Strasznie nerwowo zrobiło się wczoraj w związku z
opublikowanym przez ministra P. Czarnka załącznikiem zawierającym listę
punktowanych czasopism. Nie rozumiem oburzenia, które jawi się tu i ówdzie, a
szczególnie w mediach społecznościowych.
Mnie
cieszy to, że redakcje INNYCH CZASOPISM mają teraz więcej punktów, niż miały. Najpierw niektórzy
naukowcy zachwycali się, że wreszcie zaszła DOBRA ZMIANA, bo liczą się SCOPUSY,
HIRSCHE itp., a więc wreszcie można wykosić starsze pokolenie uczonych, aż tu
nagle okazało się, że ich periodyk ma wciąż 20 pkt. , albo nie został wprowadzony do tego wykazu.
No
i co z tego? Nie będziemy prowadzić badań? Nie będziemy pisać artykułów, bo nie opublikują nam w periodyku X, Y czy Z za 100 pkt., gdyż tekst nie będzie adekwatny do profilu ideowego? To wydamy poza granicami kraju lub będziemy pisać do tych, które mają najmniej punktów lub w ogóle nie są w tym wykazie, albo przetłumaczymy na język angielski i wydamy w Wielkiej Brytanii czy Australii.
Dlaczego nie mielibyśmy tak czynić? To w końcu, co jest ważne - jakość publikacji, treść naukowego
przekazu myśli, teorii, opublikowanie wyników badań czy punkty, punkty,
punkty?
Czyżby
ktokolwiek wierzył, że jakikolwiek proces ewaluacyjny jest w naszym kraju
wiarygodny? A co było za PO i PSL? Chyba nikt mi nie powie, że było rzetelnie,
transparentnie i sprawiedliwie?! Nie było. Pisałem w blogu o procesie
zafałszowanej ewaluacji periodyków, w której uczestniczyli nawet dzisiejsi krytycy
nowej listy.
O
co zatem chodzi?
Tak
samo będzie z ewaluacją dyscyplin. Utrzymają się te jednostki z uprawnieniami
akademickimi, które mają być "na wierzchu". Inne, niech odwołują się
do Pana Boga, to może w zaświatach zostaną wysłuchane.
Trzeba
zatem cieszyć się tym, co jest, a nie tym, czego nie otrzymaliśmy lub co
uzyskaliśmy. Oby tylko było komu pisać i publikować, bo obawiam się, że aż
takiego naporu na redakcje czasopism z podwyższoną punktacją do 40 - 70 a nawet
100 punktów nie będzie. Ponoć liczy się umiędzynarodowienie nauki, a nie jej
lokalność.
Warto
pamiętać, że liczba uzyskanych punktów, wskaźniki Hirscha, Scopus itd. nie mają
żadnego znaczenia w ocenie osiągnięć naukowych osób ubiegających się o
stopnie naukowe czy tytuł naukowy profesora. Ponoć przekonał się o tym nawet
ten, któremu wydaje się, że jak nazbierał punkcików, to mu się stopień czy
tytuł należy, a tu... bach. Uczeni z prawdziwego zdarzenia czytają rozprawy
wnioskodawców i na szczęście tylko to ich obchodzi.
Po
co więc ta frustracja? Jan Tur tak pisał w 1917 roku (pisownia
oryginalna):
Tak,
w duszy uczonego winno być wiele dobroci. Wymaga tego
poprostu samo dobro twórczej pracy naukowej.
Istotnie: zgryźliwość,
zawiść, niechęć do ludzi, chęć szkodzenia im, zmysł intrygi - są to
wszystko pierwiastki jaknajzupełniej nie dające się pogodzić z prawdziwą
pogodą ducha, równowagą wewnętrzną., bez której być nie może jasnej, spokojnej
twórczości (J. Tur, Nauka i Uczony, Warszawa-Lublin-Łódź-Kraków 1917,
s. 192).
Sądzicie,
że w nauce zmieniło się coś na dobre? Czytajmy dalej, co pisał J. Tur sto cztery lata temu:
A
naprawdę spokój wewnętrzny nie jest "chose aisée" - czego dowodem
dość liczne, niestety, typy uczonych - gryzących się
ustawicznie tem, że inni wokoło nich do większych dochodzą swych badań wyników,
do rozgłosu szerszego, do większych zaszczytów. Dzięki takim właśnie typom
duchowym - wiele ciał akademickich jest często areną walk podziemnych ,
zabiegów zakulisowych, intryg najrozmaitszych, co, wzięte wszystko
razem, a tylokrotnie opisywane, daje obraz godny Daude'towskiego "Immortel'a...
".