21 grudnia 2009
Czy pedagogika jest rzeczywiście nauką gorszą?
Niektórzy czynią wszystko, by udowodnić, że pedagogika, podobnie zresztą jak inne nauki społeczne czy humanistyczne, jest nauką gorszą, albo że w ogóle nie jest nauką. Takie tezy znakomicie odpowiadają dziennikarzom i przedstawicielom innych nauk, którzy w swoich potocznych analizach poziomu nauki i rozwoju szkolnictwa wyższego starają się wykazać, jak wielką stratą w społeczeństwie jest podtrzymywanie przy życiu tej dyscypliny wiedzy i kierunku kształcenia. Ciekawe, jak rozumianą pedagogikę mają w swojej świadomości lub doświadczeniu, że nie poszukują innej argumentacji na rzecz jej pełnomocnego i równoważnego wszystkim innym naukom funkcjonowania i rozwoju? Zapewne pedagogika kojarzy im się z własną traumą szkolną, albo z traumą rodzinną jako pozostałością po negatywnych, a może i opresywnych doświadczeniach ze strony byłych wychowawców czy nauczycieli. Nie wiedzą, że ten rodzaj „czarnej pedagogiki” jest od kilkudziesięciu już lat przedmiotem nieustannego wykluczania tak z teorii, jak i z praktyki. Niestety, zwolennicy autorytarnego wychowywania innych, bicia na odlew lub profilaktycznie odnajdują w różnych ideologiach i środowiskach politycznych wsparcie, więc pewnie wiele jeszcze upłynie lat i być może generacji, zanim pedagogika miłości wyprze na zawsze pedagogikę przemocy.
Trzeba mieć jakiś obiekt krytyki, żeby zaistnieć, coś opublikować, wyciągnąć z budżetu środki na realizację własnych interesów (w tym także własnego środowiska akademickiego czy kierunku badań i kształcenia), a czy ma to jakiś sens i znaczenie, czy też nie, to przecież nie jest ważne. Dzisiaj mamy zwrot w kierunku publicznej i stymulowanej przez rząd afirmacji kształcenia politechnicznego tak, jakby było możliwe zainteresowanie nim niemalże całej populacji uczącej się jeszcze w szkołach ponadgimnazjalnych młodzieży, jakby istniało powszechne zapotrzebowanie na magistrów inżynierów. Powinniśmy zatem powrócić do lekko zmodyfikowanego hasła: Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie inżyniera. Tymczasem w społeczeństwie potrzebni są specjaliści różnych maści, tak wykształceni w zakresie nauk biologicznych, rolniczych i leśnych, medycznych, technicznych, społecznych, ekonomicznych, matematycznych, fizycznych, chemicznych i nauk o ziemi, nauk o sztuce, jak i nauk humanistycznych, w tym także pedagogicznych. To pozytywiści narzucili kryterium rozstrzygające o tym, co jest nauką, a co nią nie jest. Oczywiście, wszystko to, co nie jest wiedzą naukową (za A. Comtem), co nie daje się badać podobnymi metodami, jakie stosuje się w naukach naturalnych, a zatem metodą obserwacji, eksperymentu i porównywania, na naukę nie zasługuje, a jeśli już, to jest nauką gorszą. Takie podejście wzmacnia po stronie dotkniętych takimi rygorami kompleks niższości.
Z takim podejściem porównującym nauki społeczne (jako nauki gorsze) do nauk przyrodniczych (jako nauki lepsze) polemizował przed prawie 50 laty amerykański ekonomista i metodolog Fritz Machlup. Można sensownie mówić, że pewna rzecz jest gorsza od innej, gdy jedną z nich można, przynajmniej potencjalnie zastąpić drugą. Nauk społecznych nie da się zastąpić przyrodniczymi, bo ich cele poznawcze i przedmioty są różne. (The Southern Econoomic Journal, t.27, nr 3-1961; za: Metodologiczne podstawy socjologii, tłum. P. Sztompka, Kraków 1980).
W społeczeństwie potrzebni są i rolnicy, i leśnicy, i lekarze, i malarze, i górnicy, i hutnicy, i programiści, i finansiści, i pedagodzy , i socjolodzy, i artyści, i chemicy itd., itd. Różnic w uprawianiu poszczególnych nauk nie da się w żadnej mierze usunąć. Może zatem warto prowadzić dyskusję na temat ich jakości nie pod kątem tego, by wykazać, że jedne są lepsze od drugich, tylko ze względu na to, by każda z nich stawała się lepszą, ale per se.