05 stycznia 2020
W blogu staram się od czasu do czasu przywoływać wypowiedzi, wykłady, referaty moich koleżanek/kolegów-profesorów, którzy od szeregu lat zajmują się filozofią kształcenia, polityką oświatową czy alternatywnymi szkołami we współczesnym świecie, w tym także w Polsce. Dla usatysfakcjonowania prof. Tadeusza Pilcha, który woli - zamiast wykładów prof. Aleksandra Nalaskowskiego - bardziej lewoskrętne prezentacje współczesnej myśli, proponuję dzisiaj wykłady znakomitego uczonego nurtu filozofii krytycznej - profesora Tomasza Szkudlarka z Uniwersytetu Gdańskiego.
Warto poświęcić czas, by wysłuchać jego wykładu, który został zarejestrowany w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie w ub. roku. Pedagog odpowiada nim bowiem na pytanie: JAKI JEST SENS SZKOŁY? a przy okazji: KIM SĄ LUB POWINNI BYĆ WSPÓŁCZEŚNI NAUCZYCIELE? Interesująca jest też faza kierowanych do referującego pytań i jego odpowiedzi na ważne dla nauczycieli kwestie. Jak pisał w jednym ze swoich artykułów wraz Marią Mendel:
"Obecne „czasy kryzysów” to zatem czasy wielogłosu i wielomówstwa. Obok siebie,bez wyrazistej hierarchii i bez kryteriów dopuszczalności i niedopuszczalności, głoszone są dziś ideologie do niedawna dominujące i do niedawna skazane na zapomnienie. Ich związki z określonymi historiami, interesami i grupami zostały rozerwane (i na przykład Polacy mogą wiązać nadzieje na lepszą przyszłość z ideologią symbolizowaną znakiem swastyki), a prawica i lewica co jakiś czas płynnie zamieniając się miejscami w reprezentowaniu interesów biedoty i bogactwa".
Rzecz dla mnie oczywista, że nie poświęcą na ten wykład czasu ani sprawujący nadzór pedagogiczny, ani tym bardziej doradcy prezydenta czy premiera, bo oni już wszystko wiedzą i żadna konfrontacja z nauką nie wchodzi tu w grę. Być może wysłuchają tego wykładu nauczyciele, a to tworzyłoby nadzieję, że podtrzymają w sobie samoświadomość uwarunkowań własnej roli zawodowej i zrozumieją powody, dla których sprawujący władzę czynią wszystko, by pozbawić resztki myślących, refleksyjnych pedagogów, nauczycieli autorytetu m.in. przez utrzymywanie ich statusu poniżej poziomu klasy średniej.
Studiującym pedagogikę polecam nie tylko ten wykład, gdyż równie dobrze mogą prześledzić oraz poszerzyć zakres i treść jego konstrukcji z najnowszymi publikacjami Profesora T. Szkudlarka, które są opublikowane w większości w języku angielskim, a więc dla nich nadal niedostępnym, skoro nie są już w stanie przeczytać kilkustronicowych artykułów w języku polskim.
Właśnie o to chodzi - nie tylko polskiej prawicy - by lud nie czytał, nie rozumiał, nie myślał, bo za niego uczynią to sprawujący władzę, dyktując warunki życia i zakres dostępności nie tylko do ograniczonych zasobów dóbr materialnych, ale i kulturowych, a więc także do wiedzy. No to przypomnę, że już starożytni myśliciele stworzyli doktrynę omnipotencji państwa nad jednostką i społeczeństwem. Rządy centralistyczne, autorytarne chętnie po nią sięgają, by uzasadnić własną, etatystyczną politykę nadzoru i sprawowania różnego rodzaju władztwa nad edukacją i jej podmiotami.
Zdarza się, że w niektórych okresach dzieje się to mimo - jak pisał ks. prof. Mieczysław A. Krąpiec - przekazu Ewangelii i wiary, która podkreślała bezwzględny prymat osoby ludzkiej nad państwem. Tym samym obowiązująca w socjalistycznych ustrojach (także realnego socjalizmu) ideologia socjoprioryzmu, etatyzmu i socjocentryzmu (kolektywizmu) nadal ma się dobrze determinując bieg życia ludzkiego Polaków i ich dzieci.
Jak pisze ks. M.A. Krąpiec: (...) państwo jak każdy twór społeczny jest "mocniejsze" od człowieka i może go zniszczyć w sensie dosłownym. Niemniej jednak każdy wie o tym, że swego istnienia nie zawdzięcza państwu. Każdy człowiek wie, że jest samodzielnie istniejącym bytem, a państwo jest "zbiorem" obywateli, powiązanych specjalnymi relacjami, które pomagają lub też utrudniają życie jednostce. Jednostka jest bytem rzeczywistym, substancjalnym, samoświadomym, wolnym, a więc bytem osobowym" (M. A. Krąpiec, Suwerenność... czyja? Łódź 1990, s. 45)
Rządzący edukacją nieprzerwanie od 1993 r. sterują nią tak, jakby mieli prawo na wyłączność ustawicznego reorientowania oświaty raz w jednym, innym razem w drugim czy trzecim kierunku, raz wprowadzać zmiany ustrojowe, by inni mogli - bo też mają prawo - je zmieniać, powstrzymywać czy odwracać. W ten sposób myślenia i politycznej samouzurpacji edukacja przestaje być DOBREM WSPÓLNYM, bo takowe musiałoby być ponadpartyjne, niezależne od jednostkowych różnic w sferze światopoglądowej, religijnej czy przynależności do takich czy innych organizacji.
Na koniec zatem jeszcze jeden cytat z jakże aktualnej rozprawy wybitnego filozofa personalizmu chrześcijańskiego:
"Dobro wspólne pojęte jako cel osobowej działalności człowieka - a więc rozwój osobowy, intelektualny, moralny i twórczy - stanowi bezsprzecznie domenę osobową, do której państwo nie "ma prawa" mieszać się, w tym sensie, jakoby ono miało indoktrynować tę właśnie dziedzinę osobowego życia człowieka. (tamże, s. 51-52)
O ten potencjał naród - prędzej czy później - upomina się w różnych formach własnego zaangażowania. Warto to wiedzieć skoro rządzący po raz kolejny manipulują szkolnictwem przepełnionym naruszając prawa osobowe tych, którzy finansują ich stanowiska i politykę.
Gdyby komuś było mało, to może posłuchać jeszcze zbliżonego problemowo wykładu T. Szkudlarka też wygłoszonego w Centrum Nauki Kopernik, tyle że we wrześniu 2012 r.