każdym miejscu pobytu, w czasie podróżowania, spędzania czasu wolnego itp. Nie potrzeba wydzielać im miejsca w domowych pomieszczeniach, gdyż można ich mieć tysiące we własnej torebce, teczce czy kieszeni. Dlaczego zatem tak narzekamy na pandemiczną zmianę, skoro postęp technologiczny pozwala na szybszy, bardziej wygodny dostęp do wiedzy naukowej, do jej przekazywania innym?

To nie jest prawdą, że postawy negatywne, obojętne czy pozytywne wobec e-edukacji są ściśle związane z różnicą pokoleń. Od kilkunastu co najmniej lat osoby starsze, emerytowane znakomicie radzą sobie w komunikacji z członkami własnej rodziny, korzystając z telefonów komórkowych, smartfonów, z łączy internetowych za pośrednictwem tabletu czy stacjonarnego komputera. Nie muszę pisać, że dzieci i nastolatkowie są w tym zakresie bardziej biegli i pomocni w szybkim nauczeniu się obsługi tych urządzeń. 

Świat się zmienił, więc może czas, by i środowiska szkół wyższych przestały narzekać na zaistniałą sytuację, tylko dostosowały konieczność wprowadzenia nowych form i metod pracy dydaktycznej, organizacyjnej i naukowej. 

Może trzeba zacząć od zmiany pensum dydaktycznego na taką, by naukowcy mieli więcej czasu na zróżnicowane, zindywidualizowane kształcenie swoich studentów? Może trzeba radykalnie zmniejszyć liczebność grup studenckich, ćwiczeniowych, warsztatowych, laboratoryjnych, by w warunkach epidemii mogły one uczestniczyć w zajęciach praktycznych na terenie uczelni? Może trzeba zamieniać wielkie aule, duże sale dydaktyczne na mniejsze, lepiej wyposażone w materiały dydaktyczne oraz pozwalające na bezpieczną edukację offline? 

Właśnie teraz doskonale widać, jak niepotrzebnie konstruowano z architektami pomieszczenia dydaktyczne, które są pozbawione możliwości elastycznego przekształcania przestrzeni, zmiany w usytuowaniu mebli, a tym samym i osób.  Może potrzeba znacznie więcej nowych rozwiązań w zakresie wyposażenia sal dydaktycznych? Po co nam sale kinowe amfiteatralne, skoro jesteśmy w nich "przybici" do miejsc, które są przyśrubowane do podłóg?  

 Najwyższy czas zacząć zmieniać organizację procesu kształcenia w kierunku jego profesjonalnej indywidualizacji oraz uspołeczniających i eksperymentalnych form stacjonarnej edukacji. Potrzebne są w naukach społecznych i humanistycznych kliniki doświadczalnej wiedzy i laboratoria, a nie sale dla gadających głów, bo do tych studenci mogą mieć dostęp online z możliwością zaspokajania równocześnie innych potrzeb.  Uczelnie przechodzą już na zdalne prowadzenie wykładów. Po co wynajmować wielkie aule, by gromadzić kilkaset osób z różnych kierunków czy specjalności, skoro można zaoferować im dostęp do wykładowcy w sieci!  

Jak ktoś zanudza, opowiada farmazony, dygresje, o swoich doznaniach czy wydarzeniach, bo ma taką potrzebę, to może lepiej w tym czasie czytać książkę popijając kawę w wygodnym dla siebie fotelu.  A ona/on niech gada, skoro konieczna jest nasza obecność na łączach. Czyż tak od lat nie postępowała część studentów, że wchodziła do sal wykładowych z dużym opóźnieniem, albo zasypiała ze zmęczenia lub z nudów, popijała kawkę z termo-kubka, serfowała w sieci internetowej lub rozsyłała do znajomych sms-y? 

Chyba jednak czas na zmianę dydaktyki akademickiej w kierunku zróżnicowanej, odmiejscowionej, odczasowionej, ale za to skoncentrowanej na głębi i sensie dociekania naukowych prawd, prawidłowości, sprowadzania własnych kompetencji i podnoszenia kwalifikacji. Niech studenci też wykażą jakąś inicjatywę w tym zakresie. Gdzie jest ich samorządność? W czym wyraża się troska o wykształcenie? Chyba nie w tym, by mieć zaliczoną obecność off- czy online? 

           


         Póki jest możliwość korzystania z dotychczasowych dobrodziejstw edukacji realnej, stacjonarnej, bezpośredniej, to nadajmy jej nowy wyraz, bardziej aktywizujący, żeby studentom chciało się chcieć, a nie przychodzili na zajęcia tylko dlatego, że sprawdzana jest lista obecności. Niech mają przyjemność a nie tylko przymus bycia z nami.  Rację ma prof. Mirosław J. Szymański, kiedy we wstępie do swojej najnowszej książki pisze m.in.:

Wprawdzie niemała część ludzi w różnych sytuacjach pragnie zmiany, inni pod wieloma względami wolą stabilny stan rzeczy i nie chcą go utracić. (...) Komunikację społeczną i porozumienie między ludźmi ułatwiają i wzmacniają wspólnie uznawane wartości, podobne przeżycia i doświadczenia, zbiorowo stawiane i formułowane cele, a także dokonania zbiorowe, które konstytuują wspólnoty oraz umacniają ich istnienie. A jednak są sytuacje, kiedy ludzie pragną zmiany, tęsknią za nią, dążą do tego, aby jak najszybciej nastąpiła [s. 9].